Katyń pamiętamy

Katyń. Zginęli, bo nie zrezygnowali z Polski



Z Jarosławem Wróblewskim, koordynatorem VI Katyńskiego Marszu Cieni z Grupy Historycznej Zgrupowania „Radosław”, rozmawia Marta Milczarska


W Warszawie odbędzie się jutro już po raz szósty Katyński Marsz Cieni...


– Tak. Celem Marszu Cieni, jak co roku, jest oddanie hołdu niezłomnym żołnierzom Wojska Polskiego, policjantom Policji Państwowej, oficerom Korpusu Ochrony Pogranicza oraz kapelanom, którzy zostali zamordowani w Katyniu, ale i w innych miejscach na Wschodzie.

Ten marsz jest milczącym hołdem, ponieważ idziemy w ciszy i milczeniu. To symboliczny marsz, który upamiętnia moment, kiedy polska elita szła w ciszy na pewną śmierć prowadzona przez żołnierzy NKWD. Poprzedza go kolumna polskich jeńców, którzy są eskortowani przez żołnierzy NKWD w mundurach. To jest ich ostatnia droga. Zapraszamy na ten marsz nie tylko warszawiaków, ale także mieszkańców innych miast, by właśnie w ten milczący sposób towarzyszyli, a co za tym idzie – upamiętnili zamordowanych w Katyniu Polaków. Katyński Marsz Cieni to jedyna taka inscenizacja, która cyklicznie w Polsce pokazuje ten trudny temat. Ten specyficzny język marszu bardzo dobrze się przyjął, ponieważ z  roku na rok coraz więcej osób w nim uczestniczy.

Jakim zainteresowaniem cieszył się marsz w poprzednich latach?

– Mimo że z roku na rok powiększa się grupa osób, które wspierają marsz swoją obecnością, zauważamy, że pamięć o zbrodni katyńskiej nie przekłada się na wychodzenie na ulicę. Nie jest ona tak widoczna. Są obchody rocznicy zbrodni katyńskiej różnych środowisk, ale nie ma takiego wspólnego wyjścia na ulice. Nie ma wspólnego przeżycia tych wydarzeń. Dlatego postanowiliśmy 6 lat temu, że ten marsz wyruszy ulicami Warszawy w ciszy i milczeniu.

Czy był taki marsz, który szczególnie zapisał się w pańskiej pamięci, który przeżył Pan szczególnie?


– Tak. Szczególnym marszem był trzeci marsz katyński 11 kwietnia 2010 r. czyli dzień po katastrofie smoleńskiej.

Zrezygnowaliśmy wtedy z eskorty NKWD, która zwykle prowadzi jeńców. Na początku pochodu nieśliśmy duży wieniec z dwoma biało-czerwonymi szarfami i z napisem: „W hołdzie ofiarom katastrofy smoleńskiej”. I wtedy stała się rzecz wspaniała. Polegało to na tym, że wyruszaliśmy o godz. 15.00 i mniej więcej w tym czasie do Polski powróciła trumna z ciałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Policja, nie ze względów bezpieczeństwa, a także przez ogromny tłum, który był na Krakowskim Przedmieściu, nie pozwoliła nam przejść przed Pałacem Prezydenckim. I  kiedy szliśmy przy placu Teatralnym, droga naszego Marszu Cieni skrzyżowała się z konduktem żałobnym wiozącym trumnę z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Szliśmy po tulipanach, które były rzucane przez ludzi w hołdzie dla niego.

Ale jeszcze bardziej znaczące jest dla nas to, że wiele osób, które miały z nami iść w tym marszu, zginęło w tej katastrofie.

Czekaliśmy i myśleliśmy, że będą z nami tego dnia m.in. pan Stefan Melak, pani Bożena Mamontowicz-Łojek, pan Czesław Cywiński, ale nie wrócili oni ze Smoleńska. Ich niestety już zabrakło. Kiedy idziemy w Marszu Cieni, pamiętamy także o nich. Mamy dla nich ogromną wdzięczność, że pojechali do Katynia, aby uczcić pamięć poległych, pomordowanych w Katyniu żołnierzy.


Katyński Marsz Cieni nawiązuje do obchodów 3. rocznicy katastrofy smoleńskiej?


– Katyń i nasz marsz jest tak jakby prologiem tragicznej historii Narodu Polskiego, zaś Smoleńsk jest jej  epilogiem.

Żeby zrozumieć Katyń i Smoleńsk, należy także zadać sobie pytanie, dlaczego polscy żołnierze zginęli bestialsko zamordowani przez NKWD. Zgięli, ponieważ, okazali się nie do złamania dla Sowietów, nie było mowy, by poszli na współpracę, nie wyparli się Polski, byli wierni przysiędze oficerskiej, byli wierni nauczania Kościoła.

Dlatego właśnie zginęli, że przyznawali się do polskości. Tak jak w Smoleńsku zginęła elita Polski, tak i w Katyniu zamordowana została elita. Ci żołnierze, w wielu przypadkach oficerowie rezerwy, byli w swoich małych miejscowościach lekarzami, aptekarzami, profesorami czy nauczycielami – to była lokalna elita. Myślę, że w tych miasteczkach szczególnie ich zabrakło, może nawet do dziś. Na nasz marsz bardzo często przyjeżdżają potomkowie tych osób.

