Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Wojny informacyjne

Informacja jest wielką chlubą zachodnich demokracji, ale jest również ich „miękkim podbrzuszem”. Systemy totalitarne – niemiecki narodowy socjalizm, sowiecki czy chiński komunizm, obecnie islamizm – zawsze wykorzystywały ogromną „zaletę” cenzury /.../
Jakiś czas temu grupa utalentowanych włoskich dziennikarzy stworzyła pod nazwą „Oczy wojny” serię filmowych reportaży, które na żywo mają relacjonować dzisiejsze konflikty: małe i duże, głośne i zapomniane. Kolejny zaplanowany dokument będzie poświęcony prześladowanym chrześcijanom z Bliskiego Wschodu, muzułmańskiej Azji oraz wybranych regionów Afryki. Tym dzielnym dziennikarzom można by jednak zasugerować zmianę tytułu, zmianę scenerii, w której rozgrywa się walka: podstępna i ukryta wojna informacyjna.

Istotnie, informacja jest wielką chlubą zachodnich demokracji, ale jest również ich „miękkim podbrzuszem”. Systemy totalitarne – niemiecki narodowy socjalizm, sowiecki czy chiński komunizm, obecnie islamizm – zawsze wykorzystywały ogromną „zaletę” cenzury, racząc swoich wrogów przewrotnym rozumieniem powiedzenia: „Brak wiadomości to dobra wiadomość”. Ponieważ przez tygodnie, miesiące, a nawet lata nic nie wiadomo na temat tego, co dzieje się wewnątrz owej czarnej dziury totalitarnego systemu, automatyczne mechanizmy obrony ludzkiej psychiki zaczynają się przyzwyczajać do myśli, że w rzeczywistości w tych miejscach naprawdę nic się nie dzieje. „Wolny świat” jest natomiast zawsze dostępny na wyciągnięcie ręki przed tysiącami telewizyjnych kamer. O ile jeden tylko człowiek skazany na śmierć w Stanach Zjednoczonych jest w stanie przyprawić reporterów o białą gorączkę i zmobilizować opinię publiczną, bo wszyscy wiedzą już o nim wszystko, o tyle w przypadku tysięcy egzekucji dokonywanych każdego roku w Iranie, Korei Północnej czy Chinach nikt nawet palcem nie kiwnie, bo nie są to zdarzenia, które pokazywano by w świetle jupiterów.

Wiosny, które nigdy nie wybuchły

Tak zwane wiosny arabskie stały się prawdopodobnie pierwszym w historii przykładem medialnej rewolty: Twitter, Facebook, a nade wszystko pierwsze smartfony radykalnie zmieniły świat Maghrebu. Po pierwszym tweecie pochodzącym ze świata Afryki Północnej Zachód szybciutko opowiedział się po stronie buntowników przeciwko długoletniemu immobilizmowi politycznemu arabskich systemów laickich. W zamierzchłej przeszłości stworzono nawet rodzaj nowej kategorii hermeneutycznej w zakresie spraw zagranicznych: chodzi tu o „plac”, który ma rację, bo walczy przecież o „wolność”, więc musi mieć poparcie, gdyż już z definicji jest dobry.

W takim wyidealizowanym ukazywaniu rzeczywistości celuje Biały Dom Baracka Obamy, który za pustą retoryką chce przed światem ukryć właściwy sobie chroniczny brak wizji polityki zagranicznej wobec Bliskiego Wschodu.

O czymkolwiek tak naprawdę marzyłby ów „plac”, to ostatecznie to „nowe”, które wnosił w gerontokratyczne ustroje Afryki Północnej, musiało być lepsze od status quo. A nielicznym, którzy ośmielili się skrytykować tę linię, szybko przyczepiono etykietkę „przyjaciół dyktatorów”, tzn. tych samych rządów, których przyjaźń przez lata była sowicie premiowana przez wszystkie kancelarie Zachodu.

Kłamstwo jednak ma krótkie nogi. Zdradzone i oddane w ręce „placu”, z którego szybko wyłoniły się najbardziej skrajne frakcje, laickie systemy arabskie Afryki Północnej upadły jedne po drugich, niektórzy ich bliskowschodni sąsiedzi niebezpiecznie się zachwiali, ale przypadki Egiptu, Libii i Syrii ujawniły rzeczywistość.

