Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Język wroga

Franciszek Morawski, polski generał dywizji i minister wojny w Rządzie Narodowym w czasie powstania listopadowego, poeta, krytyk literacki, tłumacz i dramatopisarz, jakby przeczuwając szykowaną nam przez zaborców germanizację i rusyfikację, ostrzegał:

„Depce z wzgardą przodków kości,/Już jest w duszy niewolnikiem,/Nurzy się w błocie podłości,/Kto mówi wrogów językiem”. Mamy sporo powiedzonek i cytatów z klasyki dotyczących języka i nie dziwota, bo przez sto kilkadziesiąt lat tylko jego uporczywie podtrzymywane istnienie świadczyło o przetrwaniu narodu, co w momencie upadku trzech naraz zaborców stało się ważkim argumentem za uznaniem przez świat naszej niepodległości. Czyż może nas dziwić, że kwestia posługiwania się własnym językiem – zakazanym oficjalnie przez ponad 150 lat – stanęła dziś na Ukrainie na ostrzu noża?

O tym, że nie istnieje Ukraina ani Ukraińcy, co dziś powtarza Putin, zadecydował ostatecznie „postępowy” car wyzwoliciel ludu Aleksander II. Kuracja w niemieckim uzdrowisku Bad Ems tak go podbudowała, że tamże wydał 30 maja 1876 tzw. ukaz emski zabraniający drukowania książek w „języku małoruskim”, a nawet używania samej nazwy „Ukraina”!

Pieśń w zakazanej przez carów mowie

Zakazano też wykonywania pieśni w języku ukraińskim i zabroniono nauczania w języku ojczystym, a wielu ukraińskich nauczycieli przesiedlono w głąb Rosji i przysyłano na ich miejsce Moskali – to samo robią dziś w okupowanych miastach Ukrainy. Państwowa agencja Ria Novosti zamieściła tekst putinowskiego ideologa Timofieja Siergiejewa „Co Rosja powinna zrobić z Ukrainą”, w którym uzasadniając szykowaną w toku „denazyfikacji” eksterminację inteligencji ukraińskiej, stwierdził: „Ukraińskość to sztuczny antyrosyjski konstrukt, nieposiadający własnej cywilizacyjnej treści podrzędny element obcej kultury”.

Urodzony w Krzemieńcu na Wołyniu Juliusz Słowacki znał Ukrainę nie ze słyszenia, choć to właśnie słuch – poetycki – podpowiedział mu przyszłą wielką rolę pieśni w zakazanej przez moskiewskich carów mowie, niesioną przez wędrownych lirników i bandurzystów: „Poezja tych ludów zastępuje w literaturze nasze tak sławne niegdyś pieśni trubadurów i truwerów we Francji, minnesingerów w Niemczech – i stanie się podstawą mającej się narodzić literatury”.

Brzmi to jak proroctwo w kontekście losów ledwie o pięć lat odeń młodszego Tarasa Szewczenki, wieszcza ukraińskiego, który jako chłop pańszczyźniany ze swoim panem bywał jak Słowacki i w Wilnie, i w Warszawie, po studiach malarskich w Petersburgu wyzwolony i niemal zrusyfikowany tworzył prozę po rosyjsku, a po aresztowaniu i karnej służbie w armii carskiej stworzył kanon poezji narodowej w języku ojczystym.

Dziś barbarzyńcy w rosyjskich mundurach rozstrzeliwują na Ukrainie jego pomniki wraz z miastami, w których one stoją, a przechodzący przyspieszony kurs tożsamości narodowej Ukraińcy w odpowiedzi derusyfikują swoją przestrzeń publiczną, wywalając pomniki carów i ich sługusów, także poetyckich, takich jak Puszkin, i przypominają sobie o związkach z Odessą Słowackiego właśnie czy Mickiewicza z Krymem, a nawet o urodzonym w Berdyczowie Józefie Korzeniowskim, znanym światu jako wielki pisarz brytyjski Joseph Conrad.

Lud duszy pozbawić – rusyfikacja w praktyce

Ale już nie mówiąc o Odessie, która od dawna słynęła z własnego osobliwego dialektu z dużym wkładem specyficznej wymowy i humoru żydowskiego, to po masowej deportacji Tatarów i Krym, mimo formalnej przynależności do Ukrainy, brzmiał ruszczyzną, podobnie wschodnie prowincje kraju, o które dziś trwają tak zaciekłe boje. Mówi się o zamieszkującej te tereny jakowejś „ludności rosyjskojęzycznej”, choć jeśli już nie wiedza historyczna, to zdrowy rozum podpowiada, że to w większości po prostu Rosjanie osiedlani masowo na strategicznych kresach imperium, carskiego i czerwonego.

