Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Agory pomnik dla bolszewików. Proputinowski tekst dziennikarza „Wyborczej”

Moskale sami zostawiali po sobie pomniki. Nie musimy ich już budować. Te pomniki to kloaczne ślady w rozbebeszonych polskich domach, rozprute książki, spalone meble. A nawet swoiste, modernistyczne „dzieła barbarzyńskiej sztuki” - pisze Tomasz Łysiak w „Gazecie Polskiej”.

Gdy w 1920 r. Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, Polskę ogarnęło przerażenie. „Zza kordonu wojsk bolszewickich, z okolic zajętych przez armię czerwoną przekradały się wieści piekielne: pożary, grabieże, morderstwa, krwiożercze sądy czerezwyczajki, zabójstwa obywateli miejskich bez sądu, za to jedynie, że są właścicielami większej własności. Mordowanie księży. Pastwienie się nad kobietami. Któż z nas w oczach nie ma tego korowodu dziesiątka tysięcy wozów, ciągnących na Warszawę i za Warszawę, z pod Mińska, z pod Wilna, z pod Grodna, z pod Lidy, Wołkowyska, Pińska, Prużan, Kobrynia, Brześcia, z ziemi Łomżyńskiej, z pod Radzymina! To ludność tych okolic, zamożni i biedacy, uchodzili w trwodze przed strasznym najazdem…” – pisał w „Cudzie Wisły” Adam Grzymała-Siedlecki.

„GW”: Postawić pomnik agresorom


Ludziom owym włosy zbielałyby zupełnie, gdyby żyli jeszcze i mieli okazję przeczytać teraz, jak w „wolnej” Polsce, w roku 2014, redaktor Paweł Wroński z prorządowej „Gazety Wyborczej” pisze o żądaniach Rosjan dotyczących zbudowania w Krakowie pomnika ofiar „polskich obozów koncentracyjnych”. Sprawa honorowania pomnikiem zmarłych po wojnie polsko-bolszewickiej jeńców (nie mordowanych, lecz umierających z powodu chorób zakaźnych) trzymanych w polskich obozach JENIECKICH odbiła się w mediach szerokim echem. W pierwszej chwili wydawało się nawet, że – jak rzadko kiedy – wobec propagandowego ataku rosyjskiego zgodnym głosem zaczną mówić wszyscy (włączając w to nawet polityków lewicy). Ta nadzieja była jednak złudna. Dziennikarz i zasłużony działacz Agory napisał tekst, który nawet przy największych chęciach trudno nazwać racjonalnym czy próbującym ważyć obie strony. Jest po prostu jawnie probolszewicki i proputinowski.

Początkowe partie artykułu zatytułowanego „Wybudujmy pomnik Rosjanom” tworzą najpierw swoiste alibi dla wygłoszenia w finale bulwersującego postulatu. Pisze więc Wroński: „Nie ma się co łudzić i oszukiwać. Rosyjska inicjatywa jest fragmentem szerszego planu rosyjskiej polityki historycznej i wojennej propagandy. Na czele Towarzystwa Wojskowo-Historycznego stoi Władimir Miedinski – minister kultury i bliski współpracownik prezydenta Władimira Putina. Przedstawiciele Towarzystwa w Rosji wobec polskich obozów jenieckich używają nie tylko określenia »obóz koncentracyjny«, ale wręcz »obóz śmierci«, które jednoznacznie kojarzy się z tym, co hitlerowcy robili w Treblince, Sobiborze czy Birkenau”. Potem jeszcze dodaje: „Rosja ogarnięta nacjonalistycznym szałem w sposób bezwzględny będzie prowadziła swoją politykę historyczną. Co rusz w tamtejszych publikacjach będą się pojawiały teksty, w których będzie podawana liczba 60 tys. pomordowanych przez Polaków jeńców wojny polsko-bolszewickiej, choć ustalenia zarówno polskich, jak i rosyjskich uczonych wskazują, że ta liczba wahała się od 18 do 22 tys.”.

A zaraz potem autor przechodzi do swojego apelu skierowanego do polskiego rządu: „Mam jednak w tym momencie wielką prośbę do polskich władz. Aby w odpowiedzi na rosyjską politykę historyczną nie stosowali równie głupiej i topornej polskiej polityki historycznej, której wyznacznikiem są antyrosyjskość i obrona »dobrego imienia Polski« za wszelką cenę”. I na koniec proponuje, by Polska postawiła bolszewickim najeźdźcom… pomnik.

Pamięć barbarzyństwa


W pierwszej chwili może się wydawać, że ktoś formułujący taki apel po prostu nie wie, czym był bolszewicki najazd na Europę, którego pierwsze uderzenie wymierzone było w Polskę. Może zapomniał, że właśnie ze względu na osłonę przed dziczą, barbarzyństwem, śmiercią i gwałtem, bitwę na przedpolach Warszawy uznaje się za jedną z najważniejszych bitew świata? A może po prostu jakoś tak wybiórczo czytał relacje wojenne, skupiając się jedynie na zapisach historii zmagań czysto wojskowych, nie zwracając uwagi na drastyczne opisy bestialstw, zwyrodnienia, azjatyckiej krwiożerczości?

