Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Katyń pamiętamy

Piotr Szubarczyk-Kłamstwo katynskie i walka o prawdę. W trybach politycznej propagandy

Pisze się ostatnio, że kłamstwo katyńskie było "aktem założycielskim" PRL. To prawda, ale niepełna. Kłamstwo katyńskie było aktem założycielskim całego powojennego porządku jałtańskiego w Europie. Było dla Stalina odpowiedzią na pytanie, jak dalece można się dogadać z "aliantami", gdzie są granice. Stosunek "aliantów" do sprawy katyńskiej był odpowiedzią na to pytanie: nie ma żadnych granic, jeśli to dobrze służy bieżącym interesom Zachodu.

W tym roku przeżywamy wiele wzruszeń związanych z przypominaniem i rozważaniem zbrodni katyńskiej sprzed 70 lat. Przeżywamy też huśtawkę sprzecznych nastrojów. Kiedy się wydawało, że idzie ku dobremu, że usłyszymy od Rosji słowa szczerej prawdy i otrzymamy resztę dokumentacji zbrodni, zmroziły nas informacje o treści odpowiedzi, jakiej Rosja udzieliła Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka na skargę Rodzin Katyńskich. Niepokoi także i budzi złe przeczucia konsekwentne odmawianie dostępu nie tylko do archiwów posowieckich, ale nawet do dokumentów rosyjskiego śledztwa w sprawie katyńskiej zamkniętego w roku 2004! Upokarza nas powtarzanie w Rosji co jakiś czas starych kłamstw o niemieckiej winie za zbrodnię, jakby ktoś chciał sprawdzić wytrzymałość Polaków. Szczególną formą moralnego pastwienia się nad nami jest prowokacja wymyślona przez służalczych pseudohistoryków w służbie politycznej propagandy, nazywana u nas "anty-Katyniem", czyli szukanie usprawiedliwienia dla zbrodni w wydarzeniach z okresu wojny polsko-bolszewickiej i po jej zakończeniu.
Czy sobotnia tragedia pod Katyniem zmieni ten stan rzeczy? Miejmy oczy szeroko otwarte, nie licząc na to, że "przełom", o którym wszyscy dziś mówią, nastąpi sam z siebie.

Zbrodniarze demaskują zbrodniarzy

Nie ma dziś i nigdy nie było wątpliwości co do intencji Niemców ogłaszających światu w kwietniu 1943 r., że Sowieci dokonali zbrodni na polskich oficerach w Lesie Katyńskim. Nie chodziło im o obronę praw jeńców ani o pokazanie "bestialstwa bolszewickiego" przeciwstawionego "humanitarnym" metodom prowadzenia wojny przez Niemców, o czym zapewniał szef wydziału propagandy Generalnego Gubernatorstwa Ohlenbusch, zachwalając niemieckie obozy koncentracyjne... Akurat sprawa katyńska pokazała Polakom, że obydwaj okupanci robią to samo: zabijają elity Narodu Polskiego, by nad tym Narodem szybciej i skuteczniej zapanować.