Dziękuję za rozmowę.


Marta Milczarska


za:www.naszdziennik.pl (np)


***

Zamknąć usta Świadkom świadkom



Ci, którzy widzieli na własne oczy ofiary zbrodni katyńskiej podczas niemieckiej ekshumacji wiosną 1943 roku, odczuwali potrzebę mówienia i pisania, zachowania dowodów, ratowania dokumentów. Wielka musiała być siła obrazów, które wywieźli pod powiekami znad jam wypełnionych zwłokami „rozstrzelanej armii”, skoro nie mogła ich powstrzymać groźba, że podzielą los tam pomordowanych. Wielu z nich zapłaciło: życiem, więzieniem, tułaczką lub po prostu utrąconymi karierami – nie tylko w krajach bloku wschodniego, ale i w świecie chlubiącym się po wojnie wolnością. Tymczasem Moskwa wciąż strzeże przy aprobacie Zachodu swoich tajemnic: niegdyś ginęli świadkowie ekshumacji, a dziś odchodzą jeden po drugim w niewyjaśnionych okolicznościach ci, którzy za wiele wiedzą o katastrofie smoleńskiej. I obecnie, jak przed laty, ich śmierć przechodzi niedostrzeżona lub jest zakłamywana mętnymi wyjaśnieniami polskich jurgieltników.

Musieli zginąć

„Niósł w sobie rozpacz, trawiącą go nieustannie – wspominał pisarz Ferdynand Goetel, przedwojenny szef polskiego Pen Clubu, swoje spotkanie we Włoszech u schyłku 1946 r. z Iwanem Kriwoziercowem, Rosjaninem, który pomagał Niemcom w rozkopywaniu jam z ciałami w 1943 roku. „Nie wiedziałem jeszcze, że kiedyś, gdy zginie na terenie Anglii w tajemniczych okolicznościach, będę musiał przyjąć i jego katyńskie rzecznictwo. Nie mógł zrozumieć, dlaczego my, Polacy, nie wytaczamy sprawy Katynia na forum świata, nie umieliśmy przedstawić jej w Norymberdze” – pisał Goetel, który był zaproszony w 1943 r. przez Niemców jako obserwator prowadzonych tam prac. „Na niektórych ludziach, którzy się z nim stykali, robił wrażenie człowieka nienormalnego. I był nim niezawodnie, jak nienormalny jest dziś człowiek, który spraw moralnych chce dochodzić na prostej drodze”.

Kriwoziercow nienawidził bolszewizmu, bo zabrał mu ojca, zmarłego w łagrze. Gdy w 1941r. nadeszli Niemcy, wskazał im groby Polaków – wiedział o nich, tak jak wiedzieli mieszkańcy okolicznych przysiółków, mieszkańcy Gniezdowa, gdzie jeńców wysadzano z pociągu i ładowano na „cziornyje worony”, zabierające ich do lasu. Ludzie tamtejsi dużo słyszeli i widzieli, ale – jak to w Sowietach – milczeli. Mówić zaczęli, gdy ich ziemie znalazły się pod panowaniem III Rzeszy. Kriwoziercow uciekł w 1943 r. wraz z cofającymi się przed nawałą Armii Czerwonej Niemcami. Tułał się po Europie, chcąc dostać się do Norymbergi w szczerej wierze, że jego zeznania przyczynią się do wskazania winnych mordu. Dotarł do 2. Korpusu Polskiego we Włoszech, gdzie opowiedział swoją historię. Potem osiadł w Wielkiej Brytanii. Znaleziono go w 1947r. martwego, powieszonego na sznurze.

Bez wieści przepadł pierwszy bodaj polski bezpośredni świadek zbrodni Edward Koźliński, syn właściciela Gniezdowa przed 1917 rokiem. Pojmany został przez GRU na początku 1940 r., gdy ukrywał się i organizował strukturę dywersyjną na ziemiach zajętych przez Sowiety 17 września 1939 roku. Szukano go jeszcze przed wojną, gdyż pracował dla polskiego kontrwywiadu, zapuszczając się na ziemie swojego dzieciństwa, wcielone traktatem ryskim do ZSRS. Sowiecki wywiad znał legendę rodzinną, mówiącą o zakopaniu przez pułk białych w lasku pod Gniezdowem ogromnego skarbu w złocie – w czasie, gdy tamte okolice należały jeszcze do Koźlińskich. Torturowany, zgodził się wskazać miejsce ukrycia „skarbu”, został więc zawieziony na miejsce w połowie kwietnia 1940 r., gdy dokonywała się masakra polskich jeńców. Niezorientowani agenci GRU zawrócili na widok otwartych dołów ze zwłokami w polskich mundurach, a Koźlińskiego zamknęli w areszcie w Gniezdowie. Uciekłszy, spotkał się z synem Zbigniewem i przykazał mu dostarczyć do Warszawy wiadomość: „W lesie Katyń nad Dnieprem są masowo rozstrzeliwani nasi jeńcy, oficerowie. Masowa zbrodnia. Potworne”. Po czym wyruszył w kierunku Kowna, podobno chciał dotrzeć do Szwecji, lecz słuch po nim zaginął.

