Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Wybudzanie z letargu

Sierpniowy weekend. Gdzieś w Łódzkiem. Grill skwierczy uwodzicielsko. Relaksujemy się w zaprzyjaźnionym gronie, na podwórzu gospodarstwa agroturystycznego. Sami swoi, tzn. sami praktykujący katolicy (część – powiedzmy – „praktykuje nieregularnie”, czyli jak mówią w mediach mainstreamowych: „osoby wierzące”). Gdzieś daleko, za wschodnią granicą, pogłoski wojenne przybierają postać wojny prawdziwej.


Narodowa teologia grilla


Rozmowy o pogodzie i o doprawianiu karkóweczki w pewnym momencie schodzą na księży. To „konik”, dyżurny temat „osób wierzących”. Zaczynają się narzekania, pretensje. Oczekiwania grillowego laikatu wobec kapłanów rosną. Część stanowczo uważa, że powinni żyć powietrzem.
Próbuję oponować: „Księża są tacy, jak cały naród. O księży trzeba się modlić. Jakich sobie wymodlimy i wychowamy, takich będziemy mieli...” Cisza. Dodaję szybko: „To tak, jak z wyborami. Narzekamy, że polityka jest brudna, a politycy skorumpowani. Ale takich mamy posłów i władze, jakie sobie wybieramy!”
Większość rozmówców reaguje na to – jak za pociśnięciem guziczka:. „O, nie! O polityce nie będziemy tutaj rozmawiali!”
Ech! Jesteśmy w domu. Polscy katolicy (osoby wierzące). Czasem są jak pierwotni mieszkańcy Wysp Tonga. Mają swoje tematy tabu. Uważają, że jak nie będą o czymś mówili, to zabezpieczą się przed złym wpływem „tego czegoś”. Dziecko zamyka oczy i potwór w sypialni znika. Kali sypać piasek za lewe ramię i złe mzimu uciekać do dżungli.
Myślenie magiczne u znacznej części polskich katolików (i inteligencji) to ciekawe zjawisko: Nasze umysły od lat pozostają we władaniu najlepszych (i najbardziej szemranych) specjalistów od psychomanipulacji. Media – przy pomocy cynicznych i sprzedajnych funkcjonariuszy kłamstwa – robią z naszymi poglądami, co chcą. Powodują u nas reakcje na wskroś polityczne (wzbudzają stadną nienawiść wobec przeciwnika albo – dla odmiany – wpajają postawę bierności: a przecież to czysta polityka!). Tymczasem przeciętni Polacy nie chcą o polityce gadać, ani nawet słyszeć. Wbrew nauce Kościoła, wbrew katechezom Jana Pawła II, wbrew zaleceniom Episkopatu. Trwa desperacka obrona dziewictwa, które od dawna należy do legendy.

Zatrute źródła

To wszystko stało się – zgodnie z doktryną Sun Tzu – zanim jeszcze ruskie „zielone ludziki” wyszły z koszar. Sądzę, że głównym czynnikiem paraliżującym aktywność Polaków była brutalna kampania wyborcza z 2007 roku, potem uporczywe nagonki na opozycję i medialna wojna PO z PiS-em. Ostateczny cios zadał paraliżujący strach przed prawdą o Smoleńsku.
Wróćmy do lata 2010 roku. Wtedy – po raz pierwszy tak wyraźnie – dało się zauważyć, że temat patriotyzmu i przyszłych losów Polski stał się – w wielu dotąd rozbudzonych środowiskach – tematem wstydliwym, stał się tabu. Polacy w większości zdezerterowali z tego „pola minowego”, jakim (w ich mniemaniu) stała się polityka (stąd np. coraz niższe frekwencje wyborcze). Stąd łatwowierność polityczna i zamykanie oczu na realia. Większość Polaków odbiera polityczne komeraże z niesmakiem, przerażeniem, ale i z wyższością zubożałych arystokratów.
Niekiedy muszą godzić niepokój, drążący chrześcijańskie sumienie (Smoleńsk!) oraz złość za gender i za nękanie prof. Chazana z… dobrodziejstwami przynależności do finansowego establishmentu w „tym kraju” (mieście, korporacji). Nieraz muszą godzić absmak, jaki rodzą w nich napaści prorządowych mediów na Kościół i chrześcijaństwo, z konsumowaniem słodkich owoców „budżetówki”. Lub godzić sympatyczne wizerunki politycznych faworytów z dojmującym przeczuciem ich zakłamania...
Co trzeba uruchomić, by ugasić niepokój sumienia? Cynizm? Czy „tylko” lęk o przyszłość dzieci… wnuków? I jak ten lęk przełożyć na decyzję przy urnie wyborczej?
Nikomu niczego nie wymawiam, ani nie zazdroszczę. Chciałbym tylko wiedzieć: Czy za dobrą pracę i płacę trzeba płacić polityczną indolencją?
Społeczeństwo, które uważa, że „lepiej nie wiedzieć”, nie jest w stanie dostrzec „apokaliptycznego” (eschatologicznego) wymiaru ostatnich wydarzeń: Smoleńska, Majdanu, zestrzelania malezyjskiego samolotu, wojny na Wschodzie…
Tacy Holendrzy – najwybitniejsi promotorzy eutanazji w dzisiejszym świecie – muszą zmagać się z myślami o rozerwanych nad Donieckiem ciałach swych bliskich. Czy właśnie „dostali szansę”, by inaczej spojrzeć na grzechy przeciw Życiu? Czy dostrzegają podobieństwa ze Smoleńskiem? Bo chyba większość Polaków nadal nie potrafi (albo nie chce) spojrzeć tym podobieństwom w oczy.

