Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

"Zaplute karły reakcji". Żołnierze Baonu "Zośka" w obliczu systemu represji PRL

Losy żołnierzy batalionu „Zośka” nie różnią się od dziejów całego pokolenia. W czasie wojny poległa większość, ocaleli nieliczni. Ci zaś, którzy przeżyli stali się po wojnie „zaplutymi karłami reakcji” posądzanymi o szpiegostwo, kolaborację z Niemcami, skazywanymi za „przynależność do nielegalnej organizacji dążącej do obalenia siłą ustroju Polski Ludowej”. W ten sposób byli „Zośkowcy”, którzy przecież wskutek odniesionych w powstaniu ran byli inwalidami, zapełniali komunistyczne więzienia, w których tracili zdrowie fizyczne, psychiczne, czasem też i życie.

39 żołnierzy batalionu „Zośka” było po wojnie represjonowanych, osądzonych i wtrąconych do więzienia. Rudy, Alek, Zośka i inni utrwaleni przez Aleksandra Kamińskiego na kartach „Kamieniach na szaniec”, są symbolem całego pokolenia wykształconego i wychowanego w II Rzeczpospolitej. Oni nie doczekali Powstania, ich koledzy i koleżanki 1 sierpnia 1944 roku ruszyli do nierównego boju. W trakcie 63 dni walki przez batalion „Zośka” przewinęło się 520 żołnierzy, z czego 360 poległo. Utęskniony koniec wojny niewiele zmienił. Przyszła nowa, tym razem czerwona okupacja.

Koniec okupacji?


Wielu z „Zośkowców” próbowało podejmować kolejną nierówną walkę. Kiedy zrozumieli, że nie mają szans, a pomoc tak zwanego wolnego świata to iluzje, kiedy komuniści bez przeszkód sfałszowali referendum i wybory, starali się wracać do normalnego życia. Chcieli chodzić po ulicy bez broni za pazuchą i bibuły w torbie, chcieli żyć, studiować, zakładać rodziny, nadrobić okupacyjny czas. Niestety nie było im to dane, bo ich życiorysy - z punktu widzenia nowej - władzy były skażone. Walczyli w Powstaniu Warszawskim, służyli polskiemu Państwu Podziemnemu, byli bohaterami, ale nie dla komunistów, którzy nazywali ich „zaplutymi karłami reakcji”. - Ujawnienie to była wtedy szansa na powrót do normalnego  życia, chyba jedyna. Gdybyśmy to odrzucili? Nie wiem czy było inne wyjście. My zajęliśmy się później swoimi sprawami, ale okazało się, że to, co się robiło, to i tak przeciw komunizmowi – wspominał Henryk Kończykowski „Halicz”.

Na początek „Anoda”


Aresztowania byłych członków batalionu „Zośka” rozpoczęło się od zatrzymania Jana Rodowicza „Anody”. Ubecy przyszli po niego 24 grudnia 1948 roku. Trafił do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej. W trakcie śledztwa był brutalnie bity i torturowany, według oficjalnej wersji zmarł 7 stycznia 1949 roku. Miał wyskoczyć z okna IV piętra budynku UB. Pięć dni później jego ciało zostało w tajemnicy przewiezione do zakładu pogrzebowego. Pochowano go w anonimowym grobie na Cmentarzu Powązkowskim. Rodzice Janka o jego śmierci dowiedzieli się 1 marca. Mieli „szczęście”, bo od grabarza dowiedzieli się, gdzie spoczywa ciało syna. Po przeprowadzeniu ekshumacji, z której wynikało między innymi, że "Anoda" miał wgniecioną klatkę piersiową, trumnę przeniesiono do grobu rodzinnego na Starych Powązkach. Wiele dokumentów związanych ze śledztwem „Anody” w dziwny sposób zaginęło, ubecy prowadzący sprawę nigdy nie zostali ukarani, do końca życia twierdzili, że śmierć Jana Rodowicza to wypadek, a oni w śledztwie nie stosowali przemocy.

