Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - JEROZOLIMSKA DROGA KRZYŻOWA

Na Drogę Krzyżową uliczkami starej Jerozolimy chętnie wyruszam o świcie. Wiem, że to wbrew chronologii, bo Jezus podążał na Kalwarię w godzinach przedpołudniowych. W moim przypadku wczesna pora pozwoliła mi uniknąć ulicznego zgiełku, owych pokrzykiwań sprzedawców warzyw i owoców, widoku wszystkich tych straganów, tych porozwieszanych na hakach sukien i spodni, wyłożonej w pryzmy damskiej bielizny, owych natrętnych przywoływań do sklepów z dewocjonaliami. Chciałem być sam jeden, sam ze sobą. Pragnąłem przeżyć tę Drogę w kontekście tamtego czasu, tego sprzed dwóch tysiącleci, chociaż nie koniecznie towarzyszącej tamtej Drodze atmosferze gorączki wokół ostatnich zakupów na Paschę. Ale jak wzbudzić w sobie świadomość tamtego czasu? Czy można skutecznie odizolować się od współczesności? Problem wyłania się już przy Pierwszej Stacji, Stacji Skazania Jezusa na śmierć. Stoję na ulicy przed żelazną bramą prowadzącą na dziedziniec szkoły podstawowej dla muzułmańskich chłopców. Za dwie godziny plac ten wypełni się gwarem rozwrzeszczanej dzieciarni. Ale teraz, o tak wczesnej porze, jest tu cicho. Nad grzbietem Góry Oliwnej, widocznej w prześwicie ulicy, jakby niebo już miało różowieć. Martwa cisza! Gdyby móc tu przeprowadzić wykopaliska archeologiczne, przecież niemożliwe na terenie muzułmańskim, odsłonilibyśmy warstwy kulturowe Jerozolimy Jezusowej, dotarlibyśmy do pawimentu Antonii, bo obecna szkoła zajmuje miejsce rzymskiej twierdzy Heroda Wielkiego, w której stacjonował garnizon rzymskiego wojska. Nieszczęsny Piłat, który na święto Paschy 30 roku sprowadził się do tej twierdzy z Cezarei Nadmorskiej. Jakże on się zaplątał, kiedy arcykapłani i żydowska starszyzna podsunęli mu do osądzenia na śmierć Jezusa z Nazaretu. Dlaczego rzymski namiestnik nie wykazał dość odwagi, by stanowczą decyzją usunąć z pretorium szantażujących go Żydów, tak jak to uczynił jakiś czas później jego kolega na urzędzie, prokonsul Achai, dzielny Gallio, który wyrzucił z sądu Żydów oskarżających przed nim Pawła (por. Dz 18,12-17). Może Piłat postąpił wbrew swoim przekonaniom o niewinności Oskarżonego dlatego, że przyszło mu władać  w żydowskiej stolicy, a nie gdzieś z dala od żydowskiego establishmentu, wpływowego nawet na cesarskim dworze. Może brakło mu osobistej odwagi, by odrzucić agresywne żądania arcykapłanów i ich stronników?  Tak jest, jakże słodkie jest sprawowanie urzędu za cenę zduszenia głosu sumienia! Jaką trzeba wykazać odwagę, tym bardziej dziś, w świecie rzekomo wolnym, by móc dać odważny odpór napierającej zewsząd poprawności politycznej z całym tym bagażem absurdów.

