Polski Rzym w dawnych wiekach

Polski Rzym? Czyż to nie przesada?„ – mógłby ktoś zapytać. Nic podobnego! Polski Rzym istnieje od wieków. Spróbujmy prześledzić jego historię, idąc śladami wielkich Polaków: świętych, kapłanów, poetów, pielgrzymów, żołnierzy, którzy żyli w stolicy Świętego Piotra.

Rzym powoli odsłania swą twarz. W czasie ostatniego pobytu nad Tybrem znalazłem w samym sercu miasta miejsca, których istnienia wcześniej nie podejrzewałem. W położonym blisko Tybru kościele San Giovanni dei Fiorentini, w którym odnaleźć można piękną ”Madonnę z Dzieciątkiem„ Filippino Lippiego, znajduje się kaplica z pierwszą w Rzymie kopią obrazu ”Jezu, ufam Tobie!„, przy którym modlili się nasi rodacy. Dzisiaj świątynia ta mieści duszpasterstwo Peruwiańczyków. I to oni zapalają świece w ukrytej przy ołtarzu kaplicy. Tak się w Rzymie działo od wieków. Sacrum pozostawało niezmienne, zmieniały się tylko jego formy i wyznawcy.

Goście znad Wisły


Z relacji kronikarskich wiemy, że nasi przodkowie pielgrzymowali do Rzymu już wkrótce po chrzcie Mieszka I w 966 roku. Wielu z nich to osoby duchowne, święci i błogosławieni. Patron Polski, św. Wojciech, przed przybyciem na naszą ziemię kształcił się tu przez lata wraz z bratem Radzimem-Gaudentym i w roku 990 przyjął śluby zakonne u benedyktynów. Po męczeńskiej śmierci świętego Wojciecha Bolesław Chrobry wysłał Gaudentego z misją do Rzymu, by uzyskać od Papieża Sylwestra II zatwierdzenie wyboru na arcybiskupa Gniezna. Pamiętajmy, że były to czasy, w których Kościół polski musiał bacznie strzec swej świeżej niezależności przed niemieckimi zakusami. I oparcie znajdował zawsze w Stolicy Piotrowej.

W 1183 r. poselstwo księcia Kazimierza Sprawiedliwego uprosiło od Papieża Lucjusza III relikwie św. Floriana, które po sprowadzeniu umieszczono w specjalnie wzniesionym kościele na krakowskim Kleparzu. Często już wówczas Polacy przebywali dłużej we Włoszech. Jednym z nich był bł. Wincenty Kadłubek – słynny kronikarz. Studiował w Paryżu i Bolonii, na znakomitych uniwersytetach. (Przypomnijmy, że uniwersytety powstały, staraniem Kościoła, właśnie w średniowieczu. Niezbyt to pasuje do zakłamanego obrazu ”ciemnych wieków„ malowanego przez propagandystów postępu). O ile nie mamy pewności, czy Kadłubek w latach studenckich przebywał w Rzymie, to w 1215 r. został pierwszym, znanym nam z nazwiska, Polakiem – Ojcem Soborowym IV Soboru Laterańskiego.

Kadłubek znał i cenił młodszych od siebie braci Odrowążów. I to on skierował ich na studia do Bolonii. Czesław, Iwo i Jacek odwiedzili także Rzym. Wiek XIII to czas powstania nowych zakonów: franciszkanów i dominikanów. To na ręce św. Dominika w 1217 r. Czesław i Jacek złożyli śluby i do Polski powrócili już jako osoby konsekrowane. Jacek Odrowąż, przyszły święty, ewangelizował nad brzegami Dniepru schizmatyckich Rusinów i pogańskich Połowców. Następnie niósł Chrystusa Prusom, Litwinom i Szwedom. Działalność Odrowążów jest symbolem tego, że Polska, sama nie tak dawno ochrzczona, była już w stanie ewangelizować ościenne narody. Świętego Jacka upamiętnia tablica w kościele św. Sabiny na Awentynie. Nad Bałtykiem towarzyszył mu uczeń – Janusz, w przyszłości również święty, czczony w Skandynawii jako Johannes. Także ten nasz zapomniany rodak, biskup Uppsali, był w Rzymie. Zdał relację Bonifacemu VIII z sytuacji Kościoła w krajach nadbałtyckich: od Polski po Szwecję. Wkrótce nad Tybrem zjawił się prawdopodobnie przyszły król Władysław Łokietek. Miało to wydarzyć się około 1300 roku.

