Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

„Tygodnik Powszechny”, czyli jaki?

Początek roku przyniósł miłą informację: „Tygodnik Powszechny” wyprowadzi się z dotychczasowej kościelnej siedziby wskutek wypowiedzenia umowy. Oczywiście, od razu wywołało to lament i pomstowanie na „krzywdę” zadaną tej redakcji. Jest się jednak z czego cieszyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę dorobek „Tygodnika”, który od dekad pracuje także i na to, by poza dotychczasowym lokum tytuł ten został w końcu pozbawiony pewnego ważnego przymiotnika…

Narracja postępowa jest równie prosta, co siermiężna: „obcy” i nielubiany arcybiskup zadał symboliczny cios redakcji zasłużonego czasopisma, która musi oto opuścić historyczne mury… Cios symboliczny, ale bolesny, niezrozumiały, zaskakujący i niesprawiedliwy, bo środowisko „TP” stanowi przecież okno polskiego Kościoła na świat, wnosi tak potrzebny powiew świeżego powietrza itd. Słowem: robi wszystko to, co miłe liberalnym mediom i intelektualistom. Narracja ta pomija jeden, bardzo ważny szczegół: „Tygodnik Powszechny” od dawna przeczy przymiotnikowi manifestowanemu w podtytule, jest po prostu liberalnym „czasopismem społeczno-politycznym”, podejmującym różne kwestie moralne i religijne w perspektywie liberalnego chrześcijaństwa. To właściwy dorobek tego tytuły, na dodatek dorobek starannie wypracowany na przestrzeni dekad.

Powszechnie znane są uwagi wystosowane przez Jana Pawła II w liście skierowanym do Jerzego Turowicza:

Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w „Tygodniku Powszechnym”. W tym trudnym momencie Kościół w „Tygodniku” nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; „nie czuł się dość miłowany” – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los „Tygodnika Powszechnego” i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu.

Fragment ten, zdaniem apologetów „Tygodnika”, stanowić miał wypadkową kilku okoliczności, redakcyjnych, politycznych, transformacyjnych, ale i roli pełnionej w otoczeniu papieża przez osoby, które nie były względem „Tygodnika” życzliwe. Patrząc z perspektywy czasu „oddziaływanie tych wpływów” bynajmniej nie ograniczało się do kontekstu, w którym powstał ten list, a to, że Kościół „nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać” nie było dziełem okoliczności, ani wypadkiem przy pracy. Patrząc z perspektywy ostatnich dekad, to raczej… wyraz ugruntowanej linii, jaką tytuł ten realizuje. Czy to diagnoza „nieżyczliwa” albo „przesadzona”? Odpowiedzi na to pytanie udzielić można analizując materiały publikowane choćby i tylko w tym roku. Ujmując rzecz w sposób możliwie najżyczliwiej, redakcja „Tygodnika Powszechnego” nie tylko od dekad znajduje się w pozycji „życzliwego pochylenia” nad „problemami Kościoła”, zwłaszcza Kościoła w Polsce, posiada ona swój własny program, wizję tego, jak ten Kościół ma wyglądać, jaki ma być katolicyzm i jaka powinna być społeczno-polityczna rola laikatu, zwłaszcza w tym szczególnym momencie, w którym perspektywa najbliższych kilku lat określana jest nad urną wyborczą.

Jest to rzeczą dobrze znaną, ale równocześnie… wiele już lat minęło od czasów, kiedy to „Tygodnik” postrzegany był jako „okno na świat”, pismo odznaczające się intelektualną odwagą i kręgosłupem w groźnych realiach minionej epoki, a katolicki intelektualista w Polsce nie wyobrażał sobie, by z tytułem tym nie mieć kontaktu… Dziś tytuł ten pełni inne funkcje, zmienił się także i profil czytelnika. Co ciekawe: dla niektórych to wciąż tytuł bardzo ważny, wręcz sztandarowy, jedyny, wyjątkowy, źródła nadziei i dostawca życiodajnego powietrza w tej zatęchłej polskiej atmosferze, jedyna znośna postać polskiego katolicyzmu itd… Warto więc zbadać, co w tym „oknie” można zobaczyć, jak wygląda ta „nadzieja” i jedyna słuszna, „nieobciachowa” forma „polskiego katolicyzmu”. Materiał jest przebogaty, więc ograniczmy się jedynie do niedalekiej przeszłości.

