Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Materiały nadesłane

Wilcze bilety

Z dr. Sebastianem Ligarskim o weryfikacji dziennikarzy rozmawia Błażej Torański.

Sebastian Ligarski. Historyk, bibliotekarz, doktor nauk humanistycznych. Pracuje w szczecińskim oddziale IPN. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się na życiu codziennym w PRL, działalności aparatu represji wobec środowisk twórczych, naukowych i dziennikarskich w latach 1945–1990.  Współautor m. in. tomu dokumentów Polskie Radio i Telewizja w stanie wojennym (wraz z Grzegorzem Majchrzakiem), redaktor książki Gadzinówki w stanie wojennym.

Ilu dziennikarzy mógł skrzywdzić w stanie wojennym Marek Kęsik, były weryfikator i zastępca kierownika wydziału propagandy i agitacji KW PZPR w Koszalinie, a obecnie kandydat PO na radnego do sejmiku województwa zachodniopomorskiego?

Zachowała się notatka z weryfikacji w koszalińskim ośrodku radiowym i prasowym. Wynika z niej, że w wyniku decyzji komisji weryfikacyjnej pięć osób zostało zwolnionych z pracy, a trzy przesunięte na niższe stanowiska.

Z „Głosu Pomorza” wyrzucono Elżbietę Juszczak za to tylko, że na pytanie komisji weryfikacyjnej o stan wojenny odpowiedziała: „to, co stało się 13 grudnia, trudno nazwać błogosławieństwem”.

Tak, jednym  z pytań zadawanych przez komisje była ocena przesłuchiwanego decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Taka odpowiedź red. Juszczak z pewnością mogła stanowić podstawę do jej zwolnienia. Pytanie, czy tylko ta odpowiedź, czy też w Koszalinie, jak i w całym kraju, przygotowano wcześniej listy dziennikarzy przeznaczonych do zwolnienia.  Niektórzy z weryfikowanych dowodzą, że pytania pod ich adresem zadawane na posiedzeniach komisji były niezwykle szczegółowe. Nie można ich było zdobyć w ciągu kilku dni, należało wcześniej przeprowadzić dokładny wywiad, jak ci dziennikarze zachowywali się w latach 1980–81.

Listy proskrypcyjne mogły powstać w komitetach wojewódzkich PZPR?

Myślę, że bardziej w SB, lecz członkowie wojewódzkich sztabów informacji i propagandy z pewnością wiedzieli, kto ma zostać zwolniony. Nie bez powodu też funkcjonariusze SB zasiadali w komisjach. Stąd pytanie, czy rozmowy komisji weryfikacyjnych były wyłącznie formalne, a decyzje zapadły wcześniej, czy też w czasie posiedzeń komisji.  Wiele wskazuje na to, że wcześniej. Interesujące, że w niektórych wypadkach zwalniano osobowe źródła informacji SB, które potem, albo przywracano do pracy albo podtrzymywano decyzję o zwolnieniu.

Wiele komisji odwalało swoją robotę, ale „od Kęsika – jak napisał w 1995 roku w „Gazecie Wyborczej” Cezary Łazarewicz – bił ideologiczny żar”. Tak było?

Tego nie wiem. Koszalińska notka z weryfikacji, podpisana przez Ryszarda Ulickiego, zawierała informacje, kto został zwolniony, a kto przesunięty na niższe stanowisko i jakie były zastrzeżenia do pracy mediów, szczególnie redakcji „Głosu Pomorza”. W notatce Ulickiego można przeczytać, jakie były uzasadnienia wszystkich podjętych decyzji. Oceniając  decyzję o zwolnieniach proszę pamiętać, że Koszalin to relatywnie mały ośrodek i otrzymanie „wilczego”  biletu oznaczało w praktyce pożegnanie z zawodem.

O „ideologicznym żarze” Kęsika przeczytałem w tekście Adama Zadwornego ze szczecińskiego wydania „Gazety Wyborczej”, który ujawnił jego komunistyczną przeszłość. Pana kandydatura Kęsika na listach PO nie oburzyła?


Niestety wchodzimy na grunt polityczny.

Pytam o Pana odczucia, jako historyka, który badał procesy weryfikacji dziennikarzy.


Weryfikatorzy wykonali kawał paskudnej roboty w tamtym czasie. Jako historyk oceniam to jednoznacznie. Do tego często dochodziła zazdrość, zawiść. Odgrywano się na dziennikarzach nie tylko za ich sprzyjanie „Solidarności”, ale likwidowano w ten sposób zawodową konkurencję. Zwalniał się etat.

Komisje weryfikacyjne były sądami kapturowymi. Wydały wilcze bilety mniej więcej dwóm tysiącom dziennikarzy. Czy spotkał się Pan z jakimkolwiek przypadkiem ukarania weryfikatora za – jakby na to nie patrzeć -  zbrodnię komunistyczną?

Nie. Próbowano w Łodzi i Koszalinie, ale się nie powiodło.

