Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Tomasz Gabiś o George`u Sorosie oraz innych sprawach i osobach

Europa stała się apostołem swojej własnej apostazji
(Douglas Francis Jerrold)



                                                                           * * *
George Soros bardziej niż realną osobą jest dziś ideą, symbolem, znakiem. Doszło nawet do tego, że pewien przedstawiciel środowisk narodowo-radykalnych spalił na wrocławskim rynku kukłę, która – jak wyjaśniał – symbolicznie przedstawiała tego amerykańskiego finansistę i politycznego aktywistę. Było to oczywiste złamanie prawa, które zabrania samowolnego rozpalania ogniska w miejscach publicznych, jednakże – o dziwo – nie dostał mandatu za wykroczenie, ale sąd skazał go na karę trzech miesięcy więzienia bez zawieszenia za spalenie kukły Sorosa! Nasuwa się podejrzenie, iż niektórzy wrocławscy sędziowie są wyznawcami religii wudu, wierzącymi, że spalenie dwóch zbitych tyczek, trochę szmat i słomy może realnie wywołać rozległe oparzenia czwartego stopnia u osoby, którą kukła miała przedstawiać. Kto by pomyślał: wudu we Wrocławiu!


Jak wiemy, filozoficzne podstawy politycznej działalności Sorosa stanowią koncepcje Karla Poppera zaprezentowane w książce Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. To one sprawiły, że młody Goerge postanowił zostać Wielkim Budowniczym Społeczeństwa Otwartego, czyli czegoś, czego sam Popper nie za bardzo potrafił bliżej i precyzyjniej określić. Bardzo pięknie zdefiniowała je posłanka do PE Róża Thun: „Społeczeństwo otwarte, to społeczeństwo otwarte na drugiego człowieka i na miłość bliźniego”. Tego typu laudacje agenci „społeczeństwa otwartego” rozsiewają po całym świecie, natomiast w opinii ludzi racjonalnych, sceptycznych i krytycznych (czyli stosujący się do postulatów poznawczych Poppera) „społeczeństwo otwarte” to nic nie znaczący slogan, pusta łupina werbalna bez żadnego treściowego jądra. Co bardziej podejrzliwi sugerują, że jest to społeczeństwo otwarte na różne eksperymenty społeczne, na interwencje władzy przeprowadzane ewolucyjnie i drobnymi krokami – sam Popper zalecał wszak „cząstkową inżynierię społeczną” (piecemeal social engineering). Inne, aczkolwiek pokrewne, znaczenie miałaby „otwartość” społeczeństwa rozumiana tak jak w zdaniu, „właściciel zostawił sklep otwarty, co bardzo ułatwiło zadanie złodziejom”. „Społeczeństwo otwarte” byłoby po prostu bezpiecznym żerowiskiem dla wszelkiej maści amatorów cudzej własności.

Skoro według Sorosa podstawę „społeczeństwa otwartego” stanowi pogląd, iż nikt nie ma monopolu na prawdę (taką wykładnię można by od biedy zaakceptować, z tym zastrzeżeniem, że najistotniejsze jest zlikwidowanie monopolistycznego posiadania „środków produkcji prawdy”), to jak pogodzić z tym fakt, iż obywatel Rzeczpospolitej Polskiej, który spalił kukłę Sorosa na wrocławskim rynku, powędruje do więziennej celi za wyrażenie swojej, subiektywnej, prawdy o nim? Czyż nie zakłada to posiadania przez sędziego monopolu na prawdę? Czy zatem w obronie podpalacza kukły Sorosa nie powinna twardo stanąć Fundacja Otwartego Społeczeństwa finansowana przez tegoż Sorosa?

