Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Smoleńsk.O motywach zamachu




Są wyniki z wraku. Nadal nie ma badań ciał ofiar

Biegli zbadali koleją partię próbek pobranych latem br. z wraku Tu-154M. Prokuratura ogłosi niebawem wyniki. Wciąż jednak nie ma najważniejszych analiz, czyli próbek pobranych z ciał ofiar katastrofy, zwłaszcza tych zabezpieczonych podczas ekshumacji. – A one są najważniejsze – powiedział Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik rodzin ofiar.

W tym tygodniu śledczy z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie mają przedstawić wyniki analiz kolejnych 300 próbek pobranych latem br. z wraku rządowego Tu-154M. Z informacji podanych w sobotę przez „Nasz Dziennik” wynika, że prokuratorzy ogłoszą komunikat o niewykryciu śladów substancji wybuchowych w przebadanym materiale. Tyle że będą to wyniki kolejnej już partii próbek zabezpieczonych z wraku, który niepilnowany przez stronę polską niszczał przez ponad dwa lata w Smoleńsku, narażony m.in. na działanie warunków atmosferycznych, a później starannie wymyty przez Rosjan. 

Tymczasem wciąż nic nie wiadomo na temat wyników analiz najważniejszych próbek, czyli materiału zabezpieczonego przez polskich biegłych podczas sekcji po ekshumacjach. O takie analizy wielokrotnie zwracali się pełnomocnicy części rodzin ofiar smoleńskich. Bezskutecznie. – A przecież możemy rzetelnie je zbadać bez opierania się na materiałach, które wydzielają nam Rosjanie – tłumaczy mec. Pszczółkowski. Jak przypomina Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej, w wypadku ekshumacji księdza Ryszarda Rumianka pełnomocnik żądał zbadania ciała detektorem, ale prokuratura odmówiła.

Katarzyna Pawlak

za:niezalezna.pl/50043-sa-wyniki-z-wraku-nadal-nie-ma-badan-cial-ofiar

***

Gmyz dla niezalezna.pl: wyniki ekspertyzy nie zaskakują, skoro próbki pozostawiono bez nadzoru

Już ponad rok temu przypuszczałem, że takie będą wyniki badań próbek pobranych w Smoleńsku, skoro pozostawiono je, jak i szczątki samolotu, bez polskiego nadzoru - tłumaczy portalowi niezalezna.pl dziennikarz Cezary Gmyz.

Przed wszystkim czekam na konferencję prokuratury, albo komunikat w tej sprawie, bo chciałbym się zapoznać z całą ekspertyzą. Wypowiadanie się jedynie na podstawie publikacji prasowych jest dla mnie dość niewygodne. Jeśli jednak informacje podane przez "Nasz Dziennik" potwierdzą się, a wiele na to wskazuje, to tylko potwierdzi moje przeczucie, które zgłaszałem ponad rok temu - tłumaczy dziennikarz i podkreśla: - Fakt, że spora część próbek była przechowywana w Moskwie bez polskiego dozoru, jak również, że samolot nie był pilnowany od momentu, kiedy było wiadomo, że urządzenia pokazały trotyl na wraku tupolewa; to już wtedy mówiłem, że nie będę zdziwiony jeżeli badania wykonane później w Polsce, nie dadzą wyniku pozytywnego, to znaczy nie stwierdzą obecności śladów materiałów wybuchowych. I mówiłem to zaraz po mojej publikacji 31 października 2012 roku.

Mecenas Piotr Pszczółkowski, z którym dzisiaj także rozmawiał portal niezalezna.pl uważa, że biegli z CLK powinni również wyjaśnić dlaczego detektory wskazywały obecność trotylu na szczątkach tupolewa.
- Ja też tego oczekuję. Gdyby teraz okazało się, że próbki nie wykazują śladów żadnych substancji wybuchowych, to mielibyśmy do czynienia  z sytuacją, że do Smoleńska zabrano najnowocześniejszy sprzęt warty kilkaset tysięcy złotych, który pomylił się w stu procentach. A skala błędu dla tych urządzeń nie przekracza jednego procenta. Dlaczego tak czułe urządzenia miałyby się mylić? - zastanawia się Cezary Gmyz. - Cały czas nie można przesądzać co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku - dodaje.

Wojskowi prokuratorzy otrzymali ekspertyzy z CLK w piątek. Ppłk Jarosław Sej, referent śledztwa smoleńskiego, już zapowiedział "Naszemu Dziennikowi", że zapoznawania się z nimi potrwa kilka dni. Kiedy więc zorganizowana zostanie konferencja prasowa, na której poznamy szczegóły?
- Oczywiście, prokuratura powinna zorganizować ją jak najprędzej. Czekamy już grubo ponad rok na wyniki tych ekspertyz. Nie może być to jednak tak przygotowane jak poprzednim razem. Powinniśmy poznać nazwiska ekspertów, metody badawcze jakimi się posługiwali, no i przede wszystkim wyjaśnienie zagadki - dlaczego te urządzenia miały się nie sprawdzić w Smoleńsku - zastrzega Cezary Gmyz.

za niezalezna.pl/50012-gmyz-dla-niezaleznapl-wyniki-ekspertyzy-nie-zaskakuja-skoro-probki-pozostawiono

***


Macierewicz kwestionuje próbki

Czy próbki pobrane jesienią 2012 roku z wraku samolotu Tu-154M do badań pirotechnicznych mogły zostać podmienione? Tak uważa Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu smoleńskiego.

Pytana o zarzuty zespołu Naczelna Prokuratura Wojskowa nie chce komentować sprawy. – Prokuratura nie zamierza prowadzić polemiki co do wartości dowodowej materiałów śledztwa z posłem Antonim Macierewiczem za pośrednictwem mediów – mówi „Naszemu Dziennikowi” prok. ppłk Janusz Wójcik, p.o. rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego.

W ocenie Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r., dotychczasowe stanowisko Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie dotyczące badania obecności materiałów wybuchowych na wraku samolotu „wzbudza wątpliwości i rodzi podejrzenia działania na szkodę śledztwa”.

Antoni Macierewicz w liście otwartym skierowanym do Andrzeja Seremeta, prokuratora generalnego, twierdzi, że zespół, którym kieruje, dysponuje materiałem dowodowym wskazującym, iż prokuratura wprowadza w błąd organa państwa oraz opinię publiczną, prezentując „błędną, opartą na politycznych przesłankach opinię mającą ukryć rzeczywisty przebieg wydarzeń”. Parlamentarzysta zwrócił się do Seremeta o podjęcie w trybie nadzoru stosownych decyzji, w tym tej o zmianie prokuratury prowadzącej smoleńskie śledztwo.

