Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Pocztówka z Puerto Rico

Podobno ostatnio Transatlantycka Komisja Kultury i Spraw Wewnętrznych (z siedzibą w Las Vegas) ujawniła tajną notatkę na temat badań rynku filmowego w USA. Otóż statystycznie modelowym odbiorcą hollywoodzkich produkcji okazał się, wedle tej notatki, „szesnastoletni Portorykańczyk, analfabeta”. Widać jasno, że – by przyciągnąć do kina publiczność - filmy muszą zaspokajać właśnie jego gusty, gdyż w przeciwnym razie będą odrzucone przez ogromny segment rynku i Hollywood upadnie.
 W tym miejscu należy poczynić zastrzeżenie: Absolutnie nic nie mamy przeciw szesnastoletnim Portorykańczykom, analfabetom. Są to z pewnością fajni, pełni temperamentu i godni sympatii macho… pod warunkiem, że będąc w USA, nie pomylisz nocą drogi i nie wylądujesz w ich dzielnicy. Ustaliwszy zatem, że portorykańscy miłośnicy kina wywołują w nas wyłącznie uczucia afirmatywne, idźmy dalej.
U nas w Europie trudno dziś pozbyć się wrażenia, że kultura masowa postępuje z Portorykańczykami podobnie jak część prominentnych polityków czyni ze swoimi wyborcami: Najpierw organizują sobie populistycznie usposobiony elektorat, a potem muszą mu się nieustannie przypodchlebiać, uwodząc go już to spektakularnymi obietnicami, już to nienawistną demagogią wymierzoną w swoich przeciwników. W ostateczności – odstawiają żenujące, ekshibicjonistyczne show pod okiem tabloidów i portali. W ten sposób, schlebiając najniższym gustom, politycy ci staczają się, razem ze swoją publicznością, w otchłań degrengolady. Cóż, rządzi rynek: schowaj babci dowód, show must go on!
Fundamentalne pytanie brzmi oczywiście: Jak to się wszystko skończy? Odpowiedź oczywiście brzmi: Źle! Mamy do czynienia z zaklętym kręgiem, z którego nie widać sensownej ucieczki: Przecież szesnastoletni Portorykańczyk, analfabeta nie ma dokąd się wyrwać w sytuacji, gdy producenci kinowych hitów muszą komuś sprzedawać bilety! Jego świat znalazł się w sytuacji ślepca, który żyje w jakiejś upiornej kontrkulturowej matni i konsumuje ze smakiem jej zatrutą zawartość, nie przypuszczając, że gdzieś obok rozciąga się zielona łąka, pełna kwiatów i poziomek... Wieczorem do okien Portorykańczyka pukają biesy. W radiu leci piosenka Nicka Cave’a o miłym seryjnym mordercy z Portland w stanie Oregon. Już nie jest „o key”. Jest - jak mawiał jeden z bohaterów „Pulp fiction” – „cholernie daleko od o key”. W telewizji cyniczni showmani puszą się, niszcząc ostatnie tabu.
Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Demokracja bez wartości zamienia się w tyranię”. Dlaczego mam dziwne uczucie, że powoli przestaję być Europejczykiem? Że… ich bin nich ein Berliner schon, że jestem znów… szesnastoletnim Portorykańczykiem, analfabetą?