O. M. Orłowski SJ: W ChRL nie możemy mówić o działalności misyjnej

W Chinach kontynentalnych nie możemy mówić o działalności misyjnej, ponieważ Chińczycy nie zgadzają się na obecność jakichkolwiek obcokrajowców, którzy byliby zaangażowani w działalność Kościoła. Także jedyna możliwość pracy misyjnej to praca w zasadzie preewangelizacyjna albo praca na rzecz społeczeństwa

– powiedział w rozmowie z Kingą Waliszewską z ACN Polska o. Mateusz Orłowski SJ.

Według najnowszego raportu papieskiego stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie „Prześladowani i zapomniani?”, obejmującego lata 2017-2019, sytuacja chrześcijan w Chińskiej Republice Ludowej jest gorsza w porównaniu do poprzedniego dwuletniego okresu objętego badaniami. Ograniczono tam m.in. możliwości wyznawania wiary w sposób niezaakceptowany przez władzę, dochodziło do bezpodstawnego aresztowania duchownych. Zburzono też wiele kościołów, wykorzystując do tego przepisy budowlane.

A jednak są w Polsce duchowni, którzy planują wyjazd misyjny do Chin. Jednym z nich jest o. Mateusz Orłowski, który część swojej zakonnej formacji odbył w Chinach kontynentalnych oraz Tajwanie.

***

Kinga Waliszewska: Zacznijmy od pewnego wyjaśnienia. Co rozumiemy pod pojęciem „Kościoła katolickiego w Chinach”?

o. Mateusz Orłowski SJ: Często opisujemy Kościół w Chinach jako podzielony na dwie frakcje. Wydaje mi się, że celniejszym byłoby mówienie o jednym Kościele, który ma dwa skrzydła – patriotyczne, które powstało po objęciu władzy przez komunistów, i to określane jako wierne Rzymowi, które nie zgodziło się wejść w pewien kompromis z władzą i stało się „Kościołem podziemnym”. Oczywiście w samym funkcjonowaniu Kościoła w Chinach sytuacja jest bardzo różnorodna i mamy można powiedzieć całe spektrum koegzystencji tych dwóch wspólnot, które czasami mają też jakąś część wspólną. Sytuacja jest bardzo wielobarwna i złożona.

Czy zatem możemy mówić o misjach Kościoła w Chinach?

W Chinach kontynentalnych oczywiście nie możemy mówić o działalności misyjnej, jak choćby w Afryce czy innych miejscach na świecie, ponieważ według przepisów prawa religijnego, Chińczycy nie zgadzają się na obecność jakichkolwiek obcokrajowców, którzy byliby zaangażowani w działalność Kościoła. Także jedyna możliwość pracy misyjnej to praca w zasadzie preewangelizacyjna albo praca na rzecz społeczeństwa, która nie dotyczy stricte działalności duszpasterskiej, czyli praca naukowa, praca w instytucjach społecznych czy edukacji. Takie formy są możliwe. Natomiast w świetle prawa praca duszpasterska jest niemożliwa, choć oczywiście bywała i czasami jest nadal podejmowana, ale bardzo szybko kończy się wydaleniem takich misjonarzy z kraju i niewpuszczaniem ich z powrotem.

Tymczasowe porozumienie między Stolicą Apostolską a rządem Chińskiej Republiki Ludowej z 22 września 2018 r. wzbudziło wiele kontrowersji. Chodziło głównie o decyzję dotyczącą nominacji biskupich – jak należy to rozumieć?

Poszczególni papieże: Jan Paweł II, Benedykt XVI, a teraz Franciszek, wszyscy oni próbują porozumieć się z władzami Chin, ustalić jakieś formy funkcjonowania – chodzi tu szczególnie o Kościół oficjalny, by nie był on Kościołem schizmatyckim, który święci swoich biskupów bez zgody Papieża. Do tej pory często miała miejsca taka sytuacja, że biskupi chińscy bez zgody Ojca Świętego wyświęcali kolejnych biskupów, przez co ci – mocą prawa kanonicznego – popadali w ekskomunikę. Później innymi nieoficjalnymi kanałami prosili o aprobatę Papieża, którą  zwykle otrzymywali. Chodziło o unormowanie sytuacji, aby Papież miał swój głos w procesie nominacji biskupów i do takiego porozumienia doszło.

