Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Smoleńsk. Impas dowodowy

Znając dotychczasowe tempo badań, trudności w relacjach ze stroną rosyjską czy oczywiste braki w zabezpieczonym materiale dowodowym – można przypuszczać, że końcowa decyzja śledczych również będzie skażona wadą

Kiedy rok po katastrofie smoleńskiej dokonywałem analizy postępowań, których celem było wyjaśnienie przyczyn tej tragedii, wyraziłem obawę, że raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego obarczony będzie dużą dozą błędu ze względu na trudności związane z zabezpieczeniem i pozyskaniem przez stronę polską materiału dowodowego. Z tych samych powodów śledztwo prowadzone przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie skazane było na poważne trudności. Mówiąc inaczej, już rok po katastrofie, a dla bardziej wnikliwych analityków tej tragedii już kilka dni po katastrofie było jasne, że Rosjanie zamierzają udowodnić pewną z góry przyjętą tezę i nie będą zainteresowani współpracą, która rzucałaby choćby cień odpowiedzialności na stronę rosyjską.

Dziś, trzy lata od tamtego artykułu, pocieszać się mogę gorzką satysfakcją z faktu, że miałem wtedy rację. Niestety, postawa polskich organów zajmujących się wyjaśnianiem przyczyn katastrofy przekroczyła moje najczarniejsze obawy. Można przyjąć, że raport komisji Jerzego Millera w zasadzie potwierdzał wersję rosyjską. Co gorsza, z czasem okazało się, że raport rządowy oparty jest na wątpliwych podstawach. Kluczowe badania zostały przejęte od strony rosyjskiej z pełnym zaufaniem.

I tak opinia fonoskopijna świadcząca o obecności gen. Andrzeja Błasika w kokpicie samolotu została sporządzona na podstawie „kontekstu sytuacyjnego”, co jest dość oryginalnym dochodzeniem do konkluzji w XXI wieku. Badania brzozy przeprowadzono na oko, uznając, że przecież „wszyscy widzieli, że samolot zderzył się z brzozą”.

Badania pirotechniczne wykonano w oparciu o raptem kilka elementów z wraku samolotu, a obrażenia ofiar ustalono, jak się później okazało, na podstawie sfałszowanych opinii sekcyjnych. Ekspertyzy, które pozwoliłyby na ostateczne rozprawienie się z rosyjską tezą o zawartości alkoholu we krwi gen. Andrzeja Błasika, w ogóle nie przeprowadzono, nie mówiąc już o rekonstrukcji wraku, co powinno być standardem przy badaniu tego rodzaju katastrofy.

Generał Błasik oczyszczony

Wiarygodność raportu z każdym dniem topniała, bo szereg ustaleń komisji podważył nie tylko parlamentarny zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, ale także wojskowa prokuratura. Trzeba oddać sprawiedliwość, że to decyzje śledczych, a w zasadzie biegłych pracujących na ich zlecenie pozwoliły na rozwianie wielu tez lansowanych przez stronę rosyjską.

To komunikat śledczych informował, iż brakuje dowodów wskazujących na obecność gen. Andrzeja Błasika w kokpicie samolotu, a badania na zawartość alkoholu w organizmie pozwoliły na stwierdzenie, że w chwili katastrofy dowódca Sił Powietrznych był trzeźwy. To prokuratura zdecydowała się na przeprowadzenie ekshumacji, które potwierdziły nie tylko fałszowanie dokumentacji medycznej przez rosyjskich medyków, ale również wykazały, że doszło do zamiany ciał. A przecież w dniach bezpośrednio po tragedii wmawiano rodzinom i opinii publicznej, iż trumien sprowadzonych z Rosji otwierać nie można.

Wreszcie to biegli zdecydowali się na pierwsze poważne badania brzozy i badania pirotechniczne.

Niestety, na tym pozytywna ocena działań prokuratury musi się skończyć.

Po pierwsze fakt, że w ogóle zdecydowano się na ekshumacje, pośrednio dowodzi tezy, że zaniedbali tę sprawę również polscy śledczy. Gdyby bowiem przeprowadzono ponowne sekcje zwłok po ich sprowadzeniu do kraju, nie doszłoby do bulwersującej zamiany i mielibyśmy pewność, że pracujemy na rzetelnym materiale dowodowym. Co więcej, skoro dotychczasowo przeprowadzone sekcje wykazały niemal masowe fałszowanie dokumentacji medycznej, zadziwiający jest fakt, iż poprzestano na kilkunastu ponownych badaniach sekcyjnych.