Nie tylko księży i świętych przyciągała stolica chrześcijaństwa. Wieki średnie to czas wypraw krzyżowych w obronie Ziemi Świętej, w których brali udział polscy rycerze, oraz wielkiego rozwoju ruchu pielgrzymkowego. Rycerze i pielgrzymi w drodze do Jerozolimy odwiedzali Wieczne Miasto. Byli wśród nich książę Władysław II i Henryk Sandomierski. W XIV w. peregrynować zaczynają też mieszczanie, jak chociażby słynny Mikołaj Wierzynek. Lecz również anonimowa rzesza pobożnych plebejuszy, którzy pieszo zdążali do grobu świętego Piotra czy też do św. Jakuba w Composteli.

Mistrzowie duchowości

W XV wieku, gdy w Polsce zaczynała się wspaniała era rozwoju kultury i sztuki, a kraj cały rósł w siłę, z królewskiego Krakowa wyruszył do Rzymu przyszły święty – Jan Kanty, a nieco później bernardyn Jan Szklarczyk. Ten znakomity łacinnik przywiózł od Ojca Świętego kapelusz kardynalski dla Fryderyka Jagiellończyka. W XVI w. Rzeczpospolita Obojga Narodów była u szczytu potęgi. Pozostając katolicka, zasłynęła z niezwykłej w ówczesnej – rozrywanej wojnami religijnymi – Europie tolerancji. (Piękna to polska tradycja, datująca się jeszcze od czasów wystąpienia Pawła Włodkowica w Konstancji). Równocześnie mieliśmy udział w pracach Soboru Trydenckiego, który przez wiele lat, od 1545 do 1564 r., gromadził w cieniu Alp najwybitniejszych uczonych katolickich.

To w latach soboru dorastał do świętości młodziutki Stanisław Kostka. W czasie nauki w wiedeńskim kolegium jezuickim ten 16-letni chłopiec rozeznał swoje powołanie do stanu duchownego, a nie uzyskawszy rodzicielskiej zgody, zdecydował się uciec do Augsburga, a stamtąd do Rzymu. Tu nareszcie został przyjęty do jezuickiego nowicjatu. I w Wiecznym Mieście dał dowody różnorakich cnót: pokory, niezwykłej pobożności, chęci oddania życia za wiarę.

Umierał w cierpieniach, które znosił z niezwykłą cierpliwością, w wieku zaledwie 18 lat. Konając, in odore sanctitatis, otrzymał dar cudownych widzeń. (Świadkiem jego śmierci był Stanisław Warszewicki, późniejszy sekretarz Zygmunta Augusta). Jeszcze w XVI w. Papież Klemens VIII ogłosił go błogosławionym. Kanonizowany został w 1726 roku. Patronem Polski uczynił go dopiero Paweł VI. Stanisław został pochowany w pięknym kościele św. Andrzeja na Kwirynale, zaprojektowanym przez Berniniego. Tu, pod ołtarzem, złożono relikwie świętego.

Grób z marmuru


Największe jednak wrażenie sprawia położona na pierwszym piętrze cela-kaplica św. Stanisława Kostki. Nieduża, skromna, staraniem Polaków ocalona została z dawnego nowicjatu jezuickiego przed zniszczeniem w końcu XIX wieku. Poruszająca jest rzeźba świętego na łożu śmierci autorstwa Piotra le Gros, który w trakcie jej tworzenia nawrócił się na katolicyzm. To dzieło znakomite: umierający młodzieniec nie wypuszcza z rąk różańca, jego głowa, przechylona na marmurową poduszkę, zwraca się, