Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

RED. TOMASZ BIESZCZAD

INWERSJA CZYLI ŚWIAT DO GÓRY NOGAMI

15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Matki Boskiej, katolicy na całym świecie zostali wstrząśnięci informacją o bombie podłożonej w sanktuarium maryjnym w Lourdes. W rezultacie anonimowego telefonu policja ewakuowała 30 000 pielgrzymów, którzy w milczeniu opuścili świątynię i pobliskie place. Wieczorem okazało się, że alarm był – na szczęście – fałszywy.

Takie incydenty kreowane są nie tylko po to, aby wywołać zdenerwowanie i strach katolików. Przede wszystkim skutecznie mobilizują one środowiska wrogie katolikom, i to w skali globalnej. Wkrótce po sensacyjnym newsie o Lourdes na portalu Wirtualnej Polski pojawiły się wpisy: „Oni się tam modlą, a ja siedzę w domu głodny, bo z powodu kościelnego święta wnp zamknięte są sklepy! A w Polsce, gdzie są te bomby pod krzyżem? Od razu by się mohery zwinęły do domu i by było po krzyku. Katol to nie człowiek. A może to były bomby od samej Matki Boskiej, która chciała powołać trochę wiernych? Skoro rzucała granatami w bolszewików…?”

Jest możliwe, że wszystkie te prostackie bluźnierstwa wyszły spod ręki jednego człowieka. Świadczyłby o tym ich obsesyjny styl i ograniczone słownictwo. Czy był to „wyrobiony politycznie” przedstawiciel polskiej młodzieży, który nam, „katolom”, chciał dać do zrozumienia, że musimy być bardziej otwarci na dialog i tolerancyjni wobec wyzwań świeckiego państwa? Czy może dyżur przy komputerze miał były funkcjonariusz pionu Bezpieczeństwa, wyspecjalizowany w zadawaniu ran, a obecnie zatrudniony na umowę o dzieło w antykościelnym tygodniku? Cóż… dowiemy się tego dopiero na Sądzie Ostatecznym...

Globalna promocja szyderstw i pogardy trwa w Internecie od lat. Po ataku na World Trade Center, na amerykańskich stronach internetowych pojawił się fotomontaż, na którym King Kong próbował łapać samoloty nad płonącymi wieżowcami. Opatrzony był podpisem: „Gdzie byłeś King Kong, kiedy najbardziej cię potrzebowaliśmy?” Śmiać się, czy płakać? Nie wiadomo. Ale chyba o to właśnie chodzi: O naszą konfuzję. O wyśmianie ludzkich uczuć i destrukcję tego, w co wierzymy. O – mówiąc górnolotnie – transplantację skóry nosorożca na psychikę człowieka, przy wykorzystaniu, jako skalpela globalnych zagrożeń.

Oczywiście, ludzkość zna z przeszłości gorsze kataklizmy, niż atak na WTC, jednak – zdaniem wielu psychologów – to właśnie widok jumbo-jetów uderzających w wieżowce, które następnie zapadają się w kłębach azbestowego pyłu – był najsilniejszym w ostatnich latach atakiem na integralność naszej cywilizacji. Przez wiele dni po zamachu, uporczywie multiplikowany przez telewizje całego świata, przyspieszył proces „depersonifikacji człowieka Zachodu”: Chyba głównie o to chodzi autorom zamachów i prowokacji – takich jak ten w Nowym Jorku, na Dubrowce, czy w Biesłanie. O wzmocnienie pierwotnego lęku, o podważenie wartości życia. I o to, byśmy przestali rozumieć nasz świat...

Proces „znieczulania” wrażliwości zaczyna się niezauważalnie. Na początku lat 70. ub.w. ogromną popularność zdobył na świecie film „Absolwent” Mike’a Nicholsa. Polski kinoman, zapytany o jego przesłanie, bez zająknienia odpowiedziałby, że jest to wzruszający pean na cześć romantycznej miłości, która pokonuje wszelkie przeszkody. Na pewno padłyby też słowa o wolności wyboru, prawie do buntu, represyjnym społeczeństwie i toksycznych rodzicach... Wszyscy zachwycaliby się też piosenkami duetu Simon & Garfunkel.