Jak wskazuje zespół, w kwietniu ub.r. prokuratura oświadczyła, że na żadnej z próbek przywiezionych w grudniu 2012 r. nie znaleziono materiałów wybuchowych, a tylko na nielicznych z nich zidentyfikowano ślady substancji, które mogły wchodzić w skład materiałów wybuchowych, ale stanowią także składnik naturalnego wyposażenia samolotu Tu-154M. Prokuratura przyznała wówczas, że badania nie objęły próbek z foteli i pasów. Przeszkodą była zła pogoda. Materiał pozyskała ekipa, która pracowała w Rosji w sierpniu 2013 roku.

W kontekście ogłoszonych wyników jesienią 2012 r. i jesienią 2013 r. producent detektorów używanych przez prokuraturę dokonał analizy ich działania. W jego ocenie, przy badaniu większej ilości próbek detektory zaprogramowane na wykrycie materiałów wybuchowych stwierdzają ich obecność z dokładnością wykluczającą pomyłkę. Twierdził też, że niemożliwe jest, by prawidłowo używając detektorów, wyselekcjonować kilkaset próbek do dalszych badań, po czym w laboratorium nie stwierdzić obecności śladów poszukiwanych materiałów.

Według Macierewicza, badania „niezależne” potwierdziły jakoby obecność materiałów wybuchowych na ubraniach przynajmniej dwóch ofiar oraz – w ramach odrębnych badań – na pasie bezpieczeństwa jednej z ofiar.

– Zespół parlamentarny dysponuje relacją członka zespołu, który w ramach prac CLKP jesienią 2012 r. badał wrak samolotu. Wynika z tej relacji, że mamy do czynienia z prawdopodobieństwem podmienienia próbek z foteli, na których wówczas stwierdzono obecność materiałów wybuchowych. Jest kwestią fundamentalną ustalenie, czy próbki te pobrane i opisane – jak relacjonuje świadek wydarzeń – zostały do Polski przysłane i jakie były ich losy. Trzeba też zbadać inną hipotezę: próbki dotarły do Polski, zostały przebadane, lecz wyniki analiz zostały ukryte i dlatego podjęto decyzję pobrania nowych – tłumaczy Macierewicz.

W liście do Seremeta zespół przytacza fragmenty pozyskanej relacji świadka, wskazującej, że eksperci dysponują dokumentacją fotograficzną z prowadzonych badań, które potwierdzały obecność śladów materiałów wybuchowych na licznych elementach wnętrza samolotu, na centropłacie oraz elemencie skrzydła. Chodzi o wyniki z pierwszego wyjazdu, gdy wnętrze Tu-154M miało jakoby nie być badane.

W ocenie zespołu, w tej sytuacji stanowisko prokuratury mówiące o tym, że nie zabezpieczono i nie pobrano wówczas próbek z foteli samolotowych i w tym celu trzeba było po upływie blisko roku powtórnie udać się do Smoleńska, jest groteskowe.

– Ta sytuacja po raz kolejny kwestionuje wiarygodność prokuratury wojskowej i potwierdza obawy, że działa ona w interesie funkcjonariuszy, którzy nie dopełnili podstawowych obowiązków i prezentują błędną, opartą na politycznych przesłankach opinię mającą ukryć rzeczywisty przebieg wydarzeń – ocenia poseł.

Jak zaznaczył, bez stanowczej ingerencji prokuratora generalnego „tragedia smoleńska nigdy nie zostanie uczciwie i kompetentnie wyjaśniona”.

Marcin Austyn

za: www.naszdziennik.pl/wp/64044,macierewicz-kwestionuje-probki.html

***

Opinia do wyjaśnienia


Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie chce od Służby Wywiadu Wojskowego wyjaśnień do opisów zdjęć w opinii teledetekcyjnej. Wątpliwości jest jednak więcej

Analiza zobrazowań satelitarnych z 5 i 12 kwietnia 2010 roku dotycząca czasu złamania smoleńskiej brzozy została opublikowana dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. Tydzień po tym fakcie Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie doszła do wnioksu, że opinia SWW nie jest do końca jasna. Wątpliwości śledczych wzbudził jeden z podpisów do zdjeć.

„W związku z dostrzeżonymi niejasnościami dotyczącymi podpisu pod zdjęciem nr 2 na stronie 2 opinii (kwestia tożsamości dat wykonania zdjęć) Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie podjęła czynności zmierzające do uzyskania stanowiska instytucji opiniującej w przedmiotowej sprawie” – poinformowała NPW.

Przywołana strona zawiera dwa zdjęcia opisane jako „Porównanie niewłaściwie zrektyfikowanego przez firmę SmallGIS zdjęcia z 5 kwietnia 2010 r. (na górze) ze sceną właściwie zrektyfikowaną w toku analizy (na dole)”. Na obydwu fotografiach widnieje nadruk: „5.04.2010 r.” podczas gdy w całym dokumencie porównywane są zdjęcia z 5 i 12 kwietnia. Ponadto w opinii nie ma analogicznego zestawu zdjęć dotyczących 12 kwietnia. Tymczasem SWW w opinii szybko przechodzi do stwierdzenia, iż zobrazowania z 5 i 12 kwietnia „są przesunięte wobec właściwego położenia o ok. 150 metrów w kierunku północno-wschodnim”. To zrodziło wątpliwości, czy dokument nie jest obarczony błędem.

Analiza wskazanych przez śledczych zobrazowań pozwala sądzić, że SWW nie popełniła błędu, a tożsame daty wynikają z faktu, że biegli zaprezentowali jedynie mechanizm procesu rektyfikacji zdjęć na przykładzie zobrazowania z 5 kwietnia, a nie pokazali tego zabiegu dla zdjęć z 12 kwietnia. W sprawie będzie musiał wypowiedzieć się biegły SWW. I tu pojawia się kolejna wątpliwość, bo na opublikowanym dokumencie personalia osoby czy też zespołu przygotowującego opinię nie zostały ujawnione. W ocenie mec. Piotra Pszczółkowskiego, to rodzi pytanie o to, czy zaprezentowana opinia jest pełna.

– Dla mnie podstawowym mankamentem publikacji tej opinii jest fakt, że nie jest ona podpisana. Jako adwokat musiałem przyzwyczaić się do instytucji świadka incognito, ale o biegłym incognito nie słyszałem. W mojej ocenie, upublicznienie opinii bez podania imienia i nazwiska osoby odpowiedzialnej świadczy albo o tym, że ktoś się wstydzi tego, co zawarł w treści opinii, albo o tym, że prokuratura dokonuje wyciągów z opinii. Bo nie sposób założyć, że opinia będąca w aktach jest niepodpisana – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” adwokat.