Czy ten układ zmienia dużo w całej sytuacji Kościoła?

Trzeba podchodzić do tego z pewnym dystansem. Oczywiście, tak naprawdę on wiele nie zmienia, natomiast jest jednym z kroków w podejmowaniu dialogu czy w podejmowaniu jakichkolwiek działań, które mają docelowo prowadzić do pojednania i do zespolenia tych dwóch frakcji Kościoła chińskiego, żeby stanowiły one jeden Kościół, który będzie w zgodzie z Papieżem, będzie jednym Kościołem katolickim.

Jak jest to komentowane?

Są różne głosy – jedni są bardziej sceptyczni, inni optymistyczni. Są też głosy pośrednie, umiarkowanego optymizmu. Sceptyczne głosy mówią, że w tym pakcie Kościół w zasadzie niewiele zyskał. Trudno mi to oceniać. Z mojego punktu widzenia ta sytuacja jest rzeczywiście bardzo złożona i wielobarwna. Trudno tutaj o jakieś rozwiązanie, które byłoby bardzo łatwe do osiągnięcia i korzystne tylko dla Kościoła. Przypomnijmy, katolicy w Chinach stanowią zaledwie 1,5 proc. ludności, są jedną z religii, które – jak wszystkie inne – są kontrolowane przez państwo i są podporządkowane zasadzie dążenia do budowania harmonijnego społeczeństwa. Kościół jest tutaj tylko małym elementem, który ma działać w tej wielkiej machinie, jaką jest Chińska Republika Ludowa. Władze łatwo nie oddadzą pola możliwości kontroli danej społeczności wiernych. A tak rozumieją one zrzeczenie się prawa do nominacji biskupów. Mamy więc do czynienia z pewnym węzłem powiązań i walki o władzę, która dotknęła też społeczności katolików. Ufajmy, że to porozumienie będzie pewnym krokiem w dialogu, który perspektywicznie pozwoli obu stronom – Watykanowi i władzy chińskiej – jakoś oswajać się ze sobą i ostatecznie doprowadzi do normalizacji tej współpracy, tak jak w innych krajach.

Ojciec już niedługo wybiera się do Chin. Z jakimi jeszcze problemami boryka się tamtejszy Kościół? Przed jakimi wyzwaniami stanie Ojciec za kilka miesięcy?

Najprawdopodobniej udam się do Tajwanu, który jest takim przyczółkiem dla misjonarzy i stanowi w zasadzie pole pracy misyjnej na rzecz Chin. Obecnie duża  część duchownych czy sióstr zakonnych z Chin kontynentalnych przyjeżdża na Tajwan, żeby tam np. odbyć swoją formację czy studia, bo takich możliwości u siebie albo nie mają, albo są one ograniczane przez władzę. Ponadto, w Tajwanie nie mamy do czynienia z restrykcjami i ingerencją władz w życie Kościoła – działa on swobodnie, tak jak w innych krajach. Prawdopodobnie więc moja działalność będzie miała miejsce właśnie tam. Co do wyzwań Kościoła w Chinach, o jednym z nich już wspomniałem. To formacja duchownych i sióstr zakonnych, które rosną jak grzyby po deszczu, szczególnie żeńskie zgromadzenia zakonne. Natomiast borykają się z ogromnym problemem formacji, ponieważ brakuje tam doświadczonych formatorów, którzy mogliby przygotowywać do życia zakonnego, wspólnotowego. A z kolei biskupi w swoich diecezjach chcą mieć takie zgromadzenia, bo one wykonują wiele dobra na rzecz chorych czy dzieci.

Taka forma pracy jest akceptowana przez władzę?