W jaki sposób „Absolwent” naprawdę wpłynął na życie wielu ludzi w USA, możemy dowiedzieć się z książki Gavina de Beckera „Dar strachu”. Jej autor jest wybitnym znawcą zjawisk przemocy, jego firma ma placówki badawcze w 20. krajach świata, poza tym ochrania polityków, gwiazdy ekranu i agencje rządowe. De Becker dowodzi, że w „Absolwencie” prześladowcą wcale nie jest społeczeństwo konsumpcyjne, lecz sam tytułowy bohater (grany przez Dustina Hoffmana) – z pozoru nieśmiały i zagubiony, w rzeczywistości to klasyczny „nękacz” (molester), który nie tyle kocha, co – swym agresywnym uczuciem – prześladuje upatrzoną dziewczynę. Nie przyjmuje do wiadomości, że ta – po krótkim romansie – chce się od niego odczepić. Śledzi ją, nachodzi, nęka telefonami, na koniec porywa sprzed ołtarza w momencie, gdy kobieta mówi „tak” innemu.

Reżyser do końca trzyma jego stronę, co skutkuje sympatią u widzów. W rezultacie film ten, u Amerykanów z zaburzeniami osobowościowymi, wyzwolił przekonanie, że kobiety są tylko przedmiotami, które wolno zdobywać w każdy dostępny sposób i przyczynił się do nasilenia skierowanej przeciw nim przemocy. Policyjne archiwa zawierają liczne opisy zabójstw, których sprawcy powoływali się wprost na przesłanie filmu. Kto sieje wiatr, zbiera burze…

Jednak o ile wrażenia w sali kinowej mogą być zwodnicze, o tyle pogarda emanująca z mediów i przenosząca się na ulicę jest jak najbardziej rzeczywista. Ulubionymi obiektami pogardy stały się ostatnio tragedie narodowe i ich skutki, tak w USA, jak i w Polsce: „Kto za krzyżem, ten nie skacze!” Młodzi, wykształceni warszawiacy z zapałem godnym lepszej sprawy podskakiwali na Krakowskim Przedmieściu – pod dyktando globalnych mód, krzepiąc się piwem (za jedyne 5 zł) w pubie „Zakąski, przekąski”. Za tym podskakiwaniem stała dobrze znana, zatwardziała pycha, „matka wszystkich grzechów”. W tym samym czasie ich zgnębieni rówieśnicy z małych miasteczek i wsi – w upale walczyli ze skutkami powodzi. Ale młodzi, wykształceni jeszcze nie wiedzą, że gdy bezmyślnie krzyczą: „Krzyże do kościoła!”, ktoś może im równie dobrze podpowiedzieć: „A ludzie do więzień!”

Na przełomie sierpnia i września tego roku portal TVP Info doniósł, że internauta „michał” groził śmiercią obrońcom krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. Na forum dyskusyjnym (stanowiącym część strony www.palikot.eu) „michał” napisał: „Gdyby sprawa miała być kontynuowana, to zrobiłbym małą warszawską masakrę piłą mechaniczną na krzyżu, a później oblałbym resztki benzyną i spalił. A jakby jakiś moher nawinął się pod piłę, to byłby dodatkowy dobry uczynek na koncie… W dalszych wpisach „michał” nazywa obrońców krzyża – „sługami Szatana”, papieża Benedykta XVI – „Belzebubem”, a zmarłego Prezydenta „zimnym Lechem”.

Szanowni Państwo, myślę, że intuicyjnie wyczuwamy, iż jest w tych wpisach odwrócenie porządku, i semantycznego, i moralnego – o 180 stopni. Kiedy w "Trybunie" Jan Paweł II nazwany został „niewykształconym wikarym z Niegowici”, mogliśmy – przywołując prace naukowe Papieża – zapytać: „A ile doktoratów ma naczelny tej gazety?” Spór taki, jakkolwiek dla nas upokarzający, miałby jeszcze pozory sensu. W obelgach internautów mamy dziś taki rodzaj bluźnierstw i inwersji, czyli radykalnego odwrócenia prawdy, że już nie daje się z nim dyskutować. Niektóre sformułowania przypominają swoją „poetyką” frazy, jakie można usłyszeć podczas egzorcyzmów…

Widzimy, jak w obszarze masowej komunikacji zanika spokojny, rzeczowy dyskurs. Zastępuje go agresywna intensywność bodźców. Emocje zagłuszają rozum. Odbiorcy zatracają sumienie i empatię. Cynizm i zimna (jak piwo Lech) nienawiść dochodzą do głosu nie tylko na anonimowych forach Internetu i w mediach. Stają się codziennym doświadczeniem – w pracy, w domu i na wakacjach. Pewien mój znajomy, między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich, spędzał urlop w Karwi: Gospodyni, u której zamieszkał, zobaczyła na szybie jego auta naklejkę jednego z kandydatów i poradziła mu: „Lepiej to zdjąć. Ktoś może panu przebić opony.” Znajomy żachnął się: „Przecież żyjemy w demokracji! Na to ona: „Ja go nienawidzę. Mogłabym go zabić!” Oczywiście mój znajomy nie potraktował tych słów serio. Zaniepokoił go ich ton, to że sympatyczna (na oko) kobieta, wypowiedziała je nie tak, jak czasem we wzburzeniu gada się głupstwa. W jej głosie nie było uczucia, było zimne, rzeczowe napięcie, które przerażało.

