Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Czego nie rozumie KOD?

Kilka dni przed Bożym Narodzeniem Eurostat podał smutne informacje dotyczące jeszcze czasów rządów PO. Otóż w Polsce w 2014 r. zanotowano największe nierówności w zarobkach w całej Unii Europejskiej! Tak, dotyczy to czasów, gdy zaprzyjaźnione z premierem Tuskiem „obiektywne” media wzmacniały propagandę sukcesu à la zielona wyspa.

Spójrzmy nieco bliżej na dane Eurostatu. Wynika z nich, że w Polsce w 2014 r. 10 proc. pracowników zarabiało brutto mniej niż 2,3 euro na godzinę, podczas gdy 10-proc. grupa najlepiej zarabiających Polaków za godzinę pracy dostawała brutto nie mniej niż 10,6 euro. Dodajmy, że działo się to wszystko w tych samych latach, gdy w studiu TVN brylował socjolog Ireneusz Krzemiński, z bardzo pewną miną przekonujący, że – absolutnie, skądże! – w Polsce wcale nie rośnie rozwarstwienie, nie pogłębiają się podziały na zdecydowanie bogatszych i coraz biedniejszych. Cóż, sądzę, że w studiach mainstreamowych mediów w tamtym czasie ściany były na tyle dobrze wytłumione, że nie dało się słyszeć skrzeku rzeczywistości. A może nikt nie chciał tam sobie psuć nastroju?

KAT prawdę ci powie


Przy okazji: czy pro-KOD-owscy dziennikarze, którzy dziś tak bronią standardów zatrudnienia w mediach publicznych, wiedzą, na jak szeroką skalę uśmieciowiono stosunki pracy w komercyjnych telewizjach w ostatnich latach? A może wielki piewca „dziennikarskich standardów” Tomasz Lis opowie szerokiej publice o realiach zatrudnienia choćby w portalu NaTemat.pl? Dodajmy do tego fakt, o którym chętnie zapominają pro-KOD-owscy dziennikarze: już w 2014 r. objawił się znaczny kryzys zaufania odbiorców środków masowego przekazu do ich wizji polskiej rzeczywistości. Wygrana PiS-u wiązała się również ze wzmocnieniem znaczenia nie tylko prawicowych, ale również społecznościowych mediów: „Polska zwykłych ludzi” na własnej skórze odczuwała przecież, że proplatformerska wizja świata roztaczana przez mainstream nijak nie pasuje do rzeczywistości. I skutecznie spróbowała się przedrzeć z własnym przekazem.

Nieoczekiwanie na ciekawy i trafny opis tych realiów, ściśle związany z aktualną sytuacją opozycji i z dużym spadkiem zaufania do mediów, które przez lata wspierały PO, trafiłem w wydanym całkiem niedawno wywiadzie rzece z liderem heavymetalowej kapeli KAT – Romanem Kostrzewskim. Muzyk stwierdza, że media przeważnie pokazują ludzi zamożnych, pięknych, z dobrych rodzin i gloryfikują obraz sukcesu, który jest sprzeczny z poziomem życia większości Polek i Polaków. I dalej mówi: „KOD nie dotyka problematyki ludzi biedniejszych, ale zajmuje się sprawami wolności, demokracji. Poczucie wolności dla człowieka, który ledwo wiąże koniec z końcem, nijak się ma do poczucia wolności kogoś przyzwyczajonego do życia na wysokim poziomie. Problemy, z jakimi zmagają się Polacy, dotyczą przede wszystkim kwestii materialnych, masa naszych rodaków żyje w ubóstwie”.

Kilka pytań do Michnika

To znamienny cytat, ponieważ muzyka trudno podejrzewać o jakiekolwiek pro-PiS-owskie czy szerzej – prawicowe sympatie. Od wielu innych reprezentantów także środowisk artystowskich różni go jednak to, że ma głęboki kontakt z polską prowincją. I choć dobrze mu się powodzi, to wciąż widzi tę zwykłą Polskę, niezapośredniczoną przez liberalne media, które tańczą tak, jak grają im superbeneficjenci transformacji. Kostrzewski, w odróżnieniu od nich, dobrze rozumie, dlaczego nikt dziś specjalnie nie chce współodczuwać z opozycją, poza jej poplecznikami z nielicznych polskich metropolii.

