Czasy „brzydkiej panny na wydaniu” i „hołdów berlińskich” się skończyły. Im szybciej pojmie to pan Timmermans i nie tylko, tym lepiej


Coś się panu Fransowi Timmermansowi popertało. Po pierwsze, miejsce: że nie był ani w Brukseli, ani w Strasburgu, tylko w Monachium. To po pierwsze. Po drugie, że nie była to jedna z kolejnych debat na temat „polskiej praworządności”, lecz Konferencja Bezpieczeństwa. Po trzecie, wiceprzewodniczącemu Komisji Europejskiej (KE), umknęło, że czasy, gdy Polska prowadziła politykę zgodnie z maksymą Władysława Bartoszewskiego: „Jeśli panna nie jest piękna i posażna, to powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona” - już minęły.

Czy się to panu Timmermansowi podoba, czy nie, w Polsce rządzi dziś Prawo i Sprawiedliwość, a nie Platforma z nazwy Obywatelska, premierem jest Beata Szydło, a nie Donald Tusk, zaś ministrem spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, nie zaś ktoś, kogo życzyłby sobie unijny urzędnik, wiceszef KE. Więc się Timmermansowi oberwało, na jego własne życzenie. Gdy publicznie ów polityk z mglistą wiedzą, względnie tendencyjną postawą, co w obu przypadkach źle o nim świadczy, nawiązał do rzekomego łamania konstytucji i w ogóle praworządności w naszym kraju, (a wyszedł od protestów kobiet przeciw antyaborcyjnej ustawie, której… nie było), usłyszał od szefa polskiej dyplomacji:

„Pozwólcie nam przestrzegać naszej konstytucji, nie waszej wizji naszej konstytucji”.

I słusznie. Na tak niedorzeczne i nie na miejscu insynuacje należy udzielać zdecydowanej odpowiedzi i to właśnie w formie „wy”, skoro Timmermans używa zaimka osobowego „my”. Reakcja ministra Waszczykowskiego była i tak wyważona. Dla porównania, gdy swego czasu prezydent Francji Nicolas Sarkozy strofowany był w Brukseli przez unijnego urzędnika za brak dyscypliny finansowej, uciął sprawę jednym zdaniem: „Kim pan w ogóle jest, żeby zwracać się do mnie w ten sposob, na co pan sobie pozwala?!” i… wyszedł.

Urzędnik Timmermans, który widać ma się za nadministra, a może nawet za nadpremiera, zaś Komisję Europejską uważa pewnie za nadrząd wszystkich krajów, dalej toczy swą wojenkę i wymachuje szabelką. W swych rozmowach na marginesie monachijskiej konferencji przekonywał, że Polsce należałoby odebrać prawo głosu; z Węgrami są ciągle jakieś dyskusje, ale zazwyczaj znajduje się rozwiązanie, Rumunia po protestach cofnęła rozluźnienie ustaw antykorupcyjnych, a Polska to „szczególny przypadek”…

Nadminister czy nadpremier Timmermans z przerostem ambicji wezwał kraje wspólnoty do wywierania większej presji na polski rząd i wsparcia KE w walce z naszym krajem. Można na to zareagować uśmiechem politowania i myślą niewypowiedzianą: „Frans, opanuj się, albo lecz…”. Nie byłoby to jednak właściwe potraktowanie „szczególnego przypadku”, jakim jest sam Timmertmans z Holandii, gdzie de facto Trybunału Konstytucyjnego w ogóle nie ma, co słusznie zauważył minister Waszczykowski w ich krótkim spięciu. Nie należy brać na serio pogróżek tego unijnego urzędnika (musiał przecież jakoś zaznaczyć swą obecność w Manachium), który - co trafnie skwitował europoseł prof. Ryszard Legutko, „stawia się w roli oskarżyciela, sędziego i egzekutora”.

Należy natomiast, poprzez konsekwentną postawę, uświadamiać wszystkim tym z Brukseli i nie tylko, którzy usiłują urządzać polski dom według własnego widzimisię, że czasy „brzydkiej panny na wydaniu” i „hołdów berlińskich” się skończyły.

