Komentarze i pytania

Posmoleńskie rozdroże

Niezależnie od tego, jakie będą ostateczne wyniki śledztwa smoleńskiego, tragedia na Siewiernym jest i pozostanie kluczowym doświadczeniem w procesie definiowania kulturowej tożsamości Polaków w XXI wieku.

Jestem gotowa polecieć nawet na Księżyc, aby wyjaśnić tę katastrofę” – mówi Małgorzata Wassermann w książce „Zamach na prawdę” opublikowanej przez Wydawnictwo M tuż przed 5. rocznicą tragedii. „Na pewno nie zostawię tej sprawy. I będę pytać do końca życia” – dodaje.

W okolicznościowym numerze „Do Rzeczy” Cezary Gmyz tłumaczy, dlaczego po pięciu latach wciąż zajmuje się katastrofą: „Mogę jednak zapewnić, że tego, co wydarzyło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r., nie uznam za rozdział zamknięty. Tak długo, aż się dowiemy, co tam rzeczywiście się wydarzyło. Przez pamięć pewnego szlachetnego księdza, dla mnie po prostu Adama, dla historii zaś ks. gen. Adama Pilcha i tylu szlachetnych ludzi, którzy z nim oddali życie”.

Ta determinacja wyśmiewana jest przez niedouczonych „fajnopolaków” jako przejaw narodowej dewiacji, zakorzenionego jakoby w polskiej, spaczonej wyobraźni kultu grobów, klęski i śmierci. Tymczasem w istocie jest to fundamentalny imperatyw europejskiej kultury, postawa zapisana w jej najbardziej kanonicznych tekstach.

„Świat wyszedł z formy…”

Dążenie do moralnego uporządkowania przeszłości – oddania sprawiedliwości zmarłym, ukarania bądź pomszczenia krzywdy, jeśli taka ich spotkała – rządzi po-stępowaniem bohaterów najwybitniejszych tragedii w historii literatury europejskiej: „Orestei”, „Króla Edypa”, „Hamleta”, „Cyda”. Przyjmuje kształt nieuniknionego fatum zwłaszcza wówczas, gdy wydaje się, że przeszłość skrywa niewyjaśnioną zagadkę, tajemnicze, nieznane zło, może wręcz: popełnioną niegdyś, nieujawnioną i nieukaraną zbrodnię. To podejrzenie pcha do działania i Króla Edypa, i Hamleta, mimo że w miarę rozwoju wydarzeń coraz mocniej towarzyszy im przeczucie, iż podjęli się zadania, które ściągnie na nich nieuchronną klęskę. Nie mogą się jednak odeń uchylić, bo zobowiązanie wobec zmarłych burzy definitywnie wewnętrzny spokój i nadzieje na osobiste szczęście, Hamleta wydaje się wręcz przywodzić na krawędź obłędu.

Nie da się odstąpić od tej misji także dlatego – i to jest może nawet ważniejsze – że złowroga przeszłość ciąży brzemieniem winy na całej zbiorowości, odciska się klątwą nieszczęścia zagarniającego coraz więcej osób. W Prologu kapłan mówi do Edypa: „Bo miasto – sam widzisz – odmęty / Złego zalały i lud bodaj głowę / Wznosi wśród klęski i krwawej pożogi, / Mrąc w ziemi kłosach i ziemi owocach, / Mrąc w stadach bydła i niewiast porodach, / Płonnych…”. Hamlet z kolei stwierdza: „Dania jest więzieniem”. Gdy ojciec przybywa doń jako duch i wyznaje, że padł ofiarą mordu, młody książę pojmuje, że to nie tylko rodzinna tragedia: „Świat wyszedł z formy: / I mnież to trzeba wracać go do normy!”.

Krzywda wyrządzona umarłym odbiera pomyślność żywym, mroczna przeszłość kładzie się cieniem na teraźniejszości, a nienazwane i nieujarzmione zło rozprzestrzenia się błyskawicznie i zagarnia coraz to nowe obszary – to przekonanie wpisane jest w rdzeń europejskiej kultury tak mocno, że niejako mimowolnie warunkuje nasze myślenie o świecie. Dlatego właśnie to przeświadczenie wywołuje histeryczną agresję wśród rozmaitych modernizatorów, którzy usiłują je dla wygody zagłuszyć i wyprzeć. I z tego samego powodu  konserwatyści bronią go szczególnie uparcie, uznają za fundament zbiorowego ładu, którego destrukcja grozi ostatecznym chaosem.