Przyjrzymy się nieco Libii. Manipulując medialnie faktami do tego stopnia, że udało się zwieść całą światową opinię, Zachód w sposób „nadzwyczajny” dopiero w 2011 r. odkrył, że Muammar Kaddafi był terrorystą i że w takim razie „plac”, jego przeciwnik, jest dobry. Tyle tylko że choć Kaddafi w istocie był terrorystą, to już emerytowanym. Lata konfrontacji z Zachodem (i dość dobrze zaplanowanej akcji militarnej Ronalda Reagana, ówczesnego prezydenta innych niż dziś Stanów Zjednoczonych) przekonały go, że lepszym rozwiązaniem od trotylu są umowy energetyczne z europejskimi partnerami. Twarda polityka Zachodu okazała się skuteczna wobec Kaddafiego, który w podobny sposób trzymał w ryzach kłótliwe libijskie plemiona, uniemożliwiając wzrost jakiegokolwiek elementu islamistycznego. Ostatecznie z międzynarodowego wroga publicznego Kaddafi przekształcił się w lokalnego policjanta, skutecznego, choć niesympatycznego, i było tak dopóty, dopóki Francja nie zdecydowała się, by przejąć stery w handlu z Libią i pozbyć się Kaddafiego, który obstawał przy uprzywilejowywaniu innych krajów i innych kursów. Przy ogromnym nakładzie środków opinia publiczna została przyuczona do tego, by widzieć w Kaddafim potwora, a w jego przeciwnikach – grzecznych chłopców ze szkółki niedzielnej; przede wszystkim zaś oduczono ludzi stawiania sobie pytań o prawdziwych sprawców rewolty, która zabiła pułkownika.

Medialne kłamstwo było więc podbudowywane fałszywym mitem wojskowego sukcesu rebeliantów (którzy bez wsparcia NATO organizującego masowe bombardowania zostaliby unicestwieni) i nadal jest podtrzymywane, ponieważ nikt nie czuje się na siłach, by powiedzieć, że Libia jest dzisiaj niemożliwym do opanowania grzęzawiskiem; w porównaniu z nim reżim Kaddafiego był luksusem.

Wreszcie mamy też Syrię, która stanowi iście książkowy przykład. Od dziesięcioleci ten kraj znajduje się pod panowaniem mniejszości religijnej będącej emanacją szczególnej wersji szyickiego islamu. Politycznym symbolem tego nurtu od zawsze była dynastia Asadów, która zapewniła sobie ciągłość poprzez politykę żelaznej ręki stosowanej wobec sunnickiej większości Syryjczyków i przebiegle używanej tolerancji wobec innych, np. chrześcijan.

Choć alawicko-baasistowski reżim dynastii Asada ma na koncie również tragiczną wojnę w Libanie i wiedzie prym wśród „państw bandyckich”, to jego obecni islamistyczni wrogowie są jeszcze gorsi. Państwo Islamskie (czy jakąkolwiek nazwę nosi dzisiaj zbrojne ramię utopii kalifatu Abu Bakr al-Baghdadiego) powstało właśnie w Syrii w środowisku rebeliantów wrogich Asadowi. Tych samych rebeliantów, których Zachód tak hojnie wspierał i sprzedawał opinii publicznej jako „świeży powiew demokracji”.

W sercu Europy

Wojna informacyjna nie ogranicza się jednak do stojącego w ogniu Bliskiego Wschodu. Jej innym głośnym rozdziałem jest to, co od miesięcy dzieje się na Ukrainie. Tam „plac” raptownie stał się podmiotem politycznym, a terminowi „majdan” (czyli właśnie „plac”) przypisano swoistą „osobowość”. W hołdzie poprawności politycznej, która wcześniej opanowała już arabskie place, media błyskawicznie narzuciły oficjalną wersję: kobiety i mężczyźni, którzy czuwali w skrajnych warunkach dzień i noc, znosząc ciężkie represje ze strony policji, sprzeciwiali się prorosyjskiemu rządowi Wiktora Janukowycza, ponieważ domagali się… Unii Europejskiej! Ich postawa nie miała być zatem wyrazem patriotyzmu, pragnienia autentycznej wolności, niezbywalnej potrzeby samookreślenia przynależnego narodom ani woli zażegnania nowej fali rusyfikacji kraju. Wiem, że to trudno wyobrazić sobie brukselskim eurokratom, którzy depczą narodowe i religijne tradycje krajów członkowskich, którzy legalizują homoukłady i którzy za bezcen sprzedają narody pierwszemu lepszemu, kto tego głośno zażąda.

Kiedy eurofilska teoria ukraińskiej rewolty zaczęła podupadać, Majdan przekształcił się w bestialski plac „neonazistów”. I tak oto wojnę Kijowa przeciwko prorosyjskim separatystom przemianowano na starcie z nacjonalistami.

Kto zwyciężył? Szczwany lis z KGB Władimir Putin, który dziś zdaje się tęsknie przeglądać mapy z czasów sowieckich i podobnie jak jego poprzednicy doskonale wie, kiedy i jak grać na patriotycznych i chrześcijańskich strunach wielkiej matki Rosji. Na Zachodzie nawet pewna część katolickiej prawicy widzi w nim „młodego św. Jerzego”, który w odpowiedzi na europejski i amerykański upadek moralności odwołuje się do dobrych tradycji. Tak oto menuet nadętych słów wypowiadanych tchórzliwie przez krótkowzrocznych ludzi każdego dnia dolewa benzyny do ognia. Już teraz przerażającego.

Marco Respinti

Autor jest dziennikarzem, publicystą, niezależnym badaczem i znawcą angloamerykańskiej myśli konserwatywnej, autorem książek oraz tłumaczem z języków angielskiego i francuskiego.


za:www.naszdziennik.pl/wp/97135,wojny-informacyjne.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.