Rozglądam się za miejscem, gdzie mogły znajdować się schody Antonii, które zabrała stąd do Rzymu Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego. Te same schody, dla których papież Sykstus VI wzniósł w 1589 roku kaplicę Scala Santa przed Pałacem Laterańskim w Wiecznym Mieście, a po których zstępował z pretorium Jezus, by wziąć na swe barki krzyż i ponieść go na miejsce straceń. Franciszkanie otwierają swój klasztor o ósmej rano. Mają tam dwie kaplice, Kaplicę Biczowania po prawej stronie dziedzińca i po lewej - Kaplicę Skazania na Śmierć. Obie te kaplice są zastępcze, upamiętniają bowiem samo zdarzenie, a nie miejsce, bo sąd nad Jezusem odbył się w Antonii, czyli tam, gdzie obecnie stoi szkoła podstawowa, niedostępna chrześcijanom dla sprawowania kultu. Zaś zdarzenia Drugiej Stacji rozpamiętuje się przy wejściu na teren klasztoru franciszkańskiego. Aby przenieść się w atmosferę tamtego świata, podążam kilkadziesiąt kroków  dalej tą samą ulicą, zwaną już od tego miejsca Via Dolorosa. W podziemiach  klasztoru Sióstr Syjońskich znajdują się nie tylko bezcenne zabytki archeologiczne, ale i pamiątki ważne dla umocnienia wiary chrześcijanina. Do grupy tych pierwszych zaliczam Struthion, basen wycięty w podłożu skalnym dla zaopatrywania Świątyni w wodę. Pomimo że zbiornik ten został przesklepiony po 135 roku przez inżynierów budujących rzymskie miasto Aelia Capitolina, próbuję wyobrazić sobie jego pierwotny wygląd, jak również i to, że Jezus musiał często przechodzić tuż obok, chociażby w drodze do Świątyni. Ostatni raz kroczył tędy na Golgotę obciążony krzyżem. Jeszcze większe wrażenia robi znajdujący się ponad nim pawiment ułożony z masywnych bloków, należących częściowo do ulicy – kamienie ze żłobkowaniem – a częściowo do dziedzińca Antonii. Tu, w atmosferze ciszy i powagi, rozpamiętuję przesłuchanie Jezusa przez Piłata wedle zapisu Jana Ewangelisty. Z jaką mocą brzmią w tym miejscu te jego słowa: Piłat wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Litostrotos, po hebrajsku Gabbata (J 19,13). Nie mogło być już odwołania. Orzeczony przez Sanhedryn w nocnym posiedzeniu wyrok śmierci na Jezusa otrzymał teraz sankcję wykonawczą rzymskiego urzędnika. I musiał być wykonany.

A więc i ja ruszyłem za Jezusem w kierunku Kalwarii. Od tego miejsca stacje Drogi Krzyżowej nie mają charakteru historycznego, lecz religijny. Przecież Jerozolima była wielokrotnie niszczona i odbudowywana na przestrzeni dwóch tysiącleci, a kolejne warstwy budownictwa skutecznie zacierały jej wygląd z czasów Jezusa. Mieli tego świadomość ojcowie franciszkanie, którzy w XIV wieku wytyczyli aktualny przebieg Drogi Krzyżowej.  Tak za ich sugestią dochodzę do Trzeciej Stacji. Niewielką kaplicę, upamiętniającą pierwszy upadek Jezusa, odnajduję na rogu ulicy Via Dolorosa i Tariq al-Wad, jednej z głównych ulic miasta po przebudowie 135 roku, biegnącej od Bramy Damasceńskiej skrajem Doliny Tyropeonu. Jeszcze dziś uważny obserwator dostrzeże ów głęboki uskok terenu pośród mrowia kamiennych domostw. Jezus upadł, bo był osłabiony biczowaniem, a wcześniej całą tą poniewierką, jaką zgotowali Mu po aresztowaniu w Ogrodzie Oliwnym strażnicy świątynni. Przekonany o niewinności Jezusa Piłat usiłował Go uwolnić, nakazując dla zmiękczenia nieprzejednanej postawy Żydów właśnie biczowanie. Przeliczył się. Ta nadzwyczajna kara, której według praktyki rzymskiej nie powinien otrzymać skazany na śmierć, tylko rozjuszyła Żydów, którzy na widok zakrwawionego i wyszydzonego Jezusa odrzucili Go z całą bezwzględnością, wykrzykując:  Na krzyż z Nim. Przy tej stacji rozważam również losy Polski, jej wzloty i upadki, do czego skłaniają polskie akcenty, obecne w kaplicy. Bo nie tylko pojedynczy człowiek upada. Upadają też całe narody, państwa, imperia, systemy polityczne i ideologiczne. Jedne, jak różne formy tyranii, dobrze że przemijają. Gorzej, że z upadku nie potrafi się podnieść naród. A jeszcze gorzej, gdy ku zagładzie na własne życzenie podąża na naszych oczach zagubiona Europa. Czyżby Europa, tracąc swoją tożsamość, już się tak zestarzała, że musi zejść ze sceny dziejów, odcinając się od swych chrześcijańskich korzeni?

