Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Bóg wyrwał mnie ze szponów świadków Jehowy

Na początek chciałbym napisać coś o sobie. Czyli trochę wspomnień.

Urodziłem się 08.10.1966 r. w małej miejscowości nad morzem, jako pierwszy z dzieci moich kochanych rodziców.

Z początku mieszkaliśmy w małym mieszkanku na czwartym piętrze, dokładnie nie pamiętam kiedy przeprowadziliśmy się do większego na tym samym piętrze. Tata pracuje w największym przedsiębiorstwie w naszej miejscowości, a swego czasu było ich trochę. A mama zajmowała się domem. Nasza rodzina była rodziną katolicką i jest, ale chodzi mi o to że jak w normalnej rodzinie obchodziliśmy wszystkie święta, chodziliśmy do kościoła i byliśmy szczęśliwą rodziną. Nie powiem że było idealnie ale tylko w serialach jest idealnie a w normalnym życiu są normalne problemy i kłopoty.

W roku 1971 przychodzi na świat mój brat Marcin, cieszyłem się że nie będę sam że będę miał się z kim bawić. Niestety życie nie zawsze układa się tak jak my byśmy chcieli. Mój brat był chory i mimo leczenia, niestety zmarł jak wam się wydaje jaki to miało wpływ na mnie, no cóż do końca nie rozumiałem tak naprawdę co się stało i przyznam szczerze że nie bardzo pamiętam to co się wtedy działo. Jedno jednak pamiętam mojego malutkiego brata w trumnie ubranego na biało. Na zdjęciach z tamtego okresu jakie oglądałem to, pamiętam że tata trzymał mnie wtedy na rękach.


Po tym coś zgrzytnęło w rodzinie, tata chyba nie bardzo sobie radził z tym wszystkim i uciekł trochę do alkoholu.
 
W roku 1972 na świat przychodzi moja pierwsza siostra, jest super w końcu mam się z kim bawić.

Ale przyszedł też czas szkoły, mama opowiadała że jak mnie zaprowadziła do szkoły pierwszy raz to myślała że jestem najmniejszy w klasie ale okazało się że był chłopiec mniejszy ode mnie. W szkole jak to w szkole na początku wszystko jest łatwe nie było dużo nauki więcej zabawy. Pamiętam swoją pierwszą książkę w szkole to Elementarz. W drugiej klasie trochę zamieszania no bo to czas komunii, jak przystało na chłopca z katolickiej rodziny też przystępowałem do tej ważnej uroczystości w życiu, przyznam się drogi czytelniku że nie pamiętam tych zdarzeń, no cóż byłem mały a i czas już robi swoje.

Później zostałem ministrantem, pamiętam jaka mama była dumna wtedy ze mnie.

Jako ministrant byłem bardzo oddany temu co robiłem, zresztą to lubiłem po głowie tłukło mi się nawet żeby zostać księdzem i muszę przyznać szczerze że nawet byłem w tym utwierdzany przez kapłanów naszej parafii a i rodzice nie odwodzili mnie od tego pomysłu.

Szkoła podstawowa szybko dobiegała końca i trzeba był dokonać wyboru gdzie iść dalej do szkoły, jak już wspomniałem był czas kiedy miałem powołanie, ale jak to młody człowiek u którego w tym okresie zaczyna się burza hormonów ja też nie jestem obojętny na dziewczęce wdzięki i w tym okresie przeżywam swoją pierwszą miłość. Moja wybranka miała na imię Dorota i co ciekawe poznaliśmy się w kościele. Ale ja niestety jeszcze w tamtym czasie nie potrafiłem na stałe ulokować swoich uczuć i były inne dziewczyny, doprowadziło to do tego że moje powołanie gdzieś zostało stłumione. W tym miejscu muszę nadmienić że miałem święcenia lektoratu, pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj, uroczystość bez udziału ludzi ale był biskup który nas wyświęcał było nas chyba ośmiu, z tej grupy dwóch jest księżmi z czego jeden z nich jest biskupem. A pozostałym los zgotował inne życie.

Ja po ukończeniu szkoły podstawowej poszedłem dalej uczyć się do szkoły gastronomicznej. Okres nauki trwał trzy lata, czas mijał szybko, były kolejne dziewczyny i kolejne złamane serca. W tym czasie moje powołanie wracało do mnie ale jakoś nie zdecydowałem się pójść tą drogą tak naprawdę to nie wiem dlaczego i co było powodem że nie wybrałem kapłaństwa i pewnie już się nie dowiem. Po trzech latach nauki idę dalej się uczyć podejmuję naukę w technikum, i w tym czasie poznaję dziewczynę o imieniu Bożena, teraz wiem że była to moja pomyłka byłem tak zaślepiony miłością że przez tą miłość przysporzyłem wiele problemów swoim rodzicom.

Tak łącznie z tym że posunąłem się do tego że ukradłem z domu pieniądze żeby zaimponować dziewczynie i nakupiłem jej pierścionków, a potem ze wstydu uciekłem z domu nie było mnie dwa dni. Przez to wszystko stracili rodzice do mnie zaufanie i tak naprawdę to nie wiem czy odzyskałem to zaufanie mimo że upłynęła już wiele lat. No cóż uczucia dziewczyny okazały się słabe i mnie zostawiła wpadła w objęcia innego ale nie żałuję widocznie tak miało być. Bo teraz patrząc na to wszystko dochodzę do wniosku że poza seksem nic nas nie łączyło.

