Dokumenty KSD

"Funkcjonariusze przebrani za dziennikarzy". Spot PO uderza w TV Republika

Platforma Obywatelska opublikowała nowy spot uderzający w PiS i Telewizję Republika.  Kilka dni temu w sieci pojawił się autopromocyjny spot Telewizji Republika. Występują w nim wszystkie największe gwiazdy stacji, które jeszcze do niedawna można było zobaczyć na antenie Telewizji Polskiej. W krótkim wideo promowany jest

m.in. program "Jedziemy!" Michała Rachonia czy serwis informacyjny "Dzisiaj" z Danutą Holecką. Od czasu przejęcia Telewizji Polskiej przez nową władzę, stacja Tomasza Sakiewicza nieustannie notuje wzrosty oglądalności.

Nowy spot PO uderza w TV Republikę. "Funkcjonariusze przebrani za dziennikarzy"

Teraz swój spot dotyczący mediów opublikowała Platforma Obywatelska. W opisie do krótkiego wideo napisano: "Wolne media? Wolne żarty". Materiał uderza m.in. w dziennikarzy pracujących w Telewizji Republika, a także komentatorów pojawiających się na antenie stacji.

"Twierdzą, że w Polsce ma miejsce zamach na wolne media. Jak jest na prawdę? PiS buduje swoje medialne imperium. Udziały w Telewizji Republika należą pośrednio do Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, którego jednym z benificjentów jest sam Jarosław Kaczyński" – mówi narrator.

"Funkcjonariusze przebrani za dziennikarzy serwują od rana pisowską propagandę, a usłużni komentatorzy sączą nienawistne treści" – słyszymy dalej, a w tle pojawiają się zdjęcia nowych dziennikarzy TV Republika oraz komentatorów pojawiających się w stacji, m.in. Rafała Ziemkiewicza.  Przywołano również ostatnie kontrowersyjne wypowiedzi Jana Pietrzaka i Marka Króla dotyczące imigrantów.

   "To takie media walczy PiS" – słyszymy na koniec spotu.
 
Sakiewicz odpowiada Platformie Obywatelskiej: To jednak stan umysłu

Na spot PO zareagował szef Telewizji Republika Tomasz Sakiewicz.

"PO napisało, że udziały w telewizji Republika ma Instytut Lecha Kaczyńskiego. Wiedzą to na pewno. Telewizja Republika jest spółką akcyjną więc nikt nie posiada w niej udziałów. U żadnego naszego akcjonariusza Instytut też nie ma udziałów czy akcji. Żaden nasz akcjonariusz nie posiada też pakietu kontrolnego. Chodzi pewnie o jednego z akcjonariuszy, który ma mniej niż 10 proc. akcji i który pośrednio ma wśród swoich właścicieli mniejszościowy pakiet udziałów spółki w której jest udziałowiec powiązany z Instytutem. Po tym wpisie widać, że PO to jednak stan umysłu" – wyjaśnił.

„Boją się was”

O atak w postaci spotu Michał Rachoń pytał dziś w programie TV Republika „Jedziemy” Rafała Bochenka, rzecznika Prawa i Sprawiedliwości.

    - Boją się was, po prostu się boją. Platforma Obywatelska i Donald Tusk boją się niezależnych i niepokornych dziennikarzy, którzy zadają niewygodne pytania - mówił.

Polityk przypomniał, jak podczas kampanii wyborczej „Tusk nie wpuszczał dziennikarzy niezależnych mediów na swoje wydarzenia”. - Nawet nie udostępniano sygnału. Pamiętamy, jak to wyglądało - przyznał.

Zdaniem Bochenka rządzący wiedzą, że „takie media, jak Telewizja Republika, są w stanie obnażyć ich hipokryzję”. - Trzymam za was mocno kciuki. Gratuluję odwagi. Na co dzień informujecie obywateli, co się dzieje w polskim parlamencie - ocenił poseł PiS.

Dodał też, że „dziś telewizja publiczna jest opanowana przez partyjnych funkcjonariuszy Tuska i Platformy Obywatelskiej, którzy nie mają żadnego interesu w tym, by źle mówić o rządzących”.