Nie wiemy nic o okolicznościach śmierci aresztowanego przez NKWD w marcu 1945 r. w Krakowie ppłk. Antoniego Hniłki „Bomby” ze Sztabu Komendy Okręgu Krakowskiego AK. Do niego właśnie dotarły za pośrednictwem Zbigniewa Koźlińskiego wieści z Katynia. Hniłko zorganizował zespół mający zweryfikować meldunek i wysłał pod koniec 1941 r. pod Smoleńsk zwiadowców, m.in. Zbigniewa, którzy znaleźli groby. Gdy Niemcy zdecydowali się w sierpniu 1944 r. wywieźć z Krakowa skrzynie z dokumentacją katyńską: listami, notesami, wspomnieniami jeńców, przekazane w 1943 r. tamtejszemu Oddziałowi Chemicznemu Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki do odczyszczenia i zbadania, Hniłko wziął udział w ratowaniu spuścizny, przechowując jej część. Nikt nie widział go od chwili, gdy wpadł w ręce NKWD.

Złamani i niezłomni


Szefa Oddziału Chemicznego Jana Zygmunta Robla i jego współpracowników NKWD aresztowało w marcu 1945 roku. Jeden z tego grona, Marian Wodziński, był z ramienia PCK przy ekshumacji najdłużej ze wszystkich Polaków – w zajętym przez Armię Czerwoną Krakowie stał się najpilniej poszukiwanym świadkiem. Szukał schronienia w Katowicach i Poznaniu, ostrzeżony przez zwolnionego z więzienia Robla, który nie zdradził miejsca ukrycia dowodów. W lipcu 1945 r. prokuratura w Krakowie rozesłała za nim list gończy – zdecydował się więc w grudniu uciekać na Zachód. W Liverpoolu otworzył praktykę lekarską, nieświadom faktu, że jego brat, Stanisław, zwerbowany przez UB, stara się – na szczęście bez rezultatów – zebrać o nim informacje. Pozostawił po sobie obszerne sprawozdanie z badań polskich zwłok, opublikowane w Londynie w 1962 r. w książce „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”.

Nie uniknęli sowieckiej zemsty członkowie Międzynarodowej Komisji Lekarskiej, wybitni patolodzy pochodzący z krajów okupowanych po wojnie przez Sowiety, zaproszeni w 1943 r. do Lasu Katyńskiego przez Niemców dla przeprowadzenia dochodzenia i podpisani pod oświadczeniem, że zbrodnię popełnili Sowieci. Komuniści złamali bułgarskiego uczonego prof. Marko Markowa, stawiając go przed sądem za „kolaborację”. Został uwolniony, gdy oświadczył, że protokół podpisał w 1943 r. pod przymusem. Masakrę sowiecką przypisał Niemcom w 1945 r. kolejny członek komisji, Czech prof. František Hajek. Słowak, prof. František Šubik więziony, nie uległ, lecz zapłacił wygnaniem, podobnie jak Rumun, prof. Alexandru Birkle, który po aresztowaniu rodziny przez NKWD wydostał się do Szwajcarii, zaś resztę życia spędził w Peru. Na emigrację zdecydowali się również Węgier prof. Ferenc Orsós oraz prof. Eduard Luco Milosłavić z Chorwacji.

Specjalistów z Zachodu Moskwa też nie zostawiła w spokoju. Profesor Vincenzo Palmieri z Włoch, oskarżany przez Włoską Partię Komunistyczną o współpracę z Niemcami, pozbawiony został prawa wykładania na uniwersytecie. Fińskiego uczonego prof. Arne Saxéna dręczono przesłuchaniami, żądając, by zmienił zdanie – był zmuszony opuścić Finlandię, orzeczenia jednak nie odwołał. Szwajcarski ekspert, prof. François Naville nie zaznał spokoju w neutralnym kraju. Atakowany przez lewicowych deputowanych, postawiony przed sądem, odpowiedział w 1946 r. listem: „Gdy podpisywałem wraz z dwunastoma ekspertami nasz raport z roku 1943, nie było to moim zdaniem przysłużenie się Niemcom, natomiast wyłącznie Polakom i Prawdzie”. Złożył w 1952 r. – wbrew sugestiom władz szwajcarskich – zeznania przed amerykańską Komisją Maddena, potwierdzając swoje oświadczenie z 1943 r. oraz fakt, że Niemcy nie wywierali na zagranicznych ekspertów presji.

Specjalna Komisja Śledcza Kongresu USA do Zbadania Zbrodni Katyńskiej rozpoczęła prace pod kierunkiem kongresmana Raya J. Maddena na początku lat 50., gdy ochłódł sezonowy flirt Zachodu z ZSRS. Zaniepokojone władze PRL przypomniały sobie o kolejnych świadkach. Pod zarzutem działania na szkodę państwa skazani zostali: Mikołaj Marczyk, brygadzista ze Stalowej Woli, który był w 1943 r. nad grobami z grupą pracowników zakładów Generalnego Gubernatorstwa – na dwa lata więzienia za to, że „w perfidny sposób przedstawił zbrodnię katyńską, przekonując słuchających, że dokonała tego Armia Radziecka”; robotnik kolejowy z Karsznic Hieronim Majewski, też wyznaczony przez Niemców do udziału w „delegacji” – na sześć lat; ks. Tomasz Rusek za kazania wygłaszane w Lublinie w 1943 r. i 1944 r. – na trzy lata.