To prawda, że szef polskiej dyplomacji sam zaprosił Komisję Wenecką do wyrokowania w polskich sprawach, co nie omieszkał przypomnieć Waszczykowskiemu Timmermans. Odwołanie się do Komisji Weneckiej, jako arbitra w naszych wewnętrznych sporach było poważnym błędem, ale z czasem i ten fakt nabiera innego wydźwięku. Już po słownym starciu Waszczykowskiego z Timmermansem, posypały się komentarze przedstawicieli tzw. totalnej opozycji, pomstujących nad tym, jak to Polska rzekomo straciła na znaczeniu. Zdaniem np. posła PO Andrzeja Halickiego, rację miał… Timmermans, „skoro dostał huczne brawa”, które „dowodzą, jak zrujnowana została pozycja Polski przez ten rok”:

„Czas skończyć z tym i wrócić do rozsądnej polityki zagranicznej”,

wywodził Halicki po staremu na użytek TVP. W kwestii formalnej, brawa były „huczne” tylko w jego wyobraźni, a jeśli w ogóle oklaski były, to stanowiły efekt wytężonej pracy polskiej, tzw. totalnej opozycji. Można rzec, jest to wypadkowa poglądów i postawy PO oraz Nowoczesnej przystawki, o ile postawą można określić czołobitność i poddańczość wobec cudzoziemców z różnorakich, obcych instytucji, ingerujących w nasze sprawy. Ot, takie „obywatelsko-nowoczesne” pojęcie patriotyzmu…

Gdzie był Timmermans i inni, gdy PO łamała konstutycję wciskając swoich ludzi do trybunału, gdzie byli, gdy unijny Eurostat alarmował np. o wielkim ubóstwie wśród polskich dzieci, o najgorszej w brukselskich rankingach opiece zdrowotnej, czy o rekordowym podsłuchiwaniu obywateli za rządów PO-PSL? Gdzie byli wszyscy ci obrońcy demokracji, gdy dokonywano czystek w TVP oraz w redakcjach kilku gazet i tygodników, że o interwencji służb we „Wprost” na marginesie tzw. afery podsłuchowej nie wspomnę?

Długo by podobne przykłady wymieniać i pytać, nie słyszałem wówczas ani pana Timmermansa, ani żadnych innych głosów potępienia z KE. Ale, niech będzie, choć porządkowanie kraju jeszcze u nas potrwa i zapewne wywoła niejedną awanturę, to już przeszłość.

Przyjmijmy nawet, jak chce poseł Halicki i inni „totalni opozycjoniści”, że pozycja Polski na arenie międzynarodowej została „zrujnowana”. Jeśli tak, to pytam: a jakimi to dokonaniami wyróżnił się rząd PO-PSL przez osiem lat sprawowania władzy?

Zaznaczam, niech nikt nie mydli mi oczu dofinansowaniem z Brukseli, które każdemu z krajów członkowskich należy się jak psu miska i każdy z potrzebujących dostał to, co powinien. My, notabene, mniej – otrzymana przez nas „największa kwota” wynika wyłącznie z wielkości Polski, ponieważ w przeliczeniu na jednego obywatela plasujemy się na liście biorców unijnych środków dopiero na czwartym miejscu. Więc, powtarzam: jakimż to więc wielkim znaczeniem i szacunkiem wypracowanym dla naszego kraju może pochwalić się ekipa odwołanych od władzy?

Czy jest nim położeniem rury na dnie Bałtyku, łączącej Niemcy z Rosją, którą nie kto inny, tylko Radosław Sikorski nazwał nowym paktem Ribbentropa-Mołotowa, a który później, w roli szefa MSZ zasłynął ze złożenia „hołdu berlińskiego”…? Czy w tym kontekście za sukces należy też uznać zablokowanie przez gazociąg Nord Stream dojścia większych statków do portu w Świnoujściu…? A może tym sukcesem było wynegocjowanie przez wicepremiera Waldemara Pawlaka najwyższych w świecie cen zakupu rosyjskiego gazu, na co sami brukselscy urzędnicy dostali wytrzeszczu oczu i zawetowali tę umowę…? Czy do osiągnięć należy również milcząca zgoda premiera w kwestii budowy tzw. centrum wypędzonych w Berlinie…? Albo respekt, jakim cieszyliśmy się w ramach Trójkąta Weimarskiego, w którym francuscy i niemieccy „partnerzy” nie raczyli nas nawet poinformować o przygotowanych przez nich po cichu zmianach w traktacie nicejskim i ostatecznie osłabili naszą siłę głosu w Brukseli…? Czy może dowodem na wypracowane przez rząd PO-PSL poważanie dla naszego kraju była wspólna praca, „ramię w ramię” z Rosjanami po smoleńskiej katastrofie…? I w tym przypadku podobne przykłady długo by wymieniać i pytać.

Jedno wszak osiągnięcie jest bezsporne i najlepiej świadczy o wielkim uznaniu, jakim odsunięci w Polsce od władzy cieszyli się poza granicami: awans Tuska do Brukseli. Jakieś pytania…?

autor: Piotr Cywiński

za: http://wpolityce.pl/polityka/328199-czasy-brzydkiej-panny-na-wydaniu-i-holdow-berlinskich-sie-skonczyly-im-szybciej-pojmie-to-pan-timmermans-i-nie-tylko-tym-lepiej