Oczywiście przez to wszystko technikum nie skończyłem. I co dalej. Dorwało mnie wojsko, tak mi się to spodobało że zachciało mi się zostać żołnierzem zawodowym. I tak po okresie unitarnym trafiam do jednostki wojskowej gdzie kadra odpowiednio mnie pokierowała. Chciałem iść do szkoły kwatermistrzowskiej ale okazało się że zmienili zasady i trzeba było mieć wykształcenie średnie, a ja go nie miałem a że nie chciałem się wycofywać wybrałem szkołę pancerną, wiedziałem że jako gastronom będę miał ciężko ale myślałem sobie jakoś to będzie. Jak zwykle znowu wpadam w złe towarzystwo nie będę się rozpisywał co się stało ale wyleciałem ze szkoły. I żeby wyjść z twarzą zostaję w wojsku jako podoficer zawodowy.

Można powiedzieć że spełniłem swoje marzenie. Ale nie do końca tak był w pierwszej jednostce pracowało mi się dobrze ale znowu splot różnych wydarzeń spowodował że zmieniłem jednostkę, można by było powiedzieć że jak do tej pory miałem pod górkę. No ale okres pecha myślałem że mam za sobą, mieszkałem w hotelu wojskowym blisko kasyna było dobrze. Życie kawalera i to jeszcze wojskowego było fajne. Aż do momentu kiedy na mojej drodze stanęła córka wojskowego, właściwie traktowałem ją wtedy jako nic zobowiązującego ale życie miało pokazać, że będzie inaczej i tak też było okazało się że nasza chwila zapomnienia zaowocowała dzieckiem, a że ja nie chciałem uciekać od odpowiedzialności, wziąłem ten obowiązek na siebie. Był ślub i wesele, wszystko odbyło się tak jak trzeba. Ale nie było to z miłości, tylko z obowiązku i z własnej głupoty. Czułem że to małżeństwo nie będzie szczęśliwe, ale robiłem wszystko żeby było takie. Mimo swoich wad byłem dobrym mężem i ojcem. Niestety moja żona była młoda i nie wyszumiała się wcześniej, ja chciałem domu z prawdziwego zdarzenia, a jej w głowie była zabawa, a przy tym musiała skończyć szkołę. Kiedy syn miał sześć lat, ja się rozchorowałem, w sumie nic wielkiego, ale wylądowałem w szpitalu i niestety moja żona tej próby nie wytrzymała.

Po wyjściu ze szpitala nasze małżeństwo uległo rozpadowi. No cóż, nastąpił rozwód i czas życia w samotności - było to dla mnie ciężkie przeżycie tym bardziej, że z tego związku miałem syna. Załamałem się, zacząłem sięgać po alkohol i to coraz częściej. Prawie stoczyłem się na dno, ale wtedy moi przyjaciele, małżeństwo, podali mi pomocną dłoń i wyciągnęli mnie z dołka: muszę przyznać że zawdzięczam im wiele, a przede wszystkim to, że nie pozwolili mi się stoczyć na dno. No cóż, byłem jeszcze przecież młody, więc całe życie nie będę żył w samotności.

Poznałem kobietę, też po przejściach, też jej się nie udało pierwszy raz. Bałem się tego związku z początku, bo moja wybranka miała dziecko, córkę, i nie wiedziałem czy zostanę zaakceptowany. Moje obawy prysły jak bańka mydlana, córka Marzeny mnie zaakceptowała a nawet zaczęła wołać tato. Byłem szczęśliwy. Po krótkim okresie znajomości postanowiliśmy się pobrać, żeby było wszystko tak jak należy. I 21.04.1995 r. wzięliśmy ślub. Z wiadomych powodów był to tylko ślub cywilny. Zamieszkaliśmy razem w naszym mieszkaniu.

W życiu, jak to w życiu są wzloty i upadki, i u nas też tak było. W roku 2002 przychodzi na świat nasz ukochany syn Kuba, powinno być od tego momentu wszystko dobrze, ale było inaczej - nie wszystko układało się tak jak powinno, ale ja nie traciłem nadziei, że w końcu się ułoży i że będziemy szczęśliwą kochającą rodziną. W tym czasie oczywiście chodziłem do kościoła jak każdy katolik co niedziela, mimo tego że nie wszystko mi się podobało i że nie ze wszystkim się zgadzałem.

Zaufanie do instytucji kościelnej straciłem po tym jak Kościół zamiast zajmować się aspektami wiary zaczął zajmować się polityką i to tak, że którejś niedzieli w wybory kiedy trzeba było oddać swój głos na prawicę czy lewicę, ksiądz po płomiennym politycznym kazaniu wypowiada słowa, cytuję z pamięci: szatanie idź zrób co masz zrobić... Według niego ci, co oddadzą głos na lewicę są prowadzeni przez szatana - to przelało moją czarę goryczy wstałem wtedy i wyszedłem i już do kościoła nie poszedłem. W tym czasie jest jakiś dziwny okres wzmożonej aktywności Świadków Jehowy, o których jeszcze nic nie wiedziałem aż do chwili kiedy zapukali do nas pierwszy raz. Tak jak napisał David A. Reed w swojej książce, przychodzą w najbardziej nieodpowiednim momencie, kiedy jesteś w łóżku, gdy z rodziną właśnie zasiadasz do niedzielnego obiadu, lub kiedy dotknęła ciebie jakaś tragedia, albo gdy straciłeś zaufanie do kogoś lub czegoś, tak jak ja na przykład, kiedy straciłem zaufanie do instytucji Kościoła.