Demiurdzy polskich przemian, tacy jak Adam Michnik, przez lata przekonywali Polaków, że przecież liczą się mechanizmy rynkowe, że trzeba odciąć od pieniędzy roszczeniową część „tęskniącego za PRL-em” społeczeństwa. Dziś można zapytać: Panie Michnik, skoro dziś jeździ Pan po kraju i skarży się, że ubyło dla Agory zamówień publicznych, czy nie oznacza to przypadkiem, że to Pan jest homo sovieticusem? Tyle że z górnej półki... Jakże to tak, to za państwowe pieniądze przez lata utrzymywał Pan swoją firmę i z państwowych środków płacono w Agorze wysokie dywidendy dla zarządu? I bez państwowych pieniążków trzeba powoli zwijać kramik? Ach, ten realny liberalizm i jego wstydliwe tajemnice, na których budowano potęgę salonu. I nie wstyd Panu było przed Leszkiem Balcerowiczem żyć z państwowego kapitalizmu – a bezwzględne mechanizmy rynkowe zostawić dla rzeszy polskiej biedoty?

Pro-KOD-owskie elity w swojej przeważającej części kompletnie nie rozumieją tego, co się dziś dzieje. Bardzo łatwo przychodzi im krzyczeć, że „PiS kupiło biedotę”: zbyt przyzwyczaili się do tego, że pieniądze publiczne są przede wszystkim dla nich. I to oni przez lata, na przeróżne sposoby, od zamówień publicznych dla „właściwych” firm, przez reklamy spółek skarbu państwa w tzw. obiektywnych mediach, po granty dla odpowiednich osób i instytucji, kupowali tych, co trzeba, żeby III RP funkcjonowała jako swoisty dystrybutor zasobów dla odpowiednich ludzi. To dlatego taki skowyt wzbudziła rewolucja 500+ (i długo jeszcze będzie go budziła), ponieważ uderzyła w fundamenty myślenia i praktyki superbeneficjentów transformacji, ale też części wyedukowanego na ich dogmatach społeczeństwa.

Byt i świadomość

Program 500+ niesie liczne pozytywne konsekwencje nie tylko w wymiarze praktycznym. 500+ jest bluźnierstwem dla dogmatyków „szoku transformacji”. Dlaczego? Otóż większość elit III RP przyzwyczajona jest do myślenia, że niższe warstwy społeczeństwa, które stanowią znaczną część „masy ogólnej” narodu, powinny grzecznie i cicho znosić swój los według zasady: dla nas bonusy, dla was szok. A zatem: „Polacy klasy B” powinni akceptować zwijanie państwa, potężne dysproporcje zarobkowe, uśmieciowienie stosunków pracy, fatalne perspektywy emerytalne, rosnące kolejki do lekarzy, życie w pułapce chwilówek, nieledwie ostentacyjny brak zainteresowania elit sprawami Polski prowincjonalnej itp. Jasne, w ostatnich latach coraz trudniej było już ukryć, co się wyprawia, pojawiły się swoiste wentyle bezpieczeństwa: znakomita skądinąd publicystyka Grzegorza Sroczyńskiego w „Gazecie Wyborczej”, wnikliwe teksty Rafała Wosia w „Polityce”, Filip Springer swoimi książkami znacznie przeorał myślenie o prowincjonalno-uboższej III RP. Naprawdę polecam jego ostatnią książkę „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast”.