„Akcja „Wejście” załamała się na Republice”

Jak pisała w niedawnym felietonie Katarzyna Gójska, dziś trzeba bronić TV Republiki, bo bez niej teleportujemy się do rzeczywistości białoruskiej. Każde wsparcie jest bezcenne – wpłata na konto Fundacji Niezależne Media, zasubskrybowanie kanału YouTube Republiki lub przesłanie linku do naszej transmisji – bo zlecony politycznie atak na naszą stację dopiero się rozkręca”.

Paskudny spot koalicji 13 grudnia
 
Co to jest za partyjka!

— podsumował prof. Sławomir Cenckiewicz.

za:tvrepublika.pl


***

Red. M. Karnowski: Lekceważenie prawa może zagrażać także innym podmiotom, które obecna władza uważa za nieodpowiednie. Za chwilę policjant może przyjechać do Radia Maryja

Za chwilę policjant może przyjechać do Radia Maryja i powiedzieć: „Mam tu polecenie ministerstwa kultury, proszę oddać radio”. Lekceważenie prawa, może zagrażać także innym podmiotom, które obecna władza uważa za niepasujące, nieodpowiednie, takie, których nie lubi, w których spotyka się z krytyką – mówił red. Michał Karnowski, dziennikarz i publicysta portalu wPolityce.pl oraz tygodnika „Sieci”, odnosząc się w „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja do zamachu na media publiczne, przeprowadzanego przez rząd Donalda Tuska.

Działania rządu Donalda Tuska wobec mediów publicznych są bezprawne. Nowe zarządy spółek nie zostały wpisane do Krajowego Rejestru Sądowego. Tym samym sądy uznały decyzję ministra kultury o zmianach władz w mediach publicznych za nieobowiązujące. To jednak nie przeszkadza rządzącym w kontynuowaniu siłowego ich przejmowania. Można to było zaobserwować w czwartek, kiedy to ludzie Donalda Tuska (wraz z policjantami) blokowali wejście i wyjście z budynku Telewizyjnej Agencji Informacyjnej.

    – Tam zostali ludzie, którzy (…) nie zgodzili się na uzurpację, na medialny zamach stanu, medialny stan wojenny – w tym prezes Michał Adamczyk. (…) Tak to funkcjonowało aż do 11 stycznia (…). Wtedy policja szczelnie otoczyła gmach kordonem (w niektórych miejscach nawet potrójnym), wzmocniono też ochronę, pojawiła się nowa firma ochroniarska i poszły polecenia, żeby absolutnie nikogo nie wpuszczać do gmachu – mówił red. Michał Karnowski.

W niedzielę siedzibę TAI opuścił po trzech tygodniach prawowity prezes TVP, Michał Adamczyk, jednak zapewnił, że walka o media trwa nadal.

W piątek na polecenie Prokuratury Okręgowej w Warszawie dokonano przeszukania biura i mieszkania Joanny Kończyk – notariusz, która brała udział w zamachu na media publiczne.

    – Mamy do czynienia z odważnymi prokuratorami i funkcjonariuszami państwa polskiego, którzy się nie godzą na to jawne bezprawie. Jest poważne podejrzenie, że pani notariusz podpisała protokoły, autoryzowała je mocą kancelarii notarialnej, urzędu notariusza (to jest ważna funkcja w polskim systemie prawnym). Widzimy akt notarialny w różnych sprawach i ufamy, że on jest sporządzony z najlepszą wolą, a tu nagle w 107 minut mają miejsce cztery walne zgromadzenia czterech potężnych instytucji medialnych – wszystkie z udziałem pani notariusz, która przynajmniej była tego świadkiem – zwrócił uwagę gość „Aktualności dnia”.

Wskazał, że ekipa Donalda Tuska udowadnia, iż mając rząd, można do woli łamać prawo.

    – Za chwilę policjant przyjdzie do Radia Maryja i powie: „Mam tu polecenie ministerstwa kultury, proszę oddać radio” – tak przyszli do Telewizji Polskiej. To lekceważenie prawa, to (być może) oszustwo notarialne, może zagrażać także innym podmiotom, które obecna władza uważa za niepasujące, nieodpowiednie, takie, których nie lubi, w których spotyka się z krytyką – podkreślił dziennikarz i publicysta.

za:www.radiomaryja.pl


***

TV Republika traci kolejnych reklamodawców. Sakiewicz: Będą wracać

Kolejni reklamodawcy zapowiadają odejście z TV Republika. Co na to jej szef Tomasz Sakiewicz?