Nie wiemy, jakie niespodzianki przyniosłoby otwarcie kolejnych trumien i jaki był w przypadku tamtych ciał zakres rozmijania się z prawdą, bo tego, że był, na podstawie dotychczasowych doświadczeń można być pewnym.

Wydaje się oczywiste, że w takiej sytuacji uczciwym postępowaniem byłoby przeprowadzenie ekshumacji przynajmniej w tych wypadkach, kiedy najbliżsi o to wnioskują. Wiele rodzin po doświadczeniach wyniesionych ze śledztwa ma uzasadnione wątpliwości, czy w ogóle odwiedzają groby swoich bliskich.

Błędy prokuratury dotyczą zresztą nie tylko spóźnionych i wybiórczych sekcji zwłok, ale choćby tak podstawowej sprawy, jak badania pirotechniczne; na marginesie pozostawiam tu politykę medialną prokuratury, która prowadziła przez wiele miesięcy do utrzymywania się bardzo poważnych wątpliwości co do intencji polskich śledczych. Pojawia się tu kluczowe pytanie, czemu badania te przeprowadzono kilka lat po katastrofie, kiedy jest oczywiste, że część materiału dowodowego mogła ulec zniszczeniu lub co najmniej zafałszowaniu. Podobne zaniedbania dotyczyły choćby spóźnionych badań brzozy smoleńskiej, a także badań na zawartość alkoholu we krwi ofiar, na wyniki których czekaliśmy blisko cztery lata.

Mapa białych plam

Nie ulega też wątpliwości, że badania polskich śledczych, po części z naszej własnej winy, utrudnia fakt, iż dysponentem przeważającej części materiału dowodowego jest strona rosyjska, która nie kwapi się z jego przekazywaniem. Gdyby jednak prokuratorzy, jak wspominałem już trzy lata temu, brali systematyczny udział w czynnościach śledztwa rosyjskiego, a zatem gdyby było ich znacznie więcej na miejscu katastrofy, może wówczas część materiału dowodowego zostałaby uratowana przed bezpowrotnym zniszczeniem. Dałoby to gwarancje, że białych plam w śledztwie smoleńskim będzie dużo mniej, a szereg badań zostałoby przeprowadzonych we właściwych terminach. Odpowiednia postawa strony polskiej mogła dużo wcześniej wymusić na Rosjanach zabezpieczenie wraku samolotu, nie mówiąc już o samym miejscu katastrofy.

Dziś można tylko domyślać się, czemu strona rosyjska działała w tak nonszalancki sposób, niszcząc szereg dowodów.

Polska prokuratura nie wykazała się również w śledztwach związanych z katastrofą smoleńską. Warto podkreślić, że niemal wszystkie zostały umorzone z różnych przyczyn. Moje zdziwienie budziły uzasadnienia decyzji o umorzeniu śledztw związanych z kradzieżami rzeczy ofiar katastrofy. Najczęstszą podstawą było stwierdzenie, że brakuje danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa – kradzieży. Prokuratura tłumaczyła, że przecież nie ma dowodów, iż dana osoba wsiadła na pokład samolotu z danym zegarkiem, obrączką czy sygnetem, lub że zginęły one na miejscu katastrofy. No cóż, można przyjąć taką logikę. Problem w tym, iż trudno uznać, że kilkanaście osób zgubiło swoje zegarki w drodze z domu na pokład samolotu, a inne kosztowności leżą cały czas w smoleńskiej ziemi. Tym bardziej że podczas ostatniej wizyty archeologów wydobyto ze smoleńskiej ziemi nawet drobne fragmenty zastawy prezydenckiej. W takich okolicznościach wersją najbardziej prawdopodobną wydaje się ta, iż jednak doszło do kradzieży przedmiotów przez Rosjan znajdujących się na miejscu katastrofy lub w Moskwie.

Wzburzenie budziło umorzenie śledztwa w tzw. sprawie dowodu śp. Tomasza Merty. Okazało się bowiem, że w polskim ministerstwie można spalić przesyłkę nadaną pocztą kapitańską, ukrywać ten fakt przed jej adresatami – rodziną zmarłego i prokuraturą – i nikt za tego rodzaju zdarzenia odpowiedzialności, choćby służbowej, nie poniósł. Podobnie jak żadnej odpowiedzialności nie poniosły osoby odpowiedzialne za przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Wrak do rekonstrukcji

Zdaniem prokuratury, rozgrywanie głowy państwa w grze z Rosją, wielomiesięczne nienotyfikowanie wizyty stronie rosyjskiej, łamanie procedur ustalonych w związku z przydzielaniem transportu lotniczego to nie są działania penalizowane przez polskie prawo karne, a nawet nie rodzą odpowiedzialności służbowej pracownika.