W mającym niedawno premierę filmie „Incepcja” Christophera Nolana mamy taką oto wymianę zdań: „Jaki pasożyt jest najbardziej żywotny?” „Bakteria? Wirus? Glista?” „Nie. Idea. Gdy idea zagnieździ się w umyśle, nie da się już jej usunąć. Idea w pełni uformowana i zaakceptowana, zostaje na zawsze. Gdzieś w środku…

Bohaterem filmu jest specjalista zajmujący się kreowaniem w umysłach ludzi specjalnie dobranych snów, aby przy ich pomocy nakłaniać ludzi do pożądanych zachowań i osiągać określone cele polityczne lub gospodarcze. To tylko film z gatunku science-fiction, jednak i my zauważamy, że nasza świadomość staje się dziś obiektem starań o to, kto pierwszy skutecznie „wdrukuje” w nią własną wizję rzeczywistości… Kto trwale wszczepi nam „ideowy implant” z własną interpretacją zdarzeń – współczesnych bądź historycznych – ten wygra w medialnej wojnie psychologicznej…

Czasem ludzie stawiają pewnym narzuconym ideom opór, jeśli zdołają rozpoznać ich szkodliwość. Tak było np. z zamiarem odsłonięcia pod Ossowem pomnika sowieckich agresorów (z bagnetami wyrastającymi z ziemi i nakierowanymi w stronę Warszawy). Najczęściej jednak są bezradni wobec zmistyfikowanej, emocjonalnej argumentacji i przełykają medialne kłamstwa, które niczym pasożyty instalują się w ich umysłach.

Oczywiście, ryba psuje się od głowy. A przykład idzie z góry. Kiedy idea żałoby i oddania sprawiedliwości zmarłemu Prezydentowi została śmiało zdefiniowana jako „nekrofilia”, wtedy wszyscy razem – jako społeczeństwo – weszliśmy w groźny obszar inwersji (odwrócenia znaczeń). Stara rzymska zasada głosiła: de mortuibus nihil nisi bene (o zmarłych dobrze, albo wcale). Otóż zła wiadomość jest taka, że od kilku miesięcy już nas ona nie obowiązuje. Teraz obowiązuje zasada: O zmarłych przeciwnikach wyłącznie źle. Kiedy „szary konsument medialnej papki” słyszy epitet „mauzoleum Lenina” – użyty przez znanego reżysera i polityka dla opisu wawelskiego sarkofagu, wtedy jego umysł zasiedla atrakcyjny i groźny pasożyt.

Druga zła wiadomość jest taka, że drogo za to wszystko zapłacimy. Żałoba przerwana brutalną walką wyborczą, nie do końca przeżyta, u wielu ludzi pozostawi uczucie niesmaku i pustki. W przyszłości może ono przybrać postać zbiorowej traumy: Zmarły, odrzucany za życia, nie zaakceptowany także po śmierci, nie został „przeproszony” i opłakany. Dokończono raczej proces jego wyszydzania i wyparcia ze świadomości zbiorowej. Można przypuszczać, że skutki będą podobne, jak w przypadku syndromu po-aborcyjnego, mogą przybrać formę zbiorowej melancholii i wycofania. Jednak na razie pogarda wciąż jest w cenie.

Powstaje tedy pytanie: Kim jest współczesny człowiek, że posuwa się tak daleko? Czemu potrafi czcić tylko własne „ego”? Co stało się z jego sumieniem? Skąd czerpie inspirację?

Kanadyjski psycholog David Hare – w książce „Without conscience (bez sumienia) – analizując kategorię ludzi o zaburzonej osobowości, wskazuje na szereg ich negatywnych cech, które po kolei analizuje: Egocentryzm, przesadne poczucie własnej wartości, brak empatii, skłonność do manipulowania uczuciami innych, potrzeba dominacji, niezdolność do wyobrażenia sobie konsekwencji własnych czynów, chciwość, płytkość uczuć, nieustępliwość, kłamstwa „w żywe oczy”, odwracanie faktów, wyrazista impulsywność przy słabej kontroli zachowań oraz ciągła potrzeba stymulacji i „bycia w centrum wydarzeń”.