 W ostatnich kilku dniach na antenie Telewizji Republika pojawia się znacznie mniej reklam. "Przez kilka godzin w czwartek oraz w godzinach południowych w piątek reklamy w ogóle się nie pojawiały, w niektórych innych pasmach było ich tylko od jednej do trzech w bloku" -– zauważa portal Wirtualne Media.

Tymczasem kolejne firmy zapowiadają, że ich reklamy również znikną z tej stacji w najbliższym czasie. Chodzi m.in. o XTB i STS.

Kolejne reklamy znikną z Telewizji Republika. Sakiewicz: To stan przejściowy

Do sytuacji odniósł się Tomasz Sakiewicz. Szef Telewizji Republika prognozuje, że zachowanie reklamodawców to stan przejściowy.

– Wielu klientów zmienia strategię na chwilę, chcą przeczekać i będą wracać. Nie sposób pominąć 10-12 mln ludzi w kampaniach reklamowych – powiedział portalowi Wirtualnemedia.pl.

– Duża liczba reklamodawców się nie wycofała, jedni zastępują drugich. Nie wiemy też, ilu mielibyśmy teraz reklamodawców bez tego wycofywania się, być może byłoby ich tyle samo. To bardzo trudno ocenić – zaznaczył.

 Jak dodawał, w rozmowie z Wirtualnymi Mediami, Sakiewicz, reklamodawcy muszą też liczyć się z tym, że gdy będą chcieli wrócić, po zerwaniu kontraktu, cena może być już znacznie wyższa. Telewizja Republika w ostatnim czasie zanotowała bowiem ogromny wzrost oglądalności, co z pewnością przełoży się na wycenę reklam.

– Mamy ogromną oglądalność, nieporównywalną do tej z początku grudnia. To zmieniło gwałtownie wycenę reklam. Ale jeśli ktoś podpisał umowę w zeszłym roku – był na tyle mądry albo miał szczęście – to jego zysk – ocenił.

Reklamodawcy opuszczają stację

Wśród firm, których spoty zniknęły z Telewizji Republika są m.in. IKEA, mBank, Tarczyński, Provident, otoDom.pl (należy do Grupy OLX), Adamed Pharma, USP Zdrowie, Pyszne.pl, Media Expert, Żabka Polska, Carrefour, Kaufland i Wedel. Firmy te zdecydowały się na en krok pomimo tego, że Polsat Media, sprzedający ofertę reklamową TV Republika, w takich sytuacjach nalicza kary: 100 proc. ceny przy rezygnacji w ciągu pięciu dni przed planowaną emisją spotu i 20 proc. przy wycofaniu się wcześniej.

Skąd bojkot TV Republika?

Bojkot stacji Telewizja Republika ma związek ze słowami, jakie padły na jej antenie, a których autorami są Jan Pietrzak i Marek Król.

– Tutaj mam okrutny żart z tymi imigrantami. Oni liczą na to, że Polacy są przygotowani, bo mamy baraki. Mamy baraki dla imigrantów w Auschwitz, w Majdanku, w Treblince, w Sztutowie. Mamy dużo baraków zbudowanych tu przez Niemców. I tam będziemy zatrzymywać tych imigrantów, wpychanych nam nielegalnie przez Niemców – powiedział Pietrzak.

Z kolei publicysta Marek Król sugerował w Telewizji Republika, by migrantów przybywających do Europy "czipować" albo wykonywać im tatuaże z numerami. Fragment jego wypowiedzi trafił do sieci, wywołując lawinę krytyki.

za:dorzeczy.pl


***

„Wyborcza” przeprasza prof. Roszkowskiego. Lewica szczuła na autora bez podstaw

Dziennikarze krakowskiego wydania Gazety Wyborczej musieli przyznać się przed czytelnikami do własnej nierzetelności. W wyniku sporu sądowego z prof. Wojciechem Roszkowskim medium zamieściło sprostowanie pod tekstem dotyczącym uhonorowania intelektualisty tytułem „Patrioty Roku”. Poszło, oczywiście, o podręcznik do „Historii i Teraźniejszości”. Na prace historyka i jej autora lewica wielokrotnie wylewała pomyje, przekonując, że wyrażają treści poniżające dzieci poczęte laboratoryjnie. W bezpodstawną nagonkę wpisała się i „Wyborcza”, za co redakcja musiała, rozwiązując postępowanie polubownie, przeprosić.