Według mec. Pszczółkowskiego, ujawniana opinia powinna być publikowana dokładnie w takiej formie, w jakiej figuruje w aktach sprawy. Inaczej zatracany jest sens publikacji, gdyż nie wiadomo, jakie jeszcze treści zostały z dokumentu wyjęte.

Pełnomocnik dodaje, że razi również fakt, że cała ujawniona opinia teledetekcyjna mieści się na 11 stronach i składa się tak naprawdę głównie ze zdjęć i zaledwie kilku linijek tekstu.

– Żałować należy, że w podobno najważniejszym śledztwie w tym kraju biegli do akt składają opinię zawierającą kilkanaście linijek tekstu – tłumaczy mec. Pszczółkowski.

Prokuratura zamówiła w SWW opinię teledetekcyjną tydzień po II Konferencji Smoleńskiej, na której prof. Cieszewski twierdził, że brzoza, o którą miał zahaczyć Tu-154M skrzydłem, została złamana przed 5 kwietnia 2010 roku. Opinia SWW wskazała, że drzewo zostało złamane pomiędzy 5 a 12 kwietnia, niewykluczone, że przez samolot. Cieszewski pozytywnie ocenił decyzję WPO o wywołaniu opinii, ale też uznał, że powinna zostać ona rozwinięta, sięgać do danych ze wszystkich możliwych źródeł, i wskazywał, że popełniono w niej błędy w identyfikacji elementów na zdjęciach.

„Nasz Dziennik” zwrócił się do prokuratury wojskowej z pytaniem, czy rozważa poszerzenie opinii teledetekcyjnej lub zasięgnięcie opinii prof. Cieszewskiego. Pytaliśmy również o autora analizy SWW i powody anonimowości opinii. Czekamy na odpowiedzi.

Publikacje na zamówienie


Mecenas Pszczółkowski zwraca też uwagę na fakt, że prokuratura wojskowa przyjęła dość specyficzną zasadę wyboru opinii nadających się do ujawnienia, która zbiega się z tematyką poruszaną w niezależnych badaniach.

Jak wskazuje, plon publikacji dokumentów ze śledztwa smoleńskiego to m.in. opinia teledetekcyjna, zeznania profesorów, którzy współpracowali z zespołem kierowanym przez posła Antoniego Macierewicza, dokumentacja sekcyjna Anny Walentynowicz czy wyniki cząstkowe z ekspertyzy pirotechnicznej próbek pobranych z wraku Tu-154M.

– To w zasadzie są kontrargumenty do wyników prac niezależnych ekspertów i nie da się obronić tezy, że prokuratura kieruje się tutaj czymkolwiek innym niż interesem politycznym – twierdzi adwokat. W ocenie mec. Pszczółkowskiego, prokuratora wojskowa powinna opublikować pełne akta śledztwa, wyłączając tylko dokumenty wrażliwe. Prawie 4 lata po katastrofie decyzja o ujawnieniu akt z pewnością nie zaszkodziłaby śledztwu – dodaje nasz rozmówca.

Marcin Austyn

za: www.naszdziennik.pl/wp/64046,opinia-do-wyjasnienia.html

***
To prof. Kowaleczko się myli. Rozmowa z dr. Kazimierzem Nowaczykiem

Glenn Joergensen w swoim opracowaniu zaznaczył, że przyjęte w jego modelu założenia dotyczące własności aerodynamicznych tupolewa były oszacowane z dużym marginesem bezpieczeństwa. Dane z rosyjskiej literatury dotyczące tego modelu samolotu w pełni te założenia potwierdzają. Prof. Kowaleczko natomiast w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu – mówi dr Kazimierz Nowaczyk, ekspert zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie".

Rządowy tupolew, który rozbił się pod Smoleńskiem po rzekomym zderzeniu z brzozą i utracie końcówki skrzydła nie mógł wykonać tzw. półbeczki i runąć na ziemię, a powinien spokojnie odlecieć – dowodził kilka miesięcy temu Glenn Joergensen. Teraz ekspert zespołu Macieja Laska, prof. Grzegorz Kowaleczko twierdzi, że Joergensen radykalnie pomylił się w swoich obliczeniach m.in. z uwagi na wykorzystanie błędnych danych wyjściowych, w związku z czym teza, której dowodził, jest nieprawdziwa. Kto ma rację?


Decydujące znaczenie dla obliczeń związanych z tym, co stało się z Tu-154M, mają faktycznie dane wyjściowe. To całkowita powierzchnia nośna samolotu, powierzchnia utraconej końcówki skrzydła oraz kąt natarcia w pobliżu brzozy. Konsekwencją przyjętych, a dokładniej mówiąc, założonych danych jest wielkość utraconej siły nośnej samolotu. Po zapoznaniu się z uwagami prof. Kowaleczki inż. Glenn Joergensen postanowił zweryfikować zaproponowane przez niego „nowe” dane wyjściowe. Ale to po pierwsze nie oznacza, że się z nimi zgodził. A po drugie, co jest znacznie ważniejsze: udowodnił, że nawet na podstawie danych prof. Kowaleczki samolot nadal nie byłby w stanie wykonać obrotu o 150 st. (jak przekonuje w swoich raportach MAK i komisja Jerzego Millera), a jedynie o 96 st.

Prof. Kowaleczko zinterpretował odpowiedź Joergensena jako akceptację swoich danych i jakościową zmianę otrzymanych przez Joergensena wyników.

Taka interpretacja jest całkowicie nieuzasadnionym nadużyciem i manipulacją niegodną naukowca.

Jednak prof. Kowaleczko przekonuje, że pierwotne wyniki były błędne, gdyż opierały się na niewłaściwych danych wyjściowych. Czyje są prawidłowe?


Glenn Joergensen w swoim opracowaniu zaznaczył, że przyjęte w jego modelu założenia dotyczące własności aerodynamicznych tupolewa były oszacowane z dużym marginesem bezpieczeństwa. Dane z rosyjskiej literatury dotyczące tego modelu samolotu w pełni te założenia potwierdzają. Prof. Kowaleczko natomiast w zaproponowanych założeniach popełnił podstawowe błędy w oszacowaniu.

W którym miejscu?

