Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Polska przed wielką szansą Z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Małgorzata Rutkowska

Od początku agresji Rosji na Ukrainie widoczny jest brak jednomyślności przywódców Zachodu w najważniejszej kwestii: czy Moskwa zatrzyma się na Ukrainie, czy może jednak pójdzie dalej. Co jest prawdziwym celem Rosji w tej wojnie?

– Nie możemy zapominać, że od upadku imperium bizantyjskiego w 1453 r., kiedy to Moskwa uznała się za jego spadkobiercę, formułując doktrynę Trzeciego Rzymu, Rosja ma ambicje uniwersalne. Rozmach imperialnej Rosji nie kończy się rzecz jasna ani na Donbasie czy Ługańsku, ani na Krymie, ani na Ukrainie, ani też na Litwie, Łotwie, Estonii, czyli restauracji granic Związku Sowieckiego; ani na granicach dawnej strefy panowania Stalina, czyli tzw. obozie socjalistycznym. Duża część polityków Zachodu uważa, że imperialne aspiracje Rosji są w takim zakresie usprawiedliwione lub zrozumiałe. Bardzo często spotykamy się w zachodnich mediach z argumentacją: przecież na Donbasie czy na Krymie żyją Rosjanie, więc to naturalne, że te regiony powinny wrócić do Rosji, że można odrywać terytorium od jednego państwa i przyłączać do drugiego na takiej zasadzie, jak to zrobiła Rosja.

Pojawiają się też głosy, że Ukraina to właściwie Rosja. Kilka dni temu widziałem w telewizji francuskiej reportaż z Kijowa podpisany „Kiev, Russie”. To jest opinia dużej części pogardzających po prostu naszą częścią świata elit zachodnich we Francji, Włoszech, a także części elit amerykańskich. I wreszcie pojawia się przekonanie, bardzo często występujące wśród tzw. realistów w Ameryce: to może nie są kraje rosyjskie, ta Litwa, Łotwa, Estonia, czy nawet Ukraina, Polska i Słowacja, ale to są państwa, które tworzą „naturalny” puklerz bezpieczeństwa dla dużego imperium, jakim jest Rosja. Rosja ma prawo do ochronnego pasa bezpieczeństwa, na który nie będzie wchodziło żadne inne imperium ze swoimi interesami, ambicjami. A więc tu nie powinno być żadnego NATO, wola tych krajów nie ma żadnego znaczenia, one nie mają prawa decydować o sobie. O tym, co z nimi będzie, musi decydować z jednej strony Rosja, a z drugiej strony umowa z zachodnimi imperiami, które rozumieją, że Moskwa potrzebuje swojej strefy bezpieczeństwa.

Te wszystkie sposoby uzasadniania czy usprawiedliwiania ekspansji rosyjskiej po stronie części elit zachodnich opierają się na przekonaniu, że Moskwa zatrzyma się na granicy Niemiec i dalej nie pójdzie. A więc pozwólmy Rosji zrealizować jej ambicje, które nam bezpośrednio nie zagrażają, niech sobie przywróci swoje wpływy i wtedy będziemy mogli handlować jak zwykle… Błąd polega na tym, że Rosja wcale nie chce zatrzymać się na żadnej granicy w naszej części kontynentu, ale ma ambicje uniwersalne, a na pewno – dominacji nad całą Europą. Tak jest od czasu doktryny Rosji jako Trzeciego Rzymu: najpierw w postaci prawosławnego imperium „wyzwalającego” cały świat do jedynej „prawdziwej wiary” (czyli oczywiście prawosławia); potem w wersji oświeceniowej, jaką nadali jej Piotr Wielki i Katarzyna II, jako centrum oświecenia „wyzwalała” kolejne kraje (np. Rzeczpospolitą czy kraje Zakaukazia), przejmując pałeczkę modernizacji od coraz słabszego Zachodu, aż do komunistycznej ideologii Moskwy jako Trzeciej Międzynarodówki (ta instytucja została powołana w 1919 r. pod rządami Lenina po to, aby podporządkować cały ruch komunistyczny celom geostrategicznym Moskwy). Wszystkie te elementy w jakiejś mierze są obecne w ideologii Putina. Putin chce ostatecznie zdominować co najmniej, mówię to z pełnym przekonaniem, całą Europę, a raczej całą północną Eurazję: od Władywostoku do Atlantyku.