 Tekst z przeprosinami pojawił się pod artykułem datowanym na 10 grudnia 2023 roku. Obecnie jest on opatrzony tytułem: „Kraków. Prof. Wojciech Roszkowski, autor szkodliwego podręcznika do HiT, z tytułem „Patriota roku” wydawnictwa Biały Kruk”.

„Nieprawdziwe jest stwierdzenie zawarte w artykule na stronie krakow.wyborcza.pl z dnia 10 grudnia 2023 roku pt. Kraków. Prof. Wojciech Roszkowski, autor szkodliwego podręcznika do HiT, z tytułem „Patriota roku” wydawnictwa Biały Kruk, że w podręczniku Historia i Teraźniejszość autora prof. Wojciecha Roszkowskiego znajdują się „kłamliwe, obraźliwe, absurdalne treści o dzieciach z in vitro. W podręczniku nie zostało użyte sformułowanie in vitro„, czytamy w sprostowaniu, zamieszczonym pod wspomnianym artykułem.

Zarzuty rzekomej „dehumanizacji” dzieci poczętych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego pod adresem historyka mnożono wielokrotnie, mimo, że w rzeczywistości na kartach podręcznika nie padły słowa dające podstawę do podobnej interpretacji. Krytyka profesora dotyczyła rewolucji biotechnologicznej, umożliwiającej poczęcie człowieka w laboratorium, poza naturalnym związkiem kobiety i mężczyzny. Intelektualista zastanawiał się nad konsekwencjami popularyzacji podobnych praktyk i oddzielania początków życia od ich naturalnego kształtu.

„Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci” – czytamy we fragmencie książki.

Jak wyjaśniał pełnomocnik prof. Roszkowskiego mec. Artur Wdowczyk, sprawa została załatwiona polubownie.

za:pch24.pl

***

Nie będzie dodatkowych środków na Muzeum "Pamięć i Tożsamość"

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego odmówiło zabezpieczenia dodatkowych środków dla Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. św. Jana Pawła II.

 W wydanym we wtorek komunikacie ministerstwo informuje, że nie dokonało zabezpieczenia dodatkowych 13 mln złotych na budowę siedziby i wystawę stałą Muzeum "Pamięć i Tożsamość” im. św. Jana Pawła II. Powodem mają być "ograniczone środki inwestycyjne w ustawie budżetowej na rok 2024". O pomoc finansową wnioskował dyrektor muzeum o. Jan Król.

Muzeum powstaje w Toruniu i ma być placówką poświęconą historii Polski, ze szczególnym uwzględnieniem jej chrześcijańskiej przeszłości oraz nauczania św. Jana Pawła II.

Jednocześnie poinformowano, że zgodnie z zapisami umowy o współprowadzeniu muzeum przez MKiDN oraz Fundację „Lux Veritatis”, której prezesem zarządu jest o. Tadeusz Rydzyk, a także aneksami do tej umowy, resort nie jest zobowiązany do przekazania w tym roku środków inwestycyjnych na realizację powyższych zadań. Umowa mówiąca o wsparciu została podpisana na lata 2019-2023.

za:dorzeczy.pl

***

„Reset” – ruszają prace nad trzecim sezonem!

Red. Michał Rachoń ogłosił w mediach społecznościowych rozpoczęcie prac nad trzecim sezonem serialu dokumentalnego „Reset”. To produkcja opowiadająca o „resecie” w relacjach polsko-rosyjskich realizowanym w czasie rządów PO-PSL.

Po zmianie władzy i przejęciu mediów publicznych, dwa pierwsze sezony przygotowanego dla TVP przez prof. Sławomira Cenckiewiczem i red. Michała Rachonia serialu zostały usunięte z serwisu TVP VOD. Wkrótce jednak Polacy będą mogli obejrzeć jego nowy sezon.

Wczoraj twórcy odebrali w Warszawie Nagrodę Klubów „Gazety Polskiej”. W uroczystości udziału nie mógł wziąć jednak red. Rachoń. Dziennikarz był w tym czasie w Londynie, gdzie pracował na kontynuacją serialu.

za:www.fronda.pl

***

Bez precedensu

Od upadku komunizmu media publiczne zawsze były przedmiotem gry politycznej. Uchwalano nowe ustawy, odwracano koalicje w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, dzielono się wpływami, ograniczano finansowanie, bojkotowano. Ale toczyło się to w ramach porządku prawnego. Wszyscy uznawali, że sposób funkcjonowania TVP, Polskiego Radia i PAP reguluje ustawa, i to ona jest najważniejszym aktem prawnym w tym obszarze. Ekipa Donalda Tuska uznała jednak, że prawo jej nie obowiązuje.

