Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

III Konferencja KSD

prof. dr hab. Piotr Jaroszyński

 

Kompromis a cywilizacjecamera



Współcześnie słowa takie jak „dialog", „negocjacje", „konsensus", „kompromis", pojawiają się bardzo często i są swoistym znakiem rozpoznawczym. Jeżeli ktoś nie umie negocjować, czy nie zgadza się na kompromis, to jest człowiekiem zacofanym, ciemnym, właściwie bez cywilizacji. Natomiast jeżeli jest to człowiek, który negocjuje, dochodzi do konsensusu czy do kompromisu, jest człowiekiem nowoczesnym, cywilizowanym, człowiekiem przyszłości. Co ciekawe, słowa te są oczywiście słowami niepolskimi, są to terminy łacińskie, które maja swoje źródłowe znaczenie, ale właśnie wskutek braku wykształcenia klasycznego, braku znajomości łaciny i greki, tymi słowami można dzisiaj manipulować. Przeciętni odbiorcy nie wiedzą tak naprawdę, co one kiedyś znaczyły. Natomiast współczesne znaczenie jest pewnym sposobem na to, żeby ludzi ogłupiać. Otóż musimy w związku z tym znaleźć jakiś punkt wyjścia - sprawdzalny, wymierny, żeby na ten temat podyskutować i zobaczyć, kto tu jest zacofany a kto nie.

Słowo „kompromis" jest słowem łacińskim. Składa się z dwóch części: com i promitto. Com - oznacza wzajemną relację a promitto - obietnicę. Czyli kompromis jest wzajemnym obiecaniem sobie czegoś.1 To jest znaczenie potoczne, natomiast kompromis jako compro-missum miał w Rzymie znaczenie ściśle określone, techniczne, prawnicze. W tym wypadku chodziło o taką sytuację, kiedy dwie strony, nie mogąc dojść do zgody, zwracały się do prywatnego sędziego, żeby rozstrzygnął spór. A był to spór dotyczący handlu. Problem pojawił się wtedy, gdy załamywała się gospodarka pieniężna i trzeba było po części ratować się gospodarką wymienną. Wówczas umowy prywatne między obywatelami rzymskimi były również narażone na to, że ktoś się do czegoś zobowiązał, a się z tego nie wywiązał - i co zrobić?. Otóż Rzymianie traktowali takie umowy, zobowiązania, poważnie i w związku z tym jeśli ktoś się nie wywiązał, to mógł zwrócić się do sędziego i ten rozstrzygał.2
Widzimy więc rzecz podstawową, że kompromis ma miejsce wtedy, gdy strony zwracają się do jeszcze jednej instancji. Natomiast dzisiaj, kiedy mowa jest o kompromisie, to nikt już nie zwraca się do nikogo, tylko między sobą ktoś coś ustala. Druga rzecz, że to chodziło o kwestie dotyczące handlu. Kompromis pojawił się w zakresie handlowym. I w związku z tym kompromis nie ustalał obiektywnej wartości czegokolwiek, tylko właśnie był werdyktem sę-dziego, który mógł jednej stronie przyznać wszystko a drugiej nic. I tutaj obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko, mianowicie zwróćmy uwagę, że dzisiaj kompromis jest rozumiany jako obopólne ustępstwo, czyli kiedy ktoś na przykład mówi: ile dasz? Daję siedem dolarów, albo euro. Za mało, daj dziewięć. No i kompromis na czym polega? Że ustępują po jednym i nabywca kupuje za osiem. Tu złotówka, dolar, czy też euro i mamy kompromis. Sytuacja jest podwójnie ciekawa, mianowicie jeżeli mielibyśmy do czynienia z taką dziedziną, jak matematyka, to tego typu kompromis byłby nonsensem. Dlaczego? Bo jeżeli zapytam, ile to jest dwa razy trzy, to jeden może powiedzieć, że dziewięć, drugi że siedem, czyli kompromisowo byłoby osiem, a to przecież nieprawda. Czyli jest jasne, że tam gdzie sprawy są wymierne, takie jak choćby w matematyce, mówienie o kompromisie nie ma sensu. Natomiast przy kompromisie handlowym w grę wchodzi zależność, jaką jest właśnie relacja umowna, konwencjonalna i relatywna. Dlatego że cena, co do której ktoś się umówił, że za nią sprzeda a drugi że kupi, jest płynna, zależy nie tylko od wartości towaru, ale bardzo często również od woli. Obiektywnie towar może być wart złotówkę. Natomiast kontrahenci pertraktują, jaki zysk będą mieli, a nie w jakiej mierze cena jest sprawiedliwa. Ich pertraktacje skończyć się mogą kompromisem, towar kupiony zostanie za 10, a nie za 12 zł.