W 2012 roku Internet obiegło wspólne zdjęcie reaktora-senior „Tygodnika”, ks. Adama Bonieckiego, z Adamem „Nergalem”, „Holocausto” Darskim, wokalistą Behemota znanym z antychrześcijańskich ekscesów lub – jak woli strona progresywna – niegroźnych „performance’ów”.

Nergal chwalił księdza redaktora-seniora, że ten „stawał w jego obronie w niejednej debacie publicznej, narażając się tym samym hierarchom kościelnym”.

Darski podarł egzemplarz Pisma Świętego (2007), znieważył Krzyż Chrystusowy (rzecz upubliczniona na nagraniu, później usuniętym; 2018), wizerunek Matki Bożej (2019), a w jego „dorobku” odnaleźć można wiele antychrześcijańskich treści, aż po utwór zatytułowany „Chwała Mordercom Wojciecha” (o jakże wymownej warstwie tekstowej: „To my jesteśmy młotem Apokalipsy, ostatnią nadzieją odradzającej się istoty, Waszym piekłem, naszym ukojeniem. I nie topory, lecz wspomnienia będą piły krew Waszą tam, na Armagedeońskich polach. Dziś my karcimy waszego, ścinamy głowę Watykanu Którą wyślemy zanim przyjdzie tam, gdzie wasza wiara rozpostarła swe brudne skrzydła”).

W roku 2013 ks. Boniecki opowiadał uczestnikom „Przystanku Woodstock”, że „Nergal” to „miły, spokojny i mądry człowiek”, który prezentuje „diabelskość z jasełek”, bo ta się sprzedaje, a „diabeł zupełnie innymi drzwiami wchodzi niż przez Behemotha”.

Ot ciekawostka, ale nie odosobniona, bowiem redakcja tego tygodnika posiada specyficzną „wrażliwość”- artystyczną, moralną, kościelną… co obrazował dla przykładu ks. Andrzej Luter, zaliczając katolików protestujących przeciwko wystawianiu bluźnierczej „sztuki” pt. „Golgota Picnic” do grona fundamentalistów, prawaków i kiboli.

Choć sprzeciw wobec tego spektaklu wyrażali wówczas świeccy, jak i duchowni, a poparcia dla tego protestu udzielił wówczas przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

Ks. Luter tłumaczył wówczas, że w sumie odbiór tej sztuki „zależy od wrażliwości”. Jedno jest pewne: redakcji „TP” nie brakuje specyficznej „wrażliwości”… Naturalnie jednak, uraziła ją akcja billboardowa „Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż” – bo to akcja nudna, strasząca grzechem, a wiadomo, nie należy „straszyć”, czyt.: przypominać o rzeczywistości grzechu, potępienia, istnieniu złych duchów.

Ale jak zawsze, są i wyjątki: dzięki „Tygodnikowi” dowiedzieć się mogliśmy, że jeśli piekło komuś grozi, to pewnikiem tym katolikom, którzy sprzeciwiają się masowej imigracji z krajów islamskich… „Bo co ci z tego, że zachowasz przy życiu siebie, swoje dzieci, istnienie Polski i dziedzictwa kulturowego, jeśli stracisz życie wieczne?” – pytał Szymon Hołownia. Więcej jeszcze, odkrycia tego rodzaju mogą zaprzeć dech w piersiach. Na przykład odnośnie Sodomii i grzechu „sodomskiego”. Jak w roku 2020 pisała w tym kontekście Małgorzata Kordowicz, ostanie pytanie, jakie prowokuje u niej tekst biblijny, jest następujące: „co w gościach Lota tak rozsierdziło mieszczan? Zasugerujemy, że może nie przypadła im do gustu bezpłciowość aniołów, i stąd już tylko krok do teorii współczesnego komentatora Roberta Henchetta, który winę Sodomitów upatruje przede wszystkim w ich homofobii”.