Z dziejów kłamstwa

Historia katyńskiego kłamstwa nie zaczyna się w kwietniu 1943 r., kiedy Sowieci zaprzeczają doniesieniom niemieckim. Już wcześniej, po napadzie niemieckim na Sowiety i umowie Sikorski - Stalin z lipca 1941 r., losy polskich jeńców wojennych, zwłaszcza losy oficerów potrzebnych organizującej się armii polskiej, zajmowały nieustannie rząd RP na uchodźstwie. W grudniu 1941 r. pytał o nich Stalina osobiście generał Władysław Sikorski. Stalin powiedział, że nie wie, co się z nimi stało, że może po ataku niemieckim "rozpierzchli się", może uciekli do Mandżurii...
Dokumentacja niemieckich badań z 1943 r. znalazła się w zakładzie medycyny sądowej w Krakowie. Pod koniec wojny jednak zaginęła. Protokoły badań były podpisane przez członków Międzynarodowej Komisji, wybitnych przedstawicieli medycyny sądowej. Byli to: dr Reimond Speleers z Belgii, dr Marko Markow z Bułgarii, dr Helge Tramsen z Danii, dr Arno Saxén z Finlandii, dr Vincenzo Mario Palmieri z Włoch, dr Herman Maximilien de Burlet z Holandii, dr Franois Naville ze Szwajcarii (przewodniczący), dr FrantisĄek Hájek z Czech, dr Alexandru Birkle z Rumunii, dr FrantisĄek SĄubik ze Słowacji, dr Ferenc Orsós z Węgier i dr Eduard Miloslavić z Chorwacji. Doktor Hájek z Czech i dr Markow z Bułgarii po wojnie zostali zmuszeni przez NKWD do odwołania swoich podpisów. Żaden z członków komisji znajdujących się poza sowiecką sferą wpływów nie wycofał swojego podpisu.
Był też polski raport komisji PCK przygotowany - na podstawie prac komisji pod przewodnictwem dr. Mariana Wodzińskiego - przez Kazimierza Skarżyńskiego. Został opublikowany w roku 1955 w Paryżu, w Polsce dopiero w roku 1989.
W odpowiedzi na komunikat radia berlińskiego, radio moskiewskie i partyjny dziennik "Prawda" podały 15 kwietnia 1943 r. wersję rządu sowieckiego: polscy oficerowie z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska mieli być rzekomo przewiezieni do trzech obozów pracy pod Smoleńskiem, a po zajęciu tego terenu przez Niemców w roku 1941 zamordowani przez nich na jesieni.
Kiedy rząd polski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o wyjaśnienie sprawy, w "Prawdzie" ukazał się artykuł "Polscy współpracownicy Hitlera" (!). Stalin pokazał, że jest całkowicie zdeterminowany w kłamstwie katyńskim. W nocy z 25 na 26 kwietnia 1943 r. przekazał polskiemu ambasadorowi wspomnianą notę o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Polską.
Po wyparciu Niemców z rejonu Smoleńska do "pracy" przystąpiła sowiecka "specjalna komisja do spraw ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców". Komisja nie musiała niczego ustalać, "ustalenie" zapisano w jej nazwie od samego początku. Jej członkami byli "ludzie radzieccy", czyli tacy, którzy zrobią i powiedzą wszystko, co im się każe: "akademik" Nikołaj Burdenko (przewodniczący), znany pisarz Aleksiej Tołstoj, przedstawiciel całkowicie zinfiltrowanej i podporządkowanej przez NKWD rosyjskiej Cerkwi prawosławnej - metropolita kijowski i halicki Mikołaj. NKWD nie ryzykowało nawet przyjmowania do składu "komisji" "patriotów polskich". Wszyscy bez wyjątku byli Sowietami. Spreparowano "dowody", takie jak specjalnie obstalowane skrawki gazet z datami z roku 1941, jakiś kwit z pralni etc. Raport mówił o zbrodni Wehrmachtu z sierpnia lub września 1941 r. i powtarzał niemiecką, nieprawdziwą liczbę zamordowanych w Katyniu - 11 tysięcy Polaków. Ta bezsensowna liczba, niczym niepotwierdzona, najlepiej świadczy o "pracy" propagandowej specgrupy.
Pod koniec lat 50. szef KGB Aleksander Szelepin referował sprawę zbrodni dla Chruszczowa. To było postępowanie tajne, nie do publicznej wiadomości, więc nie musiał kłamać. W swoim raporcie z 3 marca 1959 r. potwierdził zamordowanie przez NKWD 21 857 "osób byłej Polski burżuazyjnej". Szelepin proponował też zniszczenie wszystkich teczek osobowych zamordowanych, co być może nastąpiło, ale nie ma pewności. Główne dokumenty znalazły się w specjalnej teczce nr 1, zaliczanej do najważniejszych tajemnic sowieckiego państwa.