W 2005 roku prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi postawił pięciu weryfikatorom zarzuty popełnienia zbrodni komunistycznej. Dwa lata później sformułował już akt oskarżenia, uznając, że dopuścili się jedynie „naruszania w sposób złośliwy praw pracowniczych dziennikarzy”, czyli mobbingu …

Należy pamiętać, że weryfikatorzy starannie wyczyścili akta, zniszczyli protokoły z posiedzeń komisji. Nie dysponujemy więc zbyt wieloma dowodami wskazującymi na ich udział w weryfikacji. Co więcej, składy komisji często się zmieniały. Ludzi, którzy brali udział w tym procederze było wielu. Jako historycy nie możemy dotrzeć do materiałów. W teczkach zawodowych dziennikarzy nie znalazły się informacje, z jakiego powodu ich zwolniono, a często i kiedy. Takie materiały są w MSW, z charakterystyk wynika, że wyrzucono ich z pracy podczas procesu weryfikacyjnego. Wielu z nich, jak Janina Jankowska,  Barbara Rogalska, Barbara Trzeciak-Pietkiewicz o tej weryfikacji opowiadają, co jest niezwykle cenne, ale tak naprawdę nie mają dowodów, że była to kara za poglądy, jakie głosiły, zwłaszcza w latach 1980–81.

Zmiana składów komisji i wyczyszczenie dokumentów rozmyło odpowiedzialność?


Dokładnie tak. Brak dokumentów nie pozwala na ferowanie wyroków.

Mówi Pan o zniszczonych dokumentach zbrodni, ale we wspomnianej Łodzi, jak opisywał jeden z pokrzywdzonych dziennikarzy - Gustaw Romanowski - o działaniu komisji weryfikacyjnej nie wiedzieli nawet dotknięci jej werdyktami dziennikarze. Nikt nie informował ich o „wyrokach”, ale ich skutkami dotknięci byli do 1990 roku, przy każdej próbie podjęcia pracy.

No tak, bo dostali „wilcze bilety”. Nie mogli jako dziennikarze nigdzie znaleźć pracy. Niektórym udawało się przechować w pismach niszowych – łowieckich lub wędkarskich – ale zdecydowana większość odeszła z zawodu. Zarobkowali jako taksówkarze albo prowadzili sklepiki. Wielu wyemigrowało, niektórzy wrócili po 1989 roku.

Czy wiemy, ilu dziennikarzom – z 2 tys. wyrzuconych z zawodu – weryfikacja złamała życiorysy?

Nie mamy takiego rozpoznania. Także dlatego, że powstało wiele książek napisanych przez ludzi ówczesnego obozu władzy, w tym dziennikarzy reżimowych, a brakuje relacji osób, które były po drugiej stronie, w „Solidarności”, opozycji. Nie ma tych wspomnień, więc  trudno nam się poruszać w obszarze historii dziennikarzy, którzy już nigdy w tym zawodzie nie podjęli pracy. Niektórzy próbowali wrócić do swoich redakcji, ale spotykali tam swoich weryfikatorów, od których słyszeli, że dla nich w tym zawodzie miejsca nie ma. Wspominał o tym Wojciech Reszczyński, jak w 1989 r. spotykał na korytarzach telewizji tych …

… którzy jeszcze niedawno nosili broń krótką przy pasie.

Chociażby. Takich, którzy mieli wpływ na publikacje czy prowadzenie/wydawanie dzienników. Czytałem w książce o koszalińskim środowisku opozycyjnym - żeby trzymać się tego przykładu - wspomnienie Władysława Szpindora, który pracował w ośrodku radiowym jako inspektor nadzoru budowlanego. Najpierw został internowany, a po powrocie zwolniony z pracy. Poszedł do Ryszarda Ulickiego, aby się zatrudnić w koszalińskim radiu. Usłyszał, że Ulicki jako syn komunisty go nie zatrudni, gdyż był internowany.

Jak wielu z oprawców dziennikarzy zrobiło kariery?

Tak dalece naukowo nie wnikaliśmy. Możemy podać przykład Ryszarda Ulickiego, przewodniczącego komisji weryfikacyjnej. Najpierw był kierownikiem Wydziału Propagandy i Agitacji KW PZPR, potem redaktorem naczelnym Polskiego Radia w Koszalinie, następnie wielokrotnie posłem na Sejm z SLD, a wreszcie członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Niesprawiedliwość tak wyje z powodu braku solidnej lustracji?


Nie ujawniliśmy dokładnie wszystkich przewin, jakie popełnili weryfikatorzy. Od pewnego czasu mamy rozdwojenie jaźni. O Służbie Bezpieczeństwa, oczywiście słusznie, mówimy, że była sprawcą wszelkiego zła w latach 1945-89, całkowicie jednak straciliśmy z oczu tych, którzy tymi procesami kierowali, czyli Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Co więcej, relatywizujemy działaczy PZPR, argumentując, że w partii pracowało wielu dobrych ludzi, którzy nie mieli wyjścia i aby robić kariery musieli się do niej zapisać. Owszem, tak też było, ale Ci którzy pełnili funkcje w strukturach partii nierzadko podejmowali decyzje o łamaniu karier zawodowych tysięcy Polaków i naruszaniu ich godności. Za tym stała PZPR.

Widzi Pan jeszcze jakąkolwiek szansę potępienia aktów bezprawia, jakich  podejmowały się komisje weryfikacyjne?


Skoro nie ukarano generałów Jaruzelskiego czy Kiszczaka, to trudno domniemywać, że uda się ukarać tych, którzy wyrzucali z pracy dziennikarzy.

Marek Kęsik, oprawca dziennikarzy z czasów stanu wojennego, ma szansę zostać radnym?


Nie wiem, nie znam sondaży na temat jego szans.

Pan odda na niego głos?


Niestety, jako pracownik IPN, czyli urzędnik państwowy, nie mogę Panu odpowiedzieć na to pytanie, ale to chyba dość oczywiste.



(Materiał nadesłany przez Autora)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.