Tak, ponieważ robi się coś dla społeczeństwa, dlatego takie zgromadzenia powstają. Natomiast jest problem z formacją, bo wszystkie zakony po objęciu władzy przez komunistów zostały zamknięte. Starsze pokolenie, które znało formę życia zakonnego, w zasadzie już wymiera. Nowe zgromadzenia muszą same na nowo uczyć się tego, jak mają funkcjonować. Jest to więc jedno z dużych wyzwań, przed którymi stoi dziś Kościół w Chinach.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

za:www.radiomaryja.pl

***

Koronawirusowe odwracanie kota ogonem


Państwo Środka wykorzystuje globalny kryzys wywołany wirusem SARS-CoV-2. To największa eksplozja dezinformacji w ciągu ostatnich dekad.

Chińskie media nieustannie bombardują opinię publiczną informacjami, jakoby wirus był efektem pracy amerykańskich laboratoriów. Jednocześnie przesyłając symboliczną pomoc krajom Europy, przedstawiają siebie jako światowego lidera walki z pandemią. Wszystko po to, aby poprawić swój wizerunek i zyskać większą akceptację dla prowadzonej przez siebie polityki.

Potęga dezinformacji

Ostatnie dni to nie tylko nadaktywność chińskiej dyplomacji czy zatrudnionych przez Chińczyków agencji public relations oraz zwykłych trolli. PR-owskie komunikaty są masowo powielane przez media w Polsce i przyjmowane bez zająknięcia nawet przez prawicową część opinii publicznej.
Jednocześnie ukazało się wiele raportów dotyczących działania chińskich służb informacyjnych w obecnych czasach.

– Największe kłamstwo rozprzestrzeniane przez chiński rząd dotyczy tego, że wirus może być wytworem US Army. Tego typu dezinformacja przypomina czasy KGB, które w ten sam sposób obwiniało USA o HIV w latach 80. ubiegłego wieku – mówi „Codziennej” Jakub Janda, dyrektor Centrum Europejskich Wartości dla Polityki Bezpieczeństwa. – Obecnie tę wersję wydarzeń chińscy ambasadorzy rozpowszechniają w Afryce – dodaje Janda.

Pekińska machina propagandowa zaczęła się rozkręcać, gdy liczba zachorowań w tym kraju znacznie zmalała. Zaczęto podkreślać, że nowe przypadki zakażeń pochodzą z zewnątrz, w domyśle: z krajów europejskich bądź USA, które z epidemią radzą sobie znacznie gorzej. Stąd zalew fake newsów komponowanych przez azjatyckie służby. To wszystko ma służyć pokazaniu, że rządy autorytarne radzą sobie z kryzysami lepiej niż zachodnie demokracje.

Chiny chcą być postrzegane nie jako kolebka groźnego wirusa, ale jako globalny dostawca pomocy humanitarnej. Przy okazji dyskredytują światowe przywództwo Stanów Zjednoczonych. Chiński rząd jest świadom niedoskonałości europejskich systemów opieki zdrowotnej, ponieważ od lat inwigiluje to, co dzieje się na Starym Kontynencie. To prawda, że władze Wuhanu poradziły sobie z problemem pandemii COVID-19. Jednak nigdy nie dowiemy się, jakim kosztem, także ludzkim.

Na manipulacje pochodzące z Pekinu zwraca uwagę coraz więcej służb wywiadowczych. Generał Jonathan Vance, szef kanadyjskiego sztabu generalnego, ostrzegł, że Chiny i Rosja usiłują wykorzystać zamieszanie i próbują siać zamęt i panikę wśród opinii publicznej.

„ChRL wykorzystuje swoją rosnącą zamożność do wywierania wpływu. Dzięki zachodnim pomocnikom Chińska Partia Komunistyczna używa pieniędzy, nie ideologii komunistycznej, jako potężnego źródła nacisków, żerując na długoletnich relacjach zależności” – wynika z raportu parlamentarnej komisji ds. bezpieczeństwa narodowego i wywiadu Kanady.

