Komentarze i pytania

Metoda na „dzień dobry”

Dziennikarze „Gazety Wyborczej” ordynarnie manipulują stenogramem sporządzonym na zlecenie prokuratury. Dodali do niego frazę „dzień dobry”, której w ekspertyzie w ogóle nie ma Uzupełnianie stenogramu na własną rękę, naciąganie strzępów wypowiedzi do z góry przyjętej tezy –to sposób „Gazety Wyborczej” na „Wyjście z mgły”. Sprawa domniemanej obecności osób postronnych w kokpicie samolotu Tu-154M oraz ich roli w końcowej fazie lotu mimo, wydawałoby się, jasnych wniosków płynących z lektury stenogramu Instytutu Ekspertyz Sądowych wciąż pozostaje przedmiotem dyskusji, głównie w mediach wspierających tezy wypływające z raportu KBWLLP oraz MAK. Temat postanowiła wyjaśnić także „Gazeta Wyborcza” w swoim weekendowym kompendium wiedzy na temat katastrofy smoleńskiej. Jak wskazano, zarówno raport MAK, jak i raport komisji Millera potwierdzały obecność gen. Błasika w kokpicie w chwili katastrofy, ale różniły się w interpretacji jego roli. MAK uznał, że gen. Błasik (do tego rzekomo będący pod wpływem alkoholu) naciskał na załogę, z kolei komisja Millera stwierdziła, że był to element presji pośredniej. Dalej gazeta zabrała się za analizę stenogramu IES. Dziennikarze uczynili to bezrefleksyjnie, pod z góry założoną tezę, idącą w parze z oceną komisji Millera.


Miller „czuł’’

Konkluzje nie zaskakują: przed zderzeniem z ziemią w kokpicie było co najmniej dwóch gości, a być może więcej osób stało przy otwartych drzwiach do kabiny pilotów. By wzmocnić przekaz, dziennikarze posłużyli się wypowiedzią Jerzego Millera, który „czuł”, że w stenogramie komisji „kogoś brak”, a IES wypełniła tę lukę. Jakież to dowody na obecność gości w kokpicie znalazła „Wyborcza”? Są nimi niezidentyfikowane w stenogramie IES wypowiedzi: „Jak idzie? (?)” i „Trzeci robią (?)” – bo to wygląda jak tłumaczenie komuś spoza załogi, jaki etap lotu właśnie jest realizowany (tzw. trzeci zakręt). Kluczowe dla wyjaśnienia tego, kto rzekomo był w kokpicie, mają być słowa niezidentyfikowanego mężczyzny „Generałowie (?)”, po których dowódca załogi wypowiedział „Witamy (?)”. Dziennikarze dla pewności dodali jeszcze „dzień dobry”, którego w ogóle nie ma w stenogramie IES! A to już oznacza, że na pewno ktoś wszedł do kokpitu. Szczególnie że chwilę później pada: „Siadajcie… siadaj” oraz „Tadek, proszę”. Gazeta uznała, że może chodzić tu o gen. Tadeusza Buka, który być może towarzyszył gen. Błasikowi w spacerach po samolocie. Wprawdzie zaznaczono, że IES nie przesądził, kto był w kokpicie, ale dodano też, że brak takiego stwierdzenia nie oznacza, iż eksperci zdezawuowali ustalenia KBWLLP.

Idąc tropem myślenia dziennikarzy „GW”, do kokpitu można by jeszcze wsadzić choćby wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego, bo o 8:34:06,8 niezidentyfikowany mężczyzna wypowiada: „Staszek (?)”. Co prawda na pokładzie było czterech mężczyzn o tym imieniu, ale przecież kto jak kto, ale przedstawiciel resortu obrony mógłby coś zalecić pilotom. Chwilę później, o 8:34:30,9, pada „Jak idzie (?)”, a o 8:35:22,3 „Trzeci robią (?)”. W tym miejscu warto zastanowić się, czy mikrofony rzeczywiście rejestrowały głosy tylko osób będących w kokpicie. Jeśli tak, to jak zinterpretować wyrażenie z 8:35:50,9 „Nie ma zasięgu podobno… w tej sytuacji (?)”? Czy choćby to z 8:36:15,7 „…dojechać (?)”? Zatem można założyć, że wsadzenie wszystkich do kabiny pilotów jest sporym nadużyciem.

Oczywiście IES odnotował też kilkanaście anonimowych wypowiedzi, które można próbować łączyć z pilotażem. Jak choćby niezidentyfikowane „skrzydła” po wypowiedzi nawigatora „mechanizacja skrzydła” czy „widać” padające po informacji z Jaka-40 „Arek, teraz widać dwieście”. Oczywiście MAK i akolici tezy naciskowej przypisaliby je chętnie osobom postronnym, zapominając o znaczeniu słowa „niezidentyfikowany”. Tyle że głosy te równie dobrze mogły należeć i zapewne należały do członków załogi, choć nie udało się ich odczytać.

W końcu o 8:36:51,4 pada anonimowe „…generałowie (?)” oraz „witamy (?)” wypowiedziane przez dowódcę załogi. O 8:37:51,6 zarejestrowano jeszcze słowo „siadajcie… siadaj” oraz o 8:39:02,5 „Tadek (?), proszę…” sugerujące (według „GW”), kto towarzyszył gen. Błasikowi. Tylko gdzie owi generałowie mieliby siadać? W kabinie pilotów? Tam miejsca były zajęte przez załogę. Wolny mógł być jedynie zydelek w tyle kabiny przeznaczony dla instruktora, ale na nim zaproszeni do kabiny goście by się nie zmieścili. W samej kabinie miejsca też nie było zbyt wiele. Jednak bazując na strzępach słów, uznano, że generałom można postawić zarzuty.

W ten sposób można wymyślić jeszcze kilka fantastycznych wersji zdarzeń, niepopartych żadnymi dowodami. Ale na tej podstawie zarzutów czynić nie można.
Co napisał prokurator

Warto za to wrócić do pominiętych skrzętnie przez gazetę opinii wojskowych śledczych: „w związku z lotem z dnia 10 kwietnia 2010 r. gen. Andrzej Błasik nie realizował żadnych czynności o charakterze służbowym. Nie był członkiem załogi, nie wykonywał też nadzoru służbowego nad pracą załogi w ramach tzw. lotu inspektorskiego. W związku z powyższym, jakkolwiek był przełożonym służbowym członków załogi, był jedynie jednym z pasażerów samolotu”.

Jak podkreślał ppłk Jarosław Sej, „opinia z zakresu fonoskopijnych badań zapisu dźwiękowego wydana przez Instytut Ekspertyz Sądowych nie podaje żadnych okoliczności, które mogłyby uprawdopodobniać tezę o wywieraniu przez gen. Andrzeja Błasika wpływu na pracę i decyzje załogi samolotu”.

Logika podpowiada, że niesłusznie zarzucana generałowi presja pośrednia czy bezpośrednia (związana z rzekomą jego obecnością w kokpicie) zapewne miałaby wpływ na pracę. A być może też i na decyzje załogi. Szkopuł w tym, że w sporządzonej dla prokuratury przez biegłych pod rygorem odpowiedzialności karnej ekspertyzie nazwisko generała Błasika nie pada ani razu.

Marcin Austyn


za:www.naszdziennik.pl (pkn)