Listy proskrypcyjne „Gazety Wyborczej”. Wszołek: Ktoś na Czerskiej upadł na głowę
Nowa władza może liczyć na swoje „zbrojne” ramię w ideologicznej naparzance o umysły wyborców. „Gazeta Wyborcza” opublikowała „listy proskrypcyjne” – naciska na wyrzucenie ludzi na bruk za to, że przyjęli pracę w różnych instytucjach za rządów PiS. Mam krótką radę dla redaktorów gazety szczującej od lat na ludzi: leczcie się z nienawiści. Niedługo będziecie chcieli zwalniać kasjerki w sklepie, chcące niedziel wolnych od handlu, albo taksówkarzy, którym nie przypadnie do gustu ewentualny rząd Donalda Tuska.
Na razie „Gazeta Wyborcza” łaskawie ogranicza się do regionu Warmii i Mazur, Poznania oraz Gdańska, publikując listy osób do zwolnienia – zapewne czekają nas kolejne tego typu propagandowe akcje. Co istotne, brak tam jakichkolwiek argumentów przeciw wymienionym osobom do „odstrzału”. Nie ma tam nic oprócz prostych konotacji z PiS. Bo jeśli ktoś ma prawicowe poglądy lub został zatrudniony z klucza politycznego – niewątpliwie i takie przypadki redakcja odnajdzie – to się po prostu do pracy nie nadaje – uważają ci, „którym nie jest wszystko jedno”. Sposób myślenia jest tyle prosty, ile prymitywny: to nic innego, jak zachęta dla nowego rządu do „teraz, k..., my”. Pisowców mają zastąpić mierni, bierni, ale wierni, czyli, w skrócie, czeka nas powtórka z lat 2007–2015.
„Gazeta Wyborcza” liczy na frukty
To, że „Gazeta Wyborcza” świętuje niemal pewną zmianę władzy po tym, jak trzy opozycyjne partie zyskały w wyniku wyborów większość w Sejmie, nie jest dziwne. Redakcja przechodziła głęboki kryzys, Zjednoczona Prawica odcięła jej kroplówkę ze spółek skarbu państwa i kasę z reklam, papier staje się coraz droższy, a w dodatku iskrzyło wewnątrz Agory. Wraz z wyczekiwanym przez „Wyborczą” powrotem Donalda Tuska sytuacja gazety zapewne znacząco się poprawi, choć nie wydaje się, by wróciła do czasów swojej świetności z okresu III RP. Poza nielicznymi wyjątkami w „Gazecie Wyborczej” nie ma czego czytać – jest tylko antypisowski jazgot. „Wysokie Obcasy” wyspecjalizowały się z kolei w szokowaniu „wstrząsającymi materiałami” na temat prostytucji, zdrad małżeńskich i posiadania psa zamiast dziecka.
Wyrzucić i napiętnować, bo pisowcy
Poziom gazety to jedno, ale być może szaleństwo ideologiczne, obyczajowe i polityczna naparzanka przypadają do gustu ultraliberałom i lewicowcom. Z pewnością teraz będzie tego wszystkiego jeszcze więcej, skoro PiS – mimo blisko 36 proc. poparcia w wyborach – raczej nie zdoła zebrać większości, by utworzyć rząd. Są jednak granice żenady, których przekraczać nie wypada. Jest nią zachęcanie do czystek. I o ile w mediach publicznych jasne jest, że partyjna miotła zawsze – w zależności od tego, kto wygrywa wybory – zaprowadza własne porządki, o tyle aberracją jest zachęcanie do zwolnień w setkach, jeśli nie tysiącach instytucji zależnych bezpośrednio od polityków, tylko dlatego że ktoś otrzymał zatrudnienie po 2015 r. Czy historyk z habilitacją i bogatym CV ma nie kierować muzeum podległym rządowi tylko dlatego, że władzę sprawowało dotąd PiS? Albo ekonomista poruszający się biegle na rynkach finansowych, odpowiadający za programy rozwojowe i wykorzystanie unijnych dotacji, będzie wyrzucony z banku kontrolowanego przez „odpisowione” państwo tylko dlatego, że nie wspierał opozycji? Właśnie taka jest konstrukcja logiczna skandalicznego pomysłu z publikacją listy osób do wyrzucenia – kompletnie nieznanych czytelnikom i opinii publicznej.