 Europa Środkowa, wiadomo, ale dlaczego Rosja dąży do podporządkowania sobie Francji, Niemiec, Włoch?

 – Słabnąca Europa, pozbawiona swojej siły duchowej, całkowicie z niej wyzuta, jest potrzebna Rosji jako swego rodzaju zapasowa siła do walki o utrzymanie się na mapie świata jako jedno z wielkich mocarstw, obok Stanów Zjednoczonych i Chin. Prezydent Macron, kanclerz Scholz czy inni politycy zachodni, naiwni i jednocześnie cyniczni do szpiku kości, zakładają, że będą mogli handlować z Rosją i w pewnym sensie ją wykorzystać dla swoich celów gospodarczych, politycznych, żeby wygrywać na tym wybory w Niemczech czy we Francji. Ale istota rzeczy jest dokładnie odwrotna: to Putin wykorzystuje te kraje do budowania swojej potęgi militarnej, sieci agentury i wpływów w tych państwach, po to, by je ostatecznie sparaliżować, podporządkować, wykorzystywać jako zapasową siłę gospodarczą, finansową potrzebną Rosji do walki o świat w XXI wieku, uzyskując najpierw ich cichą zgodę na moskiewską dominację nad wschodnią połową kontynentu.

To nie przypadek, że projekt Europy od Władywostoku do Lizbony jest często w tych dniach przywoływany przez tuby propagandowe Kremla? – Ideolodzy rosyjscy po 1991 r. odtworzyli niejako i w pewnym sensie odświeżyli ideę Moskwy jako czwartej Europy.

Co oznacza to pojęcie w języku kremlowskich technologów władzy?

 – Oczywiście na początku była Europa łacińska, chrześcijańska, wibrująca siłą twórczą, której symbolem jest czas katedr i wypraw krzyżowych, odkrywanie nowych światów u schyłku średniowiecza. Potem była Europa oświeceniowa, która prowadzi misję dominowania nad światem, ale według ideologii postreligijnej, narzucając ten model europejskiej modernizacji jako wzór dla całego świata. Trzecią Europą jest oczywiście Europa XX-wieczna, pogrążona w kryzysie, zdolna do tworzenia już tylko marnych symulakrów, namiastek swojej dawnej siły i znaczenia. Symbolem tej trzeciej Europy jest oczywiście Bruksela i wieża Babel – przypominam, że taki właśnie kształt ma siedziba Parlamentu Europejskiego w Brukseli, świadomie chyba wybrany, mam na myśli wierne podobieństwo do obrazu Pietera Bruegela i jego wyobrażenia wieży Babel.

Czym ma być Moskwa jako emanacja czwartej Europy?