Zanim Soros zabrał się za „otwieranie” społeczeństw, musiał zgromadzić odpowiednie środki finansowe, zajął się więc „spekulacją” walutową – wyjaśnijmy tu, że sam dumnie określa się jako „spekulant”, i rzeczywiście ma powody do dumy, gdyż swoje sukcesy zawdzięcza wysokiej inteligencji i wielkiej kreatywności. Jest wybitnie utalentowanym graczem i strategiem walutowym, obdarzonym intuicją, sprytem oraz innymi cechami i umiejętnościami nieodzownymi dla odniesienia zwycięstwa w dziedzinie „spekulacji”. Podkreślmy, że jego „spekulacje” nie są ani nieuczciwe, ani nielegalne, stąd też nie mają racji wrogowie Sorosa oskarżający go o to, że jest „malwersantem” i „oszustem finansowym”. Albowiem to cały system, w ramach którego działa, a którego nie stworzył, jest oszukańczy. Atakuje się Sorosa, zamiast atakować reguły gry, które wszak nie on ustanowił. On jedynie doskonale, dla własnej korzyści, wykorzystuje możliwości i szanse jakie daje system. Główne elementy tego systemu to: pozbawiony substancji, nie mający pokrycia, dowolnie pomnażany papierowy pieniądz fiducjarny (fiat money), czyli „rządowe skrypty dłużne udające pieniądz” (Doug Casey), stałe powiększanie ilości pieniądza i kredytu wytwarzające spekulacyjny pseudo-kapitał, szczególnie od momentu, kiedy na początku lat 70. ubiegłego wieku zerwana została ostatnia, cienka nić wiążącą pieniądz ze złotem. I dalej: bankowość oparta na rezerwie cząstkowej. I dalej: manipulowanie kursami walutowymi, stopami procentowymi i wartością pieniądza, nadmierne, stale rosnące wydatki państwa, rozbuchane budżety i coraz wyższe zadłużenie rządów, piramidy finansowe zbudowane z państwowych i bankowych obligacji denominowanych w pieniądzu fiducjarnym, giełdy akcji, których cena oderwana jest od rzeczywistej wartości tego, co akcje te reprezentują.

Powiada się, że Soros gra na rynkach finansowych, jednakże – jak podkreślają niezależni analitycy – owe mityczne „rynki”, na których żongluje on państwowym zmonopolizowanym pieniądzem, nie są żadnymi „rynkami”, lecz instrumentami finansowania potężnie zadłużonych państw socjalnych. Soros działa w świecie „kolejnych fal spekulacji, sztucznych boomów, finansowego hochsztaplerstwa” (Roland Baader), możliwych na taką skalę tylko w systemie stałego wzrostu podaży pieniądza i kredytu kreowanego z niczego. Swoją fortunę zawdzięcza działaniu jako „operator” w systemie plutokratycznego neokapitalizmu, monetarnego socjalizm, „finansizmu”, politycznego kapitalizmu, „kolpitalizmu”, czyli kapitalizmu kolesi (ang. cropitalism = crony capitalism).

Do historii „spekulacji walutowych” przeszedł Soros jako “Człowiek , Który Rzucił Na Kolana Bank Anglii” (wrzesień 1992). Pomijamy tutaj przypuszczenia, że na tę operację dostał pieniądze od większych odeń „money masters”, że był wystawionym na pierwszą linię człowiekiem Jacoba Rothschilda i Jamesa Goldsmitha, którzy kryli się w rzeczywistości za powstaniem jego imperium finansowego. Istotniejszą rzeczą jest to, iż cała operacja była możliwa tylko dlatego, że to rząd brytyjski, a nie jakiś „rynek”, podjął decyzję o kursie funta i jego utrzymaniu w, powołanym nie przez „rynek”, lecz decyzją polityczną, Europejskim Mechanizmie Kursów Walutowych, będącym częściowym zniesieniem płynnego kursu walut. Zatem nie było tu żadnej „gry rynkowej”, ale wyłącznie zakład o to, jakie decyzje podejmą instancje polityczne. Przy walucie kruszcowej, parytecie złota, a nawet w samym płynnym systemie kursów walut państwowych Soros by nic nie zarobił, ba, w ogóle by nie zaistniał jako „finansista”. Amerykański inwestor i publicysta Doug Casey szacuje, że 20% gospodarki USA to „przemysł finansowy” – dziesiątki tysięcy „traderów” pakuje, przepakowuje, wymienia, handluje fikcyjnymi aktywami, kręci się gigantyczna branża pieniężna, ponad wszelką miarę rozrasta się aparat finansowo-bankowy. Według Casey`a w normalnych warunkach sektor ten stanowiłby co najwyżej 2% gospodarki. Wielu mniejszych i większych „Sorosów” musiałoby wówczas znaleźć sobie bardziej pożyteczne zajęcie.
Swoimi „spekulacjami” Soros nie stworzył żadnych wartości ekonomicznych (ani jakichkolwiek innych), nigdy nie założył ani nie prowadził firmy, produkującej coś, co miałoby wartość dla szerokich mas i przyniosłoby mu bogactwo. Nie był i nie jest przedsiębiorcą, „kapitanem przemysłu”, wynalazcą, producentem pożytecznych rzeczy i towarów lub dostawcą usług pożądanych przez miliony – zbił wielomiliardowy majątek na całkowicie jałowych operacjach finansowych możliwych tylko w chorym systemie ekonomiczno-finansowym. Gdyby ten system nie istniał, nie byłoby też Sorosa. Zastanawiające jest , że opisując operację Sorosa z funtem, jako rzecz normalną przyjmuje się zazwyczaj fakt, iż „kosztowała Wielką Brytanię ponad 3 mld funtów”. Ale ponieważ, jak wiadomo, „nie ma czegoś takiego jak Wielka Brytania”, zatem koszty spadły – wolno podejrzewać – na barki zwykłych Brytyjczyków.