W roku 2015 inny autorytet katolicyzmu otwartego w Polsce, o. Ludwik Wiśniewski, pouczał polskich biskupów, że nie powinni wywierać nacisków na prezydenta (czyt.: prezentować katolickiego stanowiska) w sprawie konwencji antyprzemocowej, bo w ten sposób „biskupi uderzają w konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa i niszczą pokój społeczny”. Jak wiadomo, najważniejsza jest zasada rozdziału Kościoła i państwa wraz z „pokojem społecznym”. O. Wiśniewski przy innej okazji, już w roku 2018, przekonywał, że inicjatywa „Zatrzymaj Aborcję” to projekt „faryzejski”, „nieludzki”, a nawet „antychrześcijański”. Ale to nie powinno nikogo dziwić.

Poza integrystami, prawakami, tradycjonalistymi, zwolennikami „Kościoła konstantyńskiego” na wrażliwość redakcji „Tygodnika Powszechnego” nie powinni liczyć także i obrońcy życia, a nawet i ci wierni, których stanowisko w kwestii aborcji po prostu odpowiada katolickiej moralności. Zostało to w pełni i z mocą zamanifestowane w roku 2020… Dla przykładu, pamiętać warto słowa właśnie o. Wiśniewskiego: „Działacze związani z ruchem „Stop Aborcji” powołują się na św. Jana Pawła II i przeróżne autorytety. A ja przypomnę słowa naszego Pana, o których zwłaszcza biskupi i kapłani powinni pamiętać, bo są dane jakby specjalnie na dzisiejszą sytuację. Pan Jezus, zapytany przez uczonego prawnika, powiedział: »I wam, uczonym w prawie, też biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie« (Łk 11, 45-46). Człowiek jest przed prawem! Głosimy zasady i przepisy, ale nie widzimy konkretnych ludzi i ich ciężarów. To jest dzisiejszy, zasadniczy polski i katolicki problem – nasze nauczanie jest pustym gadaniem”. Dziwić też nie powinny rytualne porównania fundamentalistów, integrystów, kościelnych „moczarystów” do potępianych faryzeuszy. To motyw zgrany już aż do granic, oczywiście w imię „otwartości”…

Kontynuując przegląd: inny przedstawiciel „Kościoła otwartego”, dobrze znany ks. Alfred Wierzbicki, na tych samych łamach bronił genderowej konwencji Rady Europy, dystansując się od sprzeciwu biskupów, którzy wywołać mieli „wojnę kulturową”, a chodzi przecież o to, by był spokój… Ks. Luter to postać barwna, warto przytoczyć inne jego uwagi, przedstawione oczywiście na tych samych łamach: „Współcześni obrońcy czystości wiary znakomicie posługują się językiem moczarowców, czyli narodowych komunistów, którzy swoje apogeum wpływów mieli w Marcu’68”; „Ich współcześni następcy piszą o nas niemal w każdym tekście księża salonowcy albo ulubieńcy salonu”. A tak poza tym, to w Kościele istnieją, a nawet i pogłębiały się wówczas „praktyki wykluczające”, bo wierni (których w perspektywie postępowej należy koniecznie słuchać, chyba, że mówią rzeczy niepostępowe…) reagują oburzeniem na pewne słowa i zachowania, a nawet domagają się nakładania kar kościelnych.