 – Rosja przedstawia siebie jako spadkobierczynię tego, co twórcze, co energiczne w dziedzictwie europejskim, i co będzie w stanie zastąpić słabą, przestraszoną zachodnią Europę, która odcięła się od swoich korzeni. Stąd Moskwa w ostatnich 30 latach odwołuje się do źródeł dawnej siły europejskiej, mówiąc: „teraz ja tylko dysponuję tą energią”. A więc Putin przedstawia się jako ostatni obrońca Krzyża – to brzmi jak przerażające szyderstwo, ale wiemy, że nie tylko rzeczywiście przyjmuje cynicznie taki ton, ale też jest przyjmowany w takim duchu przez część zmanipulowanych środowisk tradycyjnych w Europie Zachodniej. Nad tym zresztą pracuje agentura Kremla od kilkudziesięciu lat. Putin jako „katechon”, który powstrzymuje koniec świata, nadejście antychrysta – dosłownie w takich kategoriach jest przedstawiany i chętnie daje się przedstawiać jako ten, który broni świat przed „zachodnią zgnilizną”. Jednocześnie Putin mówi: ja reprezentuję ostatnią nadzieję na kontynuację odgórnej modernizacji, oświeceniowego projektu, który opiera się na współpracy europejskich imperiów. Wiadomo, ludzie są oporni na pomysły regulowania ich życia, buntują się – dlatego potrzebna jest współpraca wielkich imperiów, tak jak np. współpracowały trzy „postępowe” imperia przy rozbiorze Polski w XVIII wieku, przedstawianej jako „czarna dziura” na mapie oświecenia. Innym językiem Putin mówi do tzw. środowisk realistycznych na Zachodzie i do części środowisk lewicowych. Dla tych ostatnich ma jeszcze jeden argument: sugeruje, że Rosja stanowi jedyną alternatywę dla najbardziej znienawidzonego na lewicy imperializmu amerykańskiego. Pamiętajmy, że imperializm amerykański jest traktowany jako największe zło nie tylko przez „lewaków” na całym Zachodzie, ale z innych powodów także przez dużą część opinii Niemiec i Francji, które nie mogą wybaczyć Ameryce, że zabrała ich marzenia o dominacji nad Europą i światem… Oczywiście Putin daje również środowiskom lewicowym do zrozumienia: moje imperium dziedziczy tradycje Związku Sowieckiego, komunistycznego eksperymentu, który przecież wyszedł z Europy, a myśmy próbowali go wcielić w życie, więc mamy wielkie zasługi w dziele postępu – jeśli postęp identyfikować z marksizmem, z komunizmem. I wreszcie ostatni argument, który Putin wysuwa: już tylko my w Rosji szanujemy dorobek wielkiej tradycyjnej kultury, którą wy na Zachodzie opluwacie w imię „cancel culture”. Zresztą do tego nawiązywał wprost tuż po 24 lutego w jednym ze swoich wystąpień, mówiąc, że Zachód to dzisiaj tylko „cancel culture”, niszczenie dorobku kultury w imię poprawności politycznej. Podczas gdy Rosja szanuje wysoką kulturę, nie tylko „swojego” Czajkowskiego czy Tołstoja, ale także Bacha, Szekspira czy Dantego, dla których brakuje już miejsca w modelu pamięci Unii Europejskiej… Te wszystkie argumenty na rzecz uzasadnienia misji Rosji „wyzwalającej” Zachód (często między sobą sprzeczne, ale to Putinowi nie przeszkadza, jego odbiorcom zresztą też), są bardzo zręcznie przez niego używane i w dużym stopniu osłabiają wolę przeciwstawienia się jego planom na Zachodzie.

 Czy osłabiony Zachód znajdzie w sobie takie moce duchowe, które pozwolą przeciwstawić się zatrutej ideologii putinizmu?

 – Myślę, że nie powinniśmy załamywać rąk. Jesteśmy jako Polska częścią wspólnoty europejskiej i powinniśmy podejmować wciąż na nowo wysiłek, żeby Zachodowi czy Europie przypominać o wewnętrznych źródłach siły, która pozwoli się przeciwstawić tej potrójnej pokusie ze strony Moskwy. Przecież do tego wzywał nas Jan Paweł II. We wspaniały sposób również nawiązał do tej tradycji przewodniczący Episkopatu Polski ks. abp Stanisław Gądecki w swoich dwóch fundamentalnie ważnych listach z ostatnich tygodni. Chodzi o list do niemieckiego Episkopatu, ostrzegający przed kryzysem, który niszczy podstawy duchowe Europy, niszczy w dodatku od środka Kościół w największym, najsilniejszym kraju Europy, czyli w Niemczech. I drugi list, adresowany do Cerkwi prawosławnej w Moskwie, do patriarchy Cyryla, z wprost wyrażonym przypomnieniem, co jest podstawą nauki chrześcijańskiej, i napomnieniem, by Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego nie służyła złu politycznemu, które zabija, niszczy. To jest przykład, że nie mamy powodu narzekać, dokonywać tylko krytycznych analiz, ale powinniśmy pracować nad przekonywaniem Zachodu do tego, by dobrze rozumiał niebezpieczeństwo idące ze strony współczesnej Rosji, i jednocześnie, żeby odpowiedział na kryzys powrotem do siebie samego, tzn. do źródeł własnej siły duchowej, wypływającej z dziedzictwa chrześcijaństwa i wielkiej spuścizny kultury europejskiej. To jest nasze zadanie. Wojna na Ukrainie w jednej chwili zmieniła układ geopolityczny w Europie i na świecie.

