Paulina Gajkowska - Jak zostać „moralnym autorytetem”

Trudno nie odnieść wrażenia, że w III RP – systemie, w którym decydujący głos ma wąska grupa politycznie poprawnych – „moralne autorytety” utrwalają swoją pozycję dzięki rzucaniu epitetów pod adresem prawicy, słuchaczy Radia Maryja czy patriotów głośno broniących prawdy. Słowa typu „motłoch”, zasadniczo uważane za obraźliwe, nie są jednak w pojęciu „wychowawców” elit pookrągło- stołowych mową nienawiści. Są – jak uważają media mianujące owe autorytety na wieloletnie kadencje, aby pouczały niedokształconą gawiedź – najwyższym wyrazem troski o naszą (reglamentowaną) demokrację. Nienawiścią, nawet jak milczy, zawsze zionie rzeczony „motłoch”. Nawet jeśli z miłości do Ojczyzny corocznie oddaje hołd powstańcom warszawskim pod pomnikiem Gloria Victis.

Salonowi decydenci dopuszczają do swoich kręgów charakterystycznych ludzi – gotowych na to, aby w odpowiednim momencie po prostu „przywalić” przeciwnikowi werbalnie. „Bydło”, „motłoch”, „wataha”, „ciemnogród” – chyba nikt nie ma wątpliwości, że są to epitety mające na celu nie tylko zdyskredytowanie oponenta, ale postawienie go poza nawias jakiejkolwiek dyskusji i odebranie mu prawa do udziału w życiu publicznym. Paradoksalnie, według tej logiki, swobodnie z tego prawa mogą korzystać ludzie z mroczną, komunistyczną przeszłością, którzy nigdy nie rozliczyli swoich czynów. Natomiast ci, którzy chociażby krzykiem przypominają o tym, kto był katem, a kto ofiarą, zostają wypchnięci z głównego nurtu.

Bo tak chce „Gazeta Wyborcza”. Bo nie pasują oni do „jedynie słusznej” linii. Bo pseudointeligenckie elity boją się w gruncie rzeczy tego, co mogą od nich usłyszeć. Dlatego najłatwiej nazwać ich motłochem. Coraz częściej również faszystami.

Władysław Bartoszewski od wielu już lat swoimi wypowiedziami nie tylko legitymizuje proniemiecką opcję w polityce zagranicznej. Przy każdej nadarzającej się okazji daje upust swoim partyjnym sympatiom i lojalnie wobec rządzącej ekipy wszystkich, którzy nie pieją z zachwytu nad jej nieudolnością, brutalnie obraża. Swoim skandalicznym językiem utrwala niezachwianą pozycję „moralnego autorytetu”. Lista tychże autorytetów z małymi wahaniami pozostaje niezmienna.

I tak na przykład bulwersujące słowa Borusewicza czy Kutza pomimo ogromnego ładunku agresji są również traktowane jako forma troski o demokratyczne standardy i głosy „zdrowego rozsądku”. Cóż z tego, że najczęściej pozbawione są jakiejkolwiek treści, a jedyne, co reprezentują, to buta i arogancja? Ze zdrowym rozsądkiem „moralne autorytety” III RP mają poważny problem.

za: http://www.naszdziennik.pl