Pamiętam jak dziś, że przyszło do mnie dwóch elegancko ubranych panów w garniturach, byli mili i grzeczni. Nasza pierwsza rozmowa była bardzo krótka, po prostu podziękowałem im twierdząc że mnie to nie interesuje. No cóż, myślałem że będę miał spokój, nawet nie wiecie jak bardzo się myliłem. Panowie niestety byli natrętni jak mucha w upalny dzień, gdzieś za tydzień przyszli znowu i znowu ta sama śpiewka, ale ja z uporem maniaka znowu powiedziałem, że dziękuje bardzo. Na dłuższy czas miałem spokój - myślałem sobie "co to za ludzie - mówisz im dziękuje a oni jak bumerang wracają". Takie wizyty się powtarzały, aż już nawet żona była zła. W końcu przy którejś wizycie mówię sobie: "no dobra wysłucham co mają do powiedzenia". Przyszli jak zwykle elegancko ubrani, grzeczni, wysłuchałem, co mają do powiedzenia, pamiętam że wtedy wręczyli mi traktat, taką małą, można powiedzieć, reklamę tego co mi powiedzieli w skrócie. Oczywiście grzecznie zapytali czy mogą mnie odwiedzić ponownie, no powiedzmy za tydzień, ja nieświadomy podstępu zgodziłem się.

W tym czasie cały czas pracowałem w wojsku, i kiedyś kiedy wracałem z pracy autobusem zobaczyłem grupę ludzi ładnie ubranych, a wśród nich jednego z tych, którzy mnie odwiedzali, gdy tak się przyglądałem ten człowiek po prostu bardzo niekulturalnie zaczął się zachowywać a wręcz nawet użył bardzo niewybrednego słownictwa przy tym używając niecenzuralnych gestów. No cóż, pokazał dwa swoje oblicza. Tak bardzo utkwiło mi to w pamięci, że postanowiłem nie rozmawiać więcej z tymi osobami, powiedziałem żonie, że ma im powiedzieć, że nie chcę z nimi rozmawiać. Oczywiście przyszli, żona powiedziała im że nie mam ochoty z nimi rozmawiać i że dziękuję. Jak myślicie - dali za wygraną? Nic z tego, przychodzili z uporem maniaka, żona w końcu ma dość i mówi żebym to ja im powiedział że nie chcę z nimi rozmawiać. Wychodzę do nich i mówię, niestety wszystko fajnie ale ja pracuję w wojsku i nic z tego nie będzie, dopóki tam pracuję, tak że dziękuję. Grzecznie podziękowali ale zadali pytanie kiedy odchodzę z wojska, powiedziałem że nie wiem i że jak odejdę to może wtedy porozmawiamy i tak jak powiedziałem na tą chwilę dziękuję.

No cóż dali mi spokój na dłuższy czas, sytuacja w moim życiu zmieniła się, w wojsku zachodziły zmiany, ja jakoś nie potrafiłem sobie poradzić z tym wszystkim, i stało się że pod wpływem emocji podejmuję nie do końca przemyślaną decyzję. Tą decyzją jest moje odejście z wojska. Zachowałem się bardzo nierozsądnie ale wtedy niestety emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Zaczął się nowy etap w moim życiu, etap cywila, z początku tryskałem energią, nie sądziłem że to będzie takie trudne. Chodzi mi o to że w tym czasie z pracą zaczynało być coraz gorzej ale jakoś sobie radziłem. W domu jak to w domu, nie było sielanki, problemy z piciem alkoholu przez moja żonę zaczęły mnie przytłaczać, po prostu zaczynałem sobie z tym wszystkim nie radzić. Kochałem żonę bardzo i nie chciałem jej stracić, tym bardziej że mieliśmy tak wspaniałego synka. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze problemy z córką żony, zaczęła wchodzić w okres dojrzewania i niestety zaczęła się buntować, do tego jeszcze doszło jej nieodpowiednie towarzystwo, z tym akurat sobie poradziłem, ale z buntowniczym charakterem już sobie nie radziłem. Nie potrafiłem pomóc żonie w jej problemie, dochodziło do tego że jak nigdy tego nie robiłem zaczęłam używać przemocy w chwilach kiedy żona była pod wpływem alkoholu. Nawet nie wiecie jak bardzo mi wstyd z tego powodu, zapadłbym się pod ziemię, gdybym mógł. W tej całej swojej niemocy uciekłem do swojego świata, zająłem się intensywnie sportem, zacząłem chodzić na siłownię, wszystkie wolne pieniądze inwestowałem w ten sport.

Nie wiedziałem wtedy że tak naprawdę powinienem szukać pomocy u Boga i modlić się do niego tak jak na przykład psalmista Dawid „Panie, wysłuchaj modlitwy mojej i wołanie moje niech dojdzie do Ciebie!

Nie ukrywaj oblicza swego przede mną w dniu niedoli mojej, nakłoń ku mnie swe ucho, w dniu, kiedy cię wzywam, śpiesznie mnie wysłuchaj!”( BW Ps 102 :3)

Czyż to nie piękna modlitwa? Ale ja w ogóle zapomniałem że istnieje ktoś taki jak Bóg. Jest to przykre ale tak było. No cóż wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawiają się oni. Kto? Oczywiście Świadkowie Jehowy. Przyszli jak zwykle we dwóch: jeden niższy, szczuplejszy, drugi trochę wyższy i słusznej postury, tak jakoś się chował za tego niższego. Pamiętam że się przedstawili - jeden miał na imię Mariusz, drugi Maciek, ujęli mnie spokojem i ciepłem jakie od nich emanowało. Z początku rozmowa przebiegała na korytarzu, ale ja naiwnie zaprosiłem ich do przedpokoju, wzbraniali się mówiąc że przyszli tylko na chwilę ale w końcu weszli, rozmowa była serdeczna i rzeczywiście krótka w czasie rozmowy zaproponował mi Mariusz studium Biblii na podstawie książki „Czego naprawdę uczy Biblia”, wtedy nie wiedziałem jakie to będzie miało skutki, ale się zgodziłem. Moja żona sceptycznie podchodziła do tego, ja natomiast powiedziałem jej że to nic strasznego, i że można posłuchać co mają do powiedzenia. Żona zadzwoniła do swojej mamy i jej o tym powiedziała, że zwąchałem się ze Świadkami jehowy, ja zapewniłem wtedy swoją teściową, że mnie nie przekabacą. Nawet nie wiecie jak bardzo się wtedy myliłem. Już wtedy przypominałem ślepca.