Pierwszym sygnałem alarmowym było skierowanie do ministerstwa kultury Bartłomieja Sienkiewicza, który swoją karierę związał ze służbami specjalnymi. Jego zadaniem było przejęcie mediów. Sienkiewicz szukał kluczyka, który pozwoli mu zainstalować nowe władze, ale go nie znalazł. Wówczas zastosowano metodę „na rympał”, jak to ujął przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański. W oparciu o sejmową uchwałę, która nie może być przecież źródłem prawa, powołał nowe władze mediów publicznych i osadził je siłą – agencji ochrony, policji, części pracowników. Zastosowano przepisy kodeksu spółek, co jest nadużyciem: TVP, Polskie Radio i PAP działają w oparciu o szczegółowe ustawy. Przepędzono prezesów, którzy wciąż funkcjonują w Krajowym Rejestrze Sądowym. Wyłączono niektóre anteny telewizji, co nie zdarzyło się od stanu wojennego.

Opinie prawne wskazywały, że nowych „prezesów” nie uda się wpisać do KRS. Wówczas ogłoszono stan likwidacji mediów publicznych. Zamiast prezesów firmami mają rządzić likwidatorzy. To nadal przepisy rodem z kodeksu spółek, które nie mogą znieść regulacji ustawowych. Tym bardziej że media publiczne nie straciły płynności finansowej. Ogłoszenie likwidacji jest więc działaniem pozornym, mającym na celu obalenie legalnych władz, a nie ratowanie przedsiębiorstw.

Trudno się dziwić, że bój o media publiczne jest tak zacięty: docierają one do każdego domu w Polsce, są mocno osadzone w zwyczajach Polaków, dysponują imponującą strukturą terenową. Są ważnym producentem audycji kulturalnych, seriali, filmów, dokumentów. W polskich warunkach ważniejsze jest jednak co innego: tylko media publiczne są w stanie zapewnić pluralizm. Jeśli zaczną mówić tym samym głosem co TVN, Polacy nie będą mieli realnego wyboru. Głosy wskazujące na niedoskonałość tego, co było, tego argumentu nie znoszą. Lepszy bowiem niedoskonały pluralizm niż monogłos rozpisany na wiele ról. Już dziś widać, że po wyłączeniu anteny TVP Info pewne obszary przestały być kontrolowane medialnie: relacje z Unią Europejską, migracja czy podwyżki podatków, które realizuje – wbrew kampanijnym deklaracjom – koalicja rządząca.

Brutalność przejęcia mediów publicznych nie ma precedensu w historii III RP. Umiarkowany zazwyczaj Jan Rokita ocenił, że „po raz pierwszy od odzyskania wolności konflikt polityczny wysadził ustrojowe bezpieczniki”. I dodał: „Sienkiewicz i Hołownia przechodzą do dziejów demokracji polskiej jako twórcy doniosłego precedensu. Jest to precedens polegający na odrzuceniu przez władzę ustrojowych reguł gry”. Teraz można już wszystko: wedrzeć się do jakiejś instytucji, przejąć nad nią kontrolę, wyrzucić dotychczasowe władze. Bezkarnie. To naprawdę ważny moment – prawo nie chroni już tych, którzy zderzą się z władzą. Być może to także była intencja autorów tej specoperacji: zastraszenie społeczeństwa, pokazanie, że władza zdolna jest do wszystkiego.

Kiedy piszę te słowa, na placu Powstańców Warszawy trwa grupka pracowników Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, w tym legalny prezes TVP Michał Adamczyk. Gromadzi się kilkaset osób, które mają poczucie, że zabrano im coś ważnego: ulubioną stację, programy, kontakt z dziennikarzami, których opinię cenili. Po ośmiu latach przerwy wolność znów schodzi do niszy. Miejmy nadzieję, że nie na zawsze. I nie na długo.

