Publikacje członków OŁ KSD
Janusz Janyst - „Lepsze towarzystwo”
Na początku drogi zawodowej pracowałem przez prawie trzy lata w redakcji muzycznej Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia. W pokoju siedziałem z nieżyjącym już reżyserem dźwięku Michałem Targowskim oraz zatrudnioną, tak jak ja, na stanowisku redaktora programów muzycznych, Krystyną Pietranek. Owa Pietranek niezadługo po moim przejściu do Akademii Muzycznej została tajnym współpracownikiem SB o kryptonimie „Ewa”. Gdybym w Radiu pracował dłużej, stałbym się, ze swymi poglądami, jednym z głównych obiektów jej „penetracji”. T.w. „Ewa” jest teraz na etacie Filharmonii gdzie, wykorzystując radiową praktykę mikrofonową, zapowiada nieraz koncerty. Swego czasu kandydowała do sejmu z listy PO, popełniając kłamstwo lustracyjne. Wszystko się jednak teraz wydało, bo mający status pokrzywdzonego – publicysta radiowy, Jarosław Warzecha, dotarł w IPN do materiałów na temat agenturalnej działalności tej dziennikarki, zebrał je, sfotografował różne dokumenty i opisał wszystko w artykule „Radio na podsłuchu. Agentura SB w Rozgłośni Polskiego Radia w Łodzi” w 3/2010 numerze kwartalnika „Kronika Miasta Łodzi”. W tekście tym padają jeszcze inne nazwiska, m.in. Wojsława Rodackiego (t.w. „Starski”) a nawet Andrzeja Królikowskiego, który w 1989 roku bezskutecznie kandydował do Senatu z listy PZPR i którego dokumenty zostały wówczas w archiwum SB w tajemniczych okolicznościach zniszczone.
Rodzi się pytanie - ile jeszcze takich artykułów mogłoby powstać? Ilu agentów wciąż pracuje w mediach przekazując odbiorcom - tak jak sławetny Maleszka zatrudniony w „Gazecie Wyborczej” - swe „złote myśli” i „bezcenne opinie”, wpływając na takie, a nie inne poglądy często bardzo mało krytycznych czytelników a zarazem wyborców? Na to pytanie być może już nigdy nie uda się odpowiedzieć.
Organizowane w Łodzi od czterech lat przez lokalny oddział Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy ogólnopolskie konferencje z cyklu „Dziennikarz miedzy prawdą a kłamstwem” stworzyły bardzo smutną diagnozę mediów w „wolnej Rzeczpospolitej” (bez cudzysłowu to sformułowanie nie jest już, niestety, możliwe). Manipulacja, kłamstwo, pełna dyspozycyjność wobec sił i graczy politycznych oraz gospodarczych, także wobec proroków moralnego liberalizmu, to cechy działania wielu obecnych, już także i młodszych żurnalistów. Znamienne, że żadna z wielkonakładowych gazet łódzkich się tymi konferencjami specjalnie nie zainteresowała, jako że gazety te mają swoje własne „priorytety”.
W określonych środowiskach zawodowych dawna służalczość dziennikarska wobec komuny znajduje dziś przedłużenie w służalczości wobec nowych, zagranicznych mocodawców i dysponentów, których ekspozyturą są funkcjonujące na polskim rynku, zagraniczne koncerny prasowe. Prof. Bogusław Wolniewicz w wydanej ostatnio książce „Zdanie własne” zauważa, że „sprywatyzowane” zawczasu media mają wytłumaczyć tubylcom – czyli Polakom – że neokolonialne praktyki polegające na razie na przejęciu banków i gospodarki, a zmierzające do ubezwłasnowolnienia Polski, są słuszne. Najemnicy polskojęzycznych i liberalnych środków przekazu podporządkowując się obcym interesom nastawiają się na szybki zarobek, niezwiązany zresztą na ogół z przestrzeganiem podstawowych zasad etyki zawodowej i nieprowokujący do jakiejkolwiek samooceny i głębszej refleksji. Z reguły charakteryzują się też oni wyjątkowo dobrym samopoczuciem. Zabrzmi to może niewiarygodnie, ale – i tu opieram się na formułowanych wprost deklaracjach - uważają się nawet za „lepsze towarzystwo” w porównaniu z tymi, którzy mają inne podejście do tych spraw, którzy hołdują tradycyjnym wartościom moralnym i patriotycznym.
Cóż, na temat „towarzystwa” jako takiego pisał Ralph Waldo Emerson: „niektórych ludzi winno się zażywać tylko w bardzo małych dawkach”. To w sumie chyba wyjątkowo łagodnie powiedziane.
kn