Rozpoczęło się studium u mnie w domu, najpierw była to broszura, której tytułu nie pamiętam, a dopiero po niej książka, której tytuł wymieniłem wcześniej. Wiedzę chłonąłem bardzo szybko, w tym czasie otrzymałem od Mariusza przekład Pisma Świętego wydanego przez Świadków. Twierdził że jest to jedyny wierny przekład i że inne są przekłamane, ja oczywiście mu uwierzyłem. Muszę przyznać że bardzo sprawnie posługiwali się Biblią i zawsze potrafili odnaleźć właściwy werset, myślałem wtedy że rzeczywiście znają Biblię. Coraz bardziej byłem przekonany do słuszności tego co mi mówili. Następnym etapem było zachęcenie mnie do przyjścia na zebranie, ja oczywiście się zgodziłem. Na pierwsze zebranie poszliśmy całą rodziną. Ja ubrałem się elegancko w koszulę krawat, nawet nabyłem czarną teczkę w którą zapakowałem Biblię świadków i z małym wówczas synkiem i żoną poszliśmy.

Na zebraniu wspaniała serdeczna atmosfera, wszyscy mili, serdeczni, wszyscy podchodzili, witali się. Pomyślałem: to jest to, prawdziwa chrześcijańska rodzina, niczego podobnego wcześniej nie doświadczyłem. Byłem zauroczony, żona niekoniecznie, podchodziła do wszystkiego z rezerwą, ja wtedy jej nie słuchałem. Byłem zaślepiony tym wszystkim i tak naprawdę żadne rozsądne argumenty do mnie nie trafiały. Zacząłem uczęszczać na zebrania, czasami z żoną, czasami tylko z synem. Żona w końcu przestała ze mną chodzić, ja byłem na nią zły, tłumaczyłem jej że tam ma dobre towarzystwo, ale żona nie chciała mnie słuchać, powiedziała że jej to nie odpowiada i koniec. No cóż dałem sobie na razie spokój. Studium trwało, ja coraz bardziej się wciągałem, mimo nieraz niektórych wątpliwości, ale Mariusz skutecznie obalał moje rozterki, jak nie wersetami to logiczną argumentacją, tak mi się wtedy bynajmniej wydawało.

Pierwszy zgrzyt pojawił się kiedy doszliśmy do momentu na czym umarł Jezus Chrystus, świadkowie twierdzili że umarł na palu, a ja jakoś nie mogłem tej argumentacji przetrawić i zacząłem szukać informacji. Pracowałem wtedy w Uniwersytecie jako pracownik ochrony. Mając dostęp do komputera i internetu znalazłem sporo informacji, które nie potwierdzały słów świadków, wydrukowałem to wszystko i dałem Mariuszowi żeby przejrzał to wszystko i się do tego ustosunkował.

Jak myślicie, czy przeczytał to co mu dałem? Otóż nie, przyszedł do mnie z drugim bratem bo tak na siebie mówili i stwierdził że jest to literatura odstępcza, a ja mam sam pojąć decyzję czy zgadzam się z tym czy z naukami które on mi do tej pory przekazał. Powiedział jeszcze że jeżeli przyjmę tamto, to kończy studium. Powiem szczerze, że z początku byłem w szoku, zadawałem sobie pytanie: dlaczego tego nie przejrzał, nie wiem co tak naprawdę spowodowało że wyrzuciłem wszystko, może to był strach przed utratą tak mi się zdawało” prawdziwych przyjaciół”. Jak się później okazało, bardzo się myliłem, dlatego celowo w cudzysłów wziąłem słowa "prawdziwych przyjaciół". No dobrze, studium było kontynuowane, a w międzyczasie, zostałem zachęcony, żeby zostać nieochrzczonym głosicielem i żeby przystąpić do teokratycznej szkoły.

Co to jest?

Ni mniej ni więcej jest to pranie mózgu i doskonalenie technik skutecznego głoszenia w różnych sytuacjach. To tak w skrócie, czym zajmuje się szkoła prowadzona przez Świadków.

Zaczynam głosić, tak mi się wydawało prawdę, prawdę którą oczywiście przedstawiali świadkowie. Zacząłem wmawiać ludziom, że ich wiara jest zła, że jedyna droga do zbawienia prowadzi poprzez jedyną organizację wybraną przez Boga na ziemi. Oczywiście była to bzdura ale ja tak bardzo w to wierzyłem że reagowałem różnie na ludzi którzy mówili co innego. Zanim zakończyliśmy studium, zdecydowałem się na chrzest w wydaniu świadków, gdyż twierdzili że tylko tak mogę osiągnąć zbawienie i odpuszczenie grzechów. . .....:

Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim łączność, a chodzimy w ciemności, to kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak i On jest w światłości, to wtedy pozostajemy w łączności ze sobą, a krew Jezusa, Jego Syna, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu. Jeżeli mówimy, że nie mamy grzechu, to sami siebie zwodzimy i nie ma w nas prawdy.(BP 1 : 5-8).