P.S.Dziś już wiadomo, że większość dziennikarzy Telewizji Polskiej nie pojawi się już na antenach TVP. Po przejęciu mediów publicznych przez nowe władze, z anten TVP zniknęli m.in. Danuta Holecka, Edyta Lewandowska, Magdalena Ogórek, Anna Popek, Miłosz Kłeczek, Michał Rachoń, Krzysztof Ziemiec, Małgorzata Opczowska, Jacek Łęski, Marta Kielczyk, Adrian Klarenbach .Do tego grona dołączyła reporterka Żaklina Skowrońska. Reporterka relacjonowała na antenie TVP Info zagraniczne wizyty prezydenta Andrzeja Dudy. Nie znalazło się dla niej jednak miejsce w nowej odsłonie stacji.  


Jacek Karnowski

za:www.idziemy.pl


***

Zabić wolność słowa, czyli o cenzorskim fachu. Nie tylko PRL

W PRL-u urząd cenzorski mieścił się na ulicy Mysiej, stąd też stwierdzenie, iż coś zostało nakazane przez „Mysią”, było dla każdego tak jasnym komunikatem, jak podczas wojny powiedzenie „dostał się na Szucha”. Pracownicy cenzury szkoleni byli między innymi w różnych metodach nacisku na wydawców czy redaktorów prasy, tak by to oni sami wykonywali cenzorską robotę. Cenzorzy komunistyczni mieli z czego czerpać – z sięgającej wieku XIX tradycji cenzury państw zaborczych.

Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk oficjalnie powstał w roku 1946. Tak naprawdę jednak cenzura, czyli jedno z zasadniczych narzędzi propagandy i trzymania narodu polskiego „za pysk” przez Sowietów i ich polskich towarzyszy, rozpoczęła swe działanie już rok wcześniej.

Granice dopuszczalnej krytyki

Znowu, jak za czasów zaborów, ten, kto trzymał władzę, chciał utrzymać również na wodzy przekaz informacyjny – zadanie, które niegdyś wykonywali urzędnicy rosyjscy, austriaccy czy niemieccy. W Archiwum Akt Nowych zachowały się relacje ze spotkań i narad cenzorów, którzy zjeżdżali z ośrodków wojewódzkich, by wysłuchać zaleceń z centrali. Fragmenty tych scenopisów opublikowała Kamila Budrowska w pracy „Literatura i pisarze wobec cenzury PRL. 1948–1958”. Oto na pierwszej takiej sesji, naradzie z cenzorami w maju 1945 roku, pojawił się minister Jakub Berman, który sprawował nadzór nie tylko nad urzędem bezpieczeństwa, lecz także nad właśnie powstającym urzędem cenzorskim. Berman wygłosił referat, w którym mówił m.in.:

„Dla was, jako pracowników kontroli prasy, ważnym jest mieć poczucie granic krytyki, granic dopuszczalnej krytyki, granic jako tego, czego przekroczyć nie wolno, na straży czego stoicie. (...) Życzę wam, byście nie zdobyli sławy cenzury dokuczliwej, cenzury uciążliwej, żebyście byli prawdziwym pomocnikiem wolnej, demokratycznej prasy i jednocześnie czujnym strażnikiem demokracji, który wnosi wkład do ogólnego zwycięstwa Polski Demokratycznej”.

Co za tymi „pięknymi” słowami się kryło? Oczywiście coś odwrotnego – wszechobecna cenzorska moc, dokuczliwość i uciążliwość. To w końcu jeden z najlepiej wypracowanych przez Sowietów sposobów działania: oficjalnie głosić hasła wolności, demokracji i pokoju, a realizować coś zupełnie innego: wdrażać w życie system totalitarny, zamordystyczny. Rzecz cała polegała jednak na tym, by cenzor nie musiał robić wiele, by nie wyciągał swych „nożyc”, gdyż robotę mógł wykonać za niego ktoś inny – chodziło o wytworzenie atmosfery takiego nacisku polityczno-środowiskowego, by to same redakcje gazet czy wydawcy książek pilnowali autorów, dokonywali cięć i skrótów. Innymi słowy, robiono z cenzury narzędzie psychologicznego terroru, w którym władzę wyręczą usłużni jej akolici zajmujący wygodne miejsca w całym systemie medialno-intelektualnym (od gazet po środowiska uniwersyteckie czy artystyczne). To redaktor miał być pierwszym „cenzorem” czuwającym nad tym, by treść była zgodna z wytycznymi partyjnej linii przekazu.

