Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Oddać życie za brata Ukraińca

To nie takie proste, nie jest to oczywiste. To przeciw naturalnym odruchom. Zwłaszcza gdy jest się Polakiem ze wschodnich rubieży. Gdy trwa wojna, a Niemcy robią wszystko, by zagrać na uczuciach mniejszości ukraińskiej i uczynić ją swoim narzędziem przeciwko Polakom… Gdy zna się dobrze dramaty, do jakich doprowadza szaleństwo nacjonalizmu…

I gdy jest się człowiekiem w pełni sił, przed którym jeszcze długie życie… Gdy słyszy się nad uchem wrzask Niemca: „Ocalisz życie, jak go wydasz!”... Gdy na twarz padają ciosy potężnej pięści żołdaka… Gdy jest się księdzem katolickim…

W ów zimny styczniowy ranek 1943 r. w niewielkiej wsi Gdeszyn nieopodal Hrubieszowa ks. Zygmunt Pisarski, proboszcz tej parafii, poranną mszę odprawił – tak jak czynił to już od wielu miesięcy – nie w kościele, ale na plebanii, w kaplicy urządzonej w jednym z pokoi. Tu wraz z nim modlili się jego parafianie. Miejscowy Ukrainiec, pewny swojej pozycji, odkąd wkroczyli tu Niemcy, odebrał mu klucze do kościoła, natrząsając się z jego bezradności.

Parafianie ks. Zygmunta byli sterroryzowani, a on nade wszystko nie chciał, by dwunarodowa społeczność wsi – dotąd żyjąca w zgodzie i harmonii – rozpoczęła wojnę. Pochylił głowę, gdy w kościele zaczęli rządzić prawosławni. Nie był naiwny i wiedział, że zuchwalstwo ukraińskiego sąsiada ma dwa źródła: na tych terenach Partia Komunistyczna Zachodniej Ukrainy pozyskała pewną liczbę sprzymierzeńców. A Niemcy sprawowali władzę zgodnie z zasadą dziel i rządź.  

Tego mglistego zimowego dnia atmosfera była podminowana: w całej okolicy Niemcy przeprowadzali, jedno po drugim, coraz bardziej brutalne wysiedlenia miejscowej ludności; znaczna część Ukraińców spodziewała się jednak, że wysiedlenia obejmą tylko Polaków, a oni zostaną tu na specjalnych prawach, będą odtąd „u siebie”. Bardzo się mylili.

Wymagać? Przede wszystkim od siebie

Zygmunt Pisarski ­(­1902–1943) był synem wielodzietnej rodziny o tradycjach rzemieślniczych z Krasnegostawu. Przodkowie ze strony matki to szewcy z dziada pradziada, ojciec był mistrzem murarskim. Jako ośmiolatek został osierocony przez matkę. Rodzina otaczała swoje potomstwo wielką troskliwością, niemało było tu osób z wyższym wykształceniem. Gdy w Krasnymstawie w 1916 r. powstało gimnazjum im. Władysława Jagiełły, Zygmunt był jednym z pierwszych jego uczniów. Naukę ukończył jednak w liceum św. Piusa X we Włocławku (do którego uczęszczał w tym samym czasie Stefan Wyszyński). Przyszli księża często wybierali tę placówkę ze względu na poziom nauczania – pełniła funkcję proseminarium. W 1921 r. Zygmunt był już w Seminarium Duchownym w Lublinie. W czerwcu 1926 r. przyjął święcenia kapłańskie.

Był człowiekiem silnego charakteru. Wysoki, przystojny, spokojny, małomówny, wzbudzał respekt swoją dostojną i godną postawą. Ceniono go jako kapłana i poważano, ale to nie znaczy, że udawało mu się uniknąć konfliktów z częścią swoich parafian. Nie był bratem łatą, wymagał porządku i dyscypliny, bywał impulsywny. Ze względu na nieznaczną wadę wymowy (skutek przebytej w dzieciństwie choroby) swoich sumiennie przygotowywanych kazań nie wygłaszał, odczytywał je. Przyszło mu na kolejnych placówkach parafialnych, w Zamchu, Trzęsinach, Gdeszynie (wcześniej był wikariuszem w Modliborzycach i Soli) dźwigać nieraz ciężkie brzemię podejrzeń, pomówień i nieufności części swoich owieczek.