Oprócz bycia „traderem” na wielką skalę Soros ma również ambicje intelektualne. Są to jednak ambicje na wyrost. Większość niezależnych publicystów, którzy zadali sobie trud przeczytania płodów jego pióra, publicznych wypowiedzi i wywiadów zgodnie twierdzi, że popełnia on dużą nieostrożność zapuszczając się w rejony teorii ekonomicznej, której zupełnie nie rozumie. Mowa jego jest mętna i pełna sprzeczności, niewłaściwie używa on terminologii, tonie w pojęciowym chaosie, nie rozróżnia głównych teorii ekonomicznych, w istotnych kwestiach jest kompletnym ignorantem, stawia całkowicie błędne diagnozy, w wielu przypadkach nie potrafi uchwycić rzeczywistych związków przyczynowo-skutkowych. Jego wywody nie wnoszą niczego nowego, żadnych nowych obserwacji lub argumentów, powtarza komunały, znane od wielu dziesiątków lat – tych banałów wysłuchuje się z udawanym nabożeństwem, zapewne dlatego tylko, że jest bogaty i potężny. Ten „alchemik finansów” reprezentuje w istocie niewysoki poziom intelektualny i uprawia dość prymitywną agitację na rzecz swoich projektów polityczno-ideologicznych. Soros albo nie rozumie w jakim społeczeństwie żyje, albo rozumie, zaś jego „filantropijna” i „ideowa” działalność jest osłoną propagandową dla realnych struktur władzy politycznej i władzy pieniądza, zasłoną dymną dla tryumfującego „kolpitalizmu” i „finansizmu”.