Jeśli chodzi o katalog ówczesnych rozbieżności względem episkopatu (a równocześnie i względem katolickiej moralności i Magisterium Kościoła), „Tygodnik Powszechny” zajmował się także i kwestią zapłodnienia „in vitro”, atakując „język Kościoła”. Ks. Boniecki pisał wówczas tak: „Szanowni księża! Darujcie sobie wypowiedzi na temat in vitro, Wy nie rozumiecie miłości rodzicielskiej”, a dyskusja „o in vitro dotyczy bowiem konkretnych ludzi i ich głęboko ludzkich sytuacji”. Ot, po prostu: co tam duchowieństwo wie o miłości rodzicielskiej i głęboko ludzkich sytuacjach! Co Kościół może o tym wiedzieć i powiedzieć „urzędowo”? Inny ciekawy przypadek: o. Kasper Kaproń OFM ogłaszający koniec realiów „Christianitas”, rzeczywistości, w której Kościół identyfikował się ze społeczeństwem, a społeczeństwo było chrześcijańskie, tak jak i – mniej lub bardziej – chrześcijańskim charakterem odznaczał się porządek polityczny i sfera publiczna. W końcu nadszedł upragniony kres „epoki konstantyńskiej”, okropnego zaangażowania Kościoła w sprawy społeczno-polityczne, można być mniejszością i spokojnie wrócić do katakumb… Bycie strażnikiem rozdziału Kościoła od państwa jest rzeczą złożoną, bo nie jest to taki sterylny rozdział, o ile dotyczy kwestii, które w myśl „Kościoła otwartego” powinny być przedmiotem mobilizacji katolickiego laikatu. Ale wyjątek to wyjątek, dotyczy jedynie zagadnień wpisujących się w program.

Epokowa zmiana w Kościele to rzecz niezwykle ważna (demokracja, deklerykalizacja – itd.). Ks. Boniecki relatywnie niedawno pisał tak: „Jerzego Turowicza prymas Wyszyński publicznie upomniał z ambony, za artykuł o kryzysie w Kościele (1969 r.), stwierdzając, że w Kościele nie ma żadnego kryzysu, i że »można mówić co najwyżej o kryzysie publicysty«, który mówi o kryzysie w Kościele. Z moich doświadczeń: w 1967 r. napisałem w „Tygodniku” artykuł o zmarłym rok wcześniej holenderskim hierarsze z Den Bosch, biskupie Willemie Bekkersie. Tekst miał tytuł »Biskupie nauczanie«. Za pośrednictwem moich zakonnych przełożonych zostałem upomniany przez księdza Prymasa za to, że się »zabieram za biskupów nauczanie«. Owszem, styl mojego bohatera znacznie się różnił od stylu naszych biskupów”. A dalej: „Opisując przykrą rozmowę z kardynałem Wyszyńskim po publikacji debaty o ekumenizmie, Mazowiecki wspomniał: »Chciałem mu wytłumaczyć, że publikujemy takie teksty dla dobra Kościoła. Ale ksiądz prymas mi przerwał: ‘O tym, co jest dobre dla Kościoła, decyduję ja’«. Deo gratias! Doczekaliśmy, Oto i nowa epoka Kościoła”.

Pamięta ktoś jeszcze (eks)ks. Charamsę? Tego od Eduardo i „jestem księdzem gejem i nie będę za to przepraszał”? Nim sytuacja stała się jasna (i bardzo wymowna), atakował on na łamach „Tygodnika” ks. Dariusza Oko, z którym to redakcja „TP” ma swoje własne porachunki, bowiem ks. Oko stał się najbardziej rozpoznawalnym polskim duchownym atakującym homoseksualną infiltrację Kościoła i próby manipulowania katolicką etyką (i antropologią) zgodnie z interesami tęczowego lobby. Sprawa ta była tak poważna, że zdystansowała się od tego Józefa Hennelowa, podkreślająca, że jej zdaniem „dla rzetelnej krytyki przemocy jako metody duszpasterskiej wystarczyłby wywiad z mądrym teologiem”. A „kwestia homoseksualna”, tak jak i gender, aborcja, demokratyzacja, liberalizacja itd., są najważniejszymi punktami programowymi „katolicyzmu otwartego”, więc sprawa Charamsy być może nie była wyrazem beztroski czy wpadką… Redakcja głosem redaktora-seniora zapewniła, że nie wiedziała, że Charamsa jest homoseksualistą planującym coming-out, a zarazem przeprowadza przedsynodalną operację przygotowania medialnego gruntu. „Nie uważamy – pisał wówczas ks. Boniecki – by manifestacja ks. Charamsy wpłynęła na obrady Synodu, a jeżeli, to raczej w sposób przeciwny do zamierzonego. Co się zaś tyczy tego, czy jego postępowanie po publikacji w TP zmieniło jej odbiór – tym bardziej nie zamierzamy rezygnować z podejmowania problematyki, którą poruszył. Nadal jesteśmy przekonani o słuszności sprzeciwu wobec »przemocy językowej« używanej w głoszeniu Ewangelii, w jej obronie i w jej imię”. Z tą przemocą językową sytuacja jest ciekawa, bo praktyka pokazuje, że jest naganna, chyba że stosuje się ja wobec tych, którym nie po drodze z „Kościołem otwartym”: względem „obrońców czystości wiary”, fundamentalistów, integrystów itd…