Uderzyć w sojuszników

Główne ostrze chińskiego uderzenia skierowane jest w USA oraz członków NATO. Pekin prowadzi wojnę informacyjną z Waszyngtonem. Republikański senator Tom Cotton już kilka miesięcy temu pisał, że SARS-CoV-2 mógł być częścią arsenału broni biologicznej. Jednak prawdziwą wściekłość wywołał Donald Trump, mówiąc o „chińskim wirusie”. Pekin zareagował natychmiast. Jak donosił na Twitterze Tomasz Sajewicz, korespondent Polskiego Radia w Pekinie, chińskie władze w trybie pilnym wydaliły amerykańskich dziennikarzy czołowych mediów, takich jak „Wall Street Journal” czy CNN. Ujawnił też, że zagraniczni korespondenci pracują w bardzo trudnych warunkach, nierzadko są inwigilowani i zastraszani.

Tymczasem Chiny zaczynają zachowywać się tak, jakby wirus nie pochodził z Azji. Xi Jinping, sekretarz generalny KPCh i przewodniczący ChRL, w połowie marca odwiedził Wuhan, stolicę prowincji Hubei, w której wybuchła epidemia. Po tym wydarzeniu produkcja na zagraniczne rynki znów ruszyła pełną parą. Władza stara się wszelkimi możliwymi środkami ukryć protesty zwykłych obywateli, którzy w tym czasie stracili bliskich oraz możliwości zarobkowania. Pojawia się coraz więcej głosów, że tragedia jest wykorzystywana do wewnątrzpartyjnych rozgrywek.

W blogosferze pojawiają się relacje opisujące rzeczywiste rozmiary katastrofy w Wuhanie, lecz regularnie są one usuwane przez cenzurę. Wyszedł na jaw nawet fakt bardzo wysokiej śmiertelności wśród członków Chińskiej Partii Komunistycznej z oficjalną adnotacją: „przyczyna zgonu – zapalenie płuc”.

Co zaskakujące, narracja Pekinu pada na podatny grunt. W wielu zachodnich mediach, także w Polsce, można przeczytać teksty chwalące skuteczność Azjatów w poradzeniu sobie z epidemią, co kontrastuje z nieudolnością systemów opieki zdrowotnej w Unii Europejskiej. Chiny mają być nie tylko odbierane jako kraj bardzo dobrze zarządzany, lecz także poświęcający się dla ludzkości i biorący na siebie ciężar walki z zarazą. Ma temu służyć także otwartość Pekinu na współpracę międzynarodową i gotowość do niesienia bratniej pomocy poszkodowanym.

Jednak naukowcy rozwiewają wszelkie wątpliwości dotyczące koronawirusa. Na łamach „Nature Medicine” międzynarodowy zespół, w którego skład weszli m.in. badacze z Australii, Szkocji i USA, jednoznacznie dowiódł, że obecny wirus jest po prostu kolejną mutacją znanego już od 2002 r. wirusa SARS, mającego pochodzenie odzwierzęce. Poprzednia odmiana wirusa przenosiła się na człowieka z łaskunów chińskich i wielbłądów, obecna zaś jest prawdopodobnie wynikiem niekontrolowanego spożywania nietoperzy i łuskowców lub kontaktu z innymi ssakami, takimi jak łaskuny czy fretki.

Partyjna propaganda

„Chiny chcą przekazać Polsce środki ułatwiające walkę z epidemią koronawirusa, m.in. testy wykrywające wirusa oraz odzież ochronną. Wcześniej podobną pomoc otrzymali Włosi” – napisał dziennik

„Rzeczpospolita”. „Strona chińska nigdy nie zapomni o pomocnej dłoni wyciągniętej przez polski rząd i Polaków w stronę Chin, gdy te walczyły z epidemią. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” – cytuje komunikat ambasady ChRL. Podobnie ciepło witana jest chińska pomoc we Włoszech. Wśród przekazywanych darów są respiratory, lekarstwa, okulary ochronne, maseczki i testy.

Skąd taki dobry przepływ informacji między władzami autorytarnego państwa a mediami? „Jest to efekt stosowania tzw. miękkiej siły przez chińskie władze w stosunku do innych państw” – czytamy w najnowszym raporcie Centrum Badań nad Bezpieczeństwem Akademii Sztuki Wojennej. Jego autorka Anna Bachulska stwierdza, że „miękka siła” ma kształtować środowisko przychylne partii komunistycznej i polega na przedstawianiu Chin jako kraju mającego ciekawą kulturę, silnie rozwiniętą gospodarkę i sprawne państwo, z którym współpraca przynosi duże korzyści.