Zważać należy, aby nie demonizować Sorosa, nie przypisywać mu jako jednostce nadludzkich mocy i możliwości, ponieważ taka nadmierna personalizacja systemu przesłania jego mechanizmy i zaciemnia prawdziwy obraz rzeczywistości. Soros jest jednym z wielu współdziałających ze sobą członków całej struktury władzy globalnej ( global networks of power), tyle tylko, że bardziej widocznym i głośniejszym niż inni, którzy wolą pozostać w cieniu. Polityczno-ekonomiczne koncepcje, projekty i propozycje Sorosa sprowadzają się do prostej zasady: jeszcze więcej tego samego. Czyli jeszcze więcej kontroli i regulacji, jeszcze więcej centralizacji i centralnego planowania, jeszcze ściślejszej „współpracy” pomiędzy wielkim biznesem, wielkimi bankami, wielkimi politykami, wielkimi instytucjami „global governance”. Celem jest podtrzymanie i umocnienie obecnego systemu polityczno-ekonomicznego, którego Soros jest beneficjentem.
                                                                           * * *
W Magazynie Świątecznym „Gazety Wyborczej” (2-3 lipca 2016) Mariusz Zawadzki opublikował artykuł o Sorosie zatytułowany „Magik, spryciarz, wywrotowiec”. To, że Soros jest „magikiem” i „spryciarzem”, to oczywiste, ale czym „międzynarodowy finansista” i udziałowiec wielkich korporacji i banków zasłużył sobie na szlachetne miano „wywrotowca”? Dlaczego nazywany bywa „Ojcem Chrzestnym lewicy”? Dlaczego finansuje i popiera zawsze i wyłącznie rozmaite manifestacje progresywizmu – socliberalizm, genderyzm, multikulturalizm, imigracjonizm? Dlaczego zawsze na wrogów desygnuje partie czy środowiska, które można najogólniej określić jako „konserwatywno-narodowe”? Nie jest zresztą odosobniony w sympatii do „wywrotowych” dążeń. Na przykład szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde na jednej z konferencji, w której uczestniczyli zarządcy globalnego „kolpitalizmu” i „finansizmu”, z aprobatą cytowała jednego z największych wywrotowców – Karola Marksa! Cofnijmy się nieco w przeszłość: „New York Times” z 10 sierpnia 1973 roku opublikował artykuł zatytułowany „From a China Traveler”, którego autor opisywał swoje wrażenia z trwającej półtora tygodnia podróży po Chińskiej Republice Ludowej zachwycając się narodową harmonią, podkreślając autentyczne, powszechne przywiązanie narodu chińskiego do Przewodniczącego Mao i zasad maoizmu: „Niezależnie od ceny chińskiej rewolucji, to w oczywisty sposób odniosła sukces nie tylko w wytworzeniu bardziej efektywnej i oddanej administracji, ale także sprzyja wysokiemu poziomowi moralnemu i poczuciu wspólnoty celu. Ogólny postęp gospodarczy i społeczny robi nie mniejsze wrażenie”. Pod rządami Komunistycznej Partii Chin, „każdy ma skromne pożywienie, ubranie i mieszkanie, ulice i domy są idealnie czyste, opieka zdrowotna znacznie się poprawiła. Przestępczość, narkomania, prostytucja, choroby weneryczne zostały praktycznie wyeliminowane, drzwi zwykle nie zamyka się na klucz; ogromne postępy poczyniono w rolnictwie, zalesieniu, przemyśle i edukacji. 90 procent dzieci w wieku szkolnym uczęszcza do szkól podstawowych podczas gdy jeszcze 20 lat temu było to 20%”. Autor zauważa wprawdzie pewne wady i niedociągnięcia chińskiego komunizmu, jednakże ostateczna ocena wypada pozytywnie: „Społeczny eksperyment w Chinach pod przywództwem Przewodniczącego Mao jest jednym z najważniejszych i najbardziej udanych eksperymentów w historii ludzkości”. Człowiekiem, który tyle ciepłych słów miał dla („udanego”!) komunistycznego eksperymentu, był nie kto inny jak bankier i multimiliarder David Rockefeller (zm. 2017) . Być może więc ma rację niemiecki publicysta Oliver Janich, autor książki Kapitalistyczny spisek, nazywający kastę, do której należą m.in. Rockeffeler, Soros, Lagarde, „komunistyczną elitą pieniądza”.
                                                                           * * *
Zmarły w 1989 roku włoski filozof Augusto del Noce napisał niedługo przed śmiercią esej „Marksizm umiera na Wschodzie, ponieważ jest urzeczywistniany na Zachodzie”, opublikowany jako przedmowa do książki Marcello VenezianiegoProcesso all’Occidente. La societa globale e i suoi nemici (Proces Zachodu. Społeczeństwo globalne i jego wrogowie) która ukazała się w 1990 roku w Mediolanie. Teza, zarówno del Nocego, jak i Venezianiego, brzmi następująco: marksizm urzeczywistniany jest na Zachodzie za cenę pozbycia się przezeń pewnych ekonomicznych przesłanek i mesjańskich obietnic. Zrealizowane zostały wszystkie marksistowskie negacje odnoszące się do myśli kontemplacyjnej, religii i metafizyki; natomiast odrzucona została –przez samą marksistowską lewicę – rewolucyjno-mesjańska strona marksizmu; innymi słowy nastąpiła sekularyzacja marksizmu. Marksistowska lewica nie podważyła struktur ekonomiczno-społecznych kapitalizmu, natomiast, pomogła wyzwolić się społeczeństwu burżuazyjnemu od wszystkich „reliktów” przeszłości, od sentymentów religijnych i moralnych, które łączyły je jeszcze ze społeczeństwem tradycyjnym, tak aby osiągnęło status na wskroś materialistyczny i laicki. Społeczeństwa zachodnie realizują samą istotę marksizmu, którą stanowią „radykalny ateizm i materializm, internacjonalizm i uniwersalne wykorzenienie, prymat pragmatyzmu i śmierć filozofii, dominacja produkcji i globalne manipulowanie naturą, technologiczny faustyzm i równość, wyrażająca się w homogenizacji społecznej”. Zachód to kapitalizm, który wchłonął komunizm, dokonując tym samym zupełnej anihilacji sakralności religijnej i głębokiej więzi z narodem, osiągając w ten sposób cel niemożliwy do osiągnięcia na innej drodze.