By pomóc zawodnej pamięci redaktorskiej, sięgnijmy do lektur. Jedną z doskonalszych jest zbiór opowiadań Eugeniusza Małaczewskiego. Notabene ten zapomniany dzisiaj autor należał do najzdolniejszych pisarzy swojego pokolenia, a sam Żeromski wychwalał go w listach pod niebiosa.

Małaczewski, murmańczyk z piękną kartą walk z bolszewikami, zmarł niestety bardzo młodo, niedługo po wojnie, w 1922 r., oddając ostatnie tchnienie po długiej walce z gruźlicą. Po wojnie jego książki nie były wznawiane, nie tylko z racji antybolszewickiej wymowy, lecz także z tego powodu, iż przekazywał bez ogródek fakty o współpracy Żydów z rosyjskimi najeźdźcami. Pisał w podobnym stylu jak Kaden-Bandrowski – jego opowiadania to literacki przekaz własnych doświadczeń, zbeletryzowany pamiętnik, w którym miejsca, zdarzenia, fakty są zarówno przeżyciami autora, jak i informacjami zasłyszanymi od towarzyszy boju.

Tak powstał doskonały obraz charakteru i klimatu walki z bolszewikami. Trzeba pamiętać, że w międzywojniu obowiązywał inny, bardziej wyważony sposób pisania o rzeczach trudnych, brutalnych. Gwałt na kobiecie opisywany był np. eufemizmami typu „męczone kobiety”, „dręczone” itp., a niepisany kodeks autocenzury nie pozwalał pisarzowi czy dziennikarzowi na dosadne opisy, do jakich przyzwyczaiła nas dzisiejsza kultura masowa. Dlatego czytając relacje z wojny polsko-bolszewickiej, trzeba uruchomić wyobraźnię i zrozumieć pewne niedopowiedzenia oraz ogólniki, które w tamtym czasie stanowiły jedyną dopuszczalną formę opowiadania o bestialstwach. A i tak to, co opisywał Małaczewski, jest bardzo mocne. Jak choćby scena, w której podczas jazdy pociągiem sowiecki sołdat łamie kark dziecku za domniemaną kradzież, a poszarpane ciało rzuca pod koła jadących wagonów. Wspominał też o „walce z hordami bolszewików”, nazywając ich ostro: „dzicz ludzka, o jakiej Europejczyk nie może mieć najmniejszego pojęcia”. To oczywiście trochę tłumaczy współcześnie nieznajomość sprawy przez Pawła Wrońskiego. Wroński jest przecież Europejczykiem.

Zniszczyć i zbezcześcić


W opowiadaniu „Koń na wzgórzu” Małaczewski rysuje wjazd do dworku szlacheckiego położnego blisko jego rodzinnego domu. „W oknach nie zostało ani jednej całej szyby. Nie od kul wyleciały – powytłukano je snać naumyślnie, kolbą, kijem, pięścią, z kozackiej chandry, dla zbytku”. Dalej widzimy obraz zniszczeń, jakich tylko barbarzyńcy mogli dokonywać. Wszystkie klepki wyrwano z podłóg. Na środku izby jadalnej był ślad po ognisku, w którym spłonęły rzucone na stos meble. „Wszystkie meble, szafy, kredensy, leżały w drzazgach, szczapach i strzępach. Nogi co krok deptały po szkle, ścielącym się od strzaskanych luster. Tapety tu i ówdzie powydzierano pasami od sufitu do podłogi, ściany okryto szeregiem odręcznych napisów i rysunków kredą, węglem lub dziegciem, utrzymanych w stylu owych prymitywów, które zdobią mury i parkany moskiewskich koszar, więzień i fabryk”.

Dalej autor przechodzi do pięknej niegdyś biblioteki. Na podłodze, wśród wielu poszarpanych woluminów, leży „Obrona Sokratesa”. Platońskiego dzieła nie da się jednak czytać, jest całe w ludzkich odchodach. Ten opis jest charakterystycznym przykładem tego, jak zachowywali się Moskale po spotkaniu z polskim domem. Zaczęli tak działać jeszcze przed pojawieniem się bolszewickiej zarazy. Już w 1794 r. mieliśmy kwintesencję ich dzikiej, barbarzyńskiej kultury wojennej. Wystarczy wspomnieć Rzeź Pragi, która pochłonęła dziesiątki tysięcy istnień. Czy ofiary te nie powinny być upamiętnione wielkim pomnikiem (może postawionym na miejscu „Czterech Śpiących”)? Czy opisy, które zostawił nam Niemcewicz, przejętego od Moskali maciejowickiego dworu w Podzamczu to nie wypisz, wymaluj sceny, jakie sto dwadzieścia kilka lat później widział młody pisarz-murmańczyk?