Wiosną 1945 r. z polecenia Henryka Świątkowskiego, komunisty, "ministra sprawiedliwości" stalinowskiego rządu "tymczasowego" (wówczas jeszcze nielegalnego, uznawanego tylko przez Moskwę), podjęto groteskowe "śledztwo" w sprawie zbrodni na polskich oficerach. To "śledztwo" potwierdziło oczywiście wersję sowiecką.
W związku z sowiecką "pierestrojką" pod koniec lat 80. utworzono mieszaną komisję polsko-sowiecką "do wyjaśnienia białych plam w historii wspólnych stosunków". W rzeczywistości chodziło o przygotowanie do "bezbolesnego", oficjalnego ujawnienia prawdy o Katyniu. Dla Gorbaczowa ważne było, aby uczynił to jego człowiek - Wojciech Jaruzelski, wówczas z woli "zgromadzenia narodowego" (35-procentowego...) tzw. prezydent PRL. 13 kwietnia 1990 r. podczas wizyty Jaruzelskiego w Moskwie Gorbaczow przekazał mu wyselekcjonowane dokumenty zbrodni, po raz pierwszy oficjalnie przyznając w imieniu ZSRS, że zbrodni dokonało NKWD. Winę za zbrodnię katyńską miał ponosić Beria i jego współpracownicy, a nie najwyższe władze sowieckie. W ten sposób Gorbaczow zastępował wielkie kłamstwo małym, ale równie dokuczliwym, ciążącym do dziś na stosunkach polsko-rosyjskich. Jednocześnie z inicjatywy Gorbaczowa rozpoczęto w Rosji operację "anty-Katyń", polegającą na poszukiwaniu takich epizodów z historii polsko-sowieckiej, które można by wykorzystać propagandowo dla osłabienia wymowy zbrodni katyńskiej. Ta operacja trwa, niestety, do dziś.
14 października 1992 r. prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie kopie dokumentów z teczki specjalnej nr 1. Dokumenty zostały opublikowane u nas w zbiorze "Katyń. Dokumenty ludobójstwa". Wydano je także w Rosji. Jak dotychczas to właśnie Borys Jelcyn wykonał najważniejszy po stronie rosyjskiej ruch, by ujawnić pełną prawdę. To także z jego ust padło słowo "wybaczcie" - podczas pobytu na Powązkach, pod krzyżem katyńskim, 25 sierpnia 1993 roku. Dlatego mimo przemyślanej, obliczonej na wzruszenie słuchaczy retoryki premiera Putina z 7 kwietnia tego roku żyjemy w niedosycie i w przekonaniu, że w historii ujawniania katyńskiego kłamstwa najważniejsze wydarzyło się za Jelcyna, a kontynuacji jego dzieła nie widać.
30 listopada 2004 r. Instytut Pamięci Narodowej wszczął polskie śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej. Prokuratorzy IPN jednoznacznie definiują zbrodnię jako akt ludobójstwa. Tymczasem 5 marca 2005 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa Rosji zamknęła swoje śledztwo, utajniając do dziś przed Polakami jego 116 tomów (na 183). Tak rozpoczął się nowy akt niedomówień i tajemnic wokół zbrodni katyńskiej zatruwający stosunki między Rosją a Polską, między Rosjanami a Polakami. Na dodatek 11 marca 2005 r. rosyjscy prokuratorzy obwieścili, że "nie ma podstaw do uznania zbrodni katyńskiej za zbrodnię ludobójstwa". Czy po tym, co się stało 10 kwietnia pod Smoleńskiem, nastąpi odwrót od takich praktyk? Na razie nie ma podstaw do optymizmu.
Aż do 1990 r. Związek Sowiecki rozsiewał kłamstwo katyńskie i nakazał to samo swoim kolaborantom w Polsce, którzy czynili to ochoczo, świadomi, że to kłamstwo jest legitymacją ich rządów, jest jądrem innego, większego kłamstwa dotyczącego wojennej historii Polaków i "rewolucji ludowej", jaka się rzekomo dokonała w Polsce po wojnie. Ta "rewolucja" trwała w rzeczywistości od 17 września 1939 r., a Katyń był jej kamieniem milowym. Szkoda, że tak wielu historyków pokazuje bezrefleksyjnie Polskę sowiecką jako dzieje "utopii nad Wisłą", dzieje "nieudanego eksperymentu" czy - jeszcze gorzej - dzieje "najweselszego baraku w sowieckim obozie". Znika gdzieś w tej optyce główny punkt orientacyjny: niepodległy byt państwa polskiego. Zastępuje go iglica warszawskiego pałacu im. Stalina z infantylnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Sprawa katyńska jest naszą kotwicą pamięci, która stawia tamę takim zachowaniom.