Najważniejsze wydarzenie w historii powojennej lewicy, czyli rewoltę 1968 roku włoscy filozofowie interpretują jako rewolucję wewnątrzburżuazyjną, ponieważ oznaczała ona jedynie przejście burżuazji do nowego etapu historycznego. Najlepiej głęboką istotę lewicowej kontestacji uchwycił Pier Paolo Pasolini, stwierdzając, iż kontestacja pomogła nowej władzy zniszczyć wartości, od których nowi kapitaliści chcieli się wyzwolić: tradycję, religijność, zakorzenienie, autentyczność, odczucie tajemnicy, organiczną więź ze wspólnotą ludzi i wartości. Tzw. rewolucja kulturalna z drugiej połowy lat 60. była, zdaniem Pasoliniego, uderzeniem w próżnię, ponieważ stanowiła tylko kontynuację poprzedzającej ją rewolucji neoburżuazyjnej. Kontestatorzy 1968 roku błędnie utożsamiali tradycyjne wartości z systemem burżuazyjnym, będącym de facto największym tychże wartości wrogiem. W ten sposób kontestacja przyczyniła się „do złamania nie filarów kapitalizmu, lecz ostatnich tam zabezpieczających przed nim”. Niszcząc sieć regionalnych i socjalnych kontekstów, które jednostce dawały język, poczucie godności i sens życia, dokończyła dzieło stworzenia społeczeństwa złożonego z konsumentów o wyłącznie pragmatycznej i hedonistycznej mentalności. Innymi słowy, już w drugiej połowie lat 60. XX wieku nastąpił „wielki historyczny kompromis”, polegający na pogodzeniu się marksistowskich kontestatorów – którzy zaspokajanie konsumpcyjnych potrzeb ozdobili „emancypacyjną” retoryką – z porządkiem (neo) kapitalistycznym; ba, zawarli oni z nim sojusz dla dalszego „postępu” i kontynuacji, nigdy nie niekończącego się, procesu emancypacji człowieka Zachodu.

Dawny rewolucyjny marksizm umarł i narodził się postmarksizm, którego główne wyznaczniki zanalizował amerykański politolog i historyk idei Paul E. Gottfried w swojej w książce o „dziwnej śmierci marksizmu” (The Strange Death of Marxism. The European Left in the New Millennium, Columbia-London 2005). Postmarkściści skupiają się na permanentnej zmianie w sferze kulturalno-obyczajowej – „małżeństwa” homoseksualne, budowanie meczetów na koszt podatników europejskich, odrzucenie wszelkich ograniczeń w „ekspresji seksualności”, propagowanie alternatywnych stylów życia, „genderyzm”, zwalczanie homofobii i uprzedzeń rasowych, „tolerancjonizm” itd. W tym samym kierunku zmierza globalistyczny neokapitalizm („finansizm”, „kolpitalizm”), który, jak twierdzi Veneziani, inkorporuje doktryny marksistowskie, oczyszczone z wszelkich profetycznych i antymodernistycznych wątków, stając się siłą „antynacjonalistyczną” i „antyfaszystowską”, „wyzwalającą” kobiety, gejów i wszelkie inne mniejszości spod opresji tradycyjnej kultury i obyczajowości, sprzyjającą wykorzenieniu reakcyjnych przesądów i związanych z nimi socjokulturalnych struktur i likwidującą narodowe, rodzinne, klasowe, religijne tożsamości i lojalności.