Widzimy więc, że pewne sfery nie podlegają kompromisowi. Są to właśnie sfery związane z nauką, zwłaszcza matematyką, ale nie tylko, bo nawet gdy w grę wchodzą stany niekonieczne (fakty) lub stany prawdopodobne (hipotetyczne), to i tak stopień ich uznania nie zależy od kompromisu. Kompromis bowiem zawsze zawiera element subiektywny.

Warto tu przywołać - bo to jest jakieś odniesienie miarodajne - sytuację, o której pisze Arystoteles w Etyce Nikomachejskiej, kiedy zwraca uwagę na to, że cnota jest umiejętnością znalezienia odpowiedniego środka. To słynna teoria złotego środka.3 Arystoteles podkreśla, że złoty środek jest środkiem rozumu, a nie rzeczy. To bardzo ważne. Złoty środek ma być w rozumie, a nie w rzeczy. Zresztą nie w rozumie jakimkolwiek, ale takim, który czyta rzeczywistość i to w pewnym kontekście. Na czym w praktyce polega ten złoty środek rozumu? Na tym, że jeżeli ktoś ma do wyboru zjeść albo dwa kilo befsztyku, albo kilogram, to kierując się zasadą współcześnie pojętego kompromisu powinien zdecydować się na półtora kilograma. Ale przecież to nie ma sensu. Bo gdy z jednej strony te półtora kilograma dla kogoś, kto jest za dobrze odżywiony np. w Ameryce może być ciągle za mało, to dla kogoś, kto jest katolikiem a będzie akurat piątek, to nawet jeden gram okaże się ilością zbyt dużą, złoty środek wyniesie wtedy zero. Zero befsztyka w piątek - oto złoty środek. Dlaczego środek? Bo środek oznacza, że czegoś nie jest ani za dużo, ani za mało. I jak raz półtora kilograma może być za mało, tak innym razem zero może być, ani za mało ani za dużo. To jest właśnie praca rozumu: znalezienie złotego środka, który odwołując się do rzeczywistości uwzględnia poza tym dodatkowe konteksty.

Nie ma mechanicznego złotego środka tak samo, jak nie ma mechanicznego kompromisu. Dlatego też musimy do problemu kompromisu podejść w inny sposób, musimy mianowicie zobaczyć, co bierzemy pod uwagę, jakie sfery naszego życia i sfery rzeczywistości są podatne na kompromis, a jakie nie. Kompromis ma wtedy sens, kiedy mowa jest o handlu, ale jeżeli wszystko stanie się przedmiotem handlu, wówczas wpadniemy w cywilizację fenicką. Bo to Fenicjanie wymyślili pieniądze i wszystkim handlowali. Takie podejście do kompromisu jako naczelnej zasady rządzącej wszelkimi przejawami życia były różne odmiany cywilizacji semickich.