Tuż za rogiem, przed bramą wiodącą na teren katolickiego patriarchatu ormiańskiego, jest Czwarta Stacja, upamiętniająca spotkanie Maryi z Jezusem. Tej sceny nie potrafię sobie wyobrazić. Wszystkie inne są dla mnie w miarę czytelne, ale nie ta. To spotkanie Matki i Syna w takich okolicznościach pozostaje poza możliwością mojej percepcji tamtych zdarzeń. Niech tak już pozostanie. Tymczasem w ormiańskim kościele, dedykowanym Matce Boskiej, czci się od pewnego czasu obraz Chrystusa Miłosiernego według wizji błogosławionej Siostry Faustyny Kowalskiej.

Dzień się już rozjaśnia. Na ulicy pojawiają się pierwsi przechodnie. Obładowani ciężkimi tornistrami z emblematami misiów i zajączków do szkół podążają drobne dzieci muzułmańskie, wszystkie w mundurkach, dziewczynki starannie uczesane. Skręcam z ulicy al -Wad, alternatywnej do cardo, by wspinać się po kamiennych schodach uliczką al-Alam, pełną sklepów z dewocjonaliami i antykami podejrzanej autentyczności. Na samym rogu obu ulic dochodzę do kaplicy Piątej Stacji, przywołującej czyn Szymona z Cyreny. Miał ten człowiek szczęście! Owszem, został przymuszony przez żołnierzy do dźwigania za Jezusem Jego krzyża, obawiano się bowiem, że Skazaniec nie dojdzie już na miejsce straceń o własnych siłach. Dotknięcie krzyża Jezusowego musiało tego wieśniaka przemienić, skoro starożytny Kościół zapamiętał jego imię, co więcej, imię jego dwóch synów, Aleksandra i Rufa, którzy w tymże Kościele sprawować musieli jakieś  ważne  funkcje. Jezus dźwigał cały krzyż, a nie jego poprzeczną belką, patibulum, jak chcą niektórzy biblijni rewizjoniści. Gdyby było inaczej, greckie źródła pisane, przecież precyzyjne w słownictwie, użyłyby właściwego określenia w miejsce terminu krzyż. I gdyby dźwigał samą tylko belkę, po cóż byłaby konieczność uciekania się do pomocy Szymona Cyrenejczyka?

Uliczka al-Alam dalej nosi alternatywną nazwę Via Dolorosa. Podejście jest strome, starsze wiekiem pątniczki co jakiś czas przystają dla zaczerpnięcia oddechu. Pomimo zacienienia i rozpiętego nad ulicą zadaszenia odczuwa się wzrastającą spiekotę dnia. W połowie ulicy, upodobnionej do głębokiego wąwozu kamiennych domów, na fasadzie jednego z nich widnieje tablica z rzymską liczbą Szóstej Stacji. Gdzie wówczas byli Jezusowi uczniowie? Albo apostołowie? Czy żaden z nich, choćby anonimowo wmieszany w tłum gapiów, nie mógł podążyć z pomocą swojemu Mistrzowi? Przecież nie minęło jeszcze kilka godzin, jak  podczas pożegnalnej kolacji paschalnej zapewniał Piotr, że nie opuści Mistrza, nawet gdyby przyszło mu z Nim umrzeć. Gdzie teraz był? Ewangeliści nie dostrzegli  na poboczu drogi choćby jednego z apostołów. Tymczasem z tłumu wystąpiła kobieta, której tradycja nadała imię Weroniki w nawiązaniu do oblicza Chrystusa odciśniętego na jej chuście, którą otarła zlaną potem i pokrytą plwocinami twarz Jezusa. Wszedłem do kaplicy znajdującego się w tym miejscu kościoła Przenajświętszego Oblicza. Prawosławna zakonnica sprzedawała w małym sklepiku produkowane na miejscu ikony.