Przyglądając się śledztwom, można mieć obawy, że przy tak wielu brakach w materiale dowodowym i dotychczasowej praktyce przyczyny katastrofy długo jeszcze nie zostaną ujawnione, a osoby rzeczywiście jej winne nie zostaną ukarane. Rodzi się też pytanie, czy w najbliższym czasie śledztwo smoleńskie może zostać ukończone. Znając dotychczasowe tempo przeprowadzanych badań, trudności w relacjach ze stroną rosyjską czy oczywiste braki w zabezpieczonym materiale dowodowym, można mieć co do tego wątpliwości. Tym bardziej można przypuszczać, że końcowa decyzja śledczych również będzie naznaczona wadą.

Mam jednak nadzieję, że nim dojdzie do ostatecznego rozstrzygnięcia, doczekamy się stosownych zmian. Bez uzyskania nieograniczonego dostępu do czarnych skrzynek, a co najważniejsze, do wraku, i bez jego rekonstrukcji śledztwo nie powinno zostać zakończone. To bowiem rekonstrukcja samolotu pozwoliłaby ocenić, w jakim zakresie doszło do uszkodzeń i wynikiem jakich sił one powstały. Co więcej, ustalenie podczas rekonstrukcji, że nie ma znacznych fragmentów wraku, również obciążałoby odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.

Tym niemniej póki strona rosyjska nie przejawia woli współpracy, póki nie uzyskamy wsparcia ze strony międzynarodowych instytucji, co choćby w kontekście obecnej sytuacji na Ukrainie wydaje się dalece wątpliwe, póty trudno liczyć na to, aby śledztwo smoleńskie mogło zakończyć się sukcesem, a więc pełnym ustaleniem okoliczności tego dramatycznego zdarzenia.


Mec. Bartosz Kownacki


Mecenas Bartosz Kownacki – w śledztwie smoleńskim reprezentuje interesy ośmiu rodzin.


za:www.naszdziennik.pl/wp/74148,impas-dowodowy.html


***

Hydra mak


Z prof. Igorem Trunowem, rosyjskim adwokatem specjalizującym się w sprawach wypadków i aktów terrorystycznych, rozmawia Piotr Falkowski


Jako pełnomocnik ofiar albo rodzin ofiar katastrof z reguły staje Pan w śledztwie i w sądzie przeciwko instytucjom państwowym. To chyba nie jest światowy standard?

– Chodzi o to, że we wszelkie katastrofy technogenne w pewien sposób zaangażowane jest państwo, np. w 2004 r. zawalił się w Moskwie dach centrum sportowo-rozrywkowego Transwal-Park. Na miejscu zginęło 28 osób, sto zostało inwalidami. To centrum było prywatne, ale okazało się, że jego właścicielem była Jelena Baturina, żona ówczesnego mera Moskwy Jurija Łużkowa. Do dzisiaj nie daje się pociągnąć tych instytucji do odpowiedzialności. Sprawy karnej w ogóle nie skierowano do sądu – umarła na etapie śledztwa. Nikt nie został nawet zatrzymany.

Sąd jest w Rosji przedłużeniem państwa, a sędzia – urzędnikiem państwowym. Sędziowie mianowani są w ramach logiki funkcjonowania państwa i oczywiście nie stoją po stronie obrony praw i interesów pojedynczych osób.

Podobnie jest z katastrofami lotniczymi?

– W okresie ostatnich około 15 lat widać tendencję, by sprawy karne nigdy nie trafiały do sądu. Proszę zrozumieć, że śledztwo jest u nas specyficzne, zamknięte i utajnione, nie trafia do rąk osób przypadkowych. Można zobaczyć, co zrobili śledczy, jakie mają dowody, tylko w sądzie, gdzie możliwa jest jakakolwiek przejrzystość. W ciągu ostatnich 15 lat żadna katastrofa lotnicza nie trafiła do sądu i nie wiemy, dlaczego do nich doszło. Znamy tylko wywody, w których wszystko zrzuca się na nieżyjących lotników. Albo źle hamowali, albo byli pijani, zażywali jakieś lekarstwa, nie mieli doświadczenia itd. W przypadku katastrofy pod Permem (14 września 2008 r.) znaleziono ślady alkoholu rzekomo znajdującego się we krwi pilota, którego ciało spłonęło i zostały zwęglone resztki. Jak można znaleźć krew w popiołach, a w niej jeszcze spirytus, który przecież sam się spala?