Nieznane szyfry z oflagu


Przed Komisją Maddena zeznawać chciało czterech byłych alianckich jeńców wojennych, zawiezionych przez Niemców nad doły śmierci w maju 1943 roku. Zabrani po wizycie w Katyniu do Berlina byli długo nakłaniani do oficjalnego wystąpienia, ale żaden z nich nie zgodził się przysłużyć goebbelsowskiej propagandzie. Za karę odesłano ich z powrotem do obozów.

Prawie natychmiast po odzyskaniu wolności amerykański ppłk John Van Vliet, absolwent West Point, złożył w maju 1945 r. raport w Pentagonie, ale potraktowano go zdawkowo: dokument opatrzono klauzulą tajności, a jego autor musiał podpisać zobowiązanie do milczenia. Gdy rozpoczęły się przygotowania do powołania Komisji, otrzymał propozycję, by swój raport odtworzył, ponieważ oryginał miał zaginąć. Van Vliet spełnił prośbę. „Jako jeniec wojenny miałem osobisty żal do Niemców – napisał. – Chciałem wierzyć, że Niemcy pojmali polskich jeńców wojennych, następnie sami ich zabili i próbowali zrzucić winę na Rosjan. (…) Rzeczą, która najbardziej rzuciła nam się w oczy, był stan ubrań (…). A gdyby było tak, jak głosiła rosyjska prasa i radio, że to było niemieckie oszustwo i że oficerowie zostali zamordowani niedawno, wówczas buty i ubrania nosiłyby ślady znacznie większego zużycia”. Przed Komisją Maddena stanął również kolega Van Vlieta z oflagu w Rothenburgu, kpt. Daniel Stewart.

Ujawnione w 2012 r. przez USA dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej zawierają jedną istotną informację: otóż obaj wspomniani amerykańscy jeńcy przesyłali z obozu wywiadowi USA zaszyfrowane informacje o sowieckim mordzie. Nieznane wcześniej dokumenty stanowią kolejne potwierdzenie faktu, że administracja prezydenta Roosevelta stosunkowo wcześnie poznała prawdę.

Komisja Kongresu USA nie przesłuchała natomiast Stanleya Gildera, Franka Stevensona i dwóch pozostałych alianckich jeńców wojennych. Brytyjski oficer Gilder sporządził po wyzwoleniu z niewoli niemieckiej dwa raporty z opisem ekshumacji 1943 r. i przekazał je MSZ, kontrwywiadowi i wywiadowi wojskowemu – nie spotkały się one jednak z zainteresowaniem. Stevenson, oficer z południowej Afryki, także czuł się w obowiązku pozostawić raport. Przygotowana przezeń relacja znad grobów pozostawała nieznana opinii publicznej do 2010 r. – została odnaleziona w jego wojskowej dokumentacji w RPA.

Komisja Maddena zainteresowana była spotkaniem z oboma świadkami, ale brytyjskie MSZ ze zdumiewającą opieszałością zabrało się do ich szukania. Opóźniało korespondencję ze Stevensonem, który zapowiadał, że przedstawi materiały i fotografie. Gdy po dłuższym czasie otrzymał zaproszenie, komisja zakończyła już przesłuchania w Europie i wyjechała do USA.

Stanleya Gildera nie udało się Anglikom – jak twierdzili – odnaleźć, choć był w tamtym czasie urzędnikiem Światowej Organizacji Zdrowia i skontaktowanie się z nim nie stanowiło problemu.

Gdy w 1959 r. najbardziej zaangażowany z alianckich oficerów ppłk Van Vliet odchodził na emeryturę, był tylko pułkownikiem – droga do awansów została przed nim zamknięta.

„Obrońcy królestwa bez kresu”

Zbrodnia pod Smoleńskiem zaważyła na życiu dwóch znakomitych pisarzy obecnych przy ekshumacji oficerów. Józef Mackiewicz i Ferdynand Goetel, naznaczeni tym doświadczeniem, do śmierci świadczyli prawdę o sowieckiej winie pogrzebanej w katyńskich dołach.

Wyjechali tam w kwietniu i w maju na niemieckie zaproszenie i za zgodą polskich władz konspiracyjnych. Po powrocie Mackiewicz za wiedzą podziemia udzielił wywiadu „Gońcowi Codziennemu”, niemieckiej gadzinówce w Wilnie. Wcześniej ciążył na nim latami zarzut o kolaborację z Niemcami, a nawet wyrok śmierci, ponieważ w czerwcu 1941 r. w tymże „Gońcu Codziennym” zamieścił kilka artykułów o zbrodniach NKWD. Niejasne są okoliczności wydania tego wyroku – i jego unieważnienia. Czy mógł bowiem człowiek skazany na śmierć przez sąd AK dostać zgodę na udział w katyńskiej misji? Chociaż został oczyszczony po wojnie na Zachodzie z zarzutów, spotykał się na emigracji z niechęcią. A przecież z kraju uciekał w 1946 r. ścigany jako ten, kto walczył o ujawnienie bolszewickich sprawców mordu. Sam utrzymywał, że jego wrogowie mieli powiązania z komunistami.