W Polsce istnieje jeszcze mała świadomość chińskiego oddziaływania – sugeruje autorka. Okazuje się, że bazując na atrakcyjnych uogólnieniach, zachwycie nad cudem gospodarczym, Chinom udaje się uplasować ponad 100 pozytywnych artykułów rocznie w polskich mediach.

Polacy kuszeni współpracą finansową nagle zapomnieli, że Chiny są krajem, w którym nagminnie łamane są prawa człowieka, prześladowani są katolicy i Kościół, nieprzerwanie trwa system monopartyjny bazujący na komunistycznej ideologii marksizmu-leninizmu.

Jak dowodzi niedawny raport Ośrodka Studiów Wschodnich pt. „Komunistyczna Partia Chin i jej państwo”, chiński system polityczny jest modelem leninowskim – dominacji partii nad strukturami państwa. To partia komunistyczna, bez jakiejkolwiek kontroli, ma monopol wszechwładzy, decydując dosłownie o wszystkim, co dzieje się w kraju. To 90-milionowy beton wielopokoleniowych klanów partyjnych dygnitarzy i grup interesów.
Jej obecny sekretarz generalny Xi Jinping dokonuje „konserwatywnego zwrotu”. Jest on powrotem do fundamentów partii z 1949 r. – dalszego rozbudowywania struktur partii kosztem państwa, ideologii komunistycznej jako głównego narzędzia kontroli społecznej oraz powstrzymywania eksperymentów politycznych, takich jak liberalizacja czy rządy prawa. To „wartości”, od których my uwolniliśmy się w 1989 r. i nie chcemy do nich już nigdy wracać.

Tomasz Teluk

Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)

za:niezalezna.pl


***

LifeSite News: Chiny na początku nie walczyły z COVID-19 ze względu na wewnętrzne porachunki

Wszystkie walczące ze sobą frakcje polityczne Chin, w najbardziej krytycznym momencie wybuchu epidemii były zajęte tym, czym zwykle: obroną i wzmacnianiem swojej politycznej pozycji i interesów, a nie walką z rozprzestrzeniającym się wirusem – pisze na łamach portalu LifeSite News Gary Gindler.

Świat coraz głośniej wyraża żal do rządu chińskiego o przemilczanie zagrożenia w czasie, gdy zduszenie w zarodku obecnej pandemii pozostawało na wyciągnięcie ręki. Chińscy komuniści bowiem milczeli na temat epidemii rozwijającej się w Wuhan już na przełomie listopada i grudnia 2019 r. Oprócz milczenia, bagatelizowali problem lub – jak wskazuje publicysta Gary Linder na łamach portalu LifeSite News - wykorzystali kryzys do własnych politycznych interesów.

„Dzisiaj wszyscy mówią, że gdyby komunistyczne Chiny zareagowały trzy tygodnie wcześniej [niż zareagowały – red.] liczba zakażonych spadłaby nawet do 95 proc., a choroba nie rozprzestrzeniłaby się na taką skalę. Mogłoby się to stać jedynie wtedy, gdyby głównym celem okazało się ludzkie zdrowie. Tak naprawdę, głównym celem chińskich komunistów było osiągnięcie zwycięstwa w wewnątrzgatunkowym sporze” – pisze Linder.

W artykule przedstawia krótką historię konfliktu pomiędzy frakcjami wewnątrz Komunistycznej Partii Chin oraz roli jaka w tej rozgrywce przypadła stronnictwu związanemu z administracją w Wuhan. „Prowincja Hubei, ze stolicą w Wuhan zawsze była dla komunistów problemem. Relacja pomiędzy Pekinem a Wuhan przypomina nieco tą pomiędzy Moskwą a Sankt Petersburgiem, Nowym Jorkiem a Waszyngtonem, Madrytem a Barceloną. Porównanie jest jednoznaczne – to nie tylko konflikt pomiędzy obecną a dawną stolicą (Wuhan było stolicą za czasów Czang-Kaj-Szeka). Wuhan zawsze był elementem rewolucyjnym, który doprowadził m.in. do wydarzeń na placu Tienanmen w 1989 r.” – wskazuje Gindler.