M.in. przyjmując założenia dotyczące powierzchni nośnej samolotu czy urwanego fragmentu skrzydła. Posłużę się tu przykładem – Kowaleczko sugeruje, że całkowita powierzchnia nośna skrzydeł wynosi 180 mkw. Jest to wielkość obarczona znaczącym błędem przekraczającym 20 proc. Zgodnie z rosyjską literaturą przedmiotu powierzchnia samych skrzydeł z wysuniętymi klapami bez uwzględnienia slotów i statecznika poziomego wynosi 223,45 mkw. Tak znaczący błąd powinien dyskwalifikować wszystkie dalsze obliczenia, a mimo to inż. Joergensen pokazał, że nawet wówczas samolot nie był w stanie wykonać obrotu o 150 st.

za: niezalezna.pl/50246-prof-kowaleczko-sie-myli-rozmowa-z-dr-kazimierzem-nowaczykiem

***

Smoleńsk: eksperci Millera robili zdjęcia wraku... tanim telefonem komórkowym


Bloger Jacek Jabczyński, piszący pod pseudonimem "fotoamator", ujawnił skrajny brak profesjonalizmu ekspertów komisji Millera. Dokonana przez niego analiza wykazała, że pierwsze zdjęcia na miejscu katastrofy smoleńskiej rządowi specjaliści wykonali dopiero dobę po tragedii. A za narzędzie posłużył im... tani telefon komórkowy.

Autor przeanalizował metadane (czyli elektroniczne metryki) kilkudziesięciu zdjęć zamieszczonych w ciągu ostatnich miesięcy na stronie internetowej zespołu Macieja Laska (faktysmolensk.gov.pl).

Efekt tych badań - opublikowanych na portalu pomniksmolensk.pl - jest zatrważający: pierwsze fotografie wykonana przez członków polskiej rządowej komisji w Smoleńsku pochodzą z... 11 kwietnia 2010 r. Zostały więc wykonane dobę po zniszczeniu samolotu, choć na tej samej stronie zespołu Laska napisane jest, że eksperci byli na miejscu tragedii "bezpośrednio po katastrofie".

Jak pisze Jabczyński - do wykonania tychże zdjęć członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych użył... telefonu komórkowego Nokia E66. To dość stary i tani model telefonu, który obecnie można kupić go wyłącznie w komisach i na aukcjach internetowych.

Bloger podsumowuje: "Materiał zdjęciowy zamieszczony na stronie faktysmolensk.gov.pl dowodzi więc, że członkowie komisji Millera rozpoczęli dokumentowanie tragedii nie bezpośrednio po niej, lecz dobę po tym, jak szczątki samolotu pokryły rzadko zalesiony, błotnisty i grząski teren nieopodal lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem. Pierwsza dokumentacja zdjęciowa została wykonana tzw. małpką w dość tanim aparacie telefonicznym i nie pozwala na precyzyjną ocenę udokumentowanego w taki sposób materiału. Jest to przykład skrajnego braku profesjonalizmu osób odpowiedzialnych za wykonanie dokumentacji zdjęciowej, oraz brak umiejętności wykonywania tego typu dokumentacji".

Jacej Jabczyński policzył, że fotografii wykonanych telefonem Nokia E66 jest na stronie zespołu Laska aż 8, choć z ich numeracji wynika, że było ich łącznie jeszcze więcej, bo 49. Jak zauważył bloger - "znacznie lepsze zdjęcia tego typu zostały wykonane przez zawodowych fotografów prasowych, którzy posługiwali się przy tym profesjonalnym sprzętem fotograficznym".

Przypomnijmy, że lwia część zamieszczonych w raporcie Millera fotografii to z kolei zdjęcia wykonane przez Rosjanina Siergieja Amielina, który w swoich publikacjach otwarcie bronił wersji Tatiany Anodiny.

za: niezalezna.pl/50243-smolensk-eksperci-millera-robili-zdjecia-wraku-tanim-telefonem-komorkowym

***
O motywach zamachu


- Nikt z naukowców dotąd nie zadał pytania o motywy, bo odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenia dla badań nad przyczynami i przebiegiem katastrofy - pisze w liście do redakcji czytelnik, z zawodu technik mechanik. Tekst napisany został w odpowiedzi na artykuł Pawła Lisickiego "Najmniej prawdopodobna hipoteza" w „Do Rzeczy" nr 46. Ze względu na temat i argumenty jakie przedstawia autor w swoim tekście, postanowiliśmy go opublikować.

List otwarty do Pana Pawła Lisickiego, Redaktora Naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”


Szanowny  Panie Redaktorze,

po tekstach Rafała Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina, profesora Zdzisława Krasnodębskiego i Łukasza Warzechy prezentuje Pan, pod emblematem „Smoleńsk. Katastrofa czy zamach?”, swoją opinię, swój głos w debacie. Zapewne, do opinii każdy ma prawo i każdy może mieć własną. Taka teraz moda, taka poprawność. Nasuwa się jednak pytanie, czy każdy i w każdej sytuacji powinien z tego prawa korzystać?  Czy jest do tego przygotowany?  Nikt z nas nie jest  omnibusem naukowym, posiadającym tak szeroką wiedzę by mieć uzasadnioną opinię na każdy temat. Przy badaniu katastrofy boeinga nad Lockerbie z wielkim poświęceniem pracowało prawie 4000 specjalistów, reprezentujących niemal wszystkie dziedziny wiedzy. Ich praca przebiegała według pewnego logicznego porządku.

Zilustruję to na  przykładzie. W ciemnej ulicy przechodzień natyka się na leżącą postać, nie dającą znaków życia. Powiadamia policję. Przyjeżdżają policjanci, lekarz, prokurator, specjaliści kryminolodzy. Rozpoczyna się drobiazgowe badanie mające ustalić, czy śmierć nastąpiła w sposób naturalny czy wymuszony. Jeśli wymuszony to czy przez denata (samobójstwo) czy przez osoby trzecie (morderstwo). Na tym etapie badań działają wyłącznie eksperci. Nie ma miejsca na „opinie”  przechodniów, sąsiadów, reporterów. Działają lekarze anatomopatolodzy, specjaliści medycyny sądowej, laboranci, biochemicy, balistycy (jeśli znaleziono pocisk), często wielu innych specjalistów.  Cel jest zawsze ten sam: ustalić przy pomocy metod naukowych przyczynę zgonu denata, odtworzyć szczegółowo przebieg tragedii. Dopiero gdy okaże się, że było to morderstwo, można pytać o sprawcę i jego motywy.  To prawda, że znajomość motywów często pomaga ustalić sprawcę, zgodnie z zasadą prawa rzymskiego, która nakazuje szukać sprawcy wśród tych, którzy z takiego zdarzenia uzyskują korzyści. Jednak równie często motywy poznajemy dopiero wówczas, gdy znamy sprawcę i on zechce nam je ujawnić.