Mistyfikacja chatyńska

By zaciemnić obraz tragedii katyńskiej, posłużono się wojenną tragedią Chatynia pod Mińskiem. Ta białoruska wieś była jedną z wielu unicestwionych przez Niemców za pomaganie partyzantom. W marcu 1943 r. 150 mieszkańców Chatynia wymordował batalion Schutzpolizei - złożony z byłych żołnierzy sowieckich i dowodzony przez byłego oficera sowieckiego! Scenariusz zbrodni był typowo niemiecki, znany nam z roku 1941 z Jedwabnego i powtórzony potem m.in. w roku 1945 w Podgajach: zbrodniarze zapędzili przerażonych ludzi do stodoły, którą podpalili przy użyciu benzyny. 149 osób spłonęło żywcem, wśród nich 75 dzieci. Po wielu latach jakiś sowiecki "specjalista" od kłamstwa doszedł do wniosku, że należy wykorzystać podobieństwo brzmienia nazw obu miejscowości. Przywożono ludzi do Chatynia i nadano szczególny rozgłos niemieckiej zbrodni na biednych mieszkańcach wsi po to, by ludzie zapamiętali, że w Katyniu czy Chatyniu ("wsio rawno"...) zbrodni dokonali Niemcy... W latach 70. Chatyń był w planie niemal wszystkich polskich wycieczek na sowiecką Białoruś. Po powrocie skołowani ludzie mówili, że byli... w Katyniu.
Chatyń w transkrypcji angielskiej pisze się Khatyn, dezinformacja przenosiła się więc także na świat anglosaski, niechętnie wnikający w szczegóły polskiej martyrologii wojennej. Chatyń trafił w Sowietach do podręczników i opracowań naukowych, na Katyń obowiązywał ścisły zapis cenzury. Do dziś przeciętny Rosjanin zastanawia się, o co tym Polakom chodzi... Jakkolwiek by to okrutnie nie zabrzmiało, trzeba powiedzieć, że po 10 kwietnia 2010 r. już nie będą się zastanawiali. Na tym też polega ofiara życia Pana Prezydenta RP i innych osób, które odbyły tragiczny lot do Smoleńska.
W roku 1969 Sowieci otworzyli w Chatyniu wielkie martyrologium. Zajmuje ono 32 hektary! Wspomina się tu także inne wsie wymordowane przez Niemców (prawie 200). To dobrze, że się o nich pamięta. Szkoda, że także po to czczono pamięć, by inną pamięć zabijać. Mówiąc językiem prostego człowieka, diabeł by tego nie wymyślił...