Szkoda że wtedy nie przeczytałem tego wersetu z właściwym zrozumieniem, bym wiedział, jak bardzo grzeszę przeciwko Bogu i Jezusowi Chrystusowi.

W międzyczasie, oczywiście za namową swojej nowej wielkiej rodziny, zacząłem pozbywać się z domu wszystkiego, co było związane z religią żony, nie brałem pod uwagę jej uczuć, jej argumentów tylko mówiłem że tak ma być i koniec. Pozbyłem się wszystkiego, łącznie z krzyżem, po prostu wyrzuciłem go do śmieci. Powiecie zapewne: co za potwór, ale wtedy nic innego się nie liczyło, tylko organizacja. Okazja do chrztu nadarzyła się podczas zgromadzenia na Stadionie Legii, było pochmurno, ale na czas samego chrztu wyszło słońce, wszyscy mówili, że to znak od Boga. Zacząłem nowy etap, stałem się ochrzczonym głosicielem i w pełni mogłem brać udział w życiu zboru. Za namową braci zaczynam prowadzić studium ze swoim synem. Żona mówi, że nie ma nic przeciwko temu ale prawda jest inna, boli ją to. że ja tak bardzo oddalam się od rodziny. A oddalałem się rzeczywiście, przestałem uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych, przestałem obchodzić święta, a nawet powiadomiłem rodziców, o tym kim zostałem.

No, ale jestem tylko człowiekiem i przychodzi na mnie pierwszy kryzys, związany z moimi problemami w domu z utratą pracy i brakiem pieniędzy i wtedy narzekam na wszystko i na wszystkich swoje żale wylewam do napotkanych przypadkowo sióstr myśląc że nic nie wypłynie dalej. Myliłem się. Starsi oczywiście się dowiedzieli i miałem pierwszą rozmowę wychowawczą w celu skorygowania mojego myślenia. Oczywiście poddaję się skorygowaniu i przepraszam tych, na których narzekałem. W tym czasie robię się bardzo aktywny, staram się koniecznie zmusić żonę do wypisania naszego syna z religii twierdząc, że nie uczą go tam prawdy o Bogu tylko wpajają mu same kłamstwa. Żona się broni ale tak naprawdę nie znajduje żadnych argumentów. Tak naprawdę to nie wiem co mnie powstrzymuje przed podjęciem tej decyzji ale ostatecznie syn chodzi na religię. Moje stosunki w domu są w tym czasie nie najlepsze, żona jeszcze bardziej się zaczęła pogrążać, a ja miałem swoją tak zwaną rodzinę która zaczęła mi doradzać co zrobić, a jedyne wyjście jakie znaleźli to rozwód.

Nie chciałem tego kochałem żonę i wtedy zacząłem się modlić i prosić Boga o pomoc. I wierzę, że moje modlitwy zostały wysłuchane, w domu wszystko się zmienia i to na lepsze - cieszę się z tego i na pewno to zauważam, w każdym razie jestem szczęśliwy, że tak się stało, że żona przestała pić i że wszystko zaczęło się układać. W końcu mam rodzinę, no ale co dalej. Moja żona w międzyczasie przeżywa również ataki na swoją osobę ze strony Świadków, o których ja nie miałem zielonego pojęcia, ale niestety to prawda. Świadkowie tak naprawdę nikogo z twojego domu nie pozostawią w spokoju - będą do tej pory innych twoich domowników gnębić, aż nie przeciągną ich na swoją stronę a jeżeli im się to nie uda to po prostu będą ich uznawać za odstępców i będą unikać ich towarzystwa, twierdząc, że nie jest budujące.

Jest to niestety brutalna prawda. Prawda, która niektórym może się wydać niezrozumiała, ale muszę to napisać, wbrew temu co mówią świadkowie, że kierują się miłością. Tak naprawdę nie mają w sobie miłości do drugiego człowieka, nawet powiem, że są pozbawieni jakichkolwiek uczuć. Tak naprawdę dbają tylko o swoje interesy i interesy organizacji.

Staję się tak gorliwy, że po jednym ze zgromadzeń składam deklarację ustną że chcę zostać sługą pomocniczym. Oczywiście wszyscy mi przyklasnęli, ale jednym z warunków zasugerowanych mi przez jednego ze starszych było to, że powinienem wypisać syna z religii. Ja znowu nie przyjmuję tego do wiadomości, a nawet mówię że szanuję wiarę żony i będzie tak jak jest. Po zakończeniu studium z synem książki „Ucz się od wielkiego nauczyciela”wydanie Świadków Jehowy, oznajmiam że nie będzie dalszego studiowania z moim synem, i wtedy bracia próbują mnie przekonać, żebym jednak studiował z nim coś, ale ja byłem uparty i podtrzymałem swoją decyzję, co zresztą żona przyjęła z zadowoleniem i radością. Żona zaczęła przygotowywać syna do pierwszej komunii, ja nie brałem w tym udziału bynajmniej z początku. Poświęciłem się pracy zawodowej i to tak bardzo że przestałem chodzić na zebrania i do służby. Jeszcze udało mi się też podjąć dodatkowe zajęcie, tak że już całkowicie zaprzestałem bywać z „braćmi”. Czyli ni mniej ni więcej przychodzi kryzys, w tym czasie odwiedzają mnie tylko dwie siostry, a tak poza tym to żywej duszy nie zobaczyłem. W październiku albo na początku listopada poszedłem na zebranie niedzielne, i poczułem się obco, jak nie wśród swoich i zadawałem sobie pytanie: co ja tu robię?