W przypadku badań katastrofy smoleńskiej powyższego logicznego porządku działań wiele osób  nie respektuje. Pański artykuł „Najmniej prawdopodobna hipoteza” jest tego przykładem. Zgadzam się  z jednym Pana zdaniem, które znakomicie odnosi się właśnie do Pańskiego tekstu: „Spór o to, co i dlaczego wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w pobliżu Katynia, dawno już przestał być przedmiotem racjonalnej debaty.”  I tuż po nim, zapewniając, że wczytywał się uważnie w poprzednie wypowiedzi  na łamach „Do Rzeczy”,  stwierdza Pan, że ”…są one raczej wyrazem emocjonalnego zaangażowania a nie rezultatem namysłu i analizy. Rzecz pierwsza i najważniejsza to to, że do tej pory …. nie udało się znaleźć  motywów działania rzekomych zamachowców.” Czyli: najważniejsze dla stwierdzenia zbrodni jest znalezienie motywów. A jeśli  nie znamy motywów, to czy na pewno nie ma zbrodni?

Posługując się taką logiką wykrywalibyśmy bardzo nielicznych zbrodniarzy. Morderców z Katynia, Miednoje, Bykowni -  pewnie nie. Bo jakiż interes miał Stalin w wymordowaniu tysięcy Polaków, fizycznie i intelektualnie sprawnych? Przecież mógł ich wysłać do łagrów, gdzie pracowaliby na rzecz sowieckiej gospodarki, umacniając jej potęgę, jakże potrzebną w czasach wojny. Kto kiedykolwiek by się o  nich dowiedział? W tamtych bezkresach nawet grobów by nigdy nie znaleziono. A on, bezrozumny,  żądny zemsty kazał mordować. Decyzja dokonania tego mordu była całkowicie nieracjonalna a jeszcze bardziej nieracjonalne było pozostawienie ciał ofiar na miejscu zbrodni. A jednak zbrodni dokonano, ciała zakopano na miejscu kaźni, wszystko wbrew wszelkiej logice. Lecz zgodnie z logiką, gdy odkryto mogiły, najpierw rozpoznano (a uczyniła to komisja międzynarodowa!), że to była zbrodnia,  później szukano sprawców.

Gdy ich ustalono ponad wszelką wątpliwość, zaczęto zadawać pytania o motywy. Czy jesteśmy pewni, że już poznaliśmy  je wszystkie? A jeśli znamy ich część, to czy mamy prawo mówić jedynie o „częściowej zbrodni”? Dążenie do ustalenia motywów jest działaniem ważnym ale głównie z punktu widzenia prewencji. Znajomość motywów w najmniejszym stopniu nie zmienia tego, co już się stało i jak się stało. Motywy to szerokie poletko dla badań psychologów, filozofów, historyków, także dziennikarzy. Często, te prawdziwe są ustalane po wielu latach, po otwarciu tajnych archiwów, opublikowaniu pamiętników znaczących postaci, czasem w wywiadach udzielonych tuż przed śmiercią którejś z osób zaangażowanych. Często jednak pozostajemy nadal w niepewności czy dostępne źródła są wiarygodne a umierający bandyta na łożu śmierci powiedział dziennikarzowi prawdę. Pan tę niepewność traktuje jednak jako poważny argument za tym, że zbrodni nie było.


Fakty można ustalić

Raporty MAKu i Komisji Millera nie są zadowalające. Główną przyczyną jest szereg wewnętrznych sprzeczności i pominięcie wielu danych pomimo, że są zapisane w rejestratorach (jak np. położenie TAWS 38, brak synchronizacji ruchów wolantu i sterów wysokości, zanik zasilania na wysokości 16 metrów). Z punktu widzenia poprawności naukowej, zdaniem wielu naukowców, mają wartość niewielką, w szczególności nie wyjaśniają większości zjawisk i etapów katastrofy. Ich niski poziom merytoryczny spowodował, że ponad stu dziesięciu naukowców postanowiło wspólnie ustalić prawdziwe przyczyny i  przebieg katastrofy. W tym gronie jest wielu wybitnych specjalistów, również od konstrukcji lotniczych i badania wypadków. Grupa ta, działająca niezależnie od zespołu parlamentarnego prowadzonego przez Antoniego Macierewicza, zorganizowała dwie konferencje naukowe, na których w kilkudziesięciu referatach przedstawiono własne ustalenia. Ustalenia oparte na rzetelnej, naukowej analizie dostępnych informacji. A wbrew Pana opinii, wiele tych informacji jest bardzo dokładnych, w tym informacje pochodzące z polskiej prokuratury (np. zapisy z komputera pokładowego oraz polskiego rejestratora).

Jednym z rezultatów są ustalenia Profesora Biniendy, którego Pan raczył wymienić w swoim artykule. Według Pana „… to  co  on przedstawia, nie jest faktem… ale hipotezą, której wartość zależna jest od tego, jakie dane wprowadził do swojego modelu Binienda. Te zaś mogą pochodzić wyłącznie z danych zebranych przez rosyjską komisję MAK lub komisję Jerzego Millera….. Jak zatem da się zrozumieć, że błędne ustalenia z raportu Millera w chwili, kiedy stały się podstawą modelu prof. Biniendy, straciły swą wadliwość i przekształciły się w fakt?” Warto tu sprostować: wątpliwe są przede wszystkim tezy obu raportów a nie same dane. Domyślam się, że ma Pan tu na myśli ustalenia dotyczące skrzydła, rzekomo uciętego przez brzozę.

Otóż da się zrozumieć! Wystarczy przeczytać referat prof. Biniendy zamieszczony np. w materiałach I Konferencji Smoleńskiej. Do sprawdzenia wytrzymałości brzozy i wytrzymałości skrzydła nie potrzeba żadnych danych ani ustaleń z raportów MAKu i Komisji Millera. Potrzeba mieć tylko (kosztowny!) program komputerowy i dane wytrzymałościowe drewna brzozowego (takimi danymi z całego świata dysponuje np. prof. Chris Cieszewski). To co wyliczył komputer nie jest hipotezą lecz stuprocentowo pewnym wynikiem.

