Wszyscy ludzie carusia

Od początku wojny Władimir Putin zdawał się liczyć na rosyjskie wpływy polityczne na Zachodzie. Okazuje się jednak, że są one znacznie mniejsze niż rosyjskiemu „carusiowi” się wydawało. Lista potencjalnych sojuszników jest coraz krótsza, a i ci nieliczni, jak kanclerz Niemiec, muszą się liczyć z narastającym oporem sąsiadów.

Listopadowe wybory w USA wywoływały duże emocje nie tylko za oceanem. Istniała obawa, że pewni zwycięstwa republikanie będą chcieli osłabić amerykańską pomoc dla Ukrainy. Z prawej strony amerykańskiej sceny politycznej płynęły głosy o bezsensowności wsparcia dla Kijowa i konieczności dogadania się z Putinem. Najgorsze było jednak to, że te głosy wydawały się częścią większego, prorosyjskiego ruchu na Zachodzie. Opierał się on na krytyce zrywania z Rosją, która dostarczała Zachodowi tanie surowce. To zrywanie miało być powodem kłopotów gospodarczych, przede wszystkim inflacji. Przez jakiś czas wydawało się, że ta narracja zbudowana i podsycana przez Kreml zaczyna działać. Ku naszemu rozczarowaniu duży był w tym udział ruchów antysystemowych, z którymi Polacy wiązali duże nadzieje. Narrację Kremla zdawali się podejmować Marine Le Pen czy Donald Trump. Aż wreszcie ktoś powiedział „sprawdzam”.

Putin traci prawicę

Wybory do amerykańskiego Kongresu z listopada 2022 r. były chyba pierwszymi, gdy Polacy z niepokojem spoglądali na potencjalne zwycięstwo republikanów. Na amerykańskiej prawicy rosła krytyka wsparcia USA dla Ukrainy. W grę wchodziła nie tylko atak na skalę wydatków na ten cel. Pojawiały się też głosy o potrzebie rozmów z Putinem, powiązane z pomysłami wycofywania się Ameryki ze świata. Narrację tę wydawał się podejmować Donald Trump. Okazało się jednak, że radykalizm republikanów nie wyszedł im na dobre. W trudnej sytuacji ekonomicznej i przeciw fatalnie ocenianemu Joemu Bidenowi, nie zdołali oni wygrać Senatu, a nawet w Izbie Reprezentantów mają problemy z większością. Wydaje się, że załamała się fala, która miała wynieść Trumpa do Białego Domu w 2024 r. A to zła wiadomość dla Putina, który zdaje się liczył na nieprzewidywalność miliardera. Zamiast niego kandydatem republikanów może zostać mocno antyputinowski Ron DeSantis.

Tymczasem prawicowa ofensywa Putina zaczęła się załamywać już wcześniej. Jej symbolem było zwycięstwo Giorgii Meloni we Włoszech. Wygrała ona rywalizację o antysystemowy elektorat we Włoszech z otwarcie proputinowskimi ruchami politycznymi. I to nie tylko z lewicowym Ruchem pięciu Gwiazd, ale i prawicowymi Ligą i Forza Italia. A trzeba przypomnieć, że Meloni jest nie tylko proatlantycka, ale i mocno antyputinowska. Nie tylko wysyła dużo broni na Ukrainę, ale i chce wrócić do energetyki atomowej we Włoszech. A to oznacza, że staje w szeregu polityków realnie działających na rzecz uniezależnienia się Europy od surowców z Rosji.

Co ciekawe, Meloni stała się swego rodzaju drogowskazem dla prawicy we Francji. Francuskie Zjednoczenie Narodowe wcale nie musiałoby rezygnować ze swojego antysystemowego programu, żeby wygrać wybory. Wystarczy, że nadałoby mu proatlantycki charakter. A utrata  poparcia Francji byłaby ogromnie kosztowna dla Putina.

Sojusznicy Putina tracą Europę

Jednak, kiedy mówi się o największych politycznych sojusznikach Putina na Zachodzie, trzeba pamiętać, że są nimi wcale nie Donald Trump i Marine Le Pen, lecz Angela Merkel i Olaf Scholz. Obecny kanclerz Niemiec już wprost komunikuje, jakie są cele Niemiec. A jednym z nich jest otrzymanie przez ten kraj z rąk Putina i Xi tytułu samodzielnego władcy Europy. Dlatego Scholz blokuje pomoc finansową i militarną dla Ukrainy, żeby nie osłabić Rosji. Dlatego też blokuje próby ograniczania gospodarczej ekspansji Chin w Europie. Socjalistyczny kanclerz komunikuje prawie otwarcie to, o czym Niemcy mówili dotychczas półsłówkami. Berlin po prostu chce stać się jednym z biegunów planowanego w Pekinie i Moskwie wielobiegunowego świata. I Europa ma stać się strefą wpływów Niemiec, tak jak terytorium byłego ZSRS ma stać się strefą wpływów Rosji, a Azja i Pacyfik strefą wpływów Chin. Przy czym wszystkie te obszary miałyby być oczyszczone z wpływów amerykańskich.