Na tym zebraniu oczywiście rozmawiam z Mariuszem, mówię mu, że chciałbym porozmawiać tak szczerze, ale on nie ma czasu i obiecuje, że kiedy indziej. Wtedy dojrzewa u mnie myśl, że trzeba z tym skończyć, zrozumiałem że tak naprawdę to świadkowie interesują się tobą do czasu kiedy jesteś im potrzebny do statystyk tak zwanego wzrostu w organizacji, a później ich zainteresowanie twoją osobą spada do zera. Zacząłem czytać w internecie różne informacje od tak zwanych "odstępców" i zrozumiałem w końcu, że w organizacji jest fałsz i obłuda. W grudniu 2010 r. pierwszy raz biorę udział wraz z rodziną w świętach Bożego Narodzenia, dzielę się opłatkiem i jestem szczęśliwy jak nigdy od prawie sześciu lat. Zdałem sobie sprawę, jak wiele straciłem przez te lata i jak o mały włos nie straciłem tego wszystkiego do końca.

O mały włos nie straciłem bezpowrotnie swojej rodziny. Przez ten czasu co się nie zjawiałem na zebraniach i nie chodziłem do służby, tak naprawdę to nikt nie przyszedł nie zapytał się, czy chociażby jestem zdrowy. Pewnego razu na gg odezwał się jeden z „braci”, i z udawaną szczerością zapytał, co się dzieje, że mnie nie widać, bo bardzo się martwi o mnie razem ze swoją żoną, ja mu odpisałem, że ja, jak się o kogoś martwię, to go odwiedzam albo dzwonię, a ty się nie odzywasz prawie wcale i raptem piszesz na gg, że się martwisz, wybacz ale nie wierzę w szczerość twoich intencji. Odpisał, że mi wybacza, że nie wierzę w szczerość jego intencji i ma nadzieję, że się spotkamy na zebraniu. Nic mu nie odpisałem, bo wiało od niego obłudą i fałszem.

Minęło ponad pół roku, odzywa się starszy Mariusz i też nie przyszedł i nie zadzwonił tylko przysłał esemesa. Pytał się, co się dzieje ze mną i że chciałby się spotkać i porozmawiać. Ja odpisałem że nic się nie dzieje i o czym chce rozmawiać. On odpisał że no przecież mu obiecałem, że porozmawiamy. Ja odpisałem, czy pamięta, kiedy to było. On odpisał, że poco te gierki jak chcę się spotkać, to żebym podał termin, to spotkamy się u mnie lub u niego. Ja znowu odpisałem "czy pamiętasz kiedy to było". On znowu napisał "po co te pytania - albo się chcę spotkać albo nie". Ja wtedy nie wytrzymałem i zadzwoniłem do niego i znowu powtórzyłem pytanie, "Mariusz czy pamiętasz, kiedy to było, jak ja chciałem porozmawiać, on znowu swoje po co te gierki, jak po co grać na dwa fronty, jak mam się męczyć to żebym napisał list o odejściu". Ja mu odpowiedziałem, że się nie męczę i że w przeciwieństwie do innych w zborze ja na dwa fronty nie działam.

Coś tam próbował odpowiedzieć, ale dokładnie nie pamiętam co - więc nie będę wymyślał. W każdym bądź razie finał tej rozmowy był taki, że ja powiedziałem do niego, że w końcu odzyskałem rodzinę i do widzenia. Ta rozmowa utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że tak naprawdę to wcale im na mnie nie zależy, a w swoim życiu nie kierują się wcale miłością. Bo zamiast przyjść wcześniej porozmawiać, czy w ogóle się zainteresować co się dzieje, ograniczyli się tylko do rozmowy za pomocą gg i esemesów.

To jest tak zwana rodzina, która ponoć kieruje się w swoim życiu zasadami zawartymi w Biblii. Co, jak pokazuje życie, jest nieprawdą. Potrafią pozostawić samych sobie osoby starsze, twierdząc że nie prowadzą domów starców, pozostawiają wielu swoich członków z własnymi problemami i tak naprawdę im nie pomagają a wręcz przeciwnie potrafią udzielać rad niekoniecznie mających związek z naukami Chrystusa, ale wygenerowanych przez towarzystwo strażnica. Po tym wszystkim nie miałem już żadnych oporów i w ten sam dzień po rozmowie z Mariuszem wysłałem list o odejściu z organizacji, który zamieszczam poniżej.


Drodzy bracia

Piszę ten list do Was, gdyż dojrzałem już do tej decyzji.

Na początek chciałbym zamieścić fragment z Pisma Świętego:”Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Albowiem jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą „(Mt 7:1, 2).

Celowo zamieściłem ten fragment, żebyście nie osądzali mnie krytycznie z podjętej przeze mnie decyzji.

Czytając Pismo Święte i psalm 32:8, który mówi „Pouczę ciebie i wskażę ci drogę, która masz iść”, doszedłem do wniosku, że Pan Jezus nie jest stworzeniem ani archaniołem, lecz jedynym w swoim rodzaju Synem Bożym w którym mieszka cieleśnie „cała pełnia Boskości”(Kolosan 2:9).Ponadto propagowany przez organizację dogmat o dwóch klasach ludzi zbawionych, niebiańskiej i ziemskiej nie znajduje swojego oparcia i uzasadnienia i jest przez organizację mylnie interpretowany, zresztą jak wiele innych nauk. Świadkowie Jehowy są ograbieni z dobrodziejstw Nowego Przymierza, udziału w Wieczerzy Pańskiej i nadziei niebiańskiej. Nadzwyczajna pozycja, jaką przypisuje sobie kierownictwo organizacji oparta jest na fanatycznym oddaniu członków organizacji, będących ślepo posłusznymi, jak i zarazem na chronologicznych i prorockich spekulacjach.