Zauważmy, że popularne dziennikarskie określenie: „parcie na szkło” trafnie streszcza wiele z powyższych zachowań, a wspomniany już tutaj Gavin de Becker dodaje do nich jeszcze „czar i urok” – jako narzędzia służące do zniewalania rozmówców i ich wykorzystywania.

Ciekawe, że blisko 2000 lat temu święty Paweł, charakteryzując ludzi, którzy nastaną w „czasach ostatecznych”, nakreślił ich profil osobowościowy, niepokojąco podobny do opisów zawartych w książkach de Beckera i Davida Hare’a: „…będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga. (…) Ludzie o spaczonym umyśle, którzy nie zdali egzaminu z wiary.” (2 Tm. 3, 1 – 18).

Czy zatem nadchodzi czas, w którym zwykli, normalni ludzie mają być w mniejszości? Jest to możliwe. Na razie przeciętny Polak prawdziwych psychopatów spotyka głównie w amerykańskich filmach z gatunku true story (historie z życia). Ale psychopatyczne cechy ma wielu ludzi. Wprawdzie rzadko składają się na pełny profil („syndrom psychopaty”), jednak zjawiska takie, jak: znieczulica społeczna, dążenie do celu „po trupach”, nieuzasadniona agresja, zdziczenie obyczajów, czy nieustępliwe prześladowanie upatrzonego wroga (sąsiada, współpracownika) za jego domniemane przewiny lub poglądy – to wszystko aż za dobrze znamy z codziennego życia i widzimy, jak narasta… Antywychowawcza rola mediów jest tu nie do przecenienia. Normalny człowiek, nawet gdy dopuszcza się kłamstwa czy groźniejszego przestępstwa, nie zatraca sumienia i wewnętrznego systemu wartości, czuje się winny. Człowiek o osobowości zaburzonej, pozbawiony zasad i wyższych uczuć, swobodnie odwraca prawdę do góry nogami, nie dopuszczając do siebie żadnej winy. David Hare, cytuje słowa jednego ze swoich pacjentów, który w ankiecie szpitalnej sfałszował wszystko poza datą urodzenia: „Cóż, zawsze warto domieszać trochę prawdy.” Czy ta genialna intuicja psychopaty nie przypomina nam aby jednej z metod manipulacji w mediach, wobec których często stoimy bezradni?

Rzecz jednak nie dotyczy tylko indywidualnych osób. Sto lat temu nsiecki socjolog Max Weber dostrzegł wiele egoistycznych cech w ówczesnych biurokratycznych instytucjach, dążących do jedynego celu, jakim była maksymalizacja zysku. To samo moglibyśmy dziś powiedzieć o takich instytucjach, jak: koncerny medialne (dla których stronniczość stała się normą), jak instytuty badania opinii (fałszujące wyniki sondaży podług zleceń klientów), jak partie komunistyczne (nie znoszące konkurencji), wreszcie – jak służby specjalne (oczywiście nie te z czasów wczesnego Jamesa Bonda, lecz te, których łupem padają całe państwa – obce lub nawet własne)…? Wszystkie one działają samolubnie, bez zasad, skrycie a ich relacje ze społeczeństwem opierają się głównie na medialnej reklamie, która jest „życzeniową auto-projekcją”, wymyślaną przez specjalistów od public relations i marketingu. Jeśliby użyć antropomorficznego porównania, są to… niebezpieczni psychopaci, którzy kwalifikują się do leczenia.

Weźmy taki przykład: Na mocy niepisanej umowy społecznej obietnice przedwyborcze są dziś traktowane jedynie jako przynęta. Ich niedotrzymanie lub nieudolność w realizacji zdaje się nikomu nie przeszkadzać, czego dowodzą sondaże. W efekcie – wyborca widzi dookoła siebie jakieś nieuświadomione bliżej zło, ale z sondaży dowiaduje się, że to zło mu się podoba! W tym samym czasie – spin doktorzy i kreatorzy wizerunku skutecznie antagonizują swoje elektoraty, dowodząc, że tylko w ten sposób można zapędzić je do urn. W cenie są więc „nagie instynkty”: pogarda, nienawiść, inwektywy. A posługują się nimi nie jacyś menele, lecz ludzie o statusie autorytetów moralnych, intelektualiści z tytułami naukowymi, historycy idei i reżyserzy filmowi, których podziwialiśmy… Zauważmy, że właśnie polityka jest tą domeną, w której uchodzi dużo więcej, niż gdziekolwiek indziej… Dwaj politycy po wybuchu afery korupcyjnej idą korytarzem sejmowym. „No cóż, straciliśmy tylko prestiż” – mówi jeden. Dzięki Bogu!” – mówi drugi.