Sprawa „Zośki”

W latach 1948 – 1950, w ramach tak zwanej sprawy „Zośki” aresztowano 32 osoby. Sprawa była częścią większej akcji Urzędu Bezpieczeństwa, aresztowania objęły również członków batalionu „Parasol” i „Miotła”. Do rozpracowania powstańców wyznaczono 30 funkcjonariuszy, pozyskano też 12 tajnych współpracowników. Próbowano werbować byłych akowców. Tak było w przypadku Stanisława Sieradzkiego, który o takiej próbie poinformował tuż po zwolnieniu swoją koleżankę. „Świst”, bo taki nosił pseudonim, doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Po raz pierwszy został zatrzymany w 1944 roku przez NKWD. Kilka dni później został ponownie aresztowany. Na wolność wyszedł po 7 latach w 1956 roku. W 1950 otrzymał 7 lat więzienia, a trzy lata później karę śmierci zamienioną na 15 lat, o czym nikt go nie poinformował. Jak wspominał po latach, kiedy wychodził z więzienia usłyszał ze zdziwieniem, że nie jest już faszystą i bandytą, ale panem Sieradzkim.

O co oskarżano bohaterów Powstania?

W większości przypadków zarzuty śledczych były podobne. Żołnierzom batalionu „Zośka” zarzucano między innymi: udział w tajnych organizacjach próbujących siłą obalić władzę ludową, spotkania towarzyskie i wspólne wyjazdy w gronie dawnych przyjaciół, które miały być przykrywką do działalności antypaństwowej, posiadanie i ukrywanie broni, czy też montowanie nadajników radiowych. Przesłuchania często trwały kilka razy na dobę. Śledczy stosowali różne metody, aby wymusić zeznania. Twierdzili, że i tak wszystko wiedzą i nie ma sensu odmawiać zeznań, próbowali podsuwać do podpisu fałszywe protokoły i oczywiście stosowali wymyślne tortury fizyczne i psychiczne.

Podczas pierwszych przesłuchań aresztowani musieli opowiadać o sobie i pisać życiorysy. Z czasem pojawiało się regularne bicie metalowym prętem lub sprężyną, kopanie i wyrywanie włosów, uderzanie o ścianę i deptanie palców. Kazano aresztowanym robić przysiady, żabki (tzw. „fizkultura”), czy  „stójkę”, która polegała na tym, że więzień musiał stać przez całą noc w samej bieliźnie przy otwartym oknie. Śledczy stosowali również tak zwany „pal Andersa”, co polegało na zmuszaniu do siedzenia na nodze od stołka. Pod byle pretekstem aresztant mógł trafić na kilka dni do karceru. Było to pomieszczenie o wymiarach ok. 90 x 120 cm, wypełnione wodą i bez okien. W takich warunkach nie było szansy, aby stać lub się położyć.

- W karcu przebywałem całą noc, a od rana przez cały dzień przesłuchania, które odbywały się na stojąco i przy otwartym oknie, a przecież był to jeszcze okres zimny ( przełom lutego i marca)  i stanie na bosaka i w samej koszuli prawie jak na dworze było trudne do wytrzymania. Prowadzący śledztwo ubrany był w ciepłe palto, futrzaną czapkę i rękawiczki – wspominał Henryk Kończykowski „Halicz”.

Do częstych metod  należało grożenie rodzinie i bliskim. Anna Jakubowska wspominała, że chor. Tadeusz Tomporski - jeden z najbardziej brutalnych oprawców – straszył ją, że UB aresztuje jej matkę, a synka odda do domu dziecka. - Nie mogłam zrozumieć, jak może Polak nas tak traktować, jakie on ma własne doświadczenia, że nas tak nienawidzi, dlaczego, za co? Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Właściwie przeżyłam całą młodość w czasach okupacji, w bardzo ciężkich warunkach, potem Powstanie… I nagle mówi mi człowiek, że byłam bandziorem, że byłam złym człowiekiem, że współpracowałam z Niemcami… Dla mnie to było nie do zrozumienia – mówiła po latach Anna Jakubowska. Innemu z aresztowanych, Andrzejowi Wolskiemu „Jurowi” sugerowano, że krzycząca za ścianą kobieta to jego żona.