Jak kolega z kolegą

W styczniu 1946 roku, na kolejnej naradzie cenzorskiego urzędu, znów był Berman, pojawił się także premier Osóbka-Morawski. W trakcie tego spotkania wypowiedział się m.in. naczelnik Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy z Łodzi: „To zagadnienie, które trochę straszy nas, to tzw. inspirowanie. Ja nie chcę być doradcą, ale mogę inspirować, nie mam nic przeciw temu. Uważam, że to nie jest nic trudnego. Co jest potrzebne do tego by skutecznie inspirować? Absolutny autorytet naszego Urzędu. W naszym mieście autorytet oparty jest na kulturalnym, spokojnym załatwianiu spraw z redakcjami. Nie mędrkować, nie być mentorem, ale spokojnie jak kolega z kolegą, tylko ja pracuję piórem i drugi pracuje piórem”. Już wówczas, w 1946 roku, komunistyczne kadry urzędnicze dobrze rozumiały wagę kwestii nacisków środowiskowych, czyli działania nie tylko czysto cenzorskiego (wycofywanie z druku, zakazy druku, cięcia w tekstach, zamiany „niebezpiecznych” słów na te zgodne w wytycznymi), lecz także przez oddziaływanie na samych twórców, by ci dobrze rozumieli, co mogą, a czego nie mogą pisać, lub też nawet jeszcze wyraziściej – co „powinni” pisać, by władzy się przypodobać. Na spotkaniu w roku 1948 mówił dyrektor urzędu Antoni Bida:

„Trzeba będzie mieć bliższy kontakt z autorami, ale nie represyjny, administracyjny, ale towarzyski, by zapewnić sobie jak największy wpływ naszego Urzędu. (...) Rola naszego Urzędu na tym etapie historycznym wzrasta, a nie maleje, ale ciężar przebudowy, realizowania nie tkwi tylko na nas. Ten ciężar leży i na Partii, na siłach, które realizują to, a my jesteśmy małym, ale ważnym instrumentem. Bierzmy udział we wszystkim, wszystko się na nas odbija”.

Trzeba autorowi poradzić

Gdy nie pomagał system recenzyjny (niezmiernie istotny w całym systemie cenzorskim), trzeba było nad autorem popracować: „Trzeba autora odpowiednio nastawić, poradzić mu, a powieść będzie przesycona tym, co nam jest potrzebne”. Rok później wskazano na naradzie kolejny środek nacisku. „My, jako urząd represyjny, mamy szeroki wachlarz ingerowania. Nasza ingerencja dotyczy ilości materiału, papieru, ilustracji, drukarń”.

Zmniejszanie nakładu – to było wygodne narzędzie „uciszania” autora, którego z jakichś względów trzeba było wydać, a jednak cenzorom zależało na tym, by dzieło dotarło do jak najmniejszej liczby odbiorców. To, razem z systemem recenzji (które ważne były, co oczywiste, nie tylko w kwestii dzieł sztuki, lecz także na przykład artykułów czy książek naukowych), wytwarzało przestrzeń, w której autor stawał przed alternatywą – albo sam sobie założy „kaganiec”, albo będzie pisał praktycznie do szuflady. A swoją drogą powstawał indeks autorów, na których istniał cenzuralny „zapis”. Po pierwsze, chodziło o ich wyeliminowanie z rynku księgarskiego, a po drugie – ze świadomości odbiorcy (to było najważniejsze). I tak „wylatywali w kosmos” tacy autorzy jak: Ferdynand Goetel, Antoni Ossendowski czy Sergiusz Piasecki. Jednak cenzor komunistyczny, peerelowski, samej istoty cenzury stosowanej wobec Polaków nie „wynalazł”. On ją jedynie ulepszył i udoskonalił. Początek dali nam cenzorzy wszystkich trzech mocarstw zaborczych.