Alkohol to częsty motyw w obwinianiu uczestników katastrof lotniczych?


– MAK razem z Komitetem Śledczym mają chyba na etatach pisarzy science fiction, bo niektóre ich pomysły naprawdę wyróżniają się oryginalnością. Weźmy choćby katastrofę w Jarosławiu (7 września 2011 r.). Tam stwierdzono, że podczas startu był zaciągnięty hamulec kół i to wpłynęło na rozbieg. Na pasie nie ma śladów tego hamowania. Poza tym samolot uniósł się już 6 metrów nad ziemię. A wtedy hamulce kół już tylko ściskają zawieszone w powietrzu koła, nie wpływają na silniki ani skrzydła.

Dlaczego władze Rosji pozwalają sobie na coś takiego, przecież taka liczba katastrof lotniczych musi niepokoić. To wpływa na zaufanie obywateli do państwa, pogarsza wizerunek kraju za granicą.


– To wszystko ofiary imperialnych ambicji państwa. Ofiary te pochłania potwór złożony z MAK, Komitetu Śledczego i ministerstwa transportu. Dlaczego? Otóż działania MAK rozciągają się na 12 krajów, byłych republik Związku Sowieckiego, w których posiada on w efekcie spore wpływy. Tylko Ukraina utworzyła własne struktury i bazę normatywną, w efekcie praktycznie uniezależniła się od MAK. Pozostałe państwa (poza oczywiście Rosją) nie są w stanie stworzyć własnych struktur lotniczych na wystarczającym poziomie profesjonalizmu.

Nie boi się Pan latać samolotami?

– Po tej rozmowie być może i pan niezbyt pewnie będzie się czuć, wsiadając do samolotu. Mnie jest o wiele bardziej nieprzyjemnie. Znam wiele szczegółów, nazwisk, faktów. Wiem więcej niż inni, bo zajmowałem się zawodowo siedmioma dużymi katastrofami lotniczymi. Systematycznie wymaga się ode mnie podpisu, że nie będę tego rozgłaszał, grożąc odpowiedzialnością karną. Staram się korzystać tylko z usług zachodnich linii lotniczych albo rosyjskich, ale wykonujących loty nad państwami zachodnimi. To dlatego, że mamy podwójne standardy. Samolot latający tylko nad terytorium Federacji Rosyjskiej jest ubezpieczony według rosyjskich przepisów o ubezpieczeniach i odpowiedzialności materialnej. Jeśli natomiast leci nad terytorium zagranicznym (choćby leciał tylko do Kaliningradu), musi się ubezpieczyć według zasad europejskich. Różnica jest ogromna. W Rosji ubezpiecza się na 2 mln rubli, a w Europie na co najmniej 12 mln rubli. Do Europy latają więc inne samoloty, inaczej się je remontuje, obsługuje, gdyż jeśli coś się stanie, od razu linie lotnicze ponoszą ogromne straty związane z ubezpieczeniem.

Próbowaliśmy raz w sądzie zaskarżyć raport MAK. Napisano nam, że się nie da – MAK nie podlega wymiarowi sprawiedliwości. Na ponad 300 katastrof badanych przez MAK ani jeden raport nie został skutecznie zaskarżony przed sądem.

Nie da się jakoś zachować politycznych korzyści, jednocześnie eliminując te patologie, które przecież szkodzą najbardziej Rosji?


– To nie jest wcale takie proste. Tatiana Anodina i jej struktura istnieją na podstawie porozumienia 12 państw. Jest pytanie o prawomocność tego porozumienia, o ratyfikację, wiele różnych wątpliwości prawnych można postawić i zakwestionować to porozumienie i w ogóle istnienie MAK.

Ale przecież Kreml posiada zapewne jakieś środki oddziaływania na szefostwo MAK bez zbierania dwunastu prezydentów?


– Z prawnego punktu widzenia nie ma takiej możliwości. Pewnym środkiem pozostaje finansowanie. MAK dostaje jakieś pieniądze z budżetu federalnego, więc można obiecać ich więcej w zamian za określone działania albo dać mniej. Oczywiście państwo może wpływać na MAK w sposób nieoficjalny, i to robi.