Podążam dalej. Tylko kilkadziesiąt kroków stromo pod górkę, częściowo po kamiennych schodach, i oto wychodzi się na ulicę Khan al-Zait. To główna ulica rzymskiego miasta Aelia Capitolina, miasta  budowanego za rządów cesarza Hadriana. Tak jak wtedy cardo maximus uchodziło za ulicę handlową, tak i obecnie pełni tę samą rolę  jako suq, tyle tylko że w odsłonie orientalnego rozgardiaszu, bo to przecież ciągle dzielnica muzułmańska w murach starej Jerozolimy. Jedną z kolumn rzymskiego cardo odnajduję w kaplicy Siódmej Stacji. Wchodzę do środka. Widno od elektrycznych świateł i przestrzennie. Grupa pielgrzymów z Ameryki rozważa tajemnicę drugiego upadku Jezusa. Sędziwy kapłan o siwej brodzie tłumaczy zasłuchanym umiejętność powstawania z upadków, które zdarzają się nam na co dzień. Odtwarzam w świadomości scenę z filmu „Pasja” Mela Gibsona, kiedy żołnierze szarpią przywalonego krzyżem Jezusa. Próbują Go podnieść. Przecież nie może umrzeć w drodze. Musi dojść na Kalwarię. W tym miejscu, gdzie obecnie znajduje się kaplica Siódmej Stacji, jeszcze w średniowieczu była brama, należąca prawdopodobnie do bramy przebitej w drugim odcinku muru biegnącego wokół Jerozolimy. Z łacińska nazywano ją Porta Judicaria w nawiązaniu do orzekanych przy tej bramie wyroków śmierci. A więc Kalwaria już niedaleko, po drugiej stronie nie istniejącego już dziś muru obronnego.

Na ruchliwym, ciągle zatłoczonym skrzyżowaniu skręcam zaraz za rogiem w prawo, by po pokonaniu kilkunastu stopni zatrzymać się przy kamieniu Ósmej Stacji. Żeby nie przeoczyć tego kamienia, prawie niewidocznego, ktoś na drucianym wieszaku zawiesił tabliczkę z pomalowanym na czerwono numerem. Wielu przechodniów, także muzułmańskich, dotyka w przelocie tego kamienia. Niektórzy się nawet żegnają. Duchowni prawosławni przechodzą obok obojętnie. Scenę, jaką się tu rozważa, podsunął nam Łukasz Ewangelista. Dostrzegł on przy drodze miejscowe Żydówki, płaczem manifestujące współczucie dla Skazańca. Nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą  i nad waszymi dziećmi! – usłyszały – Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? (Łk 23,28-31). Aż strach pomyśleć. Suche drzewo! W podświadomości jawi się obraz Chrystusa Miłosiernego z ormiańskiego kościoła przy trzeciej stacji.

Zwarta zabudowa miasta nie pozwala przejść tędy na Kalwarię, muszę zatem zawrócić do suqu, by po kilkudziesięciu krokach wspiąć się po schodach w rejon klasztoru koptyjskiego. U wejścia do monasteru widnieje fragment starożytnej kolumny, częściowo wmurowany w ścianę, oznaczający miejsce rozważań Dziewiątej Stacji. Kolejny upadek Jezusa, już trzeci. Musi się podnieść. Żołnierze szarpią, popychają, złorzeczą. Już tylko krok od wzgórza straceń. Znów jawią się w myślach obrazy z filmu Gibsona. Jak trudno jest się podnieść. Jak ważna jest pomoc bratniej duszy, dyktowana współczuciem, zrozumieniem, dobrocią. I bezinteresownością.