Liczą na donosy
„Państwu już dziękujemy. Wraz z przejmowaniem władzy przez opozycję demokratyczną przez Polskę przetoczy się wielka wymiana kadr. Pracę stracą osoby, które – choć pełniły funkcje publiczne – były przede wszystkim oddanymi propagandystami Prawa i Sprawiedliwości” – pisze „Gazeta Wyborcza”. Ktoś taki projekt wymyślił, pewna grupa redaktorów to zaakceptowała i nie dostrzega, że piętnują oni ludzi, a przy tym sami wychodzą na propagandystów i klakierów nadchodzącej władzy. Redakcja z Czerskiej prosi jednak donosicieli o wsparcie, ponieważ nie poradzi sobie z ogarnięciem wszystkich nieprawomyślnych nazwisk osób z Warmii i Mazur. Te idą na pierwszy ogień, ale w kolejce czekają kolejne regiony i masa personaliów. Co to za ludzie? Reporterzy „Gazety Wyborczej” przedstawiają ich w cyklu „Państwu już dziękujemy”. „Kogoś na naszej liście brakuje? Prosimy o kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.” – zachęca sygnalistów redakcja. „Wynik wyborczy PiS sprawił, że wielu działaczy tej partii lub sympatyzujących z nią osób może stracić swoje posady. Opublikowaliśmy listę takich osób z Warmii i Mazur, ale już na drugi dzień odezwali się ludzie, którzy uznali ją za mocno niepełną” – czytamy w „Wyborczej”. Autor zachęcający czytelników do słania donosów doskonale czułby się w poprzednim systemie, i to niekoniecznie odpowiadając tylko na listy czytelników reżimowej prasy.
Zero merytorycznych uwag, chodzi o lincz
Jasne jest, że w przytoczonych przykładach ludzi do wyrzucenia na bruk brakuje jakichkolwiek merytorycznych argumentów. Z listy nie dowiemy się o przewinach tych osób, przekrętach, złamaniu prawa, podejrzeniach natury moralnej. Nie, to tylko coś w stylu: „Działacze PiS twierdzą, że łączy ją znajomość z ministrem Mariuszem Kamińskim” albo „kandydowała z list PiS do Sejmu w 2015 r.” Dlatego dana postać nie może pracować na wysokich stanowiskach w BGK, Poczcie Polskiej czy spółkach podległych władzy centralnej. Argument w stylu „działacze twierdzą” (a którzy? Ilu ich jest?) jest po prostu intelektualnie miałki, nieuczciwy i ociera się o zwykłe prostactwo. Najbardziej rozbawił mnie przykład osób na stanowisku, które obsadzono dzięki powiązaniu z Michałem Wypijem. Redakcja podaje tylko, że wówczas polityk był działaczem Porozumienia. Ani słowem nie wspomina, że Wypij startował w minionych wyborach z listy KO do Sejmu, żeby czasem nie obciążać wyobraźni niezorientowanego czytelnika.
„Gazeta Wyborcza” piętnuje ludzi dla politycznych korzyści – tym jest marginalizacja de facto ponad 7,5 mln obywateli, którzy głosowali inaczej niż w wezwaniach medialnego organu opozycji. Adam Michnik i jego czynownicy nie zamkną wyborców prawicy w rezerwacie. Lepiej jednak również dla nich będzie, gdy przestaną mówić o narodowym pojednaniu. W ich wykonaniu to zwykłe szykany, publiczny lincz i przymus przyjęcia określonego z góry stylu myślenia. Pojednać to się może Agora ze swoimi pracownikami. Pamiętajcie też o jednym, o czym prawica akurat często zapominała: żadna władza nie trwa wiecznie. A wasza, złożona z ponad 10 różnych ugrupowań, nie będzie tak stabilna w obliczu wielu nadchodzących kryzysów i różnic zdań w wielu kluczowych kwestiach gospodarczych i społecznych, jak mimo wszystko poprzednia.
Grzegorz Wszołek
za:niezalezna.pl
***
Funkcjonariusz medialny gazety stalinowskiej
Grzegorz Wysocki z portalu Gazeta.pl napisał poradnik dla skruszonych „funkcjonariuszy medialnych”, jak się zachować po wygranej opozycji: „Tournée ekspiacyjne po właściwych mediach. A raczej po mediach dotąd niewłaściwych. Najlepiej należących do Niemców... W każdym razie: niepolskich… Zacząć warto oczywiście od mediów Agory… Z portali jeszcze oczywiście Onet… Der Onet”.Zaraz, czy ten funkcjonariusz medialny założonej przez wielopokoleniowe środowisko stalinowców „Gazety Wyborczej” nie wzoruje się na bardzo konkretnym przykładzie? Spokojnie, Tomasz Terlikowski trafił nam się tylko jeden. I sądząc po tym, jak często go cytujecie, bardzo cenicie jego niezależność, nieprawdaż? Wysocki, autor wywiadu z Urbanem i Małgorzatą Daniszewską, chce wystawiać cenzurki w duchu „etyki dziennikarskiej” III RP, kto jest dziennikarzem. Jest ostatnią osobą, która nie zauważyła, że owa g…na pseudoetyka skończyła się w 2010 r., gdy okazało się, że nie gwarantuje elementarnego opowiedzenia się po stronie prawdy. Nie ma żadnej kwalifikowanej etyki dla dziennikarzy, etyka jest ta sama dla wszystkich – zło albo dobro, prawda albo kłamstwo, patriotyzm albo poststalinizm, Urban oraz gadzinówki. Proste?
Piotr Lisiewicz
za:niezalezna.pl
***
Geny ...działają. I zobowiązują... Tylko geny?...
k