Wygrał Pan kiedyś z instytucjami państwowymi związanymi z lotnictwem?


– Nigdy w tym zakresie, w jakim powinno tak się stać. Ponieważ ja za wygraną uważam sprawę, w której do odpowiedzialności karnej zostaną pociągnięci wszyscy winni. Nie kwestionuję tego, że w poszczególnych przypadkach winę ponoszą lotnicy, nie kwestionuję tego, że z nimi jest problem, że jakość ich przygotowania bardzo mocno szwankuje, że lotnicy, szczególnie pracujący na maszynach zachodnich, nie mają odpowiednich nawyków. Ale katastrofa lotnicza to zawsze kompleks problemów, przyczyn i winnych. Jeśli sadza się człowieka zupełnie nieprzygotowanego za sterami boeinga i on się rozbija, to odpowiedzialność powinien ponieść także ten, kto tego człowieka wyznaczył do wykonywania lotu.

Wszystkie ostatnie katastrofy, którymi się zajmowałem, dotyczyły rejsów międzynarodowych. Były więc ubezpieczone według zasad europejskich. Okazywało się, że państwo płaciło i tak 2 mln rubli, a nie 12 mln jak zapisano w polisie. Wyjątkiem był jeden przypadek, gdy wypłacono wszystko zgodnie z prawem. Wtedy odbywało się to przez sąd, a odszkodowanie dotyczyło bliskich urzędnika administracji prezydenta gen. Giennadija Troszewa, który zginął w katastrofie permskiej. Na stronie internetowej naszej kancelarii pokazaliśmy wyrok w tej sprawie i za każdym razem pytamy, skąd taka różnica, że Troszewowi wypłacono 12 milionów, innym 2 miliony.

I co odpowiadają?

– Utajniają postępowania. I każą podpisać zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Złamanie jej zagrożone jest karą do 10 lat pozbawienia wolności. Więc nie mogę panu powiedzieć. Nie mogę tego powiedzieć też swoim klientom – bliskim ofiar np. po katastrofie donieckiej (26 sierpnia 2006 r. nad Ukrainą rozbił się Tu-154M lecący z Anapy do Sankt Petersburga) same linie lotnicze uznały roszczenie w wysokości 12 mln rubli dla każdej rodziny, a są to linie należące do kancelarii prezydenta. Sąd przyznał jednak od 50 tys. do 800 tysięcy. Skąd takie różnice? Nie wiadomo. Taki był wyrok i koniec. Kiedy ten wyrok upubliczniłem, z tymi dziwnymi różnicami, także te postanowienia, począwszy od katastrofy permskiej, utajniono.

Zdarza się, że Komitet Śledczy dochodzi do wniosków zasadniczo innych niż MAK?


– Rzecz w tym, że to, co ustalił MAK, jest prawdą obowiązującą w całej Federacji Rosyjskiej, w Komitecie Śledczym również. Werdykt MAK jest niepodważalny i niezaskarżalny. Jako podstawę w śledztwie zawsze bierze się raport ekspertów MAK. Wszystko inne to dopełnienie tej ekspertyzy. Śledztwo nigdy nie wychodzi poza ramy tej ekspertyzy, żeby jej zaprzeczyć. Po katastrofie jarosławskiej zaprosiliśmy ekspertów z ośrodków wojskowych. Zrobili dla nas niezależną ekspertyzę. Przedstawiliśmy ją śledczym, pokazaliśmy, że jest sprzeczna z raportem MAK, i chcemy go na tej podstawie zaskarżyć. Sąd powiedział, że tak nie wolno robić. Zrobiliście sobie ekspertyzę, to fajnie, ale weźcie ją sobie. Sąd Najwyższy tak powiedział.

Ma Pan jakieś doświadczenia w postępowaniu przy katastrofach statków powietrznych państwowych, którymi nie zajmuje się MAK, tylko komisja ministerstwa obrony?

