Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Wykastrowana religia

Zdaniem współczesnych „intelektualistów” religijność może przetrwać, jeśli dostosuje się do ich surowych wymogów. Innymi słowy, religia ma się zamienić w twór przypominający wódkę bezalkoholową – utracić istotne elementy swojej tożsamości. Ojciec John Baptist Bashobora, a także medialny szum wywołany jego przyjazdem do Polski, wykazał, jaki stosunek do religii i religijności ma niemała część naszych elit dziennikarskich i intelektualnych (także takich, które deklarują swoją wiarę lub przynajmniej przywiązanie do chrześcijańskiego sposobu postrzegania świata). Stosunek ten najkrócej można określić jako postulat, by religia istniała tylko w wąskim, oświeceniowym i pozytywistycznym paradygmacie myślenia. Nie ma w nim miejsca na autentyczny cud, ludzie kierują się w swoim działaniu wyłącznie zobiektywizowanymi przesłankami, a religijność ograniczona zostaje do sfery prywatnej, nie wchodząc w przestrzeń publiczną. Problem z taką wizją religii jest jeden – w tym paradygmacie przestaje ona istnieć, tracąc swój najbardziej fundamentalny, ludzki wymiar. Staje się bowiem narracją stworzoną dla nieistniejących w realnym świecie, zawsze racjonalnych i pozbawionych emocji religijnych istot, które z autentycznym człowiekiem niewiele mają już wspólnego.

„Cud to zabobon i głupota”


Szczególnie dobrze przedstawione wątki widać w pisaninie (bo trudno nazwać to poważną publicystyką czy tym bardziej filozofią) prof. Jana Hartmana. Na swoim blogu na stronach tygodnika „Polityka” dał on wyraz swojej frustracji i wpierw z pasją zaatakował Kościół katolicki za to, że poseł John Godson (swoją drogą zielonoświątkowiec) wierzy w możliwość wskrzeszenia. Co gorsza biskupi polscy zaprosili do Polski nie jakiegoś wielkiego teologa (najlepiej, żeby był teologiem śmierci Boga, bo i takich nie brakuje), ale charyzmatycznego kapłana, który modli się o uzdrowienia, a nawet przekonuje, że Bóg za sprawą modlitwy i przez jego ręce, uzdrawia chorych.

„Polski kościół przekroczył rubikon. Będzie teraz zarabiać na uzdrowicielach w sutannach, co to nie tylko uzdrowienia, lecz i wskrzeszenie wyjednać potrafią. Żerowanie na ludzkiej naiwności, a nierzadko na ludzkich nieszczęściach, sprzedawanie prostym ludziom taniego zabobonnego kitu o cudownych uzdrowieniach i wskrzeszeniach – oto, do jakiego poziomu stoczył się kościół w naszej rzeczpospolitej. Co będzie dalej? Budowa świątyni Opatrzności Bożej za kasę ze sprzedaży odpustów? Gdzie jest granica ciemnoty i zarabiania na niej?” – zagrzmiał Hartman. „Co to znaczy, że ludzie, którzy mają ukończone studia, mówią sobie tak po prostu o cudach, egzorcyzmach i temu podobne brednie? Jakieś Nowe Średniowiecze? A może Nowe Zidiocenie?” – bulwersuje się. I wreszcie zawstydza dziennikarzy, którzy rozmawiali o działaniu Bashobory. „Pytam się was, ludzie »po studiach« – nie wstyd wam? Wiecie czy nie wiecie, że wiara w cuda, talizmany, medaliki, moc świętych obrazów, egzorcystów, uzdrowicieli, szamanów, lewitujących derwiszy, wyczyny cadyków i temu podobne bzdury to definicyjne wręcz przejawy ciemnoty? A handlowanie tym to podłość? No to więc tak czy nie?” – pyta Hartman.