Wracając jednak do kwestii homoseksualizmu, czy kogoś zdziwiło to, że „Tygodnik” powszechny znalazł się w gronie patronów medialnych akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”, zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii, Grupę Polskich Chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza” i Stowarzyszenie na rzecz Osób LGBT „Tolerado”? Wiadomo: „Tygodnik” chciał dobrze, rzecz była słuszna i szlachetna, znaleźli się jednak ludzie źli lub po prostu nierozumiejący głębi przesłania tej akcji… Stołeczna „karta LGBT+” i „Tęczowy Piątek”? Trudno, by nie wzbudzały entuzjazmu, bo polskie „matki mają dość” – jak twierdził „Tygodnik” – homofobii, wykluczenia, dyskryminacji itd.

W kontekście płci i seksualności, krytyka tygodnika dotyka nie tylko duchowieństwa, biskupów (zwłaszcza polskich), ale i papieży – w tym i papieża Franciszka, który w trakcie spotkania z polskimi biskupami mówił o „prawdziwej kolonizacji ideologicznej” i jej postaciach. Franciszek wypowiedział wówczas następujące słowa: „Jedną z nich – mówię to jasno z »imienia i nazwiska« – jest gender! Dzisiaj dzieci w szkole – właśnie dzieci! – naucza się w szkole: że każdy może wybrać sobie płeć”. Artur Sporniak krytykował „determinację papieży w krytykowaniu gender”, mającej rzekomo ujawniać „lęk przed wyzwaniem poważniejszym niż tylko płeć kulturowa”. Dlaczego? Bo „Kościół czeka konfrontacja religijnej wizji człowieka z wynikami rewolucji naukowej”… „Czy Kościół nie popełnia podobnego błędu, jak w reakcji na kryzys wywołany kopernikanizmem w XVI w.? Wtedy pytał, czy rzeczywiście Ziemia krąży wokół Słońca, zamiast zapobiegliwie pytać: jak zmieni się kontekst wiary i ona sama, jeśli Kopernik ma rację? Dziś – przy całej odmienności problemów – również zachowawczo i obronnie pyta czy homoseksualizm i transpłciowość mają podłoże biologiczne, czy są naturalne? Zamiast pytać: jak zaproponować tym ludziom drogę do właściwej człowiekowi pełni i szczęścia?” – pisał wówczas Artur Sporniak. Ten sam Sporniak bardzo symptomatycznie stawiał w roku 2017 kwestię katolickiej oceny antykoncepcji. Logikę tego wywodu doskonale znamy, jest zresztą regularnie powtarzana, z godnie ze strategią realizowaną także poza granicami Polski. A więc: od ogłoszenia „Humane Vitae” katolicka ocena antykoncepcji jest kontestowana, ludzie odchodzą od Kościoła, trzeba więc zmienić w Kościele to, co ludzi odpycha. W konkluzji: „trwałość kontestacji świadczy o braku recepcji nauczania, a brak recepcji oznacza, że Magisterium gdzieś popełniło błąd”.

