Kłopoty z rzeczywistością współczesnych spadkobierców Romana Dmowskiego. Endecki nie realizm

Świętowanie polskiej niepodległości jest dobrą okazją dla środowisk endeckich do promowania wśród patriotycznej młodzieży „endeckiego realizmu”. Problem w tym, że endecja jest z realizmem mocno na bakier.
11 listopada, Narodowe Święto Niepodległości, jest od kilku lat dobrą okazją do zamanifestowania swojego patriotyzmu.

Co roku tego dnia do Warszawy przyjeżdżają dziesiątki tysięcy młodych ludzi pragnących zamanifestować swoją patriotyczną postawę.
Jest to dobra okazja dla środowisk endeckich do promocji swoich idei wśród polskiej młodzieży.
Wychodzą one z założenia, że skoro młodzież tak otwarcie odwołuje się do wartości narodowych, będzie otwarta i na wartości endeckie, posługujące się przecież hasłami powołującymi się na dobro narodu.
Oczywiście kiedy to odwołanie pozostaje na dużym poziomie ogólności, działanie endeków jest nawet chwalebne.
Problem pojawia się wtedy, kiedy środowiska endeckie chcą promować wśród młodzieży „endecki realizm”.
Bo nie tylko pozostaje on na bakier z polskim interesem, ale jest on… mało realistyczny. Co widzimy, analizując historię Narodowej Demokracji.

Między Dmowskim a Piłsudskim

Endecy lubią się przechwalać, że zawsze byli realistyczni w stosunku do „romantycznych” zwolenników Piłsudskiego. Ale jeśli zagłębić się w spór między Romanem Dmowskim a Józefem Piłsudskim, to szybko zauważymy, że ten pierwszy nie miał racji. Mimo że jego pomysły mogły się wtedy wydawać logiczniejsze. Albowiem co Dmowski proponował? Lider Narodowej Demokracji proponował sojusz z carską Rosją i zjednoczenie ziem polskich pod berłem cara. Tę ideę argumentował w ten sposób, że prawdziwym zagrożeniem dla polskości są Niemcy, a Rosja kulturowo jest zbyt słaba, aby nas zdominować. Brzmiało to być może i mądrze, ale okazało się raczej niemądre. Carska Rosja bowiem nie chciała Polaków za sojuszników. Zresztą po 1917 r. już jej nie było, a jej miejsce zajęli bolszewicy, z którymi Polacy nie mieli po co się dogadywać.

Oczywiście później endecy przekonywali, że prorosyjska postawa Dmowskiego pozwoliła nam uzyskać ziemie zachodnie.
Dzięki Dmowskiemu ententa miała w nas widzieć przeciwników Niemców w czasie negocjacji nad traktatem wersalskim.

Problem w tym, że granice zachodnie uzyskaliśmy nie tyle dzięki dyplomacji, ile powstaniom: wielkopolskiemu i śląskim.
Czyli dzięki czynowi zbrojnemu, zgodnie z doktryną Piłsudskiego.

Co ciekawe, nawet bolszewicki charakter Rosji po 1917 r. i zbrodnie, których dokonała, nie wyleczył wszystkich endeków z miłości do Kremla.
Część z nich po 1945 r. próbowała dogadywać się z nową władzą. Oferowali oni nawet komunistom „pacyfikację” polskiego Kościoła za koncesje na ich rzecz (czego przykładem było przejęcie „tygodnika Powszechnego” w 1953 r.; do 1956 r. ukazywał się tzw. Tygodnik paxowski).
Endecy chcieli w ten sposób „unaradawiać” PZPR. Z „unaradawiania” partii nic nie wyszło.
Za to prokomunistyczni endecy na długie lata po 1989 r. skompromitowali „idee narodowe”.

Antysemicki grzech

Dzisiaj, kiedy w stosunku do Rosji mało kto ma jakikolwiek sentyment, wielu endeków otwarcie powiela błędne stanowisko Dmowskiego i następców względem Moskwy. Jednak problemem endecji wcale nie była tylko prorosyjskość. Ona wynikała z błędu poważniejszego, jakim była naczelna idea Narodowej Demokracji, czyli nacjonalizmu. Była to idea przyjęta z Zachodu, która nie pasowała do polskich realiów. Narodziła się w krajach nie tylko dysponujących sprawnym aparatem państwowym, lecz także względnie jednolitych narodowościowo, jak Francja czy Niemcy.
Na ziemiach polskich, gdzie nie dość, że początkowo nie było nawet polskiego państwa, a później było słabe, i gdzie obok wiosek polskich funkcjonowały wioski ukraińskie, białoruskie etc. oraz gdzie w wielu miastach dominowali Żydzi, nacjonalizm nie miał szans być skuteczny.
Co więcej, wyrządził więcej szkody niż pożytku.