Tymczasem w osobowym życiu człowieka są pola niewymierne ani ilościowo, ani tym bardziej handlowo. Na tym polu znajduje się prawda, moralność i religia, a nawet sztuka. Bo choć dziełami sztuki można handlować, to przecież dzieło jest czymś więcej niż tylko lokatą kapitału czy okazją do pomnożenia zysków. Piękno obrazu nie płynie z kompromisu. Można również sprzedać wyniki badań naukowych, ale same wyniki nie są efektem kompromisu. A czy można handlować „bogami"? Lub czy można z Bogiem dochodzić do kompromisu w sprawie nakazów, które On sam ustanowił? Feliks Koneczny zwraca uwagę, że w niektórych nurtach cywilizacji semickiej mamy do czynienia z religią kontraktową, tzn. Jahwe zawiera kontrakt ze swoim ludem, Tora traktowana jest przede wszystkim jako objawione prawo.4

Jak współcześnie pojmuje się kompromis? Weźmy kilka tekstów z internetu. Słowo to pojawia się przy okazji klasyfikowania typów negocjacji. Mamy więc negocjacje twarde, które polegają na tym, że unika się wszelkich kompromisów. Postawić na swoim i koniec. Ktoś stwierdza kategorycznie - sprzedam za dziewięć, albo do widzenia. To są negocjacje twarde. Pozostałe negocjacje dopuszczają jakiś typ kompromisu.

Weźmy inne przykłady. Oto pojawia się radosna informacja, że Komisja Europejska liczy na kompromis w sprawie definicji wina. I to już daje do myślenia. Definicja odpowiada na pytanie, czym coś jest, w tym wypadku, czym jest wino? Cały problem polega na tym, czy rozumienie, czym jest wino jest kwestią ustalenie tego, co pochodzi z natury, czy też również sztuki. Bo to określi zakres względnej dowolności. Gdyby chodziło o definicję zająca, sprawa byłaby prostsza, bo jego istota pochodzi z natury. Człowiek nie wytwarza zajęcy, ale wino wytwarza. Tylko że wino wytwarza z winogron, które są przecież pochodzenia naturalnego. Nie można więc całkiem dowolnie określać natury wina. Co więcej, nazwa wino jest nazwą historyczną, czego też nie można lekceważyć. Bo ta historia sięga tysięcy lat.

W sumie więc znaczenie tej nazwy jest do pewnego stopnia umowne, ale nie dowolne. Powinno odwołać się i do natury, i do historii (kultury). Jeśli więc próbuje się nagle coś ustalać drogą kompromisu, to coś musi się za tym kryć. Jest jasne, że chodzi o pieniądze. Ktoś chce poprzez zmianę definicji coś zyskać. Mamy tu do czynienia z cywilizacją semicką, która była zaczynem dla filozofii stoickiej (twórcą jej był Zenon z Kition). Otóż warto wyjaśnić, że w filozofii stoickiej głównym bytem, rzeczywistością jest znak. Znak, definicja, kreują rzeczywistość. W takim razie zdefiniujmy wino tak, żeby stworzyć nową rzeczywistość i w ten sposób utrącimy konkurencję. Ale konkurencja nie śpi, musi się bronić. Przeciągają linę, czyli definicję wina głównie ze względu na zawartość alkoholu, raz na mniejszy, a raz na większy procent. Wino jest od 7%? Nie, od 11%. Zostańmy przy 10%. Interes ubity, definicja ustalona. Strony dochodzą do kompromisu, od ilu do ilu procent alkoholu będzie wino, i jeżeli ustalą, że od dziesięciu procent, to napoje, które mają tylko dziewięć, już winem nie są, a to z kolei oznacza, że producenci dziewięcioprocentowego napoju alkoholowego wypadają z rynku. Więc taki jest cel kompromisu, jest nim walka o zysk.

Drugi przykład, też z obszaru radosnej twórczości. Do 24 krajów Unii Europejskiej został wysłany przez przedstawiciela niemieckiego rządu list z apelem o poparcie szerokiej definicji wódki. A więc abra kadabra: poszerzamy definicję i napój, który nigdy nie był wódką, staje się wódką. Dzięki czemu? Dzięki kompromisowi.