W celi


„Zośkowcy’ przetrzymywani byli w bardzo prymitywnych warunkach, cele były przepełnione, a jedzenie paskudne.  Paczki od rodziny były pod byle pretekstem odbierane. Przez cały okres śledztwa aresztowani byli izolowani od świata zewnętrznego. Nie mogli kontaktować się z rodziną, byli pozbawieni spacerów i informacji zza krat. Dodatkowym upokorzeniem było to, że często akowcy byli przetrzymywani razem ze zbrodniarzami hitlerowskimi. Juliusz Deczkowski przebywał w jednej celi z Paulem Otto Geiblem dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski. Posiłki do cel – jako więźniowie funkcyjni – również dostarczali Niemcy, a więziennym lekarzem był Niemiec, który na dodatek nie znał języka polskiego.

Kiblowe procesy

Pierwsze procesy odbyły się w sierpniu 1949 roku. Główny zarzut, to „przynależności do nielegalnej organizacji dążącej do obalenia siłą ustroju”. Oskarżeni, jeśli nie było ich stać otrzymywali obrońcę z urzędu. Według komunistycznych standardów prawnych z adwokatem oskarżony widział się na krótko przed procesem. Bardzo często rozprawy odbywały się w celach więziennych. Były to tak zwane „kiblówki”, ponieważ oskarżony siedział na muszli klozetowej przykrytej deską. Wyroki jakie zapadały w sprawie „Zośki” wynosiły od kilku lat do dożywocia. 39 żołnierzy batalionu „Zośka” było po wojnie represjonowanych, osądzonych i wtrąconych do więzienia.  Ostatni więźniowie na wolność wyszli w 1956 roku. Bezpieka do końca komuny inwigilowała żołnierzy batalionu „Zośka”.

Piotr Dmitrowicz

za:telewizjarepublika.pl/quotzaplute-karly-reakcjiquot-zolnierze-baonu-quotzoskaquot-w-obliczu-systemu-repre


***


„Anoda” i jego oprawca


Losy porucznika Jana Rodowicza „Anody” są gotowym scenariuszem na film akcji – powstaniec warszawski, a wcześniej uczestnik wielu akcji przeciw niemieckim okupantom, m.in. pod Arsenałem, żołnierz Batalionu „Zośka”. Jednak równie interesujące są losy jego stalinowskiego oprawcy – Wiktora Herera, który z funkcjonariusza stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa przeistoczył się w profesora ekonomii i doradcę opozycji.

Jeden z „kamieni na szaniec”


Jan Rodowicz urodził się 7 marca 1923 r. w Warszawie. Pochodził z rodziny o patriotycznych tradycjach, jego ojciec był profesorem Politechniki Warszawskiej, a matka siostrą gen. Władysława Bortnowskiego. Uczył się w warszawskim Liceum im. Stefana Batorego. Należał do 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, słynnej „Pomarańczarni”, a w czasie II wojny światowej do Szarych Szeregów, przyjął pseudonim „Anoda”. Ukończył szkołę podchorążych „Agricola”, jego kolegami byli m.in. Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy”, Józef Saski „Katoda”. Był jednym z bohaterów brawurowej akcji pod Arsenałem. Dowodził wtedy jedną z sekcji zbrojnych, która odbijała „Rudego”.

Brał udział w innych akcjach, np. „Celestynów”, kiedy odbito transport więźniów do Oświęcimia, wykolejenia i ostrzelania wojskowego pociągu urlopowego, ataku na posterunek żandarmerii niemieckiej i koszary lotników w Wilanowie, wysadzeniu przepustu kolejowego pod Rogoźnem koło Przeworska. Był jednym z dowódców Batalionu „Zośka”.

Bohaterski powstaniec


Walczył w Powstaniu Warszawskim. Był wielokrotnie ranny, 10 sierpnia 1944 r. został ciężko ranny w lewe płuco podczas natarcia na gmach szkoły przy ul. Spokojnej. Został umieszczony w szpitalu na Starym Mieście.