„Polak” na „ziomek”

W Austrii w 1781 roku cesarz Józef II wydał ustawę zatytułowaną Censurgesetz. Na jej podstawie ścigano prasę czy wydawców na terenie Galicji. W 1803 roku dorzucono do niej odpowiednie paragrafy w Kodeksie karnym (przestępstwa wobec cenzury). Na terenie zaboru działał słynny lwowski cenzor Joseph Franz Bernhard, który co chwila coś blokował, czegoś zakazywał. By więc zmylić cenzorski urząd, wydawcy chwytali się sprytnych trików i drukowali po kryjomu dzieła, wpisując w nie inne miejsca wydania – Avignon, Bourges, Paryż, Lipsk, Warszawa. Jeden z owych wydawców, Konstanty Słotwiński, były porucznik artylerii Księstwa Warszawskiego, został w końcu za swoją działalność aresztowany i po trwającym cztery lata śledztwie skazany (w 1837 roku) na 12 lat więzienia. A cenzor Bernhard węszył dalej. Gdy na przykład w jakimś tekście, artykule czy wierszu znalazł podejrzane słowo „ojczyzna”, kazał je zmieniać na „Galicja”. Przykładem jego cenzorskiego nosa jest działanie podjęte w roku 1820 wobec wydawanej przez Chłędowskich gazety „Pszczoła polska”. Wierszyk – „Wdziewajcie bracia żupany,/ Zapuszczaj wąsy Polaku,/ Ten co gromił bisurmany,/ Nie wjeżdżał do Wiednia we fraku” – okazał się być niebezpieczny dla władzy. Bernhard nakazał zmienić słowo „Polak” na „ziomek”, a „Wiedeń” na „Paryż”.

Z kolei cenzura pruska od 1848 roku działała nie prewencyjnie, lecz represyjnie. Zatem nic nie aprobowała, nic nie wycinała przed drukiem, ale… jeśli redaktor lub wydawca zamieścił coś niepoprawnego – groziły mu srogie kary, w tym konfiskaty, a nawet więzienie. Jan Nepomucen Niemojewski w 1858 roku napisał artykuł do „Dziennika Poznańskiego”, w którym nieopatrznie stwierdził, że „od 1815 r., to jest od okupacji przez Prusaków, Poznańczycy nie pełnili powinności narodowej należycie, pozwolili sobie wydrzeć prawa, język i podeptać religię”. Został za te słowa oczywiście przykładnie ukarany aresztem, w którym siedział przez kilka tygodni wraz ze zwykłymi kryminalistami.

Najściślejsza rewizja księgarń

Na Litwie, zagrabionej przez cara, urzędowała cenzura kierująca się przede wszystkimi ukazami prawa rosyjskiego z 1804 roku. Prawo to bliskie było w brzmieniu do… wytycznych udzielanych cenzorom w roku 1945 i 1946 w PRL-u. Mówiło wręcz o „rozumnej pobłażliwości i bezstronności”. A jak owa „rozumna pobłażliwość i bezstronność” wyglądały? Oto w pewnej chwili urząd cenzora, za poparciem grona profesorskiego, powierzono polskiemu historykowi Joachimowi Lelewelowi. Lelewel cenzurował nawet Mickiewicza, dokonując choćby ingerencji w „Dziadach” i zmieniając księdza na „guślarza”. Jednak jego cenzorska praca została przez zwierzchników uznana za zbyt pobłażliwą. Sprawował ją więc tylko przez rok. Po powstaniu listopadowym stał się jednym z najbardziej prześladowanych i uznawanych przez cara za „przestępcę” patriotów polskich.

W Królestwie Polskim natomiast cenzura rozszalała się za czasów paskiewiczowskich – tu dochodziło już nie tylko do zakazów czy poleceń. Sięgano po ostrzejsze narzędzia. W 1834 roku generał Gołowin nakazał „najściślejszą rewizję wszelkich księgarń, drukarni, sztycharni, litografii i składów handlowych”. Co więcej, nie tylko dokonywano brutalnych przeszukań i rekwizycji, lecz także żądano na piśmie, by się właściciel drukarni czy kupiec zadeklarował, że nigdy żadnego druku zakazanego do obrotu nie wprowadzi. Ale i tego było mało – dano też „prikaz” prasie, by wychwalała pod niebiosa Paskiewicza. I podobnie jak później w Polsce Ludowej, nakazywano w cenzorskich instrukcjach, by tępić szczególnie tych, którzy się ośmielili krytykować brak wolności słowa.

Czemu akurat w tym czasie, w styczniu roku 2024, przyszło mi na myśl pisać o dawnej cenzurze? Nie wiem zupełnie. Może Państwo mają jakiś pomysł? Tylko lepiej go głośno nie eksplikować… Można się znaleźć szybko na indeksie.

Tomasz Łysiak