Proszę państwa, takie są dzisiejsze realia - walka o wino, walka o wódkę i przez zmianę definicji utrącanie konkurencji albo wtargnięcie na rynek. Czy to, co było winem przed nową definicją, staje się potem czymś innym? Nie, jest tym samym, ale w relacjach handlowych pojawiają się ustalenia mające o tyle istotne znaczenie, że doprowadzają do pozbycia się konkurencji. To zaś jest równoznaczne z milionami albo miliardami euro zysku. Niemcy chcą doprowadzić do kompromisu w sprawie definicji wódki, ale pomijają przy tym Polskę i Litwę, które to państwa mają, jak wiadomo, wielkie zasługi w produkcji tego napoju wyskokowego. Teraz wystarczy, że przedstawiciel danego państwa (np. Polski) przyjmował wcześniej - jak wiemy o tym - nagrody i wyróżnienia od fundacji niemieckich (co, można przypuszczać, jest formą ukrytej korupcji) i on pójdzie na rękę Niemcom, będzie agitował na rzecz szerokiej definicji wódki. W ten sposób wyeliminuje z rynku kraj, który oficjalnie re-prezentuje. Takie są mechanizmy kompromisu.

Wspomnę o sprawie trudniejszej - jak bardzo słowo to wchodzi w sfery, gdzie kończą się żarty. Czytam nagłówek: czy posłom uda się dojść do porozumienia? Jest nowa definicja zbrodni katyńskiej. Albo znajdziemy tu kompromis, albo zostawmy, odłóżmy ten problem, bo w ten sposób depczemy tylko pamięć ofiar Katynia - powiedział w jakimś radiu szef klubu PO. A więc widzimy od razu - wchodzi jeszcze w rachubę szantaż moralny. Czyli jest próba zmiany nazwy tej zbrodni, żeby nie była wprost nazwana ludobójstwem, gdyż to ma istotne konsekwencje prawne. A że faktycznie było to ludobójstwo? To nie ma znaczenia, bo trzeba z uwagi na kompromis zmienić fakt zmieniając definicję. Szantaż polega na tym, że jak się nie zgodzimy na zmianę definicji, to w ogóle sprawa zostanie utrącona. Czyli co wybierać? Mniejsze zło, ale za cenę nieprawdy.
Inny nagłówek: jest nadzieja na kompromis w sprawie in vitro. Tu już dotykamy ingerencji nowomowy w kwestię ludzkiego istnienia lub nieistnienia. Albowiem in vitro oznacza zabijanie poczętych dzieci. Tu naprawdę nie ma żartów. A tymczasem to właśnie zagadnienie staje się również terenem kompromisu. Będziemy się dogadywać, ile takich poczętych dzieci można pozabijać, żeby wyprodukować jednego człowieczka. Tego ma dotyczyć kompromis.