Te jakże burzliwe w moim życiu parę lat w organizacji poczyniło ogromne spustoszenie w moim życiu rodzinnym, a właściwie mnie go pozbawiło.

Myśląc o tym, że Wasze nauki są słuszne i stosując się do Waszych rad praktycznie odizolowałem się od rodziny nie biorąc udziału w ich życiu, w ich radościach i smutkach, skupiając się tylko na organizacji. Dopiero po czasie zrozumiałem jak wielkim było to błędem, bo chociażby składając dziecku życzenia z okazji urodzin głowy nie stracę, a poza tym sprawiam mu tym radość i nie ma w tym nic złego, a podawanie za powód nie obchodzenia urodzin dwóch negatywnych zachowań akurat opisanych w Piśmie Świętym wcale nie przekreśla tego wydarzenia i nie stawia go w świetle negatywnym. Poza tym namawianie a nawet wymuszanie na mnie prowadzenia studium z synem też nie wpłynęło korzystnie na relacje z rodziną;dochodziło na tym tle do sporów i to czasami dość burzliwych, gdyż ja byłem przekonany co do słuszności tego kroku, ale przez wypaczone myślenie ukształtowane przez organizację nie brałem pod uwagę uczuć innych i przede wszystkim nie starałem się zaakceptować faktu, że rodzina jest w innej wierze. Czego zresztą Wy również nie robicie, a dowodem są Wasze ataki na inne wyznania i przedstawianie siebie i swojego wyznania jako tej jedynej drogi podobno prowadzącej do zbawienia.

To wszystko dało mi dużo do myślenia, zresztą wiele razy podkreślałem że jestem pilnym obserwatorem, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Od grudnia 2010 roku postanowiłem całkowicie pójść za Panem (Jozuego 14:8). Jezus Chrystus zapłacił zbyt wielką cenę za moją wolność, bym pozostawał jedna nogą w organizacji. Próbowałem jeszcze chodzić na niektóre zebrania, ale nie czułem już radości, źle się czułem. Poza tym gorszyć mnie zaczęły niebiblijne poglądy przedstawiane na zebraniach. Wiem, że będę traktowany jak odstępca lub antychryst, że będziecie mnie unikać, ja jednak nie mam do nikogo urazy, nie czuję goryczy.

Nie jestem Waszym wrogiem, lecz przyjacielem. Nie chcę też, żebyście opowiadali o mnie jakieś oszczerstwa, gdyż ja nic złego nikomu z Was nie zrobiłem ani nikomu nie wyrządziłem żadnej krzywdy. Jeżeli jednak będzie inaczej, to niestety ale będę musiał zareagować, gdyż nie pozwolę opluwać siebie i mojej rodziny.

Bardziej sobie cenię poznanie Syna Bożego(Flp 3:7-11) od przynależności do organizacji uzależnionej od nauk wygenerowanych przez Ciało Kierownicze, które nie mają nic wspólnego z Pismem Świętym. Jedno muszę przyznać wpoiliście mi wielki szacunek dla Słowa Bożego, do bojaźni Bożej. W przyszłość jednak spoglądam z nadzieją, wierząc, że Pan użyje mnie w swej służbie dla innych ludzi, ale nie w organizacji, która tak bardzo oddaliła się od wielu podstawowych nauk.

Nie odchodzę od Boga Jahwe, ale jak już wspomniałem od organizacji, od nauk wygenerowanych przez Russella i innych prezesów, oraz nauk opisanych w Strażnicy czy innych publikacjach Towarzystwa. Dalej będę pełnił służbę na rzecz Boga Jahwe, w pełni korzystając z Jego Słowa, Pisma Świętego, ale już nie w organizacji.

Dlatego mając przed oczami słowa ap. Pawła z 1 listu do Koryntian 8:6 oraz listu do Rzymian 14:4 i w związku z konfliktem mojego sumienia oraz będąc posłuszny nakazowi z 2 listu do Koryntian 6:17 z bólem w sercu i ze łzami w oczach podjąłem decyzję o odłączeniu się i wycofaniu ze współpracy z Towarzystwem Strażnica. Tym samym wygasa wszelka Wasza władza nade mną.

Ponadto w myśl słów z Psalmu 31:19, nie chciałbym żeby moja osoba lub nazwisko było zniesławiane w jakikolwiek sposób, co tyczy się też mojej rodzinny, i tutaj muszę powołać się na prawo cywilne, do przestrzegania którego jesteście zobligowani: KK. Rozdział XXVII art. 212.

Mając na uwadze to że, macie na uwadze troskę o jedność zboru proszę, abyście odczytali mój list do braci oficjalnie, aby mój wizerunek oraz intencje, którymi się kieruję opuszczając zbór były wszystkim znane, nie tylko Wam, i żeby nie było niedomówień i niepotrzebnych plotek.

Włożyłem w ten list sporo trudu, wiele mnie on kosztował bólu, łez i smutku, dlatego chciałbym, żeby był odczytany słowo w słowo, nie w skrócie, gdyż sami dobrze wiecie, że przestawienie słów, czy zastąpienie ich innymi wyrazami zaciera zrozumienie i myśli piszącego.

Będę wdzięczny, jeżeli spełnicie moją prośbę, chociaż przyznam szczerze, że w to nie wierzę, ograniczycie się raczej do suchego komunikatu, że nie jestem Świadkiem Jehowy, pozostawiając szeregowych członków organizacji w niewiedzy. A powinniście wiedzieć, że przez takie milczenie dajecie powód do różnych plotek i pomówień, które to z kolei mogą się źle skończyć.