Tak jak to bywa w przypadku osób, które nikomu nie starają się przypodobać i są świadome godności powołania, wiele wymagają od siebie, ale i od innych. Istotniejsze jednak jest to, że tereny, na których znajdowały się jego parafie, były w czasach zaborów przedmiotem brutalnej walki z Kościołem i eliminowania katolicyzmu. Zarówno ­Zamch, Gdeszyn, jak i Trzęsiny były miejscami, gdzie prowadzono bezwzględną rusyfikację, zamieniając kościoły greckokatolickie na cerkwie prawosławne.

Proboszcz bez plebanii

Po latach dawni parafianie ks. Zygmunta wspominali, że jako proboszcz nie godził się nigdy na bylejakość, nie pozwalał nikomu na przykład na niedbałość w przygotowaniach do pierwszej komunii. Był zarazem wyrozumiały i ludzki wobec wszystkich dotkniętych biedą czy jakimś nieszczęściem. Troszczył się o świątynie i majątek Kościoła w miejscach, gdzie zaborcy robili wszystko, by Kościół dóbr materialnych pozbawić, zabiegał, by odzyskać utracone na rzecz gmin parafialne obiekty, ziemię i budynki.

Starał się pracą duszpasterską obejmować ukraińskich mieszkańców. W Zamchu istniała do kasacji unii w 1875 r. parafia unicka, jej ostatni proboszcz musiał uciekać przed prześladowaniami Rosjan do Galicji. Zaborcy siłą wprowadzali prawosławie. Po odzyskaniu niepodległości bp Marian Fulman erygował tu parafię katolicką, ale w czerwcu 1943 r. kościół (fundacji hr. Konstantego Zamoyskiego) pw. św. Jozafata i św. Praksedy ponownie został zamieniony na cerkiew prawosławną (był nią do lipca 1944 r.).

Za czasów administrowania kościołem w Zamchu przez ks. Zygmunta kilkoro prawosławnych przeszło dzięki niemu na katolicyzm. Ale właśnie tutaj doszło do konfliktu o plebanię, którą władze powiatowe oddały miejscowym nauczycielom (mieszkał tu m.in. kierownik szkoły, ateista i człowiek wątpliwych obyczajów) i były zupełnie bierne wobec faktu, że proboszcz jest zmuszony wynajmować kwaterę u chłopów. Miał też miejsce zatarg z właścicielem dworu. Ksiądz Zygmunt publicznie potępił pijaństwo we dworze, a przy osobistym spotkaniu nie podał dziedzicowi ręki. „Czynniki” urzędowe zarzucały też przy byle okazji księdzu, że nie jest dość elastyczny i uległy w stosunkach z prawosławnymi.

Pisma w sprawie proboszcza przez dłuższy czas krążyły między starostwem, urzędem wojewódzkim, kurią biskupią a Ministerstwem ds. Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Bliższe spojrzenie na te zdarzenia – ich szczegóły opracował ks. Zbigniew Kulik, biograf błogosławionego – odsłania tło polityczne. Ksiądz Zygmunt jako człowiek mocnego charakteru podpadł miejscowym lewicowcom, których nie brakowało zwłaszcza wśród nauczycieli na Lubelszczyźnie. Komuniści mieli na terenie powiatu sporo swoich ludzi. W 1929 r. księdza przeniesiono. W kolejnej parafii, w Trzęsinach koło Szczebrzeszyna, gdzie znalazł się w 1930 r., także go nie oszczędzono. Był tu niespełna dwa lata, gdy „jedna z parafianek – nie wiadomo z jakich motywów – skierowała do kurii w Lublinie list zawierający szereg ciężkich groteskowych oskarżeń pod jego adresem”. Donoszono, że na zakupy do Biłgoraja ksiądz wybrał się, o zgrozo!, ze swoją gospodynią i jechali jedną furmanką.