Sprawiedliwi

W roku 1951 Stany Zjednoczone powołały Specjalną Komisję Śledczą Kongresu do Zbadania Zbrodni Katyńskiej. Przewodniczył jej Ray John Madden. Po rocznych przesłuchaniach komisja 22 grudnia 1952 r. ogłosiła raport, w którym za winnych uznała Związek Sowiecki i wezwała społeczność międzynarodową do powołania międzynarodowego trybunału dla osądzenia tej zbrodni. Takiego trybunału nigdy nie powołano, nie wiadomo też, po co Amerykanom była potrzebna komisja do wyważania dawno otwartych drzwi. Skoro jednak była, dlaczego nie doprowadzono sprawy do końca? Allen Paul, amerykański dziennikarz, politolog, autor książki "Katyń", powiedział niedawno w rozmowie z redaktorem Zbigniewem Lewickim: "Stany Zjednoczone powinny przeprosić Polaków. Wezwałem do tego mój rząd (...). W najnowszym wydaniu mojej książki opisuję, jak amerykańscy politycy uniemożliwili osądzenie zbrodni katyńskiej przed międzynarodowym trybunałem. W latach 1951-52 specjalny komitet Kongresu prowadził śledztwo w sprawie katyńskiej. Komisja opublikowała raport, który liczy siedem tomów. W konkluzji zawarto opinię, że sprawa powinna zostać rozpatrzona w Hadze. Ale ta rekomendacja musiała zostać zaaprobowana przez Komitet do spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. Rok po opublikowaniu raportu późniejszy sekretarz stanu John Foster Dulles polecił potajemnie komitetowi, by odrzucił tę rekomendację. Argumentował, że USA nie powinny denerwować Stalina, który może udzielić pomocy USA w wojnie koreańskiej. Stało się to w połowie 1953 roku. Oczywiście, ta pomoc nigdy nie została udzielona".
Mimo wszystko trzeba przyznać, że wielomiesięczne przesłuchania w USA i w Europie przypomniały światu o polskiej tragedii i za to powinniśmy być wdzięczni zarówno senatorowi Maddenowi, jak i innym ludziom dobrej woli na Zachodzie, bez których nie powstałoby wiele publikacji, nie wybudowano by wielu pomników i nie chroniono ich przed "nieznanymi sprawcami", którzy wypalali kwasem datę 1940... A działo się to nie w zniewolonej Polsce, lecz w wolnych krajach Zachodu! Może od historii kłamstwa katyńskiego i walki z nim powinny wyjść władze Rzeczypospolitej Polskiej, ustanawiając medal dla sprawiedliwych wśród narodów świata, którzy pomagali nam w walce z kłamstwem, którzy pomagali nam podnieść się z kolan, którzy pomogli nam uwierzyć, że świat na modłę sowiecką jest - wbrew chełpliwym zapewnieniom propagandy komunistycznej - ograniczony w czasie. Wśród tych sprawiedliwych byliby też nasi rodacy, ze Sługą Bożym Janem Pawłem II na czele, który przypominał, że "patriotyzm to znaczy czcij ojca swego i matkę swoją". Byłby niezapomniany kapelan Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie ks. prałat Zdzisław Jastrzębiec-Peszkowski (nie ma o nim nawet wzmianki w "naukowej", 32-tomowej Encyklopedii PWN!), jego przyjaciel Wojciech Ziembiński. To przecież im obydwu zawdzięczamy warszawski pomnik Poległych i Pomordowanych na Wschodzie. Byłby ks. Stefan Niedzielak, "ostatnia ofiara Katynia", i cała rzesza Polaków prześladowanych za dopominanie się prawdy o Katyniu.

"Anty-Katyń"