Inwazja zła

Namysł nad katastrofą smoleńską dotyka bezpośrednio tej drażliwej kwestii i także dlatego (choć oczywiście nie tylko) generuje dramatyczny konflikt, którego nie sposób zażegnać. Tym bardziej że łatwo wskazać, jak w ciągu ostatnich pięciu lat zło się rozlewa, a nasze życie publiczne wyrodnieje: to po Smoleńsku skutecznie „zamieciono” w komisji Sekuły aferę hazardową i odtąd stało się to regułą postępowania w obliczu wszystkich następnych afer. To po tragedii zabójstwa polityczne mnożyć się zaczęły w stopniu wcześniej nieznanym, prokuratura i wymiar sprawiedliwości coraz szybciej przeobrażają się w aparat represji, a reguły demokracji coraz częściej otwarcie się lekceważy, np. bez reszty podporządkowując instytucje państwowe interesom koalicji rządowej, fałszując wybory i przykrawając sondaże do oczekiwań władzy.


Pamiętne słowa Rymkiewicza „To, co nas podzieliło – to się już nie sklei” po pięciu latach pozostają niestety wciąż tak samo trafne. Temperatura sporu i sposób, w jaki się on objawia, zdumiewają cudzoziemców.

Swego czasu w konsternację wprawiło to Michaela Badena, słynnego amerykańskiego anatomopatologa, któremu odmówiono – po raz pierwszy w jego 40-letniej karierze – udziału w sekcji ekshumowanych zwłok. Ostatnio o niszczącej sile konfliktu mówił Jürgen Roth w wywiadach, których udzielił w związku z publikacją książki „Verschlussakte S.”: „Problem w Polsce polega na tym, że macie taką żelazną kurtynę, która dzieli Polskę na tę Donalda Tuska i tę Jarosława Kaczyńskiego […] to taka przeszkoda nie do przezwyciężenia. I nie ma dialogu, wymiany myśli […]. Ta żelazna kurtyna dzieli polskich naukowców, media, klasę polityczną. W Niemczech czegoś takiego nie ma”.

Rzecz jasna źródłem tego konfliktu w przeważającej mierze są przyziemne polityczne interesy oraz matactwa osób jakoś uwikłanych w tragedię smoleńską i zajętych zacieraniem śladów owego uwikłania. Niemniej fakt, że te jednostkowe czy nawet grupowe wysiłki zdołały trwale podzielić blisko 40-milionowy naród, każe szukać też głębszych przyczyn patologii. Te zaś, jak się wydaje, sięgają zagadnień elementarnych: sposobu rozumienia dobra i zła w obrębie polskiej wspólnoty.

Chcemy Barabasza?


Tylko czy aby jeszcze ciągle wspólnoty? Jak wiadomo, Arystoteles sądził, że powstaje ona właśnie na gruncie rozpoznań moralnych. W „Polityce” pisał: „To bowiem jest właściwością człowieka, odróżniającą go od innych stworzeń żyjących, że on jedyny ma zdolność rozróżniania dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości i tym podobnych; wspólnota zaś takich istot staje się podstawą rodziny i państwa”. Cóż jednak wówczas, gdy jedni widzą dobro tam, gdzie inni zło i na odwrót? Gdy jedni drążą przeszłość w poszukiwaniu prawdy, przekonani, że ona ich wyzwoli, a innym prawda wydaje się rozsadnikiem nieszczęścia i nienawiści? Gdy pamięć, znicze i pomniki dla jednych są szańcem kultury, która od tysiącleci broni ludzkiego ładu przed osuwaniem się w barbarię i chaos, dla innych zaś są one zawalidrogą, okrutnie krępującą należną im swobodę? Gdy jedni modlą się do Chrystusa, inni zaś wołają „chcemy Barabasza!”, w prawie dwa tysiące lat po tym, jak etyczna i metafizyczna treść tej alternatywy stała się czytelna i określiła duchową drogę Europy?

Najwidoczniej obecnie ta droga się rozwidla. „Świat wyszedł z formy…”.  Także od tego, jakie stanowisko przeważy w odniesieniu do kwestii smoleńskiej, zależeć będzie, czy Polska utrzyma się na szlaku, na którym powstała i wzrosła europejska cywilizacja, czy też zboczy na manowce współczesnego nihilizmu, dekadentyzmu i rozkładu.


Wanda Zwinogrodzka

za:niezalezna.pl/65958-posmolenskie-rozdroze