Wzorowa wieś polska… z ukraińską ludnością

W Gdeszynie mógł wreszcie rozwinąć skrzydła jako duszpasterz wszystkich pokoleń i stanów. Parafia katolicka istniała tu od 1921 r., po odzyskaniu świątyni od prawosławnych, którzy wcześniej przejęli kościół greckokatolicki. Ksiądz Zygmunt był lubiany, ceniony i mógł zawsze liczyć na pomoc parafian. Do dziś wspomina się jego spokój, opanowanie, opiekę nad młodzieżą, a zarazem delikatność, kulturę osobistą i staranność we wszystkich kapłańskich obowiązkach. Jedna z parafianek po latach napisała: „Nauczanie religii było dla niego prawdziwym duchowym męczeństwem. Była grupa dzieci, które ustawicznie i w sposób ostentacyjny mu przeszkadzały. Znosił to z bólem serca, cierpliwie, nigdy nie używając siły ani nie złoszcząc się, co budziło zdumienie, aż coś w sercu ściskało”. Podający to świadectwo ks. Józef Maciąg dodaje: „Pozwala to wyobrazić sobie, jak głęboka przemiana zaszła w tym kapłanie, który wcześniej uchodził za człowieka impulsywnego i konfliktowego”.  

Życie parafialne w Gdeszynie było bogate, działały: Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Akcja Katolicka, Stowarzyszenie Dobrej Śmierci, powstawały przeróżne organizacje, którym ksiądz patronował, a w których Polacy i Ukraińcy (było ich tu prawie tyle samo) zgodnie współpracowali. Potrafili razem świętować i się bawić. Ksiądz Zygmunt namawiał katolików, by nie pracowali w święta prawosławne. Kwitło życie sąsiedzkie. Gdeszyn zdobył II nagrodę w konkursie „Wieś wzorowa w Polsce”.

Oszukani, zwiedzeni, zdradzeni

Wkrótce po wybuchu wojny ks. Zygmunt, świadom, jak wielką krzywdą dla młodzieży jest uniemożliwienie im nauki w szkołach średnich, zaczął prowadzić tajne wykłady z historii powszechnej i łaciny, został także kapelanem Związku Walki Zbrojnej, potem Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich (ps. Ikar). Gdy zabrano mu kościół (wkrótce także parafialne pole i ogród), czynił wszystko, by katolicy nie myśleli o odwecie wobec Ukraińców. Zachował poprawne stosunki z popem, który tu się od razu pojawił. Na Ukraińców patrzył jak na ludzi godnych współczucia, oszukiwanych i manipulowanych przez Niemców. W rozmowach ze „swoimi” zawsze ich bronił. Wiedział, że inspiracja tej antypolskiej demonstracji nie miała podłoża czysto nacjonalistycznego.

Ktoś musiał donieść Niemcom, że Ukrainiec, który przechwala się we wsi i okolicy, że „zabrał proboszczowi klucze od kościoła”, to miejscowy komunista. Polowanie na komunistów dostarczało Niemcom pretekstu do kolejnych aktów terroru. Gdy w 1942 r. rozpoczynała się akcja pacyfikacji Zamojszczyzny i we wsi narastała atmosfera grozy i zastraszania, musiało dojść do eskalacji zbrodni. Perfidny plan przewidywał, że antagonizmy polsko-ukraińskie będą narastały dzięki przesiedleniom Ukraińców do wiosek, skąd wysiedlano Polaków. Jednocześnie okupanci obawiali się, że ich zbrodnie mogą Polaków i Ukraińców zjednoczyć. Nie rezygnowali jednak z represji. Ksiądz Zygmunt był na celowniku. Przyjaciele namawiali go każdego dnia, by opuścił Gdeszyn. „Nie, nie odejdę, dokąd chociaż jeden człowiek będzie chciał przyjść na mszę” – odpowiedział. „To jest moje miejsce”. Wcześniej uciekł organista i chłopak, który mu pomagał na plebanii.

