Jakiś Janukowycz chce władzy w Polsce

Rozjeżdżanie czołgami dziewczyn w Irpieniu czy rozstrzeliwanie mieszkańców Buczy przywodzą na myśl masakry w Samaszkach w 1995 r. czy Ałchan-Jurcie w 1999 r. W 2007 r. Donald Tusk mówił o sprawcy masakr Czeczenów: „Chcemy dialogu z Rosją taką, jaka ona jest”. W 2009 r. „Gazeta Wyborcza” miała na czołówce artykuł Putina.

Mam to przed oczami, gdy słyszę polityków przekrzykujących się w telewizyjnych studiach, kto bardziej antyrosyjski. I sprawdzam na YouTubie, czy spada liczba odsłon prorosyjskiej prawicy. Coś tam spada, ale tym inteligentniej sączącym przekaz Putina – nie bardzo. W III RP, z wyjątkiem lat 2007–2014, wolno było słownie krytykować Rosję, ale próby prowadzenia konsekwentnej polityki antyrosyjskiej były bezwzględnie zwalczane, łącznie z tuszowaniem przez media mordu w Smoleńsku.

Nie ma żadnej opcji niepodległościowej poza PiS, zwycięstwo układu PO–Polska 2050–PSL–Lewica–Konfederacja oznaczałoby rządy rosyjsko-niemieckie w Polsce, czyli jakiegoś Janukowycza, tylko zainstalowanego dzięki wyborom. A one są zawsze niekończącą się równią pochyłą. Niekończącą się, bo ostatecznym celem Rosji jest zawsze eksterminacja narodów, które podbija.

Piotr Lisiewicz

za:niezalezna.pl