Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - W dolinie rzeki Rio Grande

W poszukiwaniu XVII-wiecznych misji u Indian z obszaru dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, dotarłem do Nowego Meksyku, gdzie jest ich najwięcej, jedne ciągle funkcjonujące jako indiańskie parafie, inne w postaci ruiny. Do czegóż w Polsce mogę przyrównać krajobraz środkowej części Nowego Meksyku, obszar na wschód od Rio Grande i na północ od suchego jak wiór masywu Jornada del Muerto? Kojarzy mi się z pastwiskami okolic Smykowa w Kieleckiem, gdzie w chłopięctwie spędzałem  na wsi wakacje u dziadków - z tamtymi kępami twardej trawy, z pofałdowanymi wzgórzami, wtedy nie dość jeszcze zasiedlonymi. Między oboma krajobrazami istnieje jednak zasadnicza różnica. W Polsce krajobraz to miniatura, w Ameryce - ogrom. Nieogarniona przestrzeń! Brak czegokolwiek, co mogłoby ją zamknąć w wymiernych granicach. Nie ma punktu odniesienia. Nie ma niczego, na czym mógłby spocząć wzrok. Horyzont rozpływa się w dali. Przy krystalicznym powietrzu można ujrzeć zarysy masywów Manzano na północy i Gallinas na wschodzie, najlepiej w zimowe dni. W takim posępnym i przygnębiającym pustkowiu na wysokiej prerii znajdują się trzy ważne zespoły archeologiczne: Qurai, Abo i Gran Quivira, objęte jedną nazwą - Salinas. Jechałem tam drogą gruntową i radowałem się, że wreszcie skończył się asfalt. Nie mogłem zobaczyć swojego pojazdu z oddali, ale miałem świadomość, że niczym kometa ciągnąłem za sobą ogon pustynnego pyłu. Pył ten wchodził wszędzie pomimo szczelnie zasuniętych szyb, pokrył grubą warstwą w środku wszystko, dusił. Minąłem na trasie może ze trzy, cztery domy, stojące w rozproszeniu, nie za blisko drogi. Około południa dojechałem do wyniosłego pagórka porośniętego kolonią opuncji na zboczach. Na szczycie ruiny. A zatem jestem w Gran Quivira.

GRAN QUIVIRA


To najlepiej zachowany zespół archeologiczny kultury indiańsko-misyjnej w Salinas, jeśli tym terminem można określić połączenie architektury miejscowych Indian z hiszpańską architekturą chrześcijańską w wersji XVII-wiecznej. Na widok ruin oniemiałem. To przecież Mojendo Daro, lub jakieś miasto mezopotamskie z doliny Tygrysu i Eufratu, a nie Nowy Meksyk! Wszedłem na wysoki pagór zbudowany z wapienia. Z tej skały łamano na miejscu bloki, z których Indianie wznosili swoje domostwa na długo, zanim dotarli do nich Hiszpanie. Także i oni z tego samego materiału pozyskiwali budulec na budowę nowej osady i dwóch kościołów. Pueblo otrzymało wydłużony kształt, bo swym planem nawiązało do kształtu wzgórza. Zwrócone frontem do środka domy grupowały się w zespoły jak gdyby klocków układanych na wysokość trzech kondygnacji. A zatem ta sama architektura jaką, wypracowali starożytni Anasazi. Ta sama, jaką dziś jeszcze praktykuje się w Taos i w innych wioskach doliny Rio Grande.

To, co stanowi o wyjątkowości tego miejsca, to obecność kościoła z XVII wieku, San Buenaventura. Stoi on w malowniczej ruinie, w stanie pozwalającym odtworzyć jego pierwotny wygląd. Wzniesiony na planie wydłużonego prostokąta z krótkim transeptem, przesklepiony belkowaniem, przy uwzględnieniu techniki stosowanej w domostwach Indian, posiadał wzruszający prostotą balkonik chóru nad głównym wejściem od strony zachodniej. Po prawej stronie od wejścia urządzono baptysterium. Kościół współtworzył z przyległym doń konwentem rozległy zespół misyjny. Należała doń część gospodarcza, gdzie trzymano woły, krowy, owce, konie i inne zwierzęta domowe, wcześniej nie znane Indianom. Funkcjonowały przy misji warsztaty stolarskie, murarskie, garncarskie, kowalskie i wszystkie inne związane z produkcją narzędzi przywiezionych z Europy do Ameryki.

Już w połowie XVI wieku w swych odkrywczych wyprawach podejmowanych z Meksyku posuwali się Hiszpanie w górę Rio Grande. Francisco Vasquez de Coronado szedł na północ w dolinie rzeki i nie odbijał na boki. Tak zatem do położonej na uboczu wioski indiańskiej Gran Quivira dotarł  Juan de Oñate w 1598 r., ten sam, który w tej części świata założył pierwszą osadę o charakterze europejskim, San Gabriel. Znane są nazwiska pierwszych franciszkanów, którzy jako misjonarze dotarli w te rejony, najpierw Alonso Benavides w 1622 r., po nim Francisco Letrado. Ten drugi rozpoczął budowę pierwszego kościoła pod wezwaniem San Isidro, który przepadł w nieznanych okolicznościach. Kolejny stanął w 1661 r. z inicjatywy ojca Diego de Santander. Służył Indianom zaledwie 20 lat. Nie wiadomo, czy uległ zniszczeniu w 1680 r. podczas powstania Indian Puebli przeciwko Hiszpanom, czy może legł w gruzach na skutek ataku Apaczów. Ani kościół, ani zniszczone pueblo nigdy nie dźwignęły się z upadku.

ATAKI APACZÓW

Przypadek ten rzuca nieco światła na zjawisko przemieszczania się Indian w czasach już historycznych. Nie wytrzymywali oni napięcia kulturowego, jakiego doświadczali na skutek osiedlania się w ich sąsiedztwie owych dziwnych ludzi o bladej cerze, którzy nie tylko wpłynęli na demontaż ich odwiecznych sposobów życia w wyniku przywiezionych ze sobą wynalazków, ale też poprzez propagowanie im chrześcijaństwa podważali ich odwieczne wierzenia i tradycje plemienne. Obcy im i niezrozumiały był wprowadzany pod przymusem system podatkowy, świadczony wprawdzie w naturze, niemniej uciążliwy dla ludzi, którzy do tej pory wolni byli od  obowiązku jakichkolwiek danin  przymusowych. Jedna jeszcze okoliczność mocno wpłynęła na zjawisko wewnętrznych migracji. Otóż pod koniec XVI wieku uaktywnili się Apacze, Indianie wędrowni, wcześniej żyjący wyłącznie z myślistwa, ostatnimi czasy także z grabieży i napadów  na Indian osiadłych. Ich ruchliwość i bezwzględność ujawniły się od momentu, kiedy wykradli Hiszpanom konie, które szybko sami nauczyli się reprodukować. Stali się największym zagrożeniem dla plemion rolniczych. Z furią napadali na wioski i równie szybko wycofywali się, gdy zagrażało im niebezpieczeństwo. Przemieszczali się teraz na ogromnych przestrzeniach prerii, docierali w rejony, gdzie wcześniej nigdy ich nie było. Tak zatem wystawiona na ich brutalność ludność Abo, Qurai i Gran Quivira opuściła na zawsze swoje siedziby, przenosząc się na południe, w rejon El Paso. Ludzie ci wtopili się w okoliczne plemiona i pod koniec XVIII wieku przestali istnieć jako odrębna grupa etniczna. Przetrwały tylko te plemiona indiańskie, które mieszkały w zwartych skupiskach doliny Rio Grande.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.