Widzimy, jak ten wzór, paradygmat, że do prawdy i do dobra dochodzimy drogą kompromisu, jest nie tylko fałszywy, ale jest po prostu groźny. Żeby zająć właściwe stanowisko w tej kwestii musimy mieć zdolność do czytania rzeczywistości. A czytanie rzeczywistości polega na tym, żeby umieć odróżnić to, co jest środkiem, od tego co jest celem, co jest przedmiotem i towarem, a co podmiotem i osobą. Właśnie w cywilizacji kompromisu dochodzi do sytuacji, w której wszystko staje się towarem, wszystko staje się przedmiotem, rzeczą. Także status, jaki posiada człowiek, osoba, podmiot, gdzie nie można nikogo traktować jako środka, zarówno gdy chodzi o prawo do życia, jak i inne prawa osobowe, tak zwane prawa człowieka. Tutaj mamy do czynienia z manewrem cywilizacyjnym, który wszystko urzeczowia. Dla człowieka w konsekwencji oznacza to jedno, że żyje w cywilizacji antyludzkiej, dlatego że jest traktowany jak towar. I nie ma nic do rzeczy, że jak towar jest traktowany tylko przez pół dnia, kiedy pracuje. Niewolnictwo w danym społeczeństwie na tym polega, że człowieka traktuje się jak towar. Dlatego też, kiedy próbujemy ustosunkować się do cywilizacji kompromisu, musimy pamiętać, że nie jest ona pochodną filozofii i teologii, które byłyby zdolne odczytać wartość człowieka jako osoby, czyli kogoś, kto posiada godność, kto jest podmiotem, celem, a nie środkiem. W związku z tym uznawane pole kompromisu musi być bardzo wąskie, gdyż z jednej strony może dotyczyć tylko handlu - nie może przecież obejmować stanów obiektywnych, obiektywnie koniecznych, takich jak matematyka, bo byłoby to śmieszne. Ale nie może również dotyczyć stanów powinnościowych, a więc całej sfery moralności, gdzie kwestia sposobu traktowania człowieka i egzekwowania należnych mu praw nie jest kwestią ani umowy, ani też kompromisu. W obszarze praw podstawowych, jakim w tradycji zachod-niej jest prawo do życia, prawo do rodziny, czy prawo do prawdy, są to kategorie bezwzględne. Człowiek ma prawo do tego, żeby żyć. I nie jest to kwestia żadnego kompromisu. Bo kwestia kompromisu polegałaby na tym, że panowie i panie z jakiejś komisji dogadaliby się - dobrze, on ma prawo żyć, ale 32 lata. I byłby to kompromis. Albo w sprawie przekazywania życia w rodzinie. Jedni mówiliby, że ktoś może mieć pięć żon, inni że dziesięć, i stanęłoby ostatecznie na siedmiu. Są to wszystko po prostu absurdy. One są do przyjęcia, kiedy ktoś jest apriorycznie uformowany przez cywilizację, która odrywa człowieka od rzeczywistości, i to jeszcze wskutek mylnych interpretacji. Natomiast jeżeli czytamy rzeczywistość, to widzimy od razu - tu nie ma kompromisu. Tak myśli człowiek światły, bo światłość płynie z rzeczywi-stości. Stąd mówienie o kimś, że jest ciemny, bo nie jest człowiekiem kompromisu, implikuje pytanie - w jakich sprawach? W dziedzinie nauki, szczególnie matematyki - tam gdzie rządzi konieczność, czy też tam gdzie rządzi powinność, gdzie podstawowym odniesieniem jest godność osoby ludzkiej, w takich sferach, jak moralność łącznie z polityką, czy jak religia - tam kompromis nie istnieje. Jaki może być kompromis, że będziesz trzy czwarte człowiekiem, osobą? To nonsens. Tutaj właśnie kłania się coś, o czym musimy pamiętać.