Goetel opracował raport dla PCK i dowództwa AK. Oskarżony przez Sowietów w 1945 r. o kolaborację z Niemcami, ścigany listem gończym, przedostał się w grudniu z fałszywym paszportem do 2. Korpusu we Włoszech, jak Mackiewicz. Również musiał czekać na oczyszczenie z zarzutów – tych samych, za które chcieli go aresztować komuniści. W 1955 r. wydał w Londynie „Lata wojny”, gdzie raz jeszcze opisał groby wypełnione zwłokami Polaków.

Twórczość obu pisarzy komuniści skazali na zapomnienie, usunęli książki z bibliotek, zakazali publikacji. Wszystko daremnie. Bo wygnańcy powrócili po latach swoim słowem – kolejni „obrońcy królestwa bez kresu”, których za Katyń ukarano szyderstwem, pomówieniami i infamią.


Anna Zechenter IPN Kraków

za:www.naszdziennik.pl

***

Podwójna gra Kremla


70 lat temu świat poznał prawdę o strasznej tragedii w Katyniu. Władze stalinowskie natychmiast zaczęły negować swoją winę. Dopiero w 1990 roku za czasów Michaiła Gorbaczowa oficjalnie przyznano, że egzekucje były przeprowadzane w 1940 r. przez organy NKWD.

Wszczęto śledztwo, które trwało 14 lat. I oto 21 września 2004 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa Rosji wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie katyńskiej z powodu śmierci winnych. I co dziwne, krąg oskarżonych nie zawierał ani nazwiska Stalina, ani innych członków Biura Politycznego WKP(b), którzy podpisali znaną uchwałę z 5 marca 1940 r. o rozstrzelaniu Polaków, ale ograniczył się zaledwie do kilku wysoko postawionych współpracowników NKWD. Przy czym ich wina została zakwalifikowana zaledwie jako „przekroczenie władzy”, które miało ciężkie następstwa.

Jeszcze gorsze było to, że społeczeństwo zostało poinformowane o umorzeniu śledztwa z dużym opóźnieniem – dopiero w marcu 2005 roku. Przy tym, wbrew rosyjskiemu ustawodawstwu, ogłoszono, że postanowienie, w którym były zawarte główne konkluzje, jest tajne i nie może zostać upublicznione. W ten sposób Naczelna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej w istocie stanęła w szeregu tych, którzy ukrywają stalinowskie zbrodnie.

Parodia śledztwa

Stanowisko przemilczania i ukrywania wyników śledztwa sprawy katyńskiej pod pozorem tajemnicy państwowej stanowi naruszenie obowiązującego rosyjskiego ustawodawstwa. W artykule 7 federalnej ustawy O tajemnicy państwowej mówi się wprost: nie podlegają utajnianiu informacje „o faktach naruszania prawa i wolności człowieka i obywatela” oraz „o faktach naruszenia praworządności przez organy władzy państwowej i ich urzędników”. Kreml był zaniepokojony tylko i wyłącznie tym, aby nie dać powodu do oskarżenia byłego kierownictwa ZSRS o popełnienie przestępstw wojennych. Ukrycie przez prokuraturę wyników śledztwa sprawy katyńskiej to fakt bezprecedensowy, lecz w warunkach obecnego rosyjskiego klimatu politycznego wcale nie dziwi. Chociaż w 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej pojawiła się nieśmiała nadzieja na to, że Kreml zrewiduje stanowisko i podejmie kroki w celu rozwiązania kwestii Katynia.

Powstaje pytanie: co stoi na przeszkodzie, by ujawnić postanowienie Naczelnej Prokuratury Wojskowej w sprawie katyńskiej? Co takiego się stanie, jeżeli do tego dojdzie? Można z łatwością domyślić się, że dokument wywoła międzynarodowe zażenowanie. Wyjdzie na jaw całkowita prawna niewydolność i nieporadność tego dokumentu. A przecież śledztwo powinno procesowo określić kompletny skład personalny ofiar egzekucji; ustalić listę winnych, zarówno inicjatorów zbrodni, jak i wykonawców na każdym szczeblu; określić kompletne kwalifikacje prawne przestępstwa zgodnie z normami prawa rosyjskiego i międzynarodowego.

Wynik śledztwa jest daleki od uczciwej odpowiedzi na te wszystkie pytania. Postanowienie o umorzeniu sprawy katyńskiej wygląda jak profanacja, świadcząca o próbie odejścia prokuratorów od wniesienia oskarżenia o dokonanie przestępstwa przez najwyższe władze ZSRS, i w ogóle jak usiłowanie zatuszowania lub zatarcia całej sprawy.

Cynizm rządu


Jednocześnie w Polsce w związku z Katyniem przez wszystkie ostatnie lata daje się zauważyć swego rodzaju niczym nieuzasadniony optymizm. Takie nastroje kreowali i szczodrze nimi szafowali na prawo i lewo wysłannicy Kremla, sugerując, że dziś, jutro akta sprawy katyńskiej zostaną odtajnione i przesłane do Polski, a rozstrzelani Polacy zostaną zrehabilitowani. Po śmierci prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wielu ludziom wydawało się, że tak się stanie. W kwietniu 2010 roku minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow na sesji Parlamentarnego Zgromadzenia Rady Europy mówił z przekonaniem: „Szczerze wierzę, że wspólne przeżycia obydwu narodów w związku z tragedią pod Smoleńskiem staną się momentem zwrotnym w przezwyciężeniu tragicznej przeszłości”, i zapewniał, że Moskwa „przygotowuje się do przekazania Warszawie dodatkowych materiałów w sprawie Katynia, których polska strona jeszcze nie posiada”.