Oddał życie, gdy zaszła potrzeba

Kilka dni po odwetowej akcji polskich oddziałów partyzanckich wobec nasiedlonych Niemców we wsi Cieszyn w powiecie zamojskim – dowodził nią por. AK Franciszek Krakiewicz ps. Góral, a brali w niej udział także mieszkańcy Gdeszyna – 30 stycznia rano plebania została otoczona przez gestapowców. Księdzu Zygmuntowi pozwolono dokończyć odprawianie mszy, ale Niemcy czekali już w pomieszczeniu obok. Zażądali, by wydał Ukraińca, który mu zabrał klucze, ujawnił, kto tu jest komunistą i kto ma broń. Ksiądz odmówił. Powiedział, że jest kapłanem i będzie milczał. Wtedy zaczęli go bić.

„Jeśli nie powiesz, zginiesz!” – grozili. Odparł, że jest gotów na śmierć. Zalanego krwią wyrzucili z plebanii i popędzili drogą prowadzącą do lasu. Szedł, odmawiając różaniec i potykając się na śliskiej drodze. Wraz z nim pędzono grupę zakładników, Polaków. Ukraińcy biegli za nimi. Kilkaset metrów od kościoła, przed domem swojego ukraińskiego prześladowcy, otrzymał cios kolbą pistoletu i kilka strzałów. Dobił go strzał w głowę. Martwy upadł na oblodzoną ziemię. Do biegnących za nim także zaczęto strzelać. Wcześniej Niemcy zażądali, by przyznali się bądź wskazali, którzy spośród nich są ukraińskimi komunistami. To wtedy dopiero wielu z nich spadły łuski z oczu. Zapamiętano przeszywający nagłą ciszę okrzyk: „Chłopci, wkikajmy, bo zaraz nam to samo wsiom budy!”. Tylko paru co młodszym udało się uciec do lasu. Zrzucili po drodze kożuchy i buty. Z rąk gestapowców zginęło 29 mieszkańców Gdeszyna, Polaków i Ukraińców.

„…Chciałem tylko dorzucić, że ludzie potrafią umierać, gdy zajdzie potrzeba” – pisał urodzony w Gdeszynie pallotyn, ks. Jan Pałyga. „Że życie, chociaż tak ważne, nie jest najważniejsze. Że człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin, winien znać proporcje i wiedzieć, że życia za wszelką cenę ratować nie można”. Co jest przyczyną, pyta ten autor, gdy człowiek słaby zachowuje się jak bohater, a bohater okazuje wszelkie oznaki tchórzostwa? „Tajemnica ludzkiego ducha? Stan psychiczny? Łaska? Niełatwo dać odpowiedź… Człowiek, nawet ten najmarniejszy, z racji swoich powiązań z TYM, który jest u początków wszystkiego i ponad wszystkim, zdolny jest do rzeczy zdumiewająco wielkich…”.

Ksiądz Zygmunt Pisarski, ten, który nie zawahał się umrzeć za brata, choć był przez niego prześladowany, to postać wciąż prawie nieznana w Polsce, a i z pewnością na Ukrainie. Nie odpłacił złem za zło. Pokazał, że jest możliwe inne wyjście. Po zakończeniu ofiary mszy świętej sam złożył siebie w ofierze. Błogosławiony męczennik zasłużył, by zostać patronem tak dziś oczekiwanego, pełnego ukraińsko-polskiego pojednania.

Jego kult jest bardzo żywy w Trzęsinach, Gdeszynie i Krasnymstawie. W modlitwie za jego wstawiennictwem jest wezwanie: „Boże, który obdarzyłeś błogosławionego ks. Zygmunta Pisarskiego mocą do złożenia heroicznego świadectwa wiary w obliczu męczeńskiej śmierci poniesionej za tych, od których wiele wycierpiał, naucz nas miłować nieprzyjaciół…”.

Ewa Polak- -Pałkiewicz

Cytaty za: ks. Zbigniew Kulik, „Błogosławiony Zygmunt Pisarski. Kapłan i męczennik (1902–1943)”, Sandomierz 2019

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.