11 sierpnia otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari V klasy oraz awans na porucznika. 31 sierpnia ewakuowano go, razem z innymi rannymi, do Śródmieścia. W pierwszym tygodniu września dołączył do oddziału walczącego na Czerniakowie. 15 września został ponownie ranny. Strzał z niemieckiej rusznicy przeciwpancernej trafił go w lewe ramię i łopatkę, pocisk potrzaskał mu kości. Następnego dnia w drodze do szpitala został ugodzony odłamkiem z granatnika w lewy łokieć, upadek z noszy spowodował złamanie lewej ręki w łokciu. W nocy z 17 na 18 września żołnierze z 3. Pułku Piechoty z armii gen. Berlinga ewakuowali nieprzytomnego „Anodę” na drugą stronę Wisły.

Przez kilka miesięcy leczył rany w Otwocku. W 1945 r. zajął się ekshumacjami i pogrzebami na cmentarzu Powązkowskim poległych żołnierzy Batalionu „Zośka”. We wrześniu 1945 r. ujawnił się przed komisją likwidacyjną AK. Jesienią 1945 r. podjął studia na Politechnice Warszawskiej.

Aresztowany w Wigilię


W Wigilię 1948 r. został aresztowany przez UB. Matka wsunęła Jankowi do kieszeni kawałek opłatka.

Formalnie nakaz wydał major UB Wiktor Herer, ówczesny naczelnik Wydziału IV Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który zajmował się inwigilacją środowisk młodzieżowych, harcerskich, akademickich. Pretekstem do aresztowania miał być rzekomy zamach na wdowę po Dzierżyńskim, która 22 grudnia 1948 r. przebywała w Belwederze. W trakcie kąpieli doszło do wybuchu kotła w jej łazience, wkrótce okazało się, że była to awaria.

Już w III RP Herer zeznał, że inicjatywa aresztowania wyszła od samej płk Julii Brystygierowej, słynnej z okrucieństwa dyrektor Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która z tego powodu nazywana była „Krwawą Luną”.

Próbował przekonać, że w ten sposób chcieli razem z Brystygierową „uchronić” Rodowicza przed groźniejszym w skutkach aresztowaniem przez Departament Śledczy MBP, którym kierował płk Józef Różański, odpowiedzialny za tortury żołnierzy AK.

„Anoda” był przesłuchiwany czterokrotnie: 24 i 29 grudnia oraz 4 i 7 stycznia. Śledztwo prowadził osobiście Herer. 7 stycznia 1949 r. „Anoda” zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Ubecy upowszechniali wersję, że popełnił samobójstwo, wyskoczył przez otwarte okno. Jeden z nich Bronisław Klejn twierdził, że „wyszedł za mną, biegiem wskoczył na parapet otwartego okna i wyskoczył”. Był prowadzony na przesłuchanie do Herera.

Od dzieciństwa w „ruchu rewolucyjnym”

Herer urodził się 19 stycznia 1920 r. w Czerniowcach pod Lwowem. W życiorysie dla MBP podał, że ojciec był sekretarzem związku zawodowego i redaktorem gazety, był aktywistą Komunistycznej Partii Polski. Matka była urzędnikiem ubezpieczalni społecznej, znała Julię Brystygierową, która pochodziła z tych okolic i była działaczką Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy.

Wiktor Herer związał się z komunistycznymi organizacjami w gimnazjum we Lwowie. Po latach w jednej z opinii stwierdzono, że „od najwcześniejszej młodości aktywny w ruchu rewolucyjnym”. W ankiecie podał, że jest „bezwyznaniowcem” i wskazał, że jest narodowości polskiej. Tymczasem w spisie kadry bezpieki sporządzonym w 1978 r. przez archiwum MSW podano „narodowość żydowska”.

Już w 1933 r. wstąpił do czerwonego harcerstwa, „Pionier”. Był też członkiem Komunistycznego Związku Młodzieży Zachodniej Ukrainy. W 1934 r. został zatrzymany za kolportaż nielegalnych ulotek propagujących komunizm. W związku z tym przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1938 r. ukończył prywatne gimnazjum. W 1936 r. ponownie policja zatrzymała Herera, ale tym razem w więzieniu przebywał sześć tygodni.

