Do nienawiści niewiele trzeba

Zdumiał mnie hejt na Krzysztofa Krawczyka po jego śmierci. Rzecz jasna, więcej było smutku i żałoby, ale w pewnych rejonach mediów klasycznych i społecznościowych pojawiło się bulgoczące bagienko, w którym próbowano unurzać zmarłego. Najpierw pomyślałem – bzdura, totalna nisza. Ale

sprawie tekst poświęcił nawet dziennikarz muzyczny, współpracujący z „Gazetą Wyborczą” Jarek Szubrycht – mocno się hejtowi przeciwstawiając.

Na portalu „Wyborczej” niechęć do Krawczyka wylewała się pod hasłem: „zaprzedał się telewizji Jacka Kurskiego”. Trzeba mieć poprzestawiane pod sufitem, żeby nienawidzić wziętego muzyka za to, że media się o niego biły, także te publiczne. I że to właśnie TVP była w stanie przygotować świetnie przyjęty przez widzów film biograficzny na jego temat. Młoda lewica z kolei przypomniała sobie, że Krawczyk był „dziadersem i seksistą” i „kłuł w oczy” katolicką religijnością. Gdyby był buddystą albo członkiem Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, cały postępowy światek jeszcze by mu klaskał. Więcej – gdyby był Jackiem Poniedziałkiem, liberalno-artystyczny światek współczułby mu tragicznego życiorysu. Ale był „tylko” Krzysztofem Krawczykiem, po którym szczere łzy ronią miliony.

Krzysztof Wołodźko

za:niezalezna.pl