Przekazanie pierwszych 67 tomów ze 183 odbyło się w Moskwie w maju 2010 r. podczas wizyty p.o. prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego. Następnie przygotowano i przekazano tomy, które posiadały nadruk „dla celów służbowych”. Lecz później sprawa została zablokowana i tomy z nadrukiem „tajny” nie zostały przekazane, łącznie 35 tomów akt. Co więcej, w kwietniu 2012 r. Moskwa, poprzez głównego prokuratora wojskowego Siergieja Fridińskiego, dała do zrozumienia, że więcej niczego przekazywać Polakom nie zamierza, „ponieważ komisja ds. ujawnienia nie podjęła decyzji o zdjęciu tej klauzuli”. Działania strony rosyjskiej od samego początku były obciążone poważną wadą. Przecież normalne i logiczne jest, że przekazywanie wszelkich spraw zakończonych śledztwem należy rozpoczynać od dokumentu końcowego, który kumuluje wszystkie główne wnioski śledztwa i podsumowuje całą sprawę. Tutaj zaś wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Przekazali najbardziej nieszkodliwe i mało znaczące tomy sprawy i nagle postanowili odwrócić się od przekazywania wszystkich kluczowych materiałów. Czy to jest prawne i cywilizowane podejście?

W ten sposób okazuje się, że najważniejsze materiały do tej pory nie są znane i nie zostały przekazane stronie polskiej. Prawdopodobnie na tym właśnie polega główne zadanie rosyjskich władz, by nie przekazywać do Polski prawnie znaczących i mających moc dowodową akt, a odpowiedzialność za zbrodnię katyńską uznawać tylko ustnie. Jaki jest więc status przyjętych na to konto deklaracji? Komunikat TASS opublikowany w prasie 14 kwietnia 1990 r. i oświadczenie Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej z 26 listopada 2010 r., a wraz z tym i oceny zbrodni katyńskiej, które wybrzmiały w niedawnych oświadczeniach Dmitrija Miedwiediewa i Władimira Putina – to niewątpliwie oficjalne dokumenty i mają ważne znaczenie polityczne. Lecz wszystkie te dokumenty są nieprzydatne w sądzie, w razie konieczności udowodnienia winy osób, które podjęły decyzję o rozstrzelaniu i przy rozpatrywaniu kwestii rehabilitacji ofiar zbrodni.

Procedura przekazywania Polsce materiałów sprawy katyńskiej nie została zakończona do dziś – to też mówi wiele. Przecież technicznie wszystko można było załatwić i skopiować w ciągu kilku miesięcy. Rzecz jednak nie w przepisach rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Dzisiaj w MSZ Rosji triumfuje podejście „służbisty” i króluje praktyka „wymiany”. Jeżeli my w czymś idziemy wam na rękę, to i wy w zamian bądźcie łaskawi w czymś nam ustąpić i coś dać. I tak we wszystkim!

Dwie tendencje


Rosjanie w takim stopniu przyzwyczaili się (i zostali przyzwyczajeni przez władzę) do cynizmu w stosunkach międzypaństwowych, że są pozbawieni w najmniejszym stopniu rozumienia ważności i wartości przejawów dobrej woli. To znaczy czują trwałą nieufność do bezinteresownych i szlachetnych gestów ze strony otaczających państw. Gorzej, ze zdziwieniem i dezaprobatą przyjmują każde ustępstwo swojego rządu w sprawach międzynarodowych. Tak jakby chodziło o przejaw słabości lub zdradę interesów kraju. W tej ideologii została wyhodowana nowa plejada rosyjskich państwowych biurokratów. Zasiedlili oni budynki administracji prezydenta i MSZ Rosji. Według ich logiki, uznanie winy za zbrodnię katyńską byłoby brzemienne w dalsze roszczenia Polski pod adresem Rosji, a następnie państw ościennych, które mogą przedstawić wiele krzywd historycznych. Tylko daj powód, mówi czujny kremlowski biurokrata, a oni zaraz zaczną niszczyć nasz kraj swoimi powództwami.

Rosyjskie władze mogą być pewne poparcia swoich obywateli dla takiego stanowiska. Ludzie nie wierzą w lojalność ani własnego rządu, ani sąsiednich państw. Tak! Nawet własny rząd Rosjanie traktują jako wrogą siłę. Jeżeli jutro gazety napiszą, że Polska regularnie podnosi temat Katynia tylko po to, by zbić cenę na rosyjski gaz – duża część Rosjan uwierzy temu od razu i bezwarunkowo. Dla nich takie zachowanie rządu jest całkowicie zrozumiałe. Ludzie przyzwyczaili się, że państwo lekceważy sprawy prostych ludzi, spekuluje na ich uczuciach patriotycznych i przy tym prowadzi „handel” w polityce i gospodarce nie w interesie narodu, ale dla wzbogacenia się grupki rządzących oligarchów kremlowskich.

Wśród rosyjskich aparatczyków państwowych i patriotów walczą dziś dwie przeciwstawne tendencje Z jednej strony – absolutne nieprzyjęcie jakiejkolwiek dezaprobaty sowieckich doświadczeń i socjalistycznej przeszłości oraz niechęć do nowoczesnego rosyjskiego systemu politycznego i jej liderów. Z drugiej – gorące poparcie dla wszelkich inicjatyw prezydenta Putina, skierowanych na konfrontację i wojskowe przeciwstawianie się Zachodowi.