Małaczewski pisał: „I co w ogóle szczególniej mię uderzyło w całym tym rozgromionym domu, to mnogość tego specyficznie moskiewskiego zostawiania po sobie zelżywej pamiątki: w każdym kącie, w pośrodku każdego pokoju, na parapetach okien, na rozprutych materacach łóżek, na potłuczonej klawiaturze rozbitego fortepianu. Szczególna to chuć robić ze wszystkiego kloakę”. Te słowa dobrze oddają nastroje tych wszystkich, którzy i dzisiaj pamiętają, jakie ślady zostawiała za sobą Armia Czerwona, gdy po raz kolejny przetaczała się przez nasz kraj. Robiła to samo: gwałciła każdą kobietę, jaką udało jej się dopaść, mordowała, kradła, dewastowała domy w jakimś najdzikszym, niezrozumiałym dla nas pędzie niszczenia i zostawiała po sobie właśnie takie kloaczne pamiątki. Smród odchodów, powyrywane klepki, poniszczone książki. Teraz mamy ich upamiętnić, my, ich ofiary? I co właściwie mielibyśmy upamiętniać? Że zginęli śmiercią jeńców pokonani przez nas w cywilizacyjnej wojnie? Czyż idąc tym tropem, nie powinniśmy zacząć wystawiać innych pomników? Krzyżakom pod Grunwaldem, Szwedom pod Częstochową i Turkom pod Wiedniem?

Trudno Pawłowi Wrońskiemu zarzucić głupotę, gdy postuluje budowanie naszym wrogom pomnika, zgodnie z nagłym żądaniem Putina (jest oczywiste, że to za jego wskazaniem swoje działania rozpoczęło rosyjskie Towarzystwo). Szczególnie że pierwszą połową swego tekstu daje wyraz pełnej świadomości wagi propagandowej takiej zagrywki. Jest jeszcze gorzej, gdy słowa takie wypowiada ktoś świadomy. Bo świadomość czynienia zła czyni za nie moralnie odpowiedzialnym.

Pomniki hańby

Moskale sami zostawiali po sobie pomniki. Nie musimy ich już budować. Te pomniki to kloaczne ślady w rozbebeszonych polskich domach, rozprute książki, spalone meble. A nawet swoiste, modernistyczne „dzieła barbarzyńskiej sztuki”. Takie jak te z opisu Małaczewskiego: „Idąc aleją, wygracowaną brzegiem stawu, ujrzałem jeszcze kilka łabędzi. Były również martwe. Ktoś wpadł widocznie na pomysł osobliwy. Młode sadzonki wierzb nad stawem czyjeś ręce rozłupały toporem, czy szablą od góry, aż do korzenia i w otrzymane stąd widły, sprężyście rozwierające się rozdartymi połowami, powszczepiano wysmukłe, długie szyje ptaków. Płaskie ich głowy, z rozwartym szeroko dziobem, zwisały martwo z jednej strony drzewek, zaś z drugiej – obsunęły się bezwładnie ptasie tułowia z rozpacznie rozpostartymi skrzydły, których pióra wbiły się, wgrzebały w ziemię, niby zgrabiałe palce zmarłych w męce”.

A może jako swoisty pomnik pobytu bolszewików w Polsce uznać by można rękę polskiego oficera zakopanego przez czerwonoarmistów żywcem w lesie? Ręka ta w przedśmiertnych skurczach wygrzebywała wokół świeżą ziemię.

A może inspiracją mogłaby być studnia? Ta, w której leżało nagie, poobijane o cembrowiny ciało siostry żołnierza-pamiętnikarza?

Albo wreszcie, największym pomnikiem bolszewików mógłby być tytułowy koń z najsłynniejszego opowiadania Małaczewskiego.

„Stanęliśmy nagle, zdumieniem w miejscu przykuci, zaś fantastyczny zjaw, czerniejący na szczycie wzgórza wśród niebios szkarłatnych, rósł i olbrzymiał, poruszając się z wolna.

W mgnieniu oka wbiegliśmy na wzgórze. I ujrzeliśmy rzecz niepodobną do niczego na ziemi. W oglądanym z dołu, olbrzymiejącym w oczach potworze, rozpoznaliśmy zwierzę, właściwie bardzo nawet pospolite. Był to potężny koń, z rasy koni pociągowych, tak zwany perszeron. Ale był to koń – odarty ze skóry. Wzdychając głęboko, a postękiwując ludzkim prawie głosem, wgramoliło się po coś to żyjące ścierwo końskie aż na szczyt wzgórza. (…) – Patrzcie, koledzy, ten koń ma nogę złamaną. Nie mogli go zabrać ze sobą, to, psiekrwie, skórę z niego zdarli i z sobą zabrali! – objaśniał kapral żołnierzom”.

Taki literacki pomnik zostawmy bolszewikom…

My, Polacy, w przestrzeni publicznej powinniśmy raczej upamiętniać nasze zwycięstwo. I zadbać o to, by w Warszawie powstał Łuk Triumfalny roku 1920. Mamy z czego być dumni.


Tomasz Łysiak


za:niezalezna.pl/60588-agory-pomnik-dla-bolszewikow-proputinowski-tekst-dziennikarza-wyborczej

Copyright © 2017. All Rights Reserved.