By zaoszczędzić sobie widoku worków ze śmieciami na schodach  i grzebiących w nich kotów, nie wracam już do suqu. Na plac przed Bazyliką Grobu Pańskiego idę przez dziedziniec klasztoru etiopskiego. Wysocy mnisi etiopscy, w czarnych sutannach noszonych z afrykańska, z gracją nomadów trwają nieruchomo przed wejściem do swych domków, niczym gniazda jaskółek ulepionych na dachu bazyliki. Niskie wejście i ciasny korytarz pozwala mi przedostać się do ich kaplicy, najpierw pierwszej, tej położonej wyżej, później drugiej, znajdującej się już na poziomie placu przed  bazyliką. A zatem to tutaj! Najświętsze miejsce chrześcijaństwa, kościół kryjący w swych murach skałę Kalwarii i Grób Pański. I znów schody, strome, prowadzące do kaplicy urządzonej na szczycie skały, prawie pięć metrów od posadzki bazyliki. Jak Jan Paweł II, już wtedy schorowany i osłabiony, mógł wejść po tych schodach w marcu 2000 roku? Wszedł, i to dwukrotnie, by w tej kaplicy odprawić długie rozmyślanie w miejsce należnej mu popołudniowej sjesty, z której zrezygnował.

Schody wytarte stopami milionów pątników. Nie potrafię się skupić. Pobożność jednych miesza się z brakiem szacunku u innych, którzy traktują to miejsce jako kolejną atrakcję na swym turystycznym szlaku nie po Ziemi Świętej, lecz po Izraelu. Należy im współczuć - pozbawieni świadomości i wiedzy. Prosto ze schodów wychodzę do kaplicy katolickiej, w której rozważa się  Stację Dziesiątą, a więc zdarcie z Jezusa Jego własnych szat przed egzekucją oraz Stację Jedenastą – przybicie do krzyża. To zdumiewające, jak autorzy ewangeliczni traktują lapidarnie to zdarzenie! Nie rozwodzą się, nie podają szczegółów, nie próbują zbeletryzować następujących po sobie zdarzeń. Piszą krótko, jakby bez emocji: tam Go ukrzyżowali. To wszystko. A przecież należy sobie uzmysłowić cały dramat tych pospiesznych przygotowań do kaźni. Chociażby całkowite ogołocenie Zbawiciela.

Przechodzę do kaplicy greków prawosławnych, oddzielonej filarem od łacińskiej. Zająłem miejsce w krótkiej kolejce, by móc wejść pod niewielki ołtarz, schylić się pod jego mensą, uklęknąć na oba kolana i wetknąć rękę w otwór, w którym był obsadzony krzyż Jezusa. Stacja Dwunasta – Ukrzyżowanie. Trzy godziny męki. Krótka, jakże brzemienna w konsekwencje rozmowa z Matką. Obecność na Golgocie przynajmniej jednego z apostołów, Jana. Łaska ostatniej szansy dla jednego ze złoczyńców. Opuszczenie przez Boga. I ostatni okrzyk – jak chcą lekarze – z bólu pękniętego serca: Wykonało się! Zachwianie porządku w przyrodzie w momencie śmierci Jezusa. W końcu wyznanie rzymskiego oficera w obliczu tych niezwykłości: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy (Łk 23,47). A potem cisza śmierci! Ale Boga nie da się zabić. Owszem, można, ale w sobie. To nie koniec, to dopiero początek wszystkiego, początek nowej drogi. Pod skałą Kalwarii znajduje się niewielkie pomieszczenie z szybą, przez którą można oglądać pionowe pęknięcie skały, jakby ktoś ją rozdzielił potężnym uderzeniem. Pomieszczenie to nazywa się Kaplicą Adama, a to w nawiązaniu do pradawnej opowieści jakoby praojciec ludzkości miał spocząć właśnie u stóp Golgoty. Choć nie historyczna, opowieść ta zawiera głęboką myśl: oto w momencie śmierci Chrystusa dopełnia się odkupienie i zbawienie, a pierwsze krople krwi Zbawiciela, spadające z wysokości krzyża na ziemię, w pierwszej kolejności zraszają Adama, wybawiają go z otchłani, później Ewę i po kolei wszystkich sprawiedliwych, którzy – choć zbawieni – nie mogli wejść do Raju. Bo bramę doń mógł otworzyć dopiero Chrystus, pokonując śmierć i szatana. Wymowna ta scena, od średniowiecza malowana po kościołach, jak w Torcello na Lagunie Weneckiej, została współcześnie położona na ścianie greckiego katolikonu techniką mozaiki.