Ta zbieżność dążeń (neo)kapitalizmu i postmarksizmu spotkała się z otwartą aprobatą brytyjskiego pisarza i dziennikarza Christophera Hitchensa „Gdyby ktoś mnie zapytał o moje polityczne afiliacje, to jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych bym odpowiedział, że jestem socjalistą i marksistą. (…) Marksizm przynajmniej ma jakąś teorię rozwoju i modernizacji. Teraz mi się wydaje, że tylko globalny kapitalizm jest rewolucyjny. To jest moje marksistowskie spojrzenie na tę kwestię” (cyt. za: Alexander Linklater, „Ostatni rewolucjonista”, „Europa. Tygodnik idei” 2008, nr 32). Postmarksista Hitchens wierzy w światową rewolucję tak samo jak wierzył będąc marksistą, tyle że rewolucyjną siłą nie jest już światowy proletariat, ale światowy (spekulacyjny) kapitał reprezentowany np. przez Sorosa. Postmarksista Hitchens (zmarł w 2011 roku) i (neo)kapitalista Soros to bliźniacza para. Postmarksiści i (neo)kapitaliści akceptują te fragmenty Manifestu Komunistycznego, które zawierają apologię kapitalizmu jako siły modernizującej, postępowej, rewolucjonizującej stosunki społeczne, sprawiającej, że „wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu”. WKapitale Marks pisał, że dzięki industrialnemu kapitalizmowi „obalone zostały wszelkie szranki ustalone przez przyrodę i obyczaj, wiek i płeć, dzień i noc”. „Obalenie wszelkich szranków” brzmi jak słodka muzyka w uszach zarówno postmarksistów, jak i sorosowskich globalistycznych (neo)kapitalistów.