Gdybyśmy nie potrafili dokonywać  takich obliczeń, nie lądowalibyśmy na Marsie, nie znalibyśmy laserów, GPS-u, zapisu cyfrowego, elektrowni atomowych i tysięcy innych wynalazków. Wyniki obliczeń nie są hipotezami. Nauka stawia hipotezy ale, gdy to możliwe, weryfikuje je przy pomocy  badań i obliczeń. Profesor Binienda sprawdził hipotezę: czy brzoza, nawet gruba i twarda, może uciąć skrzydło samolotu Tu 154? Wykonane obliczenia matematyczne taką możliwość wykluczyły.  Nikt z naukowców ich nie podważył a  żadna z komisji takowych nie przeprowadziła. Na pytanie o nie Edmund Klich odpowiadał dziennikarzowi: „jak walnęło to się urwało”. Oto jaki prosty „argument naukowy”! A prof. Biniendy nie przekonał.

Mimo skąpych danych, rzeczywiście często niepewnych, wiele udaje się ustalić w sposób pewny. Współczesna nauka ma szereg możliwości odkrycia tego co skrzętnie zakryte. Pański argument "z braku motywów jak i dowodów (hipoteza zamachu – przyp. wł.) wydaje mi się najmniej prawdopodobnym wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej”,  jest  kolejnym w dyskusji argumentem  pozanaukowym.  Poczekajmy na dalsze wyniki rzetelnych badań naukowych. Rolą dziennikarzy powinno być  wspieranie ludzi nauki, którzy nie bacząc na różne, znane nam zagrożenia, odważyli się wypełnić przysięgę doktorską, zobowiązującą do odkrywania prawdy. Dyskusja, jaka przetoczyła się w Pańskim piśmie u wielu czytelników mogła wywołać wrażenie, że w sprawie katastrofy smoleńskiej nadal niewiele wiemy, wszystko jest wątpliwe, nawet wyniki obliczeń komputera. Obszerny materiał obu Konferencji Smoleńskich jest tego dobitnym zaprzeczeniem. Warto aby każdy, zanim wyrazi swoją opinię o tej katastrofie, zechciał się z nim zapoznać. Wówczas dyskusja ma szanse z emocjonalnej stać się merytoryczną.

Wyniki badań prof. Biniendy nie są jedynymi, które podważają ustalenia MAKu.  Można wskazać wiele innych, które zbliżają nas do odpowiedzi na zasadnicze pytanie czy samolot rozpadł się w wyniku uderzenia w ziemię czy też jego fragmentacja nastąpiła w powietrzu. W większości nie są to hipotezy lecz wyniki szczegółowych badań i obliczeń. Nikt z naukowców dotąd nie zadał pytania o motywy bo odpowiedź nie ma żadnego znaczenia dla badań nad przyczynami i przebiegiem katastrofy. Jeśli część naukowców wskazuje na możliwość eksplozji, to nie wykluczają oni np. eksplozji zbiornika paliwa. Tak więc droga do szukania „siły sprawczej” jeszcze daleka a do rozważań nad motywami działania tej „siły sprawczej” – jeszcze dalsza.


Fenomen rosyjskiej zemsty

Znaczna część  Pana wypowiedzi dotyczy metod działania radzieckich i rosyjskich władz i służb specjalnych. Głównymi tezami są: po pierwsze, Rosjanie, nawet jeśli podejmują działania z zemsty, to działania te dotyczą wyłącznie „swoich” (Litwinienko, Politkowska), po drugie, zawsze ściśle kalkulują czy im się to opłaci, czy nie ryzykują zbyt dużo. Na zaprzeczenie pierwszej tezy można podać dużo przykładów. Rzecz w tym, że w większości  przypadków zleceniodawców nie złapano. Obaj synowie płk. Kuklińskiego zginęli w tajemniczych okolicznościach, Ali Agca nie działał sam, sprawa śmierci Arafata wymaga wyjaśnień. W końcu, czy motyw zemsty Stalina za rok 1920 nie pojawia się przy rozpatrywaniu mordu katyńskiego? Jeśli chodzi o drugą tezę, to pozwolę sobie zacytować  wybitnego znawcę Rosji, Włodzimierza Bączkowskiego:  „szpiegostwo i dywersja przedstawiają więc nie jeden z wielu składników siły państwowej Rosji, jak w krajach Zachodu, lecz stanowią czynnik zasadniczy, bez którego trwałość, wielkość i wiele sukcesów Rosji staje się niezrozumiałymi fenomenami”. Można jeszcze dodać, że pojęcie racjonalności zawsze musi być odniesione do osób oraz zakładanych celów ich działania. To jedna z przyczyn, dla których poszukiwanie motywów często kończy się fiaskiem.

Na początku, by nie pominąć całkowicie wartości dociekań nad motywami ludzkich działań, przypomniałem rzymską zasadę szukania sprawców wśród profitentów skutków tych działań. Na zakończenie pozwolę sobie przywołać inną, równie ważną: gdy nie ma zbrodni – nie ma potrzeby zacierania śladów, niszczenia ewentualnych dowodów, mataczenia.

W swoim artykule próbuje Pan przekonać czytelnika, że w Smoleńsku zbrodni nie było, że ze wszystkich innych możliwości jest ona najmniej prawdopodobna. Niestety, nie znalazłem w Pana tekście prób wyjaśnienia dlaczego w tej sytuacji Rosjanie:

- nalegali by badać zdarzenie w oparciu o Konwencję Chicagowską, która dotyczy samolotów cywilnych (konwencja nie klasyfikuje przelotów lecz samoloty!), co uniemożliwiło  jakiekolwiek prawne działania przed i po ogłoszeniu raportu;
- niemal natychmiast po katastrofie przesuwali części wraku samolotu z miejsc upadku;
- już kilka godzin po katastrofie zwieźli płyty betonowe i duże ilości piachu, pokrywając nimi dużą część wrakowiska, zanim drobniejsze części samolotu zostały zlokalizowane, rozpoznane i opisane;
- dokonali oblotu miejsca katastrofy bez obecności ekspertów polskich, pomimo ich obecności na miejscu;
- wkrótce po katastrofie wybijali  szyby we wraku oraz przecinali przewody ciśnieniowe mechanizmów wykonawczych (tu trzeba przypomnieć, że szkło organiczne, stosowane w lotnictwie, zachowuje pamięć naprężeń i szczegółowy przebieg wielu katastrof lotniczych mógł być dzięki temu odtworzony dokładniej; zanim odpowiemy na trudne pytanie czy były jakieś motywy zamachu, spróbujmy ustalić choćby motywy wybijania szyb);
- przez kilka miesięcy wrak przetrzymywali „pod chmurką”, gdzie był opłukiwany deszczami i „dezynfekowany” promieniami UV, znakomicie rozkładającymi wiele produktów chemicznych, łącznie z produktami rozkładu materiałów wybuchowych;
- rok po katastrofie pokazali polskim dziennikarzom wrak umyty ze wstawionymi szybami;
- nadal przetrzymują „czarne skrzynki” a dostarczone przez nich kopie zapisów różnią się długościami  nawet do kilkudziesięciu sekund;
- po ponad trzech latach wrak samolotu nadal przetrzymują.