10 marca tego roku PAP podała, że Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej (KPRF) prezentuje na swojej stronie internetowej nowy film dokumentalny przekonujący, że polscy oficerowie wzięci do niewoli przez Armię Czerwoną zostali rozstrzelani w roku 1941 przez Niemców. Komuniści nazwali prawdę o zbrodni NKWD "polsko-goebbelsowską wersją historii"! Podpierali się przy tym opiniami niektórych członków rosyjskiej Dumy. "Oskarżając Józefa Stalina o mord na polskich oficerach, Hitler miał na celu skłócenie koalicji antyhitlerowskiej" - twierdzą autorzy filmu. "Chodziło o stworzenie warunków uniemożliwiających rozwój w Polsce partyzanckiego, proradzieckiego ruchu przeciwko niemieckim okupantom" - bełkocze w filmie Jurij Kwicińskij, były minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego. "Nie bacząc na patologiczną nienawiść Polaków do wszystkiego, co rosyjskie, pozostajemy sąsiadami. Choć nasze kraje graniczą tylko w obwodzie kaliningradzkim, dwa narody pozostają sobie bliskie. Po co więc sztucznie podgrzewać stałe pretensje Polski wobec Rosji?" - pytają obłudnie autorzy filmu. Ich zdaniem, Polska powinna się pokajać za śmierć czerwonoarmistów w latach 1920-1921.
Mamy więc propozycję "pojednania w kłamstwie", pewnie też "dla dobra sprawy". Mamy też to, co się nazywa w Polsce "anty-Katyniem" - rzecz niemieszczącą się w wyobraźni nie tylko historyka, ale w ogóle uczciwego człowieka, możliwą do zrozumienia tylko w atmosferze posowieckich tęsknot w Rosji. Otóż, od kilku lat pseudohistorycy w Rosji - nie mogąc zaprzeczyć zbrodni dokonanej przez NKWD, próbują ją usprawiedliwić, "wyjaśnić", "zrozumieć"! Stawiają tezę, że zbrodnia katyńska była "słuszną zemstą" (!) za śmierć tysięcy bolszewickich jeńców wziętych do niewoli polskiej podczas wojny 1919-1920 roku. Rzeczywiście, wielu z tych jeńców umarło w obozach jenieckich (nie w piwnicach czy w dołach...), liczbę zmarłych szacuje się na około 16 tysięcy. Nikt im jednak nie strzelał w tył głowy, nikt ich nie głodził. Mieli pecha, dotarli do Europy w czasie, kiedy na kontynencie szalała pandemia grypy hiszpanki. W pierwszych dwóch latach po zakończeniu I wojny światowej pochłonęła ona w całej Europie około 20 milionów (!) ludzi. Umierali nie tylko jeńcy bolszewiccy, ale i obywatele odradzającego się państwa polskiego, zwłaszcza ci najubożsi. Skupienie tysięcy ludzi w obozach sprzyjało rozwojowi epidemii - nie tylko grypy, także innych chorób zakaźnych.
Zasadnicza różnica dotycząca losu jeńców bolszewickich i polskich polegała na tym, że jedni umierali z woli Pana Boga, drudzy z woli znanych z imienia i nazwiska morderców. Jedni do końca żyli nadzieją na wyzdrowienie, drudzy stawali naprzeciw kata w gumowym fartuchu, z rozgrzanym walterem w łapie, a kiedy próbowali ocalić jeszcze tę nadzieję, zarzucano im worek na głowę i krępowano ręce sznurem. Porównywanie systematycznej, zaplanowanej zbrodni z pandemią chorób zakaźnych w zabiedzonej i zdeptanej przez wszystkie możliwe wojska Polsce dwóch wielkich wojen, jeszcze nie w pełni ukształtowanej jako państwo, jest rzeczą haniebną i pewnie nawet ci "historycy" od "anty-Katynia" zdają sobie z tego sprawę. O co więc chodzi? Chodzi o przeciwwagę dla nędzy moralnej sprawców zbrodni katyńskiej. Chodzi o uratowanie mitu o Związku Sowieckim, który w czasie ostatniej wojny uratował świat; mitu o rzekomo 20 milionach sowieckich ofiar wojny (do których zaliczono także ofiary NKWD jeszcze z lat trzydziestych). Chodzi o uratowanie tezy o komunizmie sowieckim, który czasami się "wypaczał", ale nie był złem sam w sobie. Tak jak zbrodnia katyńska i kłamstwo o niej były fundamentem niesprawiedliwej, powojennej Europy, więzienia narodów, tak "anty-Katyń" jest ukojeniem, mówiąc językiem psychologa, rodzajem racjonalizacji problemu, który jest nie do zniesienia dla bolszewickich recydywistów, upatrujących dobra Rosji w powrocie do imperialnych tradycji sowieckich.

Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk

za: NDz z 17-18.4.10 (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.