Augusto del Noce i Marcello Veneziani uważali, że lewicowi kontestatorzy 68 roku mylili się, sądząc, że kiedy zwalczają tradycyjne społeczeństwo, uderzają w kapitalizm, podczas gdy w rzeczywistości pomagali mu przejść do nowego, wyższego etapu. Obecnie postmarksistowska lewica przeszła na inne pozycje; tu nie ma mowy o pomyłce: (neo)kapitalizm nie jest już uważany za filar dawnego burżuazyjnego porządku, który należy zniszczyć, lecz za pomocne narzędzie multikulturalizmu realizowanego m.in. poprzez importowanie mas biednych obcokrajowców z Trzeciego Świata (ideologia imigracjonizmu). Postmarksiści spotykają się na tej płaszczyźnie z Sorosem również żądającym otwartych granic i popierającym masową imigrację do Europy i USA.
Obietnica postmarksistowska i obietnica obalającego wszelkie granice (neo)kapitalistycznego globalizmu to kolejna utopia zachodniej moderny, która wprawdzie nie zostanie spełniona, ale po drodze dokończy zniszczenia tradycyjnych wartości. Marcello Veneziani uważa, że anihilacja religijnych i narodowych tożsamości, wyobcowanie z własnego środowiska, dezintegracja wspólnoty i „brak ojczyzny” w heideggerowskim znaczeniu tego słowa, oznaczać będzie pogłębienie alienacji, dalszą redukcję człowieka do poziomu towaru. Potwierdza to diagnozę Jeana Baudrillarda, że każde „wyzwolenie” staje się krokiem ku jeszcze większemu zniewoleniu.
                                                                          * * *
Na związek pomiędzy żądaniami (niektórych) kapitalistów a komunizmem wskazał już w połowie XIX wieku klasyczny liberał Fryderyk Bastiat w swej pracy Protekcjonizm i komunizm. Dowodził w niej, że komunizm będzie następstwem zrealizowania żądań kapitalistów, domagających się od rządu ochrony przed zagraniczną konkurencją. Bastiat uważał, że jeśli jedna grupa społeczna czy zawodowa porzuci zasady wolności i zacznie domagać się przywilejów od rządu, to inne grupy będą ją naśladować. Część przedsiębiorców chciała, aby rząd zagwarantował im „prawo do zysku” – chcieli „prywatyzacji” zysków, a „uspołecznienia” strat. W konsekwencji inni zaczęli domagać się „prawa do płacy”, „prawa do mieszkania”, „prawa do opieki lekarskiej” itd. Jednak zrealizować te „prawa” może tylko wszechpotężny (czyli komunistyczny) rząd. Dlatego – udowadniał Bastiat – od protekcjonizmu prowadzi prosta droga do komunizmu. Pierwsi wkroczyli na nią nie robotnicy, lecz kapitaliści.
                                                                           * * *
W Domu Rothschildów (Kraków 2016) Niall Ferguson pokazuje jak fortuna rodziny z Frankfurtu nad Menem rosła dzięki ścisłej współpracy z członkami klas rządzących, z władcami, politykami, wysokim urzędnikami państwowymi. Źródłem bogactwa Rotszyldów nie było „zwycięstwo na rynku”, lecz koneksje, dojścia, znajomości, układy, pasożytnicza symbioza z klasą polityczną oparta na wspólnym wyzysku klasy produkcyjnej. Za kredyty dla królów, za pożyczki udzielane rządom, za zyski z handlu rządowymi obligacjami i długiem państwowym musieli w ostatecznej instancji płacić swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi „ludzie pracy realnej”. Na tym polegał kiedyś, i polega dziś, transfer bogactwa z dołu do góry. Mayer Amschel Rotszyld to taki ówczesny „Gruby Rycho” tyle że o wiele bardziej inteligentny i obrotny; no i działający na kontynentalną skalę.
                                                                           * * *
Rotszyldowie oskarżani byli o sprzyjanie rewolucjom – oczywiście wyłącznie tym, na których mogli zarabiać (stąd stereotyp „czerwonych bankierów” wspierających Czerwonych). Twierdzono nawet, że to ich nazwisko „Rot-schild” odzwierciedlone jest ikonograficznie w czerwonych sztandarach ruchów rewolucyjnych. „Rot-schild” oznaczać ma tarczę zbryzganą krwią wrogów klasowych. To rzecz jasna tylko anegdoty. Jak wyjaśnił Julius Evola w artykule „Die rote Fahne” opublikowanym na łamach konserwatywnego tygodnika „Der Ring“ (1933 nr 52), marksistowscy demagodzy świadomie wybrali czerwień na kolor rewolucji, aby – parodiując solarną purpurę cesarzy i królów (a także purpurę kardynałów) – postawić na głowie hierarchie, znaczenia i wartości. Komuniści, wszyscy „głoszący arymańską ewangelię wszechmocnego, mechanicznego, materialistycznego kolektywu” ukradli i sprofanowali zakorzenione w pradawnej Tradycji symbole sakralnej monarchii i wyższej duchowości.
                                                                         * * *
Pisał Gottfried Benn: „Zachód nie zmierza ku upadkowi z powodu systemów totalitarnych czy zbrodni SS, ani też z powodu materialnego zubożenia albo Gottwaldów i Mołotowów, lecz wskutek psiej uniżoności zachodniej inteligencji przed pojęciami politycznymi”. Jednym z tych pojęć jest „społeczeństwo otwarte”. Najwyższy czas, by europejska inteligencja przestała się przed nim płaszczyć. Wrogowie „społeczeństwa otwartego” ze wszystkich krajów Europy łączcie się! F…ck open society!
                                                                        * * *
W poprzednich zapiskach pisałem o „szalonych” psychiatrach z USA, którzy zdiagnozowali – podobnie jak przed laty u Barry Goldwatera – u prezydenta Trumpa (Soros organizuje podobno przeciwko niemu „fioletową rewolucję”), jakąś chorobę psychiczną. Jednak gwoli sprawiedliwości, trzeba przyznać, że na – osobiście wstrętne mi – psychiatryzowanie, czy w ogóle medykalizowanie, ideowych oponentów lewica nie ma monopolu. Dwie klasyczne pozycje książkowe z drugiej strony barykady to: Lyle Rossiter The Liberal Mind: The Psychological Causes of Political Madness (2011) oraz Kerry Bolton The Psychotic Left: From Jacobin France to the Occupy Movement ( 2013). Obie czekają na polskiego wydawcę.
                                                                         * * *
Znaleziona w sieci definicja (amerykańskiego) prawicowego populisty: człowiek, który nie kieruje się wyborczymi instrukcjami „New York Timesa”.
                                                                         * * *
Kiedy Szwajcarzy opowiadają się przeciwko udziałowi w wojnie, nazywa się to „neutralnością”, kiedy to samo robią Amerykanie, mówi się o „izolacjonizmie” (Thomas Szasz)
Policjanci dostają łapówki, politycy datki na kampanie wyborcze (Thomas Szasz)
Kiedy Jones oświadcza, że jest Jezusem Chrystusem, akademicka psychiatria uznaje, że ma urojenia. Ja zaś twierdzę, że kłamie. Na czym polega różnica? Urojenia to coś co się człowiekowi przydarza, coś co się „ma”. Natomiast kłamstwo jest tym, czego człowiek jest autorem, co człowiek „robi” (Thomas Szasz)

Tomasz Gabiś

Pierwodruk: „Arcana”, lipiec-sierpień 2017

Copyright © 2017. All Rights Reserved.