 Czy dla Polski otwiera się jak w 1918 r. okno nowych możliwości, szans niezrealizowanych wtedy na Wschodzie?

– Niezbadane są wyroki Opatrzności, nie wiemy, co nam przyniesie jutro, ale myślę, że powinniśmy zachowywać się tak, jakby ta szansa się dla nas otwierała i z tą nadzieją działać, a nie ulegać pokusie beznadziejności. Niezwykle brutalna agresja, której w tej chwili dokonuje Putin, stawia w trudnej sytuacji jego zwolenników oraz otwartych kapitulantów wobec jego imperializmu, zarówno w Polsce, jak i w krajach zachodnich. Nie jest łatwo teraz mówić: najlepiej byłoby przytulić się do Putina, kontynuować drogę, którą szła kanclerz Angela Merkel, Komisja Europejska czy komisarz Frans Timmermans ze swoim projektem „zielonej Europy”, opartym przez najbliższe dziesięciolecia na rosyjskim gazie. Obecnie tego rodzaju myślenie jest w odwrocie, powinniśmy to wykorzystać, żeby przypomnieć, że możliwości rozwoju Europy leżą znacznie głębiej niż tylko w polityce kolaboracji ze zbrodniczym reżimem, który napada na kolejne kraje i wykorzystuje „gazodolary” czy „petroeuro” dla militarnego poszerzania strefy swojej ekspansji. Okazuje się, że to jednak rozpoznanie Polski (tyle razy oskarżanej o rusofobię, o to, że kierujemy się emocjami, które już dawno powinny znaleźć się na „śmietniku historii”) było bliższe rzeczywistości. To także stwarza szansę w odniesieniu do naszego sąsiedztwa na wschodzie Europy. To, że Ukraińcy z taką determinacją podejmują walkę w obronie własnego domu, z jednej strony przypomina coś najważniejszego nie tylko dla wschodniej Europy, ale w ogóle dla ludzkości: że istnieje dom i że domu trzeba bronić nawet z narażeniem własnego życia. Wmawiano nam od kilkudziesięciu lat, że żyjemy w świecie posthistorycznym, w którym nie ma potrzeby żadnego zakorzenienia, jest tylko „płynna ponowoczesność”. Ale teraz, kiedy „płynnie” spadają bomby i rakiety o kilkadziesiąt kilometrów od nas, na Ukrainę, kiedy Ukraińcy odpowiadają na agresję nie podniesieniem rąk do góry, tylko walcząc zębami i pazurami w obronie swego niszczonego domu – okazuje się, że to jest tego rodzaju cecha, której żadna utopia dotąd nie wykorzeniła: mamy swoje gniazdo i chcemy go bronić. W pewnym sensie Ukraińcy odnawiają prawdę o istocie człowieczej wspólnoty, którą postmodernizm próbował zamazać. Odnawiają też nadzieję na duchową, a może więcej niż duchową restaurację dziedzictwa wielkiej Rzeczypospolitej, która przez 400 lat swojego istnienia na terenach dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Litwy zaszczepiła tam idee wolności obywatelskiej, niepodległości. To dziedzictwo Rzeczypospolitej niewątpliwie dzisiaj jest bliższe odnowienia niż kiedykolwiek, przynajmniej od czasu Powstania Styczniowego, które było ostatnim momentem, kiedy trójdzielna tarcza z Orłem Białym, Pogonią i Świętym Michałem Archaniołem stała się symbolem wspólnej walki. Wtedy przegraliśmy, ale teraz mamy szansę wygrać.

 W Europie powstała nowa oś: Warszawa – Londyn – Kijów. Pytanie, czy zastąpi oś Berlin – Moskwa, jest w tej chwili raczej na wyrost, jaki więc potencjał tkwi w zawiązanym pod presją wydarzeń sojuszu?