Nie udał się chociażby plan endeków, aby na antysemityzmie zbudować polską klasę średnią.
Nie wystarczyło rzucić hasła: „Kupuj u Polaka”, aby jak grzyby po deszczu wyrosły polskie sklepy i zakłady rzemieślnicze.
Podobnie ze szkolnictwem wyższym.
Getto ławkowe czy ograniczenia dla Żydów nie sprawiły, że środowisko akademickie się spolonizowało.
Możliwe, że działo się tak dlatego, iż i tak było spolonizowane, a żydowscy naukowcy czuli się Polakami.
Antysemityzm endecji tylko pomógł przypiąć nam łatkę „narodu wrogiego Żydom”. I to w sytuacji, w której nasz naród najbardziej się narażał, pomagając Żydom w czasie II wojny światowej.

Endecja nie osiągnęła swojego naczelnego celu, który służył ich antysemickiej polityce, czyli budowie silnego narodu.
Zamiast więc proponować zmiany rzeczywiście polepszające położenie Polaków (np. kwoty dla dzieci robotników i chłopów na uczelniach), endecja zakopała się w antysemityzmie, którym zraziła do polskich idei narodowych nie tylko Żydów, lecz także wielu Polaków.

Powtarzanie błędów to głupota

Historia jest nauczycielką życia, jak mówi przysłowie, ale endecy chyba nie uważali na lekcji historii własnego ruchu, bo powtarzają te same błędy.
Przede wszystkim w ich głowach mimo przytłaczających dowodów na zakłamanie Moskwy wciąż dobrze miewa się sentyment do Rosji.

Niektórzy endecy otwarcie wskazują Rosję jako mocarstwo, które rzekomo ma „ratować chrześcijaństwo”. Oczywiście duża część endeków doskonale wie, że królestwo aborcji i rozpadających się małżeństw, jakim jest współczesna Rosja, żadnym obrońcą chrześcijaństwa nie jest, co jednak nie leczy ich z dziwnego sentymentu do Moskwy, który znowu jest tłumaczony realizmem.

Najlepiej widać to przy okazji wojny na Ukrainie. Endecy wciąż powtarzają o potrzebie „kompromisu z Putinem”, który w obecnej sytuacji jest równoznaczny z ustępstwami, mimo że jego armia na Ukrainie ponosi porażki.
Endecy nie chcą widocznie pozbyć się prorosyjskiego sentymentu nie tylko wtedy, kiedy Rosja okazuje się barbarzyńska, ale nawet gdy jest przy tym słaba.

Współcześni endecy nie wyleczyli się też z innego swojego błędu, czyli etnicznego nacjonalizmu.
Mimo że nacjonalizm pasuje do XXI w. jak pięść do nosa, a nasz kraj przed demograficznym armagedonem ratują Ukraińcy – endecy stawiają na nacjonalistyczną kartę antyukraińską.
Polskiego Ukraińca, który często od Polaka różni się akcentem, porównują do zradykalizowanych arabskojęzycznych muzułmanów z Francji.
Wybawienie demograficzne, jakim jest dla Polski bliska kulturowo i chcąca pracować diaspora ukraińska, jest przez endeków przedstawiane jako zagrożenie podobne do tego, które w Europie Zachodniej tworzą mniejszości żyjące w gettach i zasilające szeregi gangów.
Co więcej, endecy w stosunku do Ukraińców stosują te same brutalne uproszczenia, jakie ich ideowi przodkowie stosowali wobec Żydów.
Tak jak w II RP Żydzi mieli „odpowiadać” za komunizm, tak współcześni Ukraińcy mają odpowiadać za Wołyń.

Endecy swoją nierealistyczną propagandę „endeckiego realizmu” próbowali przemycić przy okazji tegorocznych obchodów 11 listopada.

Kierownictwo Młodzieży Wszechpolskiej próbowało narzucić Marszowi Niepodległości tematykę antyukraińską, odwołując się do niepasującej do współczesnego świata (i do przeszłego raczej też nie) koncepcji „jednolitości narodu”.

Na szczęście środowiska narodowe okazały się mądrzejsze i jako motyw Marszu ustalili polską tradycję walki z rosyjskim barbarzyństwem.

W tym ukazuje się mądrość polskich patriotów. Mimo starań kolejnych pokoleń endeków polscy patrioci gromadzą się wokół rozsądnych liderów, takich jak Józef Piłsudski czy Jarosław Kaczyński.

Tacy niewątpliwie inteligentni, ale odrealnieni „narodowi realiści” jak Roman Dmowski czy Krzysztof Bosak nie pociągają na dłuższą metę polskich mas.
Podobnie jak szaleńcy w rodzaju Bolesława Piaseckiego czy Grzegorza Brauna.

Bartosz Bartczak

za:niezalezna.pl