Oczywiście, Niemcy robili wszystko, żeby nie popełnić błędów z przeszłości. Każde swoje dążenie do dominacji w Europie, zdobytej we współpracy z Rosją, starali się mocno kamuflować. Najlepszym przykładem była polityka klimatyczna Unii Europejskiej. Pod płaszczykiem ekologicznych haseł Niemcy starały się zlikwidować niezależność i bezpieczeństwo energetyczne wszystkich krajów Unii. Sami zaś budowali swoją siłę na surowcach z Rosji, sprzedawanych po niskiej cenie w zamian za uznanie rosyjskich interesów imperialnych. Na szczęście cele Niemiec zaczynają być dostrzegane także dzięki słabej polityce komunikacyjnej Scholza. Na naszych oczach odbudowuje się koalicja przeciw imperialnym zapędom Niemiec. Ameryka, Wielka Brytania, Europa Środkowa i coraz śmielej Włochy czy Francja zaczynają budować alternatywną zieloną politykę Europy, opartą na energetyce atomowej. Nie tylko uderzy ona w uzależnienie surowcowe od Rosji, ale i osłabia siłę niemieckiego przemysłu (odchodzącego od atomu), robiąc przestrzeń dla przemysłów innych krajów Europy (np. kochającej atom Francji).

Zanik sojuszników Putina w Polsce

W skali lokalnej, polskiej, częścią utraty przez Putina wpływów w Europie była zmiana na czele Konfederacji. Skrajnie proputinowskiego Janusza Korwin-Mikkego na czele liberalnej odnogi ruchu zastąpił Sławomir Mentzen. I jednym z pierwszych jego deklaracji było uznanie Putina za zbrodniarza i sprzeciw wobec robienia z Ukraińców zagrożenia dla Polski. Widać, że w przeciwieństwie do Korwina Mentzen słucha ludzi. I dobrze wie, że Polacy nie mają żadnych złudzeń co do Rosji. Mentzen wie też, że proputinowskie i antyukraińskie wyskoki polityków Konfederacji tylko zaprowadziły jego formację w okolice progu wyborczego. Mentzen zdaje też sobie sprawę z ogólnego trendu na światowej, antysystemowej prawicy. A ten trend nakazuje iść w kierunku zacieśnienia więzów atlantyckich, a nie majaczenia o „wielobiegunowym świecie”. Bo to Zachód jest wciąż bliżej wartości wolności i chrześcijaństwa niż azjatyckie satrapie.

Podobnie jednak jak w Europie prawdziwym sojusznikiem Putina jest nie Le Pen, lecz Scholz, tak w Polsce prawdziwym sojusznikiem Putina jest nie Korwin-Mikke, lecz Tusk. Były premier i jego otoczenie nigdy nie ukrywali, jak bardzo są proniemieccy. Nie ukrywali też, jak wielkimi są zwolennikami niemieckiej dominacji w Europie. A dzisiaj nawet w opozycyjnym światku ludzie zaczynają sobie zdawać sprawę z charakteru „niemieckiego przewodnictwa w Europie”. Pozycja Donalda Tuska na opozycji może więc stawać się zagrożona. Rafał Trzaskowski czy Szymon Hołownia potrafią zanalizować wyniki kolejnych wyborów w Europie. I widzą np., że Amerykanie, mimo trudności gospodarczych, nie opowiedzieli się przeciw Bidenowi, bojąc się mogącego działać w interesie Rosji Trumpa. Podobnie w Polsce, ludzie mogą bardziej się bać mogącego działać w interesie Rosji (poprzez działanie w interesie Niemiec) Tuska niż chcieć odsunąć w trudnej sytuacji gospodarczej rząd PiS od władzy. W PO, podobnie jak w Konfederacji, może więc dojść do rozliczeń z Putinem w tle.

Wpływy polityczne Putina na Zachodzie zdają się więc kruszyć w szybkim tempie. Biorąc pod uwagę, że i na Wschodzie z jego wpływami jest coraz gorzej (emancypacja Azji Środkowej, opinia Chińczyków na temat gróźb atomowych), to można powiedzieć, że „genialni ruscy szachiści” właśnie przegrywają swoją chyba ostatnią partię. I czeka ich los już tylko pionka w grze innych mocarstw.

Bartosz  Bartczak

za:niezalezna.pl