Należałoby również wyjaśnić dlaczego, pomimo ustawowego nakazu, prokuratura polska nie przeprowadziła sekcji zwłok ofiar w chwili ich przywiezienia?

Takich pytań jest znacznie więcej i dotyczą bardzo licznych i różnorodnych działań i zaniechań strony rosyjskiej i polskiej. Czy bez wcześniejszej odpowiedzi na nie rzeczywiście można postawić tezę, że spośród wielu innych właśnie hipoteza zamachu w Smoleńsku jest najmniej prawdopodobna?  Jaką wartość naukową ma jej uzasadnienie jedynie brakiem wiedzy o motywach?

Łączę wyrazy szacunku, ARK
(imię i nazwisko autora znane redakcji)


za: niezalezna.pl/50294-o-motywach-zamachu

***

Sprzeciw wobec ataków na zespół Antoniego Macierewicza

Publikujemy oświadczenie Oddziału Lubuskiego Ruchu Społecznego im. śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego dotyczące ataków na zespół parlamentarny działający pod przewodnictwem posła Antoniego Macierewicza, powołany w celu wyjaśnienia okoliczności tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r.

W imieniu Lubuskiego Środowiska Ruchu Społecznego im. śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyrażamy swój zdecydowany protest i oburzenie wynikające z faktu bezpardonowych ataków zarówno personalnych wobec samego Posła, Ministra Antoniego Macierewicza, jak i wobec zapraszanych do współpracy z Jego Zespołem niezależnych naukowców. Dotychczasowy dorobek tego Zespołu – stworzony przez ludzi, którzy uznają za rzecz zupełnie naturalną zabieganie o prawdę i obiektywne wyjaśnienie przyczyn tragedii bez względu na ich ostateczny kształt – nie daje podstaw do jakichkolwiek zarzutów adresowanych w jego stronę.

Nie do przyjęcia jest zarówno uruchamianie socjotechnicznych, ordynarnych, zmanipulowanych prowokacji wobec tych zacnych i dzielnych ludzi, jak i sytuacja, w której osoby te za pomocą własnych środków dochodzą obiektywnej prawdy o wydarzeniu brzemiennym w skutki dla całego Narodu i Państwa jako wspólnoty. Odwrotnością tej postawy jest bezradność Państwa Polskiego i jego instytucji wobec rosyjskiej skuteczności w manipulowaniu opinią społeczną w Polsce czy wręcz sterowania procesami politycznymi, społecznymi, medialnymi w naszym kraju. Jest to w prostej linii konsekwencja abdykacji Państwa Polskiego z walki o naszą suwerenność w dochodzeniu prawdy o tragedii z 10 kwietnia 2010 r.

Problemem nie jest Zespół Parlamentarny, tylko procedury i sposób dochodzenia prawdy przez instytucje Państwa Polskiego, które wzbudzają u nas, zwykłych obserwatorów tych działań, odruch nieufności, poczucie zakłamywania rzeczywistości. Jednocześnie jesteśmy świadkami pojawiania się procesów i sił, którym niebywale zależy na tym, aby prawda o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, nigdy nie ujrzała światła dziennego.

W trybie politycznego interesu tych, którzy stoją za tym wydarzeniem, uruchomiono na skalę niebywałą w powojennej historii Polski siły i naciski, w tym administracyjne, prowadzące do zniewalania, łamania charakteru ludzi. Są wśród nich zarówno metody pozaprawne, jak i na pograniczu prawa. Wielu ludzi znalazło się w sytuacji, w której gdy raz nie podjęli działań wymaganych od nich na określonym stanowisku, nie wykazali się wystarczającą determinacją, by podzielić się swoją wiedzą, zostali zaszczuci, zaszantażowani, stali się w efekcie zakładnikami „fabryki kłamstwa”. Dziś być może byliby skłonni zmienić swoją postawę. Im mówimy: nie jest za późno, nigdy nie jest za późno, by stać się człowiekiem prawym, by zadośćuczynić temu, co kiedyś wykonywało się, pozostając w czeluściach poczucia bezradności, przymuszenia, szantażu, osamotnienia w „zgnojeniu” przez nadzorujący system.

Wzywamy zatem do zaniechania brudnej polityki, do porzucenia metod deprecjonowania ludzi i znaczenia dorobku współpracowników Zespołu Parlamentarnego, jak i słuszności motywacji, która ich prowadzi do służenia Ojczyźnie poprzez dochodzenie prawdy najlepiej jak potrafią.

Tych zaś, którzy chcą zrzucić z siebie jarzmo kłamstwa, skrywanych zaniechań i wyrwać się z uścisku polityczno-administracyjnego szantażu, przyjmijmy z wyrozumiałością. Na powrót do uczciwości nigdy nie jest za późno.

W imieniu Środowiska
dr hab. Jacek Kurzępa



za: niezalezna.pl/50347-sprzeciw-wobec-atakow-na-zespol-antoniego-macierewicza

***

"Niejasne zadania" MAK - dostrzegli nawet w Rosji. A premier Donald Tusk i jego zespół Laska?

Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, czyli MAK, nie jest bezstronny przy badaniu katastrof lotniczych. Do takich wniosków doszedł deputowany Aleksandr Sidiakin. W Rosji dostrzegli, że MAK Tatiany Anodiny wykonuje "niejasne zadania". A w Polsce, wcześniej komisja Millera, a dzisiaj zespół Macieja Laska, nadal powielają absurdalne tezy o katastrofie smoleńskiej i chętnie cytują raport MAK.

Deputowany do Dumy Państwowej Rosji z ramienia kierowanej przez prezydenta Władimira Putina i premiera Dmitrija Miedwiediewa partii Jednej Rosji, Aleksandr Sidiakin zażądał skontrolowania Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) pod kątem jego bezstronności.

Parlamentarzysta uczynił to w liście do ministra transportu Federacji Rosyjskiej Maksima Sokołowa, o którym poinformował dziennik "Izwiestija". Inicjatywa ta jest konsekwencją niedawnej katastrofy samolotu Boeing 737-500 w Kazaniu.