Propaganda jak cep


Rosyjskie kierownictwo sprawnie wykorzystuje tę sprzeczność. W sprawie Katynia Kreml prowadzi podwójną grę. Na użytek zagranicy przyjmuje deklaracje i oświadczenia polityczne o winie stalinowskiego kierownictwa w rozprawieniu się z polskimi obywatelami w 1940 roku. A wewnątrz kraju toleruje nostalgiczną idealizację socjalistycznej przeszłości i nie ucina mnożących się spekulacji, że niby nie wszystko jest jasne w historii tej zbrodni, bo a nuż to jednak Niemcy są winni? Mamy istny zalew książek i artykułów kwestionujących winę Stalina i NKWD za zbrodnię katyńską i zrzucających odpowiedzialność na Niemców. Jeżeli wcześniej sprawa ograniczała się do nielicznych marginalnych publikacji, to w ciągu ostatnich dwóch lat artykuły siejące wątpliwości w umysłach ludzi pojawiły się w bardzo poważnych, budzących szacunek i mających ogromne nakłady oraz audytorium publikacjach: w czasopiśmie „Ekspert”, gazetach „Komsomolskaja Prawda”, „Krasnaja Zwiezda”, „Moskowskaja Prawda” i „Niezależny Przegląd Wojskowy”. Przy czym – co bardzo charakterystyczne – im bardziej podła treść kolejnego „antykatyńskiego” artykułu, tym ma bardziej litościwy i współczujący nagłówek. Ich autorzy gotowi są pisać i o „ranach”, i o „goryczy duszy” w celu przekonania czytelnika o swoim współczuciu dla rodzin zabitych Polaków, lecz w tym samym miejscu wyciągają na światło i powielają przeróżne fałszywki. Tak, stopniowo Rosjanie są zbijani z tropu – wmawia się im, że za granicą uznanie winy nie jest już tak ważne, a pełna prawda w tej sprawie nigdy nie zostanie poznana…

Grunt dla głoszenia takich wątpliwości był przygotowywany od dawna. Przez cały okres powojenny, aż do 1990 roku, mieszkańcom ZSRS wbijano do głów, że Polaków w Katyniu rozstrzelali Niemcy. Robiono to za pomocą prostych propagandowych stwierdzeń lub sprytnej podmiany. Nieprzypadkowo z 619 spalonych w latach niemieckiej okupacji białoruskich wsi została wybrana niewielka wieś Chatyń niedaleko Mińska dla urządzenia tam kompleksu pamiątkowego. Asonans nazw miał wyprzeć pojęcie „Katyń” i wszystko, co za nim stało i co się z nim wiązało. Pierwszy sekretarz KC Partii Komunistycznej Białorusi Kiriłł Mazurow w swoich pamiętnikach opisuje, jak w jedną z niedziel we wrześniu 1964 r., razem z przewodniczącym rady ministrów republiki Tichonem Kisielewem, jechali szosą witebską w okolicy Mińska. W odległości 50 km „skręcili w prawo na pierwszej przypadkowej drodze”, następnie, niewiele przejechawszy, zatrzymali się w brzozowym zagajniku, a gdy przeszli przez niego, na zarośniętej wysoką trawą polanie odkryli „ze dwadzieścia rur piecowych” pozostałych po spalonej wsi. I to wszystko, jakby wieś odnaleźli zupełnie przypadkiem, chociaż z pamiętników nie wynika całkiem jasno, po co wysokie partyjne władze republiki w ogóle udały się w niedzielę w te miejsca. W 1969 r. otwarto memoriał w Chatyniu, który stał się obowiązkowym miejscem do zwiedzania dla turystów krajowych i zagranicznych. Podobna zamiana obiektu sprzyjała utrwalaniu w masowej świadomości Rosjan niemieckiej winy za egzekucje w Chatyniu – Katyniu na poziomie podświadomości.

AntyKatyń

Inna, nie mniej skuteczna linia kontrpropagandy Kremla – to sztuczne wiązanie tematu Katynia z tragiczną historią pobytu jeńców czerwonoarmistów w polskiej niewoli w roku 1920, kiedy wielu z nich zmarło z powodu ciężkich warunków i epidemii. W tym przypadku występuje i zamiana pojęć, i jawne fałszerstwa, aż do przesady, kilkakrotne powiększanie liczby zmarłych jeńców. Władze Rosji w publicznych wystąpieniach robią jeszcze wiele innych rzeczy. I tak na przykład przewodniczący komisji spraw międzynarodowych Rady Federacji Rosji Michaił Margiełow z oburzeniem pisze w centralnej gazecie: „Zmuszają nas kajać się za Stalina, a dlaczego Polska nie pokaja się za Piłsudskiego, za czasów którego, według danych rosyjskich historyków, rozstrzelano i zamęczono do 80 tysięcy czerwonoarmistów? I żadnych przeprosin z Warszawy!”. Ot tak, po prostu, zwyczajnie i zrozumiale – „rozstrzelano i zamęczono”! Wychodzi na to, że jacyś rosyjscy historycy mocno wprowadzili Margiełowa w błąd.