Jednak większość KOD-owskich elit (choć i wśród publicystów prawicy nie brak tego typu myślenia), mentalnie wychowanych na Balcerowiczu, wciąż sądzi, że realny liberalizm plus neopańszczyźniany ład to najlepsze, co mogło się zdarzyć naszemu społeczeństwu. A dziś cierpią – nie dość, że 500+ bardzo szybko zrujnowało ich sposób myślenia, to właśnie sami doświadczają bolesnych psychicznie i materialnie skutków zakręcenia kurka z publicznymi pieniędzmi. Ot, nie dostają dziś tego, czego dekadami odmawiali innym.

Jednak koniec: ktoś mnie zapytał niedawno, dlaczego jestem tak niechętny KOD-owskim elitom, skoro sam ewidentnie jestem uformowany w duchu tzw. postępowej inteligencji. Otóż właśnie dlatego, że pamiętam, czym była ta postępowa inteligencja u swoich przedwojennych źródeł, czuję kompletną awersję do jej parodii, jaką stanowią Kijowski, Petru, Schetyna, Czarzasty et consortes. Na nic lepszego niż obojętne wzruszenie ramion i garść szyderstw nie zasłużyli – bo tyle na ogół mieli dla „gorszej Polski”

Krzysztof Wołodźko

za:niezalezna.pl/91372-czego-nie-rozumie-kod

***

Polonia Institute popiera rząd PiS i ostrzega przed KOD

Amerykański Instytut Polonia (Polonia Institute) wyraził poparcie dla rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz ostrzegł przed działaniami tzw. Komitetu Obrony Demokracji. Organizacja wystosowała list do polskiego ambasadora w USA.

Instytut podkreślił, że robi to „w czasie bezwzględnego i brutalnego zamachu na demokratycznie wybraną reprezentację narodu polskiego”.

Autorzy listu wyrazili zaniepokojenie działaniami używającego przemocy tzw. KOD. Zapowiedzieli, że zwrócą się do amerykańskiego rządu o zaklasyfikowanie KOD jako organizacji terrorystycznej” i o odrzucenie starań wizowych dla członków komitetu.

Instytut uzasadnił to m.in. tym, że przywódcy KOD otwarcie nawołują do destabilizacji kraju, a wielu jego członków to „dawni funkcjonariusze b. komunistycznej tajnej policji”.

To przede wszystkim wyraz troski o Rzeczpospolitą – ocenia prof. Mieczysław Ryba, historyk, wykładowca KUL i WSKSiM.

– Jeśli bierzemy pod uwagę naszą pozycję międzynarodową, to przez ostatnie lata była  ona niska, ponieważ nie było samodzielności polityki polskiej. I z tej perspektywy, jeśli zna się historię i widzi się, co się działo, gdy wynoszono wewnętrzny konflikt na arenę międzynarodową lub gdy doprowadzano do anarchii choćby przez zrywanie sejmów, widząc cały ten kontekst międzynarodowy – współczesny i historyczny – wyraża się troskę o to, co się z Polską dzieje. Dla Polski (mającej pewne szanse rozwoju, odbicia się w wielu aspektach życia społecznego i politycznego) przez tę anarchię, a zarazem coś w rodzaju targowicy, jest zagrożenie, że to wszystko może być zaprzepaszczone – komentuje historyk.

Instytut Polonia, z siedzibą w Los Angeles podkreślił, że chce aktywnie promować i chronić interesy Polski oraz zwalczać przejawy antypolonizmu. List podpisał reprezentujący zarząd Jan Michał Małek – polonijny przedsiębiorca z USA, były członek Kongresu Polonii Amerykańskiej.

za:www.radiomaryja.pl/informacje/polonia-institute-popiera-rzad-pis-ostrzega-kod/