Zgodnie z taktyką wszystkich komunistów, nie pozwolono, aby „dobry kryzys się zmarnował” i wykorzystano go w celach politycznych. Nie tylko nie podjęto zdecydowanych działań medycznych, ale 7 stycznia 2020, Pekin rozpoczął akcję propagandową polegającą na ukazywaniu nieproporcjonalnie dużej skali epidemii. Fotogeniczne i apokaliptyczne obrazki z chińskiej prowincji obiegły światową opinię publiczną.

„Grupa związana z rządzącym Xi Jinpingiem umiejętnie obarczyła odpowiedzialnością elitę rządzącą w Hubei i Wuhan. W rezultacie osiągnięto cel polityczny. Szef partii z prowincji Hubei, Jiang Chaoliang (z frakcji Wang Qishan) oraz zarządca Wuhan, Ma Guoqiang (z frakcji szanghajskiej) zapłacili za epidemię i zostali odsunięci ze swoich stanowisk 13 lutego 2020 r. Dopiero wtedy Pekin wziął się na poważnie za zwalczanie epidemii, czego skutki ponosimy do dzisiaj” – zauważa.

Cel polityczny został osiągnięty, lecz skala problemu wykreowana przez chińską propagandę okazała się dużo szkodliwsza od samego wirusa. Sytuacja z Chin przybrała rozmiary globalnego kryzysu ekonomicznego. Chiny zaczęły gorączkowo przerzucać winę na Stany Zjednoczone: „musieli to zrobić, gdyż stracili kontrolę nad sytuacją – panika, którą wytworzyli oraz sam koronawirus opanowały cały świat”.

„Na pierwszy rzut oka, obecna sytuacja wygląda tak, że mikroorganizmy są zdolne przeobrazić światową makroekonomię. Jednakże różnica pomiędzy dzisiejszą pandemią a poprzednimi polega na tym, że w 2020 r. Koronawirus Informacyjny osiągnął zdecydowanie bardziej przekonujące zwycięstwo niż ten realny” – konkluduje.

za:www.pch24.pl

***

Tajemnicze zniknięcie chińskiej lekarki

Chińska lekarka z Wuhan, Ai Fen, która publicznie wypowiadała się w sprawie obaw związanych z koronawirusem , zniknęła i prawdopodobnie jest przetrzymywana przez chińskie władze.

Fen, szefowa oddziału ratunkowego w centralnym szpitalu w Wuhan, otrzymała ostrzeżenie po tym, jak rozpowszechniła informacje o koronawirusie wśród kilku innych lekarzy. Ponadto w chińskim magazynie „People” napisała esej ujawniający prawdę o skali szerzącej się epidemii. Artykuł został usunięty. Pierwsze upomnienie Fen dostała po tym, jak zrobiła zdjęcie pozytywnych wyników testu pacjenta i zakreślił na czerwono słowo „koronawirus SARS”.

Według Radia Wolna Azja zwróciła uwagę swoich kolegów na kilka przypadków koronawirusa. Ośmiu z nich zostało później wezwanych przez policję za ujawnienie informacji o chorobie układu oddechowego. Wśród nich był okulista, Li Wenliang, który ostrzegł kolegów absolwentów szkół medycznych, aby nosili odzież ochronną. Ostrzeżenie to zostało „potępione” przez władze jako szerzenie szkodliwych pogłosek. Wenliang zmarł zarażony koronawirusem.

Konto społecznościowe Fen na chińskiej platformie Weibo zostało kilkakrotnie zaktualizowane od czasu jej zniknięcia. Chińskie władze znane są z tego, że aktualizują konta społecznościowe zatrzymanych lub nakazują, by ci zrobili to sami. W środę na koncie lekarki pojawił się post z napisem „Happy April Fools Day” (primaaprilisowy żart) z jej zdjęciem w fartuchu laboratoryjnym i masce.

za:telewizjarepublika.pl