Ot, paradoks: „obsesję” na punkcie płci i seksualności mają mieć „konserwatyści” (fundamentaliści, „moczarowcy”…), ale wydaje się to klasycznym przykładem przypisywania oponentom własnych priorytetów programowych. Inna, bardzo znana postać katolicyzmu „otwartego”, o. Jacek Prusak przekonywał jeszcze nie tak dawno temu, że „czym innym jest esencja katolicyzmu, a czym innym jego kulturowa odsłona”, a skandal pedofilski pokazał że „system kościoła klerykalnego, opartego na władzy mężczyzn jest wadliwy, niezgodny z wolą Boga”. Zresztą o. Prusak jest też dyżurnym ekspertem od kwestii homoseksualizmu i błędu rzekomo polegającego na odsuwaniu homoseksualistów od dostępu do kapłaństwa – była taka watykańska instrukcja, której to na łamach „Tygodnika” poświęcono programowo stosowne miejsce. W zakresie samej roli eksperckiej o. Prusaka trudno uwolnić się od skojarzenia z innym jezuitą – o. Jamesem Martinem.

Pod pewnymi względami przełomowy charakter posiadał rok 2020. Mogliśmy się dowiedzieć naprawdę wiele o linii, wrażliwości (religijnej, moralnej, społecznej) i optyce „katolickiego czasopisma społeczno-politycznego”. I tak, w kontekście orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego o sprzeczności przesłanki eugenicznej z konstytucją ks. Boniecki pisał o tym, że nie sposób wymagać od zwykłego człowieka „heroizmu”, ani tym bardziej karać, jeśli na heroizm nie ma ochoty. W czasie proaborcyjnych protestów organizowanych w dobie epidemii ks. Boniecki pisał tak: „tysiące ludzi na ulicach protestuje przeciw wymuszaniu heroicznych decyzji przy użyciu prawa karnego. Podjęcie lub niepodjęcie decyzji heroicznej jest poza zasięgiem prawa karnego. Heroiczne (zwane uczenie „supererogacyjne” czy po prostu chwalebne) decyzje podziwiamy, bo realizują ideał człowieczeństwa. W wielu sytuacjach można, a czasem trzeba je wspierać – jak w tym przypadku – przez zapewnienie realnej pomocy w niesieniu ich konsekwencji, w niesieniu ciężarów związanych z opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem. Straszenie ewentualnością kar (doczesnych lub wiecznych) za ich zaniechanie jest strasznym nieporozumieniem i z pewnością nie jest pomocą tym dramatycznie rozdartym ludziom”. Ojciec Prusak powoływał się na o. Giertycha przekonującego uczenie, choć nietrafnie, że opierając się na mądrości Kościoła i nauce Akwinaty odrzucić należy sądową zmianę aborcyjnego status quo jako rzecz nieroztropną i przeciwną właściwie rozumianej sztuce politycznej. Z kolei Zuzanna Radzik rozprawiała się z „patriarchatem”, co warto szerzej przytoczyć:

„To międzypokoleniowe, wspólne »wypierdalać« jest serio też o patriarchacie. Więc lepiej odróbcie szybko z lekcje z tego, co to jest, jak działa i jak się tego pozbyć. Bo inaczej następny wkurw kobiet będzie wymierzony w was. To jest protest kobiety ucieleśnionej. Wcielonej. Nad jej ciałem państwo i Kościół chcą mieć kontrolę. W Kościele dominuje wciąż teologia macicy, dla niepoznaki nazywana teologią ciała i broniona do upadłego jako dziedzictwo polskiego papieża. Teologia macicy, czyli wywodzenie roli kobiet z jej potencjalnego (choć nikt nie spyta, czy chcianego) macierzyństwa, przed którym trudno uciec. W państwie właściwie to samo, odkąd politycy tak bardzo chcą podporządkować dostępne Polkom usługi medyczne nauczaniu Kościoła. I stąd może te zabiegi, by decyzję o macierzyństwie utrudnić: tabuizowanie permanentnie niedostępnej edukacji seksualnej, marny dostęp do ginekologów, pełnopłatna antykoncepcja, ograniczenie usług związanych z kobiecym zdrowiem reprodukcyjnym, wycofanie państwowego finansowania innych usług medycznych”.

