Komentarze i pytania
Oto kłamstwa „Wyborczej”
Propagandowa machina kłamstwa „Gazety Wyborczej” na temat katastrofy smoleńskiej ruszyła już 10 kwietnia 2010 r. i pracuje do dziś. Dziś mało kto chce o tym pamiętać, ale to „Wyborcza” wymyśliła kłótnię Błasika z Protasiukiem i chętnie włożyła temu drugiemu w usta, jak się później okazało, nigdy niewypowiedziane frazy: „jak nie wyląduję, to mnie zabiją” czy „patrzcie, jak lądują debeściaki”.
Już w numerze specjalnym (z datą 10 kwietnia rozdawanym w dużych miastach dzień po tragedii) obok tkliwych relacji o żałobie, bólu i łzach, mamy relację reportera przebywającego w Smoleńsku. To Marcin Wojciechowski, obecny rzecznik MSZ. Opisuje, jak oglądał okolice miejsca katastrofy i rejon ścieżki podejścia. Zwrócił uwagę na maszt (złamany) bliższej radiolatarni. Nie ma ani słowa o brzozie, chociaż ta rośnie nawet nieco bliżej lotniska, dosłownie 50 metrów od anteny, na którą zwrócił uwagę korespondent „GW”. Potem dziękował „braciom Rosjanom” za godną postawę i wieścił przełom w stosunkach polsko-rosyjskich.
21 kwietnia „Wyborcza” drukuje pierwszą dużą „rekonstrukcję” lotu do Smoleńska. Sugeruje, że do tragedii mogło się przyczynić opóźnienie lotu (23 minuty). Wojciech Czuchnowski, Renata Grochal, Agnieszka Kublik, Aleksandra Pezda i Paweł Wroński piszą m.in., że „według wstępnych ustaleń Rosjan samolot okrążył lotnisko trzy razy”, wcześniej mowa była o czterech lądowaniach. Dziś wiadomo, że to plotka lub celowa dezinformacja. Może pierwotnie ktoś mówił o „czterech zakrętach” wykonywanych przez samolot podczas zejścia do lądowania? Artykuł przynosi pierwsze domniemania nacisków na pilotów, opisuje „incydent gruziński”. „A może tym razem pilot uległ?” – pytają sugestywnie autorzy, chociaż nic nie wiedzą na temat tego, komu i w czym miałby ulec. Co więcej, sami podają masę argumentów przeciw takiemu rozwojowi wypadków.
Ale wkrótce to właśnie motyw nacisków zaczyna dominować w narracji „Wyborczej”. Od publikacji zapisów rejestratorów w wersji MAK, w których występują słowa przypisywane dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzejowi Błasikowi, cały czas mowa jest o jego złym wpływie, chociaż sama transkrypcja nie zawiera żadnych sugestii ze strony generała. Ale pilot, według „GW”, „czuje za plecami oddech Błasika”. W tym samym tekście z 9 października 2010 r. Wacław Radziwinowicz w ogóle nie ma żadnych wątpliwości. „Załoga, szukając we mgle kontaktu wzrokowego z ziemią, zeszła za nisko i rozbiła maszynę” – pisze, jakby cytując raport MAK, chociaż wtedy dopiero go pisano. „Wyborcza”, cytując Edmunda Klicha, tłumaczy czytelnikom, że Arkadiusz Protasiuk „leciał jak zahipnotyzowany”, bo prezydent nie chciał spóźnić się na uroczystości. W tym miejscu dokładnie omawia plany promocji głowy państwa tego dnia przez „podporządkowaną PiS” telewizję.
Awantura, której nie było
Kulminacją tekstów o „złym wpływie” gen. Błasika na załogę i przebieg lotu jest tekst Agnieszki Kublik, Wojciecha Czuchnowskiego, Pawła Wrońskiego z 26 lutego 2011 r. „Awantura przed Smoleńskiem”. Dwa tygodnie po ogłoszeniu raportu MAK „Wyborcza” wzmacnia jego tezy, wymyślając historyjkę o rzekomej kłótni Błasika i Protasiuka tuż przez startem z Warszawy. Lot musiał się udać, bo dowódca Sił Powietrznych liczył na przychylność prezydenta – marzyło mu się stanowisko w NATO i czwarta generalska gwiazdka. Jednocześnie dowiadujemy się o wcześniejszych zatargach między „generałem a kapitanem”.
Kilka miesięcy później okazało się, że cała sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Tajemniczy chorąży BOR, który miał słyszeć kłótnię, gdzieś się rozpłynął, a kamery lotniskowego monitoringu żadnej awantury nie zarejestrowały. Trudno w ogóle sobie wyobrazić, by rozmowa oficerów, których dzieli sześć stopni w hierarchii, była „kłótnią”. „Wyborcza” nie napisała nigdy, że po przywoływanej przez MAK sprawie wylotu do Gruzji w 2008 roku gen. Błasik przekonał prezydenta do racji pilota (który nie chciał wbrew planowi lotów wylądować w samym Tbilisi, by przyspieszyć podróż) i załagodził napięcie między głową państwa a pilotami specpułku.
Gazeta nawet po publikacji transkrypcji MAK wciąż analizuje słowa, których nie ma w żadnej wersji zapisu rozmów rejestratora akustycznego w kabinie. Zdanie: „To patrzcie, jak lądują debeściaki”, jakoby wypowiedziane przez Protasiuka, jako pierwsza podała inna gazeta („Polska The Times”), ale „Wyborcza” je powtórzyła w kilku tekstach. I zaraz przebiła konkurencję jeszcze dwoma tekstami, również nieznanymi ekspertom: „Jeśli nie wyląduję, będę miał przechlapane” – miał powiedzieć dowódca załogi. A może właśnie Błasik? – zastanawia się „RIM”. Może generał wyrażał się tak metaforycznie, a może zdaniem anonima z Czerskiej sam zasiadł za sterami. Gazeta zestawia to ze słowami pierwszego pilota „odtworzonymi” przez TVN: „Jak nie wyląduję (wylądujemy), to mnie zabiją (zabije)”.
Późniejsze teksty „GW” już niewiele wnoszą do samych okoliczności katastrofy. Raport Millera przyjmuje z satysfakcją. „Uczciwy raport” – ocenia Adam Michnik, według którego rządowy dokument rozstrzyga spór „części rosyjskich mediów i polityków PiS”. Tak jakby chodziło wyłącznie o odpowiednie pozycjonowanie się, a nie prawdę o tym, co się rzeczywiście zdarzyło.
Odtąd jednak autorzy raportu, ostatnio zorganizowani w tzw. zespół Laska, stale goszczą na łamach „Wyborczej”, która udziela im miejsca w wojnie toczonej z zespołem parlamentarnym. W styczniu w redakcji gazety odbyła się „debata” – prezentacja argumentów raportu Millera połączona ze zbijaniem wszelkich sprzecznych z nim hipotez, przede wszystkim ekspertów zespołu parlamentarnego. Tylko że bez udziału jakiegokolwiek przedstawiciela drugiej strony. I bez Laska zresztą „GW” poświęca bardzo dużo miejsca wyśmiewaniu i szkalowaniu współpracowników posła Antoniego Macierewicza i oczywiście jego samego.
Tamta „debata” była nieoficjalnym rozpoczęciem działań powołanego oficjalnie po pewnym czasie zespołu Laska, który odtąd bój przeciwko podważającym raport Millera toczy z „Gazetą” ramię w ramię.
Piotr Falkowski
za:www.naszdziennik.pl/wp/57409,oto-klamstwa-wyborczej.html