W latach 1935-1938 działał w szkolnych przybudówkach nielegalnego Komunistycznego Związku Młodzieży. Przyjął pseudonim „Adaś”. W 1938 r. został sekretarzem Rewolucyjnego Związku Niezamożnej Młodzieży Polskiej, w tym też roku przeniósł się do Lwowa. Po wkroczeniu armii sowieckiej aktywnie działał w organizacjach komunistycznych. Przyjął obywatelstwo radzieckie, zajmował kierownicze stanowiska w komunistycznej organizacji młodzieżowej Komsomole, był też kierownikiem klubu „młodzieży robotniczej dzielnicy Łyczaków”.

Wstąpił na wydział rolny Politechniki Lwowskiej, potem przeniósł się na wydział ekonomiczny Instytutu Handlu Radzieckiego we Lwowie.

Obserwując Powstanie Warszawskie


Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej uciekł w głąb Związku Sowieckiego. W październiku 1941 r. rozpoczął studia w Tbilisi na wydziale ekonomicznym.

W 1943 r. przerwał studia i wstąpił do dywizji kościuszkowskiej. Herer ukończył szkołę oficerów polityczno-wychowawczych, znalazł się w korpusie oficerów oświatowych. Był kolejno zastępcą dowódcy plutonu gospodarczego, potem zastępcą dowódcy baterii w artyleryjskiej szkole w Tambowie, a następnie oficerem polityczno-oświatowym, instruktorem propagandy i lektorem pułku. W 1944 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej.

Początkowo Herer – jak napisał w życiorysie, który zachował się w IPN – służył w 1. Dywizji Piechoty armii gen. Berlinga. W 1944 r. trafił do 3. Dywizji Piechoty, w której był lektorem w 3. pułku artylerii lekkiej. W sierpniu 1944 r. jednostka prowadziła walki na przyczółku warecko-magnuszewskim. W dniach 16-22 września oddziały te próbowały forsować Wisłę w rejonie Czerniakowa.

Herer musiał więc z bliska obserwować tragedię żołnierzy Powstania. Co więcej, to właśnie żołnierze 3. Dywizji Piechoty ewakuowali „Anodę” na Pragę! Być może ich drogi skrzyżowały się przypadkowo już wtedy.

Przez ręce Herera

W 1945 r. po przekształceniu jego jednostki w Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego został starszym instruktorem polityczno-wychowawczym. W 1945 r. ożenił się z Janiną Dziubanowską. Było to typowe resortowe małżeństwo. Żona była szefem kancelarii wydziału propagandy w zarządzie polityczno-wychowawczym KBW. Wkrótce za nieprzestrzeganie tajemnicy wojskowej została zwolniona z KBW. W życiorysie Herer podawał, że ukończyła technikum dentystyczne i przeniosła się do MON.

Z zachowanych w IPN dokumentów wynika, że we wrześniu 1945 r. został skierowany do służby w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i od razu został zastępcą kierownika Wydziału IV Departamentu V. Na to stanowisko osobiście rekomendowała go właśnie Brystygierowa, szefowa tego departamentu.

Herer bardzo szybko awansował w MBP. Po roku był już pełniącym obowiązki naczelnikiem wydziału. W 1945 r. miał stopień porucznika, cztery lata później już podpułkownika. Był jedną z ważniejszych osób w Departamencie V. Pamięć o nim przetrwała przez lata PRL, nawet w wydanej w 1981 r. podziemnej broszurze „Więźniowie polityczni w Polsce” napisano: „Jednym z wybitniejszych naczelników wydziałów był mjr Wiktor Herer […]. Prowadził on często śledztwa osobiście. […] W tym okresie prawie wszyscy aresztowani przechodzili przez ręce mjr. Herera”.

Przesłuchiwał m.in. Wiesława Chrzanowskiego, który wspominał: „Pierwsze pytanie: żebym opowiedział o swojej działalności szpiegowskiej. Odpowiedziałem, że nie prowadziłem takowej. On na to: Jeszcze zobaczymy, jak to było. I mówi mi, że będę tu siedział ileś lat, że stracę widoki na przyszłość, że tak i tak nic się nie zmieni w Polsce […]. Straszył, ale w sposób ograniczony. Mówił np., że są ludzie, którzy tu wprawdzie długo siedzieli, ale potem się odnaleźli na wolności, w nowej rzeczywistości”.