Przyczyna jest prosta. Nauki historyczne w Rosji ponownie są gotowe do ideologicznego obsługiwania władzy. Nie mając żadnych dowodów, historycy z łatwością przypisują sowieckim władzom w 1940 r. motyw zemsty na Polakach za jeńców czerwonoarmistów z 1920 roku. Taki bezpodstawny schemat przedostaje się nawet do uczelnianych podręczników. Na przykład w poddanym poważnej krytyce naukowej podręczniku dla studentów fakultetu historycznego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego otwarcie mówi się, że sprawa katyńska to swego rodzaju „odpowiedź reżimu stalinowskiego”. Tymczasem jakie były motywy Stalina, można dostrzec w argumentacji wyraźnie przedstawionej w dokumencie NKWD (pismo Berii nr 794/B z marca 1940 r.), gdzie postawiono pytanie o przyszłe egzekucje. Beria podkreśla w swoim piśmie klasowy charakter zbrodni na polskich obywatelach (oficerowie, urzędnicy, przemysłowcy, właściciele ziemscy) i zauważa, że „wszyscy oni są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej” i czekają na zwolnienie, „by móc aktywnie włączyć się do walki przeciwko władzy sowieckiej”. Tu widać wyraźne klasowe podejście, które definiowało represje podczas tzw. kułackiej operacji NKWD w latach 1937-1938. W tym sensie sprawa katyńska była taką samą „społeczną czystką” i logicznym przedłużeniem Wielkiego Terroru z 1937 r., rozciągniętym w latach 1939-1941 na ludność zagarniętych przez Związek Sowiecki ziem polskich, w celu zniszczenia osób „obcych klasowo” i stłumienia jakiegokolwiek oporu przeciwko sowietyzacji.

Czy Stalin myślał o poległych w 1920 r. w Polsce czerwonoarmistach? Niewątpliwie, ale trzy lata wcześniej i raczej nie o tych, którzy zginęli, a o tych, którzy mieli nieszczęście wrócić z niewoli do ZSRS. Wtedy, w 1937 r., w ramach tzw. operacji polskiej NKWD, represje dotknęły wszystkich „podejrzanych o polskie szpiegostwo”; wśród nich znajdowali się również byli czerwonoarmiści, którzy przeszli przez polskie obozy jenieckie. Powstaje pytanie: dlaczego Stalin miałby się mścić na Polakach za tych czerwonoarmistów, którzy dostali się do polskiej niewoli, kiedy w 1937 r. w ZSRS dobijano tych spośród nich, którzy przeżyli i wrócili? W tym świetle powoływanie się na to, że zbrodnia katyńska była „odpowiedzią” na śmierć jeńców w 1920 r., wygląda i bezmyślnie, i śmiesznie.

Rosja – Europa


To, jak dzisiaj Rosja traktuje sprawę katyńską i obecny stan tej sprawy, to bardzo ważny probierz. To kryterium dojrzałości rosyjskiego systemu państwowego, pokazujące, w jakim stopniu jest on demokratyczny, przezroczysty i na ile opiera się na prawie. To kryterium rozwoju w Rosji społeczeństwa obywatelskiego, świadczące, na ile efektywnie organizacje społeczne mogą walczyć o ujawnianie akt sprawy katyńskiej i starać się o rehabilitację ofiar. To również kryterium wiarygodności rosyjskich nauk historycznych, gdzie widać, jak i w jakim kluczu historycy podają i wyjaśniają to wydarzenie. Niestety, tego egzaminu na dojrzałość, otwartość, oddanie prawu i naukową rzetelność Rosja nie zdała. Po prostu go zawaliła.

Dzisiaj Kreml znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jakich by działań nie przedsięwziął – z każdej strony czeka go przegrana. Ujawnić materiały sprawy nr 159 – i wszyscy ujrzą oczywistą prawną i ideową nieporadność i upadek państwa rosyjskiego, jego nieumiejętność i niezdolność przezwyciężenia ciężkiej spuścizny totalitaryzmu. Zataić i zamknąć te tomy, które nie zostały ujawnione – 35 tomów sprawy i decyzję o umorzeniu, odmówić rehabilitacji rozstrzelanych w 1940 r. polskich obywateli – zostanie wówczas uwidoczniony jawnie konfrontacyjny, nieprawny i antyeuropejski kurs rozwoju nowoczesnej Rosji. Na razie Kreml stoi na rozdrożu. Balansuje między tymi dwoma kierunkami i marzy o tym, by szum wokół Katynia zgasł i przycichł, by wraz z prośbami o przekazanie dokumentów nikt już więcej o nic się nie dopominał. Czy te marzenia się spełnią? Chyba nie!

Sprawa katyńska i jej rozstrzygnięcie leżą dzisiaj już nie tylko na płaszczyźnie relacji rosyjsko-polskich. Teraz są to już stosunki pomiędzy Rosją i Europą. Gotowość Kremla do zrobienia stanowczego i konkretnego kroku, by postawić kropkę w sprawie katyńskiej, będzie oznaczać gotowość określenia sowieckiej przeszłości. A przede wszystkim określi wybór priorytetów i kierunek dalszego politycznego rozwoju kraju.


Prof. Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący stowarzyszenia Memoriał tłum. Ewa Rzeczycka-Surma


za:www.naszdziennik.pl