 – Nie liczyłbym na jakąś fundamentalną trwałość osi z udziałem Wielkiej Brytanii. Nie dlatego, żebym chciał krytykować tę współpracę, bo ona w tej chwili jest bardzo potrzebna, ale tak jak mówił brytyjski premier Palmerston, Wielka Brytania nie ma sojuszników, ma tylko interesy. Teraz te interesy są zbieżne z naszymi i korzystajmy z tego, wzmacniajmy tę oś na tyle, na ile możemy. Trzeba wykorzystywać wspólną płaszczyznę naszych działań, tzn. Polski, Wlk. Brytanii i jeszcze ważniejszego partnera, czyli USA, do tego, by stopniowo zmieniać politykę europejską, przede wszystkim Berlina i Paryża. To jest bardzo trudne zadanie, ale Polska ma w tej misji poparcie ze strony Londynu i Waszyngtonu, i dodatkowo, co ważne – Kijowa. Ukraina nie ma wprawdzie wielkiej mocy gospodarczej, to jasne, ale ma w tej chwili bardzo silną pozycję moralną w debacie politycznej. Wykorzystując te połączone argumenty, Polska może skuteczniej niż kiedykolwiek wcześniej domagać się docenienia przede wszystkim własnej pozycji na wschodniej flance Europy. Choć nie będzie to łatwe, możemy przekonać Zachód, by traktowano nas jak jednego ze współtwórców nowej architektury bezpieczeństwa i przyszłości Europy. Europy, która nie kończy się ani na Odrze i Nysie, ani nawet na Bugu, ale Europy, która powinna jak najszybciej odzyskać swoje granice tam, gdzie one były przed 1667 r., tzn. przed tragicznym dla Rzeczypospolitej rozejmem w Andruszowie, który oddał wschodnią połowę Ukrainy moskiewskiemu imperium. Nic nie jest zdeterminowane, dane raz na zawsze, karta historii może nieoczekiwanie się odwrócić? – Zawsze musimy pamiętać, że Panem historii nie jest ani Władimir Putin, ani prezydent Stanów Zjednoczonych, ani nazywający się tak czy inaczej cesarz Chin. Panem historii jest Bóg i z tą nadzieją możemy realizować to, co wydaje się nam dobre i zgodne z naszą ponad 1000-letnią tradycją chrześcijańską. Oczywiście, w najdalszej perspektywie granice wspólnoty, którą chcielibyśmy obronić i rozszerzyć, powinny otworzyć się i kiedyś także Rosja, choć teraz trudno to sobie wyobrazić, powinna być ogarnięta wspólnotą odnowy naszego życia w duchu chrześcijańskiego braterstwa. To przesłanie powinno nam towarzyszyć, kiedy realizujemy ten cel „etapowy”, jakim jest przesunięcie granicy wspólnoty europejskiej na wschód, do granic Rzeczypospolitej. Ta misja jest teraz najważniejsza, ale za nią będzie szła misja prowadzona z nadzieją na to, że zło nigdy w historii nie zwycięży, że ostatecznie bramy piekielne nie przemogą. Taka nadzieja nas prowadzi w działaniu historycznym tu i teraz.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Rutkowska

za:naszdziennik.pl
***

,,Polska i Rosja''. Nowa książka prof. Nowaka to klucz do zrozumienia współczesności

Nowa książka prof. Andrzeja Nowaka pt. „Polska i Rosja” opisuje historię aż do wojny na Ukrainie. To klucz do zrozumienia współczesności.

Dlaczego? – ciśnie się na usta za każdym razem, kiedy zastanawiamy się nad historią Rosji oraz relacji polsko-rosyjskich. Dlaczego Rosja boi się Polski? Dlaczego państwa zachodnie od stuleci naiwnie wierzą w dobre intencje Moskwy? Dlaczego w dziejach Rosji jest aż do dziś tyle brutalności, przemocy i zacofania? Dlaczego krwiożerczo napadała na kraje, które uważała za słabsze; na przykład na Polskę w 1920 czy 1939 r., na Gruzję w 2008 r. albo na Ukrainę w 2022 r.?