***

Upadek elit

Próba puczu czy polityczna tragifarsa Wydaje się, że anarchię na poziomie Sejmu udało się dziś w Polsce opanować. Neotargowiczanie uruchomili zatem swoją aktywność na poziomie władzy sądowniczej. 13 grudnia znowu pokazał w Polsce swą groźną wymowę. To właśnie na ten dzień opozycja szykowała wielkie demonstracje pod hasłem wypowiedzenia posłuszeństwa władzy. Podpisany pod apelem Komitetu Obrony Demokracji pułkownik Adam Mazguła dawał jasny sygnał dla ludzi dawnych służb i armii, że należy ponownie się zmobilizować, by chronić swoje przywileje (tym razem emerytalne). Na 13 grudnia pierwotnie była szykowana debata o Polsce w Parlamencie Europejskim (ostatecznie się odbyła 14 grudnia). Podczas owej debaty europoseł Janusz Lewandowski niby przypadkiem zestawił krwawe wydarzenia w Aleppo z wydarzeniami związanymi „z łamaniem demokracji” w Polsce.

Bitwa o władzę Patrząc na skalę przygotowań, a zarazem na radykalizm działań opozycji, można śmiało powiedzieć, że do starcia musiało dojść, bo jak wiadomo, nie chodzi o żadną demokrację, ale po prostu o władzę. Jeśli musiało dojść do konfrontacji, to dla władzy o wiele lepiej jest, że stało się to pod tak abstrakcyjnym pretekstem, niż gdyby chodziło o jakiś realny problem społeczny (niegdysiejszy radykalny protest Samoobrony miał o wiele bardziej realne podstawy – obrona rolników przed wyzyskiem bankowym).

Zatem rozegrała się bitwa wykazująca niebywałą agresję sfrustrowanej brakiem władzy lewicowej opozycji i ludzi dawnych służb. Kwestia ta została obnażona przy okazji ostatniego starcia. Dlatego dalsza okupacja mównicy sejmowej, podczas przerwy świątecznej (Sejm wszak nie obraduje) przypomina jakiś kabaret. Jeszcze przed kilku laty prezydent Bronisław Komorowski wypowiadał się w niezwykle ostrych słowach o blokowaniu Sejmu w czasie demonstracji „Solidarności”. „Blokada Sejmu – wołał – jest zjawiskiem nieprawdopodobnie groźnym. Powinna spotkać się ze zdecydowanym odporem opinii publicznej i wszystkich sił politycznych. Próbowano na pewien czas skutecznie ubezwłasnowolnić serce polskiej demokracji. To wymaga ostrych decyzji i reakcji ze strony władzy wykonawczej w Polsce”.

Dzisiaj zarówno Komorowski, jak i cała lewicowo-liberalna opozycja wspierają blokowanie mównicy sejmowej i agresję demonstrantów KOD wobec posłów. Co więcej, za niedopuszczalne, antydemokratyczne uznaje ona przeniesienie obrad Sejmu do Sali Kolumnowej, gdyż rzekomo naruszone zostały regulaminowe procedury. Śmieszność tej argumentacji jest niewiarygodna. Nie są naruszone procedury, gdy ktoś uniemożliwia prowadzenie obrad, okupując mównicę sejmową, gdyż w ten sposób broni się demokracji. Natomiast przeniesienie obrad do innej sali, by uchwalić budżet, to ma być, według opozycji, działanie pozaprawne.

Widać tutaj wyraźnie, że argumentacja ludzi spod znaku układu pookrągłostołowego jest niewyobrażalnie przewrotna. Kontekst historyczny Wydarzenia sejmowe ostatnich dni przypominają naszą polską, dramatyczną historię. Zablokowanie mównicy sejmowej i fotela marszałka Sejmu przez opozycję liberalną przywołują czasy, gdy dochodziło do zrywania Sejmu. Liberum veto stanowiło patologię polskiego życia politycznego w wieku XVII, a szczególnie w XVIII.

W 1652 roku poseł województwa trockiego Władysław Siciński nie zgodził się na przedłużenie Sejmu poza przewidziany czas sześciu tygodni i Sejm przerwał. W 1669 roku poseł wołyński Jan Aleksander Olizar zerwał Sejm przed jego zakończeniem. Później wielu posłów zrywało Sejmy w trakcie ich obrad, uniemożliwiając praktycznie reformę Rzeczypospolitej. Tym sposobem doprowadzono w XVIII wieku do całkowitego jej upadku. W życie państwowe wdarła się anarchia, którą bardzo skrzętnie wykorzystały państwa ościenne.