W ocenie Sidiakina, dysponując szerokimi uprawnieniami, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, faktycznie nie jest przez nikogo kontrolowany i wykonuje niejasne zadania.

W listopadzie 2013 roku podczas lądowania na lotnisku w Kazaniu - stolicy Tatarstanu, republiki wchodzącej w skład FR, rozbił się Boeing 737-500 należący do linii lotniczych Tatarstan. Zginęli wszyscy na pokładzie - 44 pasażerów i 6 członków załogi. Według wstępnych ustaleń przyczyną katastrofy były błędy w pilotażu. Komitet Śledczy FR oświadczył, że są powody, by sądzić, że kapitan Boeinga 737-500 mógł otrzymać licencję w ośrodku szkoleniowym, który później zamknięto jako działający nielegalnie.

Zdaniem niektórych ekspertów maszyna ta w ogóle nie powinna była być dopuszczona do eksploatacji. Rozbity Boeing 737-500 był użytkowany od ponad 23 lat, w tym w Afryce i Ameryce Południowej. W grudniu 2001 roku samolot ten uległ już wypadkowi na lotnisku w Belo Horizonte w Brazylii, a w listopadzie 2012 roku lądowała awaryjnie w Kazaniu.

MAK badał również katastrofę polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria.

"Izwiestija" przypomniały, że niezmienną przewodniczącą MAK jest Tatjana Anodina, "której syn oraz synowa są głównymi udziałowcami (rosyjskich linii lotniczych) Transaero i która sama kontroluje 3 proc. akcji tej spółki".

"Anodina niejednokrotnie komentowała katastrofy lotnicze posługując się hipotezami i domysłami. Dla przykładu, poinformowała o domniemanych postronnych osobach w kabinie rozbitego samolotu prezydenta Polski (Lecha) Kaczyńskiego" - podaje rosyjska gazeta.

za: niezalezna.pl/50428-niejasne-zadania-mak-dostrzegli-nawet-w-rosji-premier-donald-tusk-i-jego-zesp

***


Gdzie jest ciało śp. Anny Walentynowicz? Andrzej Seremet ma ważniejsze sprawy

Spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych dotyczących 24 kobiet, które zginęły na pokładzie tupolewa, żadna nie opisuje śp. Anny Walentynowicz. W tej sprawie odbywa się dziś debata sejmowej komisji sprawiedliwości. Prokurator generalny Andrzej Seremet, zaproszony na posiedzenie, odmówił jednak przyjścia do Sejmu.

W grudniu 2013 r. "Gazeta Polska" ujawniła, że dokumentacja przypisana do osoby pochowanej po ekshumacjach w grobie Anny Walentynowicz nie dotyczy bohaterki "Solidarności". Co więcej, spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych dotyczących 24 kobiet, które zginęły na pokładzie tupolewa, żadna nie opisuje śp. Anny Walentynowicz. Oznacza to, że już drugie ciało, które miało należeć do śp. Anny Walentynowicz, to inna ofiara katastrofy smoleńskiej.

W tej sprawie odbywa się dziś w Sejmie debata na posiedzeniu komisji sprawiedliwości. Zaproszony został na nią prokurator generalny Andrzej Seremet. W odpowiedzi wysłał on jednak pismo, w którym zapowiada, że nie zjawi się w Sejmie.

"Uprzejmie informuję Panią Przewodnicząca [komisji], że już w trakcie mojego wystąpienia na 22. posiedzeniu plenarnym Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 27 września 2012 r. przedstawiłem informację odnoszącą się również do kwestii będących przedmiotem posiedzenia Komisji" - usprawiedliwia się Seremet.

Prokurator generalny dodaje: "Ponieważ przedstawione wówczas dane zachowały swą aktualność, są kompletne, szczegółowe i powszechnie dostępne, nie wydaje się zasadne ponowne ich osobiste przedstawianie przeze mnie w trakcie posiedzenia Komisji".

W tym samym piśmie Seremet twierdzi: "Informuję Panią Przewodniczącą, że nie widzę konieczności osobistego udziału w posiedzeniu Komisji. Stanowisko w tym zakresie nie wynika bynajmniej z osobistej niechęci do współpracy z organami Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Uczestnictwo bowiem Prokuratora Generalnego w posiedzeniach Komisji Sejmowych w każdym przypadku zawiadomienia o ich przebiegu dezorganizowałoby pracę Prokuratora Generalnego i nie pozwalałoby na rzetelną realizację bieżących, ustawowych zadań stojących przed prokuraturą".

Gehenna bliskich Anny Walentynowicz trwa od lata 2012 r. To wtedy prokuratura okazała członkom rodziny Walentynowiczów rosyjskie akta medyczno-sekcyjne przypisane do legendarnej opozycjonistki. – Od razu zorientowaliśmy się, że nie opisują naszej Babci. A to oznaczało, że niezbędna jest ekshumacja – opowiadał „Gazecie Polskiej” Piotr Walentynowicz.

Prokuratura przypuszczała, że doszło do zamiany zwłok, i że szczątki „Anny Solidarność” pochowano w Warszawie w grobie innej ofiary katastrofy, działaczki Rodzin Katyńskich Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Ekshumacja szczątków z Gdańska potwierdziła spostrzeżenia rodziny. Zaraz jednak okazało się, że ciało wydobyte z grobu w Warszawie także wzbudziło duże wątpliwości syna i wnuka opozycjonistki. Janusz Walentynowicz widział zwłoki matki podczas identyfikacji w Moskwie. Ciało było nieuszkodzone, twarz doskonale zachowana – z wyjątkiem małej ranki po zerwanym pieprzyku.

Opis ciała Anny Walentynowicz odbiega od stanu ciała wydobytego w Warszawie z grobu działaczki Rodzin Katyńskich. Głowa tej ofiary była zmiażdżona, nie można więc było rozpoznać jej rysów. Janusz Walentynowicz zwrócił uwagę, że nie zgadza się także przebieg szwów po operacji wycięcia jednego z organów.

za: niezalezna.pl/50418-gdzie-jest-cialo-sp-anny-walentynowicz-andrzej-seremet-ma-wazniejsze-sprawy

***
W internecie pojawił się film obrazujący manipulację informacjami o tragedii, która rozpoczęła się już 10 kwietnia.

http://wpolityce.pl/artykuly/70520-studium-smolenskiej-dezinformacji-jak-zmieniala-sie-narracja-ludzi-wladzy-film-internauty-przypomina-jak-prowadzono-akcje-manipulowan

Copyright © 2017. All Rights Reserved.