Mimo wszystko niech Bóg Ojciec Wam błogosławi, a Jezus Chrystus Was nie opuszcza.

Pozdrawiam.

P.S.:

Ostatnie wydarzenia, a w szczególności to, że jeszcze zanim komukolwiek wyjawiłem swoją decyzję, już jakaś osoba ze zboru zaczęła fałszywie świadczyć przeciwko mnie i mówić nieprawdę przeciwko mojej osobie. Nie wiem, co chciała ta osoba osiągnąć, ale jej się to udało, chodzi o zamęt i napięcia. Ale nie to jest najgorsze w tej całej sprawie, tylko to, że w te plotki i bądź co bądź fałszywe pomówienia uwierzył brat Adam, który jest sługą pomocniczym, a mając wyszkolone sumienie na Biblii nie powinien dawać posłuchu tego rodzaju plotkom. Natomiast powinien, zanim powtórzył, a właściwie zanim rzucił mi nimi w twarz, porozmawiać ze mną najpierw na spokojnie, kierując się przy tym tak głoszoną przez Was miłością braterską. Jednak stało się inaczej; ktoś, kto twierdził kiedyś, że jestem jego przyjacielem pokazał, iż nie kieruje się w swoim postępowaniu miłością braterską i przeczy jakimkolwiek zasadom, publicznie wobec obcych osób rzuca mi w twarz, że ja rozpowiadam jakoby przez niego nie chodzę na zebrania, co oczywiście jest wierutnym kłamstwem, wyssanym z palca przez kogoś. Tym bardziej że od długiego już czasu z nikim nie rozmawiałem ze zboru. Niestety zarówno brat, jak i ta osoba, której imienia nie chciał mi brat ujawnić, wydali swoim postępowaniem świadectwo całej organizacji.

Tą osobę mogę śmiało porównać do Żydów, którzy fałszywie świadczyli przeciwko Jezusowi po to tylko, aby został skazany i aby wprowadzić zamęt. Nie porównuję się tutaj do Pana Jezusa, ale ta cała sytuacja to przypomina. To boli i to tym bardziej, że wielu z Was darzyłem szacunkiem, bo wiem, ile dobrego od Was otrzymałem (chodzi o szacunek do Pisma Świętego, jak i do samego Stwórcy). Nigdy też nie powiem na nikogo z Was złego słowa, mimo tego, że nie wszystko jest idealnie.

To wszystko, co się wydarzyło tylko utwierdziło mnie w mojej decyzji o odejściu, ale też przywołuje na myśl słowa z Psalmu 4:3-5, w którym czytamy: „Ludzie, dopókiż lżona będzie cześć moja? Dokąd miłować będziecie próżność i szukać kłamstwa? Wiedzcie, że cudownie okazał mi Pan łaskę, że Pan słyszy, gdy do Niego wołam” (BW).
[Wszystkie wersety użyte w tym liście pochodzą z Biblii Warszawskiej lub z Biblii Tysiąclecia.]

Teraz u mnie w domu jest krzyż, są inne przekłady Pisma Świętego i wcale mi to nie przeszkadza a wręcz przeciwnie pomaga mi. I tak już zostanie bo swoje życie powierzyłem Bogu i Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi.

Jak widzicie list nie jest pełen nienawiści czy goryczy a wręcz przeciwnie. Bo co by nie mówić to rzeczywiście nauczyli mnie szacunku do Słowa Bożego ale tylko tego, i nic poza tym. W tym okresie Pan postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi którzy tak jak ja byli w organizacji ale poznali prawdziwego Jezusa Chrystusa i którym tak jak i mi spadła przesłona z oczu. Są to kochani ludzie którzy są dla mnie wsparciem, zarówno duchowym jak i takim prawdziwym cielesnym. Zacząłem poszukiwania prawdziwej ewangelii, jak na razie byłem na jednym takim spotkaniu ale cóż tam jakoś nie odnalazłem tego czego szukam. Szukam cały czas, mając wsparcie od moich wspaniałych przyjaciół, między czasie przeżyłem wspaniałą uroczystość mojego kochanego synka, komunię jego, i wiem że nie mógł bym uczestniczyć w tym wszystkim gdybym był w organizacji. A tak miałem całą rodzinę przy sobie i przeżyłem wspaniałe chwile. W tej chwili cieszę się wolnością, umysł mam nie skażony naukami towarzystwa i jest mi z tym dobrze. Moja rodzina jest szczęśliwa że wróciłem na jej łono. A temu wszystkiemu błogosławi Pan Nasz Jezus Chrystus.

Moi drodzy w liście pierwszym Jana 5 – 20, apostoł napisał takie słowa : „Wiemy też, że Syn Boży przyszedł i dał nam rozum, abyśmy poznali tego, który jest prawdziwy. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym.”(BW)

Kochani organizacja w to nie wierzy, a my jeżeli ten werset przyjmiemy i uwierzymy że Jezus Chrystus jest Bogiem i że w nim mamy życie wieczne, poprzez Jego krew i zmartwychwstanie, i jeżeli szczerze zwrócimy się do Niego w modlitwie wyznając szczerze nasze grzechy przeciwko Niemu i Ojcu i Duchowi Świętemu to otrzymamy łaskę przebaczenia i spadnie z naszych oczu zasłona i z powrotem wrócimy na Jego łono, a On otoczy nasz opieką.

 

Denis Aldo, Świadkowie Jehowy - ich nauki w świetle faktów

za:www.fronda.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.