Posłowie zrywali Sejmy nie tylko na skutek intryg magnatów, chroniących swoje interesy za wszelką cenę (nawet za cenę upadku Rzeczypospolitej), ale nade wszystko za poduszczeniem obcych dworów. Berlin, Wiedeń czy Petersburg bardzo chętnie wspierały procesy anarchizacji polskiego życia państwowego, które ostatecznie doprowadziły do rozbiorów. Ci, którzy bronili patologicznego zwyczaju możliwości zrywania Sejmu, powoływali się na „złotą wolność” stanowiącą podwaliny tzw. demokracji szlacheckiej. W imię demokracji wprowadzono w kraju nieznośny chaos i anarchię. Wszelkie próby naprawy ustroju były blokowane i oprotestowane tak w Polsce, jak i na dworach obcych monarchów.

W czasie uchwalania Konstytucji 3 maja poseł kaliski Jan Suchorzewski wyciągnął na środek sali swojego kilkuletniego syna. Krzyczał: „Zabiję własne dziecię, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje”. Nie przeszkadzało mu to później udać się do Wiednia i na tamtejszym dworze cesarskim skarżyć się na Rzeczpospolitą. Twierdził, że był bity i deptany przez posłów uchwalających Konstytucję. Wszystko to wyglądało skrajnie tragikomicznie, gdyż w Austrii, dokąd pojechał się żalić, nie było żadnej „demokracji szlacheckiej” oraz Sejmu, który można by było zerwać.

Z równie wielką skargą pojechali do carycy Katarzyny II targowiczanie, prosząc ją o militarną interwencję w obronie demokracji w Rzeczypospolitej. I tu kolejny paradoks: sprawująca rządy absolutne Katarzyna miała bronić demokracji w naszym rozdemokratyzowanym kraju. Wszystko skończyło się kolejnymi rozbiorami. Warto te historyczne zaszłości przypominać, by uświadomić ludziom, do czego prowadzi polityczna anarchia. Nowa odsłona konfliktu Kiedy przed świętami Bożego Narodzenia zaczęła się na sali sejmowej okupacja mównicy sejmowej, czasy saskie stanęły nam przed oczyma raz jeszcze. Konsekwentna okupacja mównicy przy prawie do immunitetu, jaki przysługuje posłom (a więc braku możliwości użycia siły przeciwko parlamentarzystom), mogła doprowadzić do nieuchwalenia budżetu, a co za tym idzie – po pewnym czasie do rozwiązania Sejmu i nowych wyborów. Gdyby się ten zwyczaj utrwalił, skłoniłby opozycję w nowym parlamencie do działań analogicznych, co w konsekwencji musiałoby doprowadzić do upadku Rzeczypospolitej.

Po odejściu Andrzeja Rzeplińskiego z Trybunału Konstytucyjnego wydawało się, że tutaj chaos się skończy. Jednak sędzia Waldemar Żurek z Krajowej Rady Sądownictwa oraz Krystian Markiewicz stwierdzili, że nie będą uznawać wyroków Trybunału, gdyż w jego skład zostali włączeni sędziowie Mariusz Muszyński, Henryk Cioch i Lech Morawski (ich zdaniem, niezgodnie z procedurami). Anarchizacja polskiej władzy sądowniczej może być równie groźna jak anarchizacja prac władzy ustawodawczej. Wszystko to pokazuje, z jak wielkim upadkiem elit w Polsce mamy do czynienia i jak ważna jest nieustanna walka o naprawę państwa. Należy zatem mobilizować wszystkie środowiska patriotyczne, wszak zwycięstwo „targowicy” musiałoby oznaczać kolejny upadek Rzeczypospolitej.


prof. Mieczysław Ryba

za:www.naszdziennik.pl/mysl/173271,upadek-elit.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.