Ze skały Golgoty schodzę po schodach na dół. Przy leżącym na wprost wejścia do bazyliki kamieniu ciśnie się gromada rosyjskich pielgrzymów, którzy na kamień rozlewają olejki, po czym ten płyn wycierają chusteczkami, które dla nich posiadają wartość relikwii. Wielu obcałowuje porfirową płytą, nad którą wiszą lampiony z żywym ogniem, reprezentujące pięć wyznań chrześcijańskich, mających prawa własności w Bazylice Grobu Pańskiego. Zdjęcie z krzyża ciała Jezusa i przygotowanie go do pogrzebu jest w tym miejscu tematem rozważań Stacji Trzynastej. Przesuwają się w mej pamięci obrazy wykreowane na przestrzeni wieków przez wielkich wizjonerów sztuki, jak młody Michał Anioł ze swoją niedościgłą rzeźbą Piety, jak Caravaggio odwołujący się często do tematu Zdjęcia z Krzyża. Nie było czasu na porządny pogrzeb, bo rozjaśniał się już szabat, jak zauważył Łukasz Ewangelista (por. Łk 23, 54), czyli w domach zapalano szabasowe świece. W jakiej atmosferze mieszkańcy Jerozolimy spożywali tę wieczerzę paschalną po tym wszystkim, czego byli świadkami? Czy arcykapłani gratulowali sobie powodzenia? Tymczasem na Golgacie  zjawił się w porę jeden z żydowskich starszych, niejaki Józef z Arymatei, który oddał na miejsce pochówku swój własny grobowiec. Gdyby nie jego czyn, nie byłoby nawet gdzie złożyć ciała Jezusa. Czy apostołowie pomyśleli o tym, gdy Piłat wydał Jezusa na śmierć?

Grób znajdował się w pobliżu miejsca straceń. Bo Kalwaria, Wzgórze Czaszki, wchodziła w obręb podmiejskich nieużytków, na które składały się jakieś kamieniołomy, jakieś nierówności, które musiał ominąć bieg drugiego odcinka murów obronnych, jakieś wydrążone w skałach jamy grobowe, a nawet dziko uprawiane ogrody i pola, z których jeden mógł należeć do Szymona z Cyreny. Wszystkie te szczegóły topograficzne, wywnioskowane z treści Ewangelii, potwierdzają badania archeologiczne i zapisy Józefa Flawiusza. Tu, jakby na śmietnisku,  miała się zakończyć w sposób jakże tragiczny kolejna próba odegrania wyczekiwanego przez Żydów Mesjasza, próba, której podjął się Syn cieśli z Nazaretu. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 24,21). Stacja Czternasta pozwala na głęboką zadumę nad tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Wszedłem do środka Jezusowego grobu. Nic nie przypomina grobu sprzed dwóch tysiącleci, ani materialne ślady, ani jego marmurowy wystrój, ani otaczająca atmosfera. Mnich koptyjski, który trwa w kapliczce doczepionej z tyłu do Grobu Pańskiego, zaprasza do środka i każe dotknąć dłonią kamienia, który ma być jedynym fragmentem autentycznej skały. Z rozkazu egipskiego kalifa Hakima grób rąbali kilofami muzułmańscy fanatycy w 1009 roku.  Jeśli coś jeszcze pozostało z niego, przykryte jest marmurowymi płytami, na których każdego dnia odprawia się poranne Msze święte. Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał (Łk 24,5).

Copyright © 2017. All Rights Reserved.