Jak to się mogło stać? Dlaczego zlekceważyliśmy sygnały ostrzegawcze? Czemu byliśmy tak łatwowierni? Czemu nie przeciwdziałaliśmy zawczasu takim społecznym zjawiskom, jak: nieuzasadniona agresja, zdziczenie obyczajów, czy nieustępliwe prześladowanie upatrzonego wroga za jego domniemane przewiny lub poglądy – to wszystko aż za dobrze znamy z codziennego życia i widzimy, jak narasta…

10 sierpnia stałem obok krzyża na Krakowskim Przedmieściu i wsłuchiwałem się w wycie młodych i starszych Polaków, którzy szczelnym kordonem otaczali naszą „moherową grupkę”. Takiej zimnej, skoncentrowanej nienawiści dotąd nie doświadczyłem. Zastanawiałem się: Czy nadal jestem dziennikarzem i spadkobiercą zachodniej cywilizacji? Czy już tylko „katolem”, człowiekiem drugiej kategorii? Jakiś facet ryczał mi prawie do ucha: „Fanatycy! Sekta! Debile!” Wycie się nasiliło, gdy jeden z oblegających zaczął głośno perorować, jak to w XIX w., za głoszenie teorii Darwina, „katole” wyrzucali ludzi nauki z uniwersytetów i „o mało ich nie palili na stosie”… Z dalszych jego słów zorientowałem się, że jestem duchowym spadkobiercą tamtych ciemniaków i potencjalnych morderców. I nagle wszystko to odeszło, gdy, wraz z kilkoma „moherami”, zaczęliśmy odmawiać różaniec. Po chwili dotarło do mnie, że ten znieważony, obsikany krzyż, i ci wyszydzani od wielu dni „katole” – są bardziej realni, niż wszyscy szydercy i wszystkie telewizje świata (łącznie z „prywatną i tą drugą”).

Stan rzeczy, kiedy wolno zranić każdego bezbronnego człowieka, w każdy dostępny sposób, przepowiada Chrystus: „Ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu… (Mt. 24, 12). A św. Paweł dodaje, że Powtórne Przyjście nie nastąpi, „dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem.” (2 Tes. 2, 2 ).

Nie trzeba w tej zapowiedzi doszukiwać się od razu postaci Antychrysta. To może być zbiorowy portret dzisiejszego człowieka, „męża nieprawości”. Osobnika o cechach psychopaty – a zarazem wzoru, który z obszaru polityki, biznesu, reklamy, kultury masowej spływa na społeczeństwo i – dzięki mediom – inspiruje, zwłaszcza młodych. Nie ma w nim zahamowań, współczucia, ani sumienia. Jest duch buntu. Duch „kłamcy i zabójcy od początku. Zaraźliwy duch, który wypełnia coraz więcej umysłów, który się rozprzestrzenia.

Trzeba więc zważać na znaki i być czujnym. Księga Apokalipsy powiada, że w trudnych czasach „kto czyni nieprawość, niech nadal czyni nieprawość i plugawy niech się jeszcze splugawi… Na zewnątrz są psy i czarownicy, i wszetecznicy, i zabójcy, bałwochwalcy, i wszyscy, którzy miłują kłamstwo i czynią je. A sprawiedliwy niech nadal czyni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci. Błogosławieni, którzy piorą swoje szaty (w Krwi Baranka), aby mieli prawo do Drzewa Żywota i mogli wejść przez bramy do Miasta.” (Ap. 22, 11 – 14 – 15). Amen.

***

Tomasz Bieszczad – ur. 1952 w Błaszkach. Z wykształcenia polonista, aktor, menedżer kultury. Od 1991 roku stały współpracownik łódzkich czasopism. W latach 1992 – 2000 redaktor naczelny miesięcznika kulturalnego „Kalejdoskop”. Od sześciu lat jest dyrektorem Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych w Łodzi. Członek Rady Etyki Mediów (kadencja 2008 – 2010) i Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.