„Łatwość werbowania agentury”


W kwietniu 1946 r. Brystygierowa tak scharakteryzowała Herera: „Samodzielny, bardzo zdolny, posiada dobrą orientację, spryt i łatwość werbowania agentury. Myśli kategoriami kierownika swoim odcinkiem pracy w skali krajowej. Reaguje natychmiast na wszelkie fakty i zachodzące zjawiska w terenie. Daje WUBP jasne, konkretne wskazówki we wszystkich bieżących sprawach. W stosunku do swych pracowników jest wymagający, ale wskazuje dostateczną cierpliwość, by uczyć ich pracy i podciągać. Moralnie stoi na wysokim poziomie. Za dobrą pracę otrzymał premię pieniężną”.

W kolejnej charakterystyce służbowej stwierdzono: „Dobrze pracuje z agenturą, umie werbować, umie kierować agentem. Bardzo samodzielny, przejawia dużo wartościowej inicjatywy, orientuje się szybko. Decyzje podejmuje szybko, czasem jednakże niedostatecznie przemyślane”.

Nawet Brystygierowa zwróciła jednak uwagę, że także przełożeni Herera twierdzili: „Wadą jego charakteru jest porywczość i brak opanowania”.

Po śmierci „Anody” pochwały „Krwawej Luny”


Dokładnie miesiąc po śmierci „Anody” podczas przesłuchania u Herera, w lutym 1949 r. Brystygierowa skierowała wniosek o mianowanie go na stanowisko naczelnika Wydziału IV Departamentu V (dotychczas był pełniącym obowiązki).

W uzasadnieniu podała, że Herer „dał się poznać jako energiczny, dobry organizator, odpowiedzialny pracownik. Wykazuje dużo inicjatywy i dzięki temu osiągnął sukcesy w pracy swojego Wydziału. Ideowy, b. odważny, uczciwy. Z powierzonych mu obowiązków wywiązuje się należycie”.

Brystygierowa kończyła ten wniosek następującą formułką: „W zupełności nadaje się na stanowisko Naczelnika Wydziału IV Dep. V MBP”.

Herer bez przeszkód objął to stanowisko.

Na odcinku planowania i nauki

W październiku 1951 r. zastępca przewodniczącego Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego skierował do szefa MBP wniosek o skierowanie Herera do pracy planowo-ekonomicznej w zespole wojskowym tej Komisji. PKPG powstała w 1949 r., była kształtowana na sowieckich wzorach i formą „superministerstwa”, które centralnie nadzorowało komunistyczną gospodarkę.

We wniosku o skierowanie Herera do PKPG argumentowano: „Część ludzi nie posiada politycznych i fachowych kwalifikacji do pracy w aparacie wojskowo-mobilizacyjnym i winna być z Zespołu Wojskowego zwolniona. Powoduje to wiele trudności, które odbijają się niekiedy na sprawności zaopatrzenia Sił Zbrojnych”.

W styczniu 1952 r. kierownictwo bezpieki przychyliło się do tego wniosku i Herer został przekazany do PKPG. Od tego czasu Herer uaktywnił się także na polu nauki, zajął się planowaniem ekonomicznym, wydał kilka prac, został wykładowcą uczelni.

Kandydat do pracy za granicą

Chociaż Herer odszedł z MBP, to zachowane dokumenty personalne wskazują, że bezpieka uważała Herera za „swojego człowieka”. W kwietniu 1960 r. komisja kwalifikacyjna w departamencie kadr MSW zakwalifikowała go „do rezerwy osobowej MSW w podgrupie 1”.

W lutym 1967 r. ppłk SB J. Karkoszka, zastępca naczelnika Wydziału III Departamentu I MSW, czyli wywiadu cywilnego, wystąpił do archiwum o dokumenty dotyczące Herera. Powodem tego sprawdzenia akt było to, że Herer był „kandydatem do pracy za granicą”.

W 1978 r. sam Herer skierował do MSW prośbę o wydanie zaświadczenia, że pracował w MBP. Dokument ten był mu potrzebny w celu – jak pisał – „uzyskania premii z okazji 35 lat nieprzerwanej służby, jaką rozpocząłem w wojsku polskim w 1943 roku”. MSW przychyliło się do tej prośby.