Środowiska, które lansują tego typu ideologię, będącą kontynuacją różnych odmian cywilizacji semickich, są środowiskami z gruntu niedouczonymi. One wykorzystują fakt, że po wojnie udało się zniszczyć dziedzictwo edukacji klasycznej, której istotnym elementem była znajomość greki i łaciny. Zniszczono to m.in. po to, żeby słowa greckie i łacińskie wykorzystywać do propagandy i do prania mózgów, jako że ludzie bez znajomości łaciny i greki tych słów po prostu nie rozumieją. Dokładnie to samo robi się teraz. Te wszystkie negocjacje, konsensusy, kompromisy - przeciętny człowiek niby coś czuje, ale dokładnie nie wie, o co chodzi. Oni też nie wiedzą. Ale mając siłę mediów, dziś również nauki, narzucają sensy i ma-nipulują ludzką inteligencją i ludzką wyobraźnią. Dlatego, aby się temu przeciwstawić, mu-simy podjąć większe starania o odzyskanie podstaw edukacji klasycznej w oparciu o grekę i łacinę. Jak również o zdrową filozofię oraz teologię. Cywilizacja porusza się w przestrzeni etyki, filozofii, teologii, i jeżeli nie będziemy odpowiednio wykształceni - a na to zwracał wielokrotnie uwagę papież Benedykt XVI, że człowiek Zachodu przestał być partnerem do rozmów, bo jest „niedorozwinięty" umysłowo - to nie będziemy partnerem do rozmów z żadną cywilizacją. Kiedy zagnieżdża się u nas ta zła cywilizacja w sposób, można powiedzieć, ekspansywny i bezczelny, główny ratunek płynie stąd, żeby pokazać, gdzie są kłamstwa i manipulacje. I wtedy dysponenci będą może siedzieć cicho. Bo w momencie, kiedy rozpatrzymy znaczenie określonych słów i pokażemy na przykładach miejsca, gdzie nie ma kompromisu, wytrącimy im niejako broń z ręki. A przecież oni sami, licząc w swym gronie zyski, nie kierują się żadnym kompromisem, tylko nas chcą ogłupić, byśmy się poddali. Mówiąc językiem bardziej technicznym, za tą propagowaną obecnie ideologią kompromisu podąża właśnie relatywizm zakładający, że są zawsze różne punkty widzenia i konwencjonalizm głoszący, że wszystko jest kwestią umowy. Dajmy taką to a taką definicję wódki. Pewnie, że można dać, ale jednak jest tu jakaś historia, tradycja. Dajmy definicję jastrzębia. To przecież nie sprawa umowy, dlatego że jastrząb jest ptakiem rozpoznawalnym w przyrodzie, mającym swoje cechy nie dzięki wymyślanym, nowym definicjom.
W momencie, gdybyśmy zgodzili się na ideologię kompromisu, narzucony byłby nam relatywizm i konwencjonalizm, a to w praktyce życia społecznego oznaczałoby walkę, w której rządzi jedno prawo - silniejszego. Kto ma media, pieniądze, władzę, stanowiska polityczne, ten dyktuje reguły, dyktuje również interpretacje znaczenia słów. I wówczas stalibyśmy się całkowicie zależni od tych, którzy zawładnęliby naszymi umysłami, naszą wyobraźnią i tym samym naszą wolą. Bo cóż z wolności, jeśli się nie odróżnia prawdy od fałszu?
Dlatego, podsumowując, wydaje mi się, że chociaż na pierwszy rzut oka sprawa wy-daje się marginalna, to jednak notorycznie wciskany kompromis w każdą dziedzinę życia ma swoje dalekosiężne cele cywilizacyjne. Chodzi bowiem o to, że kompromis wprowadzić w święte, nietykalne sfery, w te sfery, w których z jednej strony obecna jest moralność, mająca chronić godność każdego człowieka, a z drugiej religia, mająca ukazywać nadprzyrodzone perspektywy naszego życia. Przez słowo „kompromis" usiłuje się rozsadzić moralność i religię objawioną, chrześcijaństwo. Dlatego musimy bardzo ostrożnie podchodzić do tych prób, nie mieć żadnych kompleksów, bo są to po prostu manipulacje, za którymi kryje się prymitywna żądza panowania nad innymi ludźmi. Dlatego na kompromis w sprawach moralności, religii, ale również nauki, nie ma i nie może być miejsca, tę kwestię rozpoznajemy używając rozumu. Jeżeli ktoś nie używa rozumu, to się temu wszystkiemu podda. Ale rozumu używać trzeba, bo rozum czyni nas ludźmi. I rozum obroni nas przed manipulatorami, próbującymi właśnie przez wykorzystywanie niewiedzy, którą sami zaprojektowali, nami rządzić. A na to zgody być nie może.

 


1 Słownik łacińsko-polski, red. M. Plezia, Warszawa 1959, t. 1, s. 639.
2 W. Rozwadowski, Prawo Rzymskie. Zarys wykładu wraz z wyborem źródeł, Warszawa 1991, s. 190.

3 Arystoteles, Etyka Nikomachejska, tłum. D. Gromska, Warszawa 1982, s.55-56.
4 Feliks Koneczny, O ład w historii, Kraków 2003, s. 34.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.