Wszyscy jesteśmy Ukraińcami


Lekcje, których nie odrobiliśmy w przeszłości, zawsze się mszczą (zwłaszcza jeśli zaniedbania podszyte były tchórzostwem i oportunizmem). Po latach – skłaniają do stawiania niemądrych (być może), ale drastycznych pytań:
– Gdyby 18 kwietnia 2010 roku prezydent Obama odpuścił sobie partię golfa i przyleciał do Krakowa na pogrzeb Prezydenta Polski, to czy 17 lipca 2014 doszłoby do zestrzelenia samolotu pasażerskiego nad Donieckiem…?
– Gdyby, na pogrzebie Lecha Kaczyńskiego, Putin doliczył się kompletu zachodnich przywódców i generałów NATO, czy zawahał by się przed aneksją Krymu, wiedząc, że w trudnych chwilach Zachód lojalnie staje razem? I wiedząc, że przymykanie oka na jego zbrodnie skończyło się właśnie wtedy, na Wawelu…?
Gdyby na te dwa pytania można było – jakimś cudem – odpowiedzieć i gdyby odpowiedzi te były twierdzące, mogło by się okazać, że świat uniknął wojny na Ukrainie najtańszym możliwym kosztem.  
Znajomy „badacz proroctw” powiedział mi krótko po tragedii w Smoleńsku: „Teraz będziemy świadkami, jak Rosja kolejny raz spróbuje rozszerzać swoje błędy na cały świat…” Miał rację. Z tym, że rola maskirowki przypadła teraz „narodowemu konserwatyzmowi”, który Rosja przeciwstawia „zgniłemu Zachodowi” i odwraca nim uwagę od nagiej przemocy. Ten „konserwatyzm” pozwolił np. Januszowi Korwin–Mikkemu sformułować ciekawą tezę: „Putin byłby dobrym prezydentem Polski”. Lepszym niż Makbet? – chciałoby się zapytać.
Rosja zmienia się po wierzchu. Stepowa żądza podboju jest tam ciągle ta sama: mroczna i nieobliczalna. „Użyteczni intelektualiści” wolą o niej nie wiedzieć  (podobno trzeba dopiero Dostojewskiego, żeby ją dostrzec).
Jednoznaczne postawy Ukraińców, poparte krwią, są na pewno uczciwe. Nasze są zgniłe, ugrzęzły w szarej strefie agenturalnych układów i międzynarodowych układzików. Jednocześnie Ukraina – swoim cierpieniem – jak gdyby „zmazuje winy” wobec Polski, popełnione na Wołyniu. Pozostaje otwartym pytanie: Czy Polacy odpowiadają na tę przemianę w adekwatny sposób?

Co „zawdzięcza” Zachód wojnie na Wschodzie?

Ukraina właśnie „zluzowała” Polskę w roli „przedmurza chrześcijaństwa”. Teraz kraje na zachód od Bugu powinny ustawić się do niej w kolejce (z kwiatami, bezzwrotnymi pożyczkami i – przede wszystkim – z uzbrojeniem). Ukraińcy stworzyli „bufor bezpieczeństwa”, który Europie daje czas (oby nie tylko „na refleksję”!), a Stanom Zjednoczonym – na prowizoryczne dozbrojenie sojuszników.
Mimo kunktatorstwa Unii Europejskiej, Ukraińcom udało się podważyć logikę zgubnej kolaboracji Zachodu z Putinem i wymusić potępienie terroru. Jeśli jednak Berlin zgodzi się na pokój – za cenę oddawania Putinowi (z powrotem w lenno) kolejnych państw, to ekspansja „błędów Rosji” zakończy się dewastacją ogromnych obszarów kontynentu. A odpowiedzialność za to i tak poniosą Niemcy.
Z podziękowaniami dla Ukrainy winni zwrócić się też polscy przywódcy. Ich posmoleńska strategia „kohabitacji” z Putinem na koniec legła w gruzach. Nie pomoże jej lawirowanie i ewentualne „odwracanie sojuszy”. Na początku konfliktu Sikorski ostrzegał: „Jeśli nie poprzecie (porozumienia z Janukowyczem) wszyscy będziecie martwi”. Pół roku później Sawicki namawiał już: „Jedz jabłka na złość Putinowi!” Dzisiaj wszyscy, ciesząc się z odzyskanej (przynajmniej częściowo) twarzy, mogą gadać: Ja? Zawsze byłem przeciw Putinowi! Jaki Putin? Ten zbrodniarz? Ja nikagda z Putinem nie gawarił.
Zawsze to jakiś postęp.
Sława Ukrainie! Cześć żołnierzom!

Copyright © 2017. All Rights Reserved.