Drużyna Tuska. Przepis na Sejm, kabaret czy dramat?

Donald Tusk chce odebrać władzę z rąk Jarosława Kaczyńskiego. To jedyny cel. I, co już widzimy, jeszcze niedawno gotów był on sięgnąć po każdy możliwy sposób, by rząd Zjednoczonej Prawicy 15 października odszedł w niepamięć. Można było zastanawiać się jaki program zaoferowałaby nam antypisowska koalicja „ubogacona” takimi nazwiskami jak Kołodziejczak, Shostak, czy Hartman? A potem kandydaci przemówili… No i zaczęło się ich wycofywanie…

Polacy są zmęczeni. To pewne. I nie chodzi tu już o to pod czyimi rządami pozostaje nasz kraj, ale o jakość prowadzonej polityki. Z kadencji na kadencję Sejm RP coraz mocniej pracuje na to, by traktować go bardziej jak arenę podsycania marnych podniet, niż miejsce, w którym ważą się losy Polski. Niestety – choć kultura życia politycznego z upływem lat mocno podupada – partyjni liderzy tym się nie przejmują. Publika chce igrzysk? Będą igrzyska! A w praktyce dostajemy… cyrk.

Dziś opinia publiczna może zastanawiać się tylko kto teraz będzie bardziej szokował i stanie się kolejnym „Palikotem” polskiej polityki. Albo, który z przyszłych posłów będzie lepszym generatorem memów, detronizując w tej kategorii samego Ryszarda Petru… Kto będzie robił teraz z Sejmu kabaret, tylko „bardziej”? Wszak poseł Jachira ze swoimi „artystycznymi” pomysłami, czy też ganiający przy białoruskiej granicy z „pakunkami pomocowymi” poseł Sterczewski, to już za mało. No to będzie – o zgrozo – więcej?!

Idąc tą drogą psucia polityki, zapraszane są do niej kolejne (nie)ciekawe persony. Warto spojrzeć, kogo do swojej drużyny pozbierała totalna opozycja i… wyciągnąć wnioski.

Na wstępie zaznaczmy, że nikomu nie odbieramy prawa do kandydowania. Ale pamiętajmy, że taki będzie Sejm, jaka reprezentacja na listach wyborczych. Być może do jakości drużyny większej wagi nie przywiązują polityczni liderzy. Dziś grają bowiem na odsunięcie ZP od władzy, a co będzie potem… To się zobaczy. Stąd angażowane są różne „szable”. Mają one zebrać głosy możliwie szerokich środowisk, a potem… No właśnie. Co potem? Zapewne robić w Sejmie rajban i głosować zgodnie z ustaloną linią partii. A próbkę tych umiejętności z pewnością poznamy w czasie kampanii wyborczej.

Ale pozostaje mały promyk nadziei. Bo Polacy prócz tego, że są zmęczeni, to też nie są gotowi. Na co? – zapytają Państwo. Na kogo! – odpowiem. I mamy już tego pierwsze przykłady. I choć o nieobecnych może nie wypada mówić, to trzeba tu zacząć od tych, co już wypadli z zawodów, przed wejściem w bloki startowe.

Mowa choćby o prof. Janie Hartmanie, którego lewicowa część antyPiSu przymierzała na listy wyborcze. Pomysł okazał się być falstartem, po tym jak sam zainteresowany wdał się w swego rodzaju obronę godności pedofilów. Naukowiec napisał na Twitterze: „Tak! Pedofile też mają prawa! Jak wszyscy inni przestępcy! Żadnego człowieka nie wolno piętnować – nawet pedofila!”. A jako, że to jeszcze nie ten czas, to z pomysłu stawiania na takiego kandydata się szybko wycofano. Szczególnie, że znając zaangażowaną i ostrą (antykościelną) publicystykę naukowca, z pewnością, to nie byłby jedyny drażliwy temat, nieakceptowalny społecznie, który ciągnąłby opozycyjne siły w dół. Pomysł kandydatury, jak widać, porzucono.

A to nie jedyny przypadek. Spójrzmy bowiem na kandydatkę Zielonych (także już ex). Jana Shostak. Któż to taki i czym zapracowała na to, by reprezentować Naród w Sejmie? Można oczywiście tu wspomnieć i oceniać jej zaangażowanie przy białoruskiej granicy (tzw. stewardesy pokoju), ale i tak ta kandydatka kojarzy się i będzie kojarzyć wyłącznie z krzykiem przed ambasadą Białorusi w Warszawie, gdzie wyrażała swoją dezaprobatę wobec działań Łukaszenki.

I to tyle? Z pewnością warto też spojrzeć na to, co promuje Shostak. A jest ona artystką, która porusza się w wielu obszarach, łącząc je tworzy „sztukę społecznie zaangażowaną”, jest też promotorką feminatywów oraz wprowadza do języka polskiego inkluzywne zamienniki – jak np. słowo uchodźca, które chce zastąpić określeniami „nowak”, „nowaczka”. A to tylko mała próbka zainteresowań.

Ale i tu szybko okazało się, że Polska nie jest gotowa na taką kandydatkę. Powód? Poglądy na temat tzw. aborcji. W jednym z wywiadów Jana Shostak wyznała: „musiałam popełnić aborcję, musiałam, bo to był mój wybór”. A zapytana czy zagłosuje tak jak to zapowiada KO czyli za aborcją do 12. tygodnia ciąży powiedziała, że popiera tzw. aborcję bez względu na czas trwania ciąży! Po tych wypowiedziach Małgorzata Kidawa – Błońska ogłosiła, że wypowiedź Shostak była nieodpowiedzialna i z tego co wie, nie ma jej już na liście wyborczej. Jak widać, Polacy i tu nie są na takie rozwiązania gotowi.

Kto zatem pozostaje w grze? I wypadałoby zapytać – jak długo jeszcze? To choćby Michał Kołodziejczak, który jeszcze niedawno zapewne chętnie odesłałby swojego nowego politycznego sojusznika w odległy kosmos. To jak panowie Tusk i Kołodziejczak się dogadali, to ich sprawa. Nas interesuje to, co Kołodziejczak może zrobić w Sejmie. A odpowiedź brzmi – wszystko. Polityk bowiem przepytywany ze swoich dotychczasowych poglądów (choćby w zakresie ochrony życia nienarodzonego), kluczy i odżegnuje się od jasnych deklaracji. Bo, jak tłumaczy, to co on sam myśli nie jest istotne, gdyż ważne jest to, co pragnie społeczeństwo – ot, taki współczesny trybun ludowy. Pod publikę – jak się zdaje – zrobi wszystko. Zresztą już to pokazał, sięgając po rzekome wyznania śp. Kornela Morawieckiego na temat własnego syna. Czy to był już ten moment, by odciąć się od kandydata? Okazało się, że nie. Ale warto też pamiętać, że Kołodziejczak ma naturę awanturnika – o czym świadczą akcje w przeszłości prowadzone pod szyldem Agrounii. I nie można wykluczyć, że sięgnie po sprawy, na które Polacy nie są gotowi. Czy dotrwa na listach KO do wyborów? Przekonamy się.

I ciekawi tylko to, kto jeszcze odpadnie w przedbiegach? Bo „jaskrawych” kandydatów z pewnością na listach nie brakuje. Pozostaje pytanie – jak liderzy polityczni oceniają stan nerwów swoich wyborców.

Marcin Austyn

za:pch24.pl