Cud wpisany w religijność


No więc nie jest nam wstyd – chciałoby się odpowiedzieć na zarzuty Hartmana. Nie, bo cud i cudowność, wiara w nie, a także świadomość, że Bóg (Transcendencja) wkracza w życie ludzkie jest fundamentalnym elementem niemal każdej religii. W cuda wierzą bowiem nie tylko katolicy i zielonoświątkowcy, ale także prawosławni, chrześcijanie przedchalcedońscy i ogromna rzesza ewangelików. Nie inaczej jest w innych religiach. Chasydzi wierzą w to, że ich cadycy (także ci nieżyjący) zdolni są do czynienia cudów, a buddyści czy wyznawcy religii dalekowschodnich także wytrwale modlą się do swoich bogów czy buddów o wsparcie. Często też składają w tym celu rozmaite ofiary. I w ogóle nie przejmują się tym, że gdzieś w Europie jakiś profesor uznaje to za skandal i dowód zacofania. A nie przejmują się, bowiem wiedzą, że religia i religijność zakłada bliski kontakt z Bogiem czy bóstwem.
W katolicyzm, przy wszystkich różnicach, także mocno wpisana jest wiara w to, że Bóg może wkraczać w nasze życie i czynić cuda. Jezus obiecał swoim uczniom, że będą uzdrawiali ludzi, że będą ich wskrzeszali, jeśli będą mieli wiarę. I ja w to wierzę bardziej niż w pokrzykiwania Hartmana. Nie wierzę w szamanów, ale w to, że mocą Chrystusowego kapłaństwa można wypędzać złe duchy, i wierzę w to, że czasem – jak to było w wypadku Miriam Palestynki – można też lewitować. To nie jest ciemnota, ale element mojej wiary. Hartmanowi może się on nie podobać, ale nie widzę powodu, bym katolicką wiarę i jej głoszenie dostosowywał do jego standardów.

Nie wszystko da się


Zabawnie brzmią też próby przekonywania, że wszystkie cuda, jakie dokonują się w Kościele (bo nawet ateiści czasem przyznają, że zachodzą zjawiska niezrozumiałe) można wyjaśnić naturalnie. Ostatnio taką narrację zaserwował w „Gazecie Wyborczej” prof. Jerzy Aleksandrowicz, który przekonywał, że uzdrowienia, jakie dokonują się za sprawą ojca Bashobory to standard także w naszych szpitalach, i że każdy lekarz korzysta z nich w swojej praktyce. Tyle że to nie cud, a „niespecyficzne czynniki terapeutyczne, które prowadzą do poprawy samopoczucia”. Tłumacząc z naukowego na nasze, chodzi o siłę sugestii dyplomów, autorytetu i efektu placebo wzmacniane leczeniem farmakologicznym.

I być może nawet byłbym skłonny uwierzyć w takie zapewnienia, gdybym tylko mógł je zobaczyć. Apeluję więc do profesora Aleksandrowicza, by jak najszybciej zorganizował jakieś spotkanie (niekoniecznie na stadionie) i tam za pomocą „niespecyficznych czynników terapeutycznych” sprawił, że jakiś sparaliżowany wstanie, albo by ktoś, kto nienawidzi swoich rodziców, przebaczył im. Dopóki jednak nie zobaczę skutków owych „niespecyficznych czynników”, to nadal będę uważał, że wypowiedź prof. Aleksandrowicza jest ateistyczną propagandą, która ma przekonać, że – to cytat z uczonego – „nie ma jakiegoś Szatana czy innego złego ducha”. I ma sprawić, że ludzie wierzący zamiast pokładać zaufanie w Bogu (a to jest istota religijności), złożą je w psychiatrach.

Autor: Tomasz P. Terlikowski
Żródło: Gazeta Polska Codziennie

za: http://niezalezna.pl (kn)

***

"Wspólcześni intelektualiści" okazują się całkiem starymi dogmatykami. Ale tak to jest. Kiedy zostawia się samodzielność w badaniu, pozostaje chóralne zaklinanie rzeczywistości.

kn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.