– Na pokazach lotniczych w Żukowskim wojskowy Su-27 uderzył w daczę. Zniszczył całą budowlę, wbijając się w nią na 6 metrów. Nastąpił wybuch paliwa, wszystko spłonęło. Ludzie przebywający w daczy oczywiście zginęli. Reprezentowałem ich bliskich. Te ofiary, właściciele daczy, były również wysokimi rangą urzędnikami. Sprawa do sądu nie trafiła, wszystko zakończyło się na etapie śledztwa, winę zrzucono na nieżyjących pilotów. Ponieważ pokazy były ubezpieczone, firma ubezpieczeniowa wypłaciła odszkodowanie pokrywające stratę tego budynku, natomiast wojsko zawarło z rodziną porozumienie o dalszym zadośćuczynieniu, ale już beze mnie. Budżet wojskowy jest na tyle duży, że może sobie pozwolić na wyciszanie spraw tego rodzaju za pomocą pieniędzy.

Katastrofa smoleńska należy do tej kategorii, chociaż zajmował się nią z dość niejasnych przyczyn MAK, a teraz Komitet Śledczy. Czy państwo polskie albo rodziny ofiar mają jakieś prawa, z których mogliby skorzystać?

– Mam wrażenie, że coś zablokowało tę drogę. Były już ze mną rozmowy o możliwości uczestniczenia w tej sprawie. Byłem tym bardzo zainteresowany, ale rozmowy niczym się nie kończyły. To, jaki to był lot i kto powinien go badać, to decyzja, którą można zaskarżyć.

To nie MAK zdecydował, tylko określone osoby pełniące urzędy w systemie prawa rosyjskiego. Poprzez określone środki odwoławcze można byłoby wyjść aż do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Poprzez ETPC byłaby szansa doprowadzenia tej sprawy przynajmniej do otwartej rozprawy sądowej, w której można byłoby postawić także kwestię niezależności ekspertyz. Mam wrażenie, że polskiej stronie wcale na tym nie zależało.

Takie zaskarżenie jest jeszcze możliwe?

– Dopóki prowadzone jest śledztwo, sprawa nie jest zakończona. Konstytucja Federacji Rosyjskiej mówi wyraźnie, że każde działanie lub zaniechanie dowolnej osoby urzędowej podlega zaskarżeniu. Oczywiście taka jest teoria. Praktyka bywa oryginalna.

Co mogą jeszcze teraz zrobić na terenie Rosji rodziny ofiar chcące korzystać ze swoich praw i poznać pełną prawdę o katastrofie?


– Mają oczywiście status pokrzywdzonych z mocy prawa. Możliwości działania w ramach rosyjskiej procedury karnej jest bardzo dużo. W praktyce nie da się tego skutecznie wykonać bez pomocy rosyjskiego adwokata, który ma do dyspozycji całe spektrum narzędzi w postaci wniosków i skarg.

Czy jest realna możliwość, że Komitet Śledczy uzna nieżyjących pilotów polskiego samolotu za winnych i będzie ich sądzić tak jak Siergieja Magnitskiego?

– Niestety, tak. Dzięki rozstrzygnięciu Sądu Konstytucyjnego (wydanemu w ramach wygranej przez nas sprawy dotyczącej wypadku drogowego na Leninskim Prospekcie) bliscy osób zmarłych uznanych za winnych mają prawo występować w postępowaniu sądowym. Przypadek Magnitskiego jest specyficzny, ma tło polityczne. Ale każde przestępstwo oznacza jakąś stratę. Wyobraźmy sobie, że lotników, którzy zginęli, uznaje się za winnych spowodowania katastrofy. Muszą więc naprawić wyrządzoną szkodę, wypłacić zadośćuczynienie rodzinom pozostałych ofiar. Wtedy już na etapie śledztwa w oparciu o samo podejrzenie konfiskowana jest cała ich własność – domy, samochody – na poczet tych należności. Więc rodziny tych nieżyjących winnych mają prawo wystąpić przed sądem w ich obronie, bo zgodnie z konstytucją tylko sąd może uznać kogoś za winnego i nałożyć odpowiedzialność materialną. Jeśli okaże się, że to dotyczy polskich pilotów, ich rodziny także mają takie prawo.

Na razie nie wiadomo jeszcze jednak, czy Komitet Śledczy uzna ich za winnych.

– Sam status podejrzanego daje określone prawa w postępowaniu karnym. Gdy tylko sprawa trafi do sądu, strony mogą zapoznać się z aktami. Dzisiaj więc krewni zmarłych mogą zrobić coś ogromnie ważnego i pożytecznego dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Dziwię się, że tego jeszcze nie robią. To byłby niesamowity ból głowy dla naszego Komitetu Śledczego.

Dziękuję za rozmowę.


Piotr Falkowski

za:www.naszdziennik.pl/wp/74147,hydra-mak.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.