W swojej nowej i niezwykle aktualnej książce pt. „Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.” wybitny znawca dawnej i współczesnej Rosji prof. Andrzej Nowak odsłania źródła rosyjskiej mentalności cofając się aż do czasów powstania państwa polskiego i Rusi Kijowskiej, kiedy Moskwa była zarośniętym trawą i lasem skrawkiem ziemi w dziczy, prowadząc czytelnika aż do czasów współczesnych i haniebnej inwazji Władimira Putina na Ukrainę. Uczony tłumaczy, że Ruś to nie Rosja, a dziedzictwo tamtej historycznej krainy nie ma nic wspólnego ze współczesną Moskwą. Dopiero w XV w. zaczęto na dworach w Krakowie i Wilnie postrzegać Moskwę jako zagrożenie militarne, kiedy dla uzasadnienia swoich wojen przeciwko Polsce carowie już wtedy zaczęli używać argumentów, które słyszymy również dziś – rzekoma obrona mniejszości prawosławnej i zjednoczenie wszystkich Rusinów pod jednym berłem.

Warto też zaznaczyć przepaść cywilizacyjną dzielącą Polskę i Rosję. Gdy dziesiątki tysięcy szlachty polskiej decydowało o losie Rzeczypospolitej na sejmikach i sejmach, w Rosji nastał czas opriczniny, czyli brutalnego terroru i władzy służb specjalnych. Kiedy nad Wisłą powstawały setki książek i pism politycznych, w carskim imperium nie znano map, mało kto też potrafił czytać czy pisać, nie było szkół. Rósł strach przed Polską, a wraz z nim nienawiść.

Finałem tej nienawiści zdawał się być wiek XVIII, kiedy caryca Katarzyna upokorzyła Rzeczpospolitą instalując na polskim tronie swego kochanka, porywając polskich senatorów i wreszcie zarządzając rozbiory. Oprócz gołej siły militarnej Moskwy, doprowadziła do tego wewnętrzna słabość państwa, a Polska straciła swoją suwerenność formalnie będąc sojusznikiem Rosji. Ostrzega nas przed tym prof. Andrzej Nowak. To cenna i ważna lekcja także dziś, a to największa wartość tej książki.

Z historii stosunków polsko-rosyjskich wyciąga autor nieustannie wnioski, które ważne są dla nas teraz; zwłaszcza teraz. Prowadzi nas przez heroizm XIX-wiecznych powstań do wielkiego zwycięstwa w 1920 r., a potem do działań agentury rosyjskiej w II RP i stale niebezpiecznej współpracy niemiecko-rosyjskiej, której kulminacją były zbrodnie II wojny światowej. Zatrzymujemy się dopiero w czasach nam współczesnych, kiedy na własne oczy i tak blisko nas na Ukrainie widzimy nieposkromiony i zbrodniczy apetyt imperialny Władimira Putina. „Bez zrozumienia historii i bez pamięci historycznej nie tylko nie pojmiemy współczesnej rzeczywistości, ale też nie będziemy mieli możliwości racjonalnie przewidzieć, co może się wydarzyć w najbliższym czasie,” wyjaśnia prof. Andrzej Nowak. „Zajmuję się stosunkami polsko-rosyjskimi już od ponad 40 lat i nie sposób nie zauważyć jednego: konsekwentnego imperializmu rosyjskiego i odnawiającej się siły, z którą ta właśnie ideologia podbijana sąsiadów i podporządkowania ich woli gospodarza Kremla, prze naprzód. Ta siła pod rządami Władimira Putina w ostatnich 20 latach została wzmocniona.”

Prof. Andrzej Nowak oparł swoją analizę na nieznanych wcześniej dokumentach oraz badaniach, które przeprowadzał w moskiewskich archiwach. Dlatego ostrzegał i wciąż ostrzega przed krwiożerczą bestią, która także nad Wisłą ma swoich zwolenników. Czas udawania się skończył. Ta książka ma nami potrząsnąć. Czy się obudzimy?...

Prof. Andrzej Nowak: „Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.”, wyd. Biały Kruk 2022, 440 stron, twarda oprawa.

za:bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/polska-i-rosja-sasiedztwo-wolnosci-i-despotyzmu-x-xxi-w

Copyright © 2017. All Rights Reserved.