Tymczasem już dwa lata później znalazł się w gronie doradców ekonomicznych nowo powstałej opozycyjnej „Solidarności”.

„Specjalista” od rolnictwa


Profesor Mirosław Dakowski wspominał na swoim blogu, że Herer w 1980 r. był „ekonomistą – reformatorem partyjnym. Przyjeżdżał, m.in. do Instytutu Badań Jądrowych w Świerku, z wykładami na temat ’reform’”.

Natomiast Leszek Żebrowski przytoczył wspomnienie W. Chrzanowskiego, który opowiadał, że Herera na zebranie kierownictwa „Solidarności” przyprowadził Jacek Kuroń: „W 1981 roku na posiedzeniu Komisji Krajowej „Solidarności” w Gdańsku Jacek Kuroń przyprowadził nową grupę doradców. Opowiadał to prof. Wiesław Chrzanowski, współtwórca statutu związku. Usiadł koło niego starszy pan, który wydał się Chrzanowskiemu znajomy, jednak skojarzenia wydawały się niemożliwe. Gdy Jacek Kuroń przedstawił ekspertów, okazało się, że to Wiktor Herer… nowy specjalista od rolnictwa. Tu profesor Chrzanowski nie wytrzymał. Wstał i powiedział, że ’przecież ten człowiek to jest ubek, który nas przesłuchiwał’.

Kuroń na to odpowiedział: ’jak wam się nie podoba, to możecie wyjść’. Podczas przesłuchania Herer powiedział Chrzanowskiemu, że jego i jego kolegów chce nie tylko unicestwić fizycznie, ale i pohańbić w oczach społeczeństwa, zohydzić moralnie”.

Nie bez racji Leszek Żebrowski podsumował: „Jego kwalifikacją na doradcę od rolnictwa było chyba to, że jego ofiary leżą w ziemi”.

Mimo to Herer został działaczem „Solidarności”. Opublikował w „Tygodniku Solidarność”, razem z Władysławem Sadowskim, kilka artykułów ekonomicznych.

Bohater i oprawca

W połowie lat 80. był współautorem książki „U źródeł polskiego kryzysu”. W 1989 r., wspólnie z Władysławem Sadowskim i Tadeuszem Kowalikiem, krytykował z pozycji lewicowych plan Balcerowicza.

W III RP był przesłuchiwany w sprawie śmierci „Anody”. Jednak i w tym przypadku „gruba kreska” okazała się skuteczna. Herer i porucznik UB Bronisław Klejn zaprzeczali, jakoby Jan Rodowicz był w gmachu resortu torturowany. Ślamazarne śledztwo z lat 90. nie wykazało winy ubeków, nikogo nie skazano.

„Anoda” i Herer – obaj urodzili się w latach dwudziestych XX wieku. Obaj dorastali i wychowali się w II RP. Obaj uczyli się w warszawskich szkołach, być może nawet ich drogi skrzyżowały się w stolicy. Obaj uczestniczyli w II wojnie światowej. „Anoda” został bohaterskim żołnierzem Powstania Warszawskiego. Herer jako politruk „niósł prawa nowe, na których się miało oprzeć odbudowę”. 17 września 1944 r. to żołnierze liniowi z dywizji Berlinga, w której Herer był politrukiem, uratowali życie ciężko rannemu „Anodzie”, ewakuując go z Czerniakowa na Pragę.

Po 1945 r. „Anoda” stał się tropionym „wrogiem ludu”, którego zamęczono w MBP. Herer ubekiem, który prześladował i niszczył żołnierzy podziemia.

„Anoda” i Herer, ofiara i oprawca – prawdziwa kwintesencja dziejów Polski XX wieku. Także to, że były ubek w latach 80. stał się doradcą „Solidarności”, która sięgała do tradycji AK, zaś o prawdziwych losach „Anody” przez lata nie można było głośno mówić.

Piotr Bączek

za:www.naszdziennik.pl/wp/92523,anoda-i-jego-oprawca.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.