Radzik przekonywała Czytelników, (a może raczej: Czytelniczki) że „Państwo i Kościół łudzą się, że mogą zadecydować za kobiety. Jedna i druga instytucja mają zwyczaj rozwiązywania naszych spraw ponad naszymi głowami. O naszych potrzebach i odczuciach ani o tym, czy nie jest nam zbyt trudno z tym, co nas spotyka – nie mają zwyczaju słuchać. Nie mówiąc o zastanawianiu się, jak nas realnie wesprzeć”. Patriarchat, prawa reprodukcyjne, teologia macicy… jak widać, takie postawienie kwestii odpowiada linii, wrażliwości i programowi. I nikt nie powinien się temu dziwić.
 
Także w kontekście proaborcyjnych protestów, psycholożka Beata Zadumińska przekonywała, że za część kobiecej traumy związanej z aborcją odpowiadają pro-liferzy („twierdzą, że przerywanie ciąży zawsze skutkuje syndromem postaborcyjnym”). Więcej nawet: „Kobieta, która nie dostaje kulturowego prawa do przeżywania przyjemności, jest w jakimś sensie atakowana za akt przyjemności. Żyjemy w czasie, w którym za przeżycie przyjemności należy liczyć się z karą. Dlatego czasem mam wrażenie, że w zakazie aborcji nie chodzi o ochronę życia, tylko o kontrolowanie procesu emancypacji kobiet”. W rozmowie z „Tygodnikiem” Dorota Segda – poza rozpływaniem się nad tym, że taki tytuł i środowisko istnieje – stawiała sprawę jasno: „To, czego dopuścił się Trybunał Konstytucyjny pod rękę z Kościołem , stanowi pogrzeb praw człowieka w Polsce. To wyraz takiej pogardy i nienawiści w stosunku do kobiet, że pożałują tego, mam nadzieję. Siła jest kobietą”. Przy okazji stawiała też wiele retorycznych pytań: „Co ma wspólnego Jezus z nietolerancją wobec osób LGBT, z tą aborcyjną hipokryzją i patriarchatem? Dlaczego katolicyzm w Polsce wylądował w Radiu Maryja? Dlaczego miłosierdzie zastąpiono pychą?”. Oczywiście, Segda podkreśliła przy tym, że „z takim Kościołem, wypranym z chrześcijaństwa, nie chce mieć nic wspólnego”, gdyby Czytelnicy i Czytelniczki mieli jakieś wątpliwości i trzeba było je dodatkowo rozwiać. Do tego dodać można kpiny felietonisty Jana Klaty, czy wymowne komentarze graficzne, jak np. ten o „wolności słuchającej pogadanki o zasadach savoir-vivre’u obowiązujących na barykadzie”, czy ten przedstawiający „biskupa podczas tradycyjnej gry w trzy parafie i pedofila”. Ot, taki wyraz wrażliwości, zmysłu wiary i współodczuwania z Kościołem…

Przegląd ten mógłby być o wiele szerszy, ale byłoby to zbędne. To, co oferuje „katolicki tygodnik społeczno-polityczny”, widać doskonale. Doskonale rysuje się też jego wizja Kościoła i chrześcijaństwa. A także to, dlaczego jest on tak ważny dla pewnych środowisk i sztandarowy; na czym polega jego wyjątkowość, dla kogo jest źródłem nadziei i znośną – bądź po prostu tolerowalną – postacią polskiego katolicyzmu.

za: www.pch24.pl

***
Nic nowego. Piekło od wieków miało swoich ludzi wśród ...ludzi. Biednych zwiedzeńców. Szkoda. Wszak to ludzie. Z duszą.
A przy okazji kiedyś TP to było COŚ!
A teraz?...
kn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.