Tatarzy, w chwili podboju rosyjskiego przeważający na Krymie, „znikali” stąd już za carów, a definitywnie deportował cały naród Stalin. Kto wypełnił straszliwą lukę tu i po wielu milionach zagłodzonych na jego rozkaz na śmierć Ukraińców? Rosjanie najgorszego sortu, wojskowi, enkawudyści, sowieccy inżynierowie dusz, których głównym celem było ostateczne pozbawienie duszy narodu ukraińskiego. Już za Mikołaja I odnotowano tu znaczące sukcesy – ukraiński pisarz rosyjskojęzyczny, znany pod zruszczonym nazwiskiem Gogol, wyznawał: „Sam nie wiem, jaką mam duszę. Wiem tylko, że w żaden sposób nie mogę dać przewagi ani Małorusinowi przed Rosjaninem, ani Rosjaninowi przed Małorusinem”. No i wyszły mu – „Martwe dusze”.

Ale to przeszłość – postsowiecki Kreml nie może ścierpieć, że mimo stalinowskiego ludobójstwa nie poszło mu tak łatwo jak z Białorusią: po rozpadzie ZSRS w 1991 r. ni z tego, ni z owego nawet ci mówiący w domu po rosyjsku „Małorusowie” masowo – 90,32 proc. – głosowali za niepodległością Ukrainy. Na od wieków rusyfikowanym Krymie wynik brzmiał: 54,19 proc. za!

Mimo wieloletnich starań mniejszości rosyjskiej i partii promoskiewskich o równorzędność rosyjskiego zgodnie z przyjętą wtedy konstytucją jedynie język ukraiński ma status urzędowego, ale realia wyglądały zgoła inaczej. Według spisu powszechnego z 2001 r. mianem ojczystego język rosyjski określiło 14 273 000 obywateli Ukrainy, czyli 29,6 proc. mieszkańców, przede wszystkim etniczni Rosjanie w liczbie 7 mln, ale też 5,5 mln Ukraińców. A sondaże wykazują, że rosyjski jest używany znacznie częściej, niż wynika to z wyników spisu – mówi nim w domu ok. 45 proc. populacji Ukrainy, a więc nawet więcej niż po ukraińsku! Ludność rosyjskojęzyczna stanowi zdecydowaną większość na Krymie – 97 proc., i w obwodach donieckim – 93 proc., ługańskim – 89 proc., i odeskim – 85 proc.

Język uzasadnieniem agresji i jej narzędziem

Dziennikarz Dmytro Sinczenko stwierdził, że dla Rosji język jest narzędziem agresji, której celem byli rosyjskojęzyczni, czyli ukraińscy Rosjanie i zrusyfikowani Ukraińcy. A obwiniać o to należy nie ich, ale „tych polityków i urzędników, którzy przez wszystkie te lata pozwalali działać na Ukrainie rosyjskiej agenturze, pozwalali, a nawet pomagali promować język rosyjski, rosyjską kulturę w mediach, oświacie, polityce, toponimach, w historii – właściwie wszędzie!”.

Dziś pełno jest w internecie wpisów Ukraińców, którzy publicznie deklarują, że nigdy więcej nie będą posługiwali się rosyjskim, używanym w domu od dziecka. Dotyczy to zwłaszcza regionów uważanych przez Moskwę za rdzennie rosyjskie, już podbitych i podbijanych. Prawdziwi rdzenni mieszkańcy masowo wracają do ojczystego języka, napływowi Moskale kolaborują lub szykują się do ucieczki na łono matuszki Rosji...

A kremlowski lęk przed rozprzestrzenianiem się „ukraińskiej zarazy” staje się uzasadniony. Na petersburskim bidaforum gospodarczym, bojkotowanym nawet przez Chiny, wskutek czego podejmowano tam godnie… afgańskich talibów, prezydent Kazachstanu Tokajew poniżył publicznie Putina – nie dość, że odmówił uznania niepodległości donieckich „republik” znanych w internecie jako Donbabwe i Ługanda, to i nie przyjął od niego Orderu Aleksandra Newskiego. Wstrząśnięte tą bezczelnością putinowskie media z subtelnością charakterystyczną dla Moskali natychmiast go upomniały, że „też ma u siebie regiony z przewagą ludności rosyjskojęzycznej, które mają niewiele wspólnego z Kazachstanem”.

Oczywiste jest, że kwestia realnego zasięgu języka ojczystego jest jeszcze jednym polem boju, więc – na bayraktara! – niech mi nikt nie wmawia, że istnieje język śląski – są tylko języki takiej czy innej V kolumny, którą trzeba zwalczać równie intensywnie, jak jej chętnych do najazdu zbójeckich mocodawców.

Jerzy „Bayraktar” Lubach

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.