Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad : Wałęsa – the final defence

Obserwujemy kolejny epizod obrony Lecha Wałęsy. Znów podejmowane są próby usprawiedliwienia jego wyborów życiowych przed „zionącymi od nienawiści lustratorami”. Życie Wałęsy próbuje się podzielić na części: raz był „tym złym”, który zdradził i donosił, ale potem się zmienił i działał dla dobra Polski. Popełnił błędy w młodości, ale nie sposób odmówić mu późniejszych zasług. Cel tych wszystkich zabiegów jest zawsze taki sam: żeby były szef „Solidarności” mógł zachować (choćby w postaci szczątkowej) status „dobra narodowego” i „nieustraszonego pogromcy komuny”. Nie wiem, czy ludzie, którzy prowadzą obecną „kampanię”, wiedzą, że zbliżają się do ostatniej już – możliwej do zastosowania – linii obrony. Ta końcowa batalia o dobre imię byłego pracownika Gdańskiej Stoczni będzie wymagała wielu przewartościowań i kompromisów, odwrócenia dotychczasowych pojęć i faktów, ale ostatecznie przyniesie uczestnikom obrony Wałęsy wewnętrzny pokój i oczyszczenie atmosfery (w ich środowiskach). Wydaje się, że ten dzień jest już bliski.

Dotąd z ust obrońców byłego prezydenta słyszeliśmy stale te same, wyświechtane frazesy: „przecież tylko idąc na współpracę z Służbą Bezpieczeństwa, był w stanie ją przechytrzyć i pokonać komunę”, albo: „w polityce nie ma ludzi nieskazitelnych” (argument cokolwiek rozpaczliwy, bo tacy są). Tak czy inaczej, od teraz to się zmieni. Obrońcy Wałęsy – o ile chcą być skuteczni i wiarygodni – będą musieli dokonać znacznych korekt w swoich ocenach najnowszej historii Polski. Nie da się dłużej bronić stwierdzeń typu: „Dobry Wałęsa pokonał złą komunę”. Przede wszystkim trzeba będzie wreszcie uznać komunę, a zwłaszcza Służbę Bezpieczeństwa, za główną siłę proreformatorską w PRL-u i później – w pierwszych latach III RP. Zaś Kiszczaka, Jaruzelskiego i Maleszkę – za głównych architektów tzw. transformacji ustrojowej w krajach Układu Warszawskiego i za obrońców wolności obywatelskich. Samemu Układowi Warszawskiemu powinna też zostać przywrócona – to logiczne – zasłużona opinia obrońcy światowego pokoju i demokracji przed zachodnim imperializmem.

Gdyby stronnikom Lecha Wałęsy (i samemu Wałęsie) oraz TVN-owi (wraz z przyległościami) udało się wpoić Polakom taką właśnie, nową historyczną narrację... o, wtedy w Polsce z pewnością zapanował by pokój i ład społeczny, zostałyby przywrócone właściwe miary w polityce historycznej, a Martin Schulz i jego koledzy wreszcie odetchnęliby z radością.

Niejeden mógłby się tu jednak obruszyć: Jak to? Przecież relatywizm, zawarty w twierdzeniach o „dobrej SB”, aż bije po oczach. A jednak. Koncepcja, że SB była dobra, zaś niepodległościowa opozycja (i jej dzisiejsi kontynuatorzy) byli źli... tak jest, koncepcja ta pozwala wreszcie przestać żyć w jakiejś schizofrenii moralnej! Wszystkie dylematy znikną, jeśli dzisiejsi przeciwnicy Lecha Wałęsy pokonają małostkowość i odważą się przyznać, że Służba Bezpieczeństwa i jej byli współpracownicy z PRL-owskiej opozycji to byli „ci dobrzy”, zaś rozmaici fanatycy, którzy dzisiaj wytykają Wałęsie współpracę, to byli „ci źli” (w dodatku – są nimi nadal). Przypomina się tu stary dowcip (zainspirowany chyba kultowym zbiorkiem opowiastek Michaiła Zoszczenki o Leninie). Dowcip mówi o tym, jak to dobry Lenin przechodził kiedyś obok jakiegoś płaczącego chłopca i poruszony jego chlipaniem dał mu cukierka... „A przecież mógł zabić!” – brzmi pointa dowcipu. Zachowując wszelkie proporcje, możemy powiedzieć, że przecież Służba Bezpieczeństwa też mogła wyrywać paznokcie, bić po piętach i zabraniać picia alkoholu w celach. A przecież umieściła Lecha w zacisznym Arłamowie, dostarczała koniak i przyjacielsko gawędziła. Mogła wsadzić „całe polskie plemię do więzienia” – jak demagogicznie śpiewano po 1981 roku w podziemiach kościołów, a internowała tylko 10 131 osób. Mogła... ech, co SB mogła wtedy zrobić, dzisiaj można sobie tylko pomarzyć...

I dzisiaj właśnie, aby zachować pokój społeczny w naszym kraju, trzeba zapomnieć o starych kalkach. Nawet tłumaczenie zachowań części przedstawicieli dawnej opozycji „syndromem sztokholmskim” okaże się – już niedługo – nieprzydatne. Jaki syndrom kata i ofiary? Nie było żadnych katów, nie było żadnych ofiar! Wszyscy Polacy: Kiszczak i Wałęsa, Niesiołowski i Mazguła, Urban i Celiński, Passent i Staniszkis – wszyscy oni działali dla dobra lepszej, kapitalistycznej Polski. Trochę tylko bruździli po kątach Kaczyńscy i Dorn. Ale na szczęście Dorn potem przejrzał na oczy i się nawrócił.

Czy można wykluczyć, że już niedługo najbardziej zagorzali obrońcy byłego przewodniczącego będą skłaniać się ku takiej narracji, ku nowej wersji historii. Będzie to piękny, przełomowy dzień: Dobra Służba Bezpieczeństwa i dobra „Solidarność” – zgodnie, pod wodzą swoich reformatorskich skrzydeł, „ze Sovietskim Svazem, a nikdy inak” – wszyscy razem walczyli z niewydolnym gospodarczo, poczciwym systemem, żeby kraj mógł się normalnie rozwijać. I żeby łódzkie włókniarki nie musiały więcej demonstrować na Piotrkowskiej, bijąc nagimi, wołowymi kośćmi w garnki. Żeby firmy polonijne mogły rozkwitać i produkować zapachy do ciast oraz importować z Danii szampony. Żeby można było bez przeszkód sprowadzać z Niemiec cysterny spirytusu Royal, korzystając z „luk celnych”...

No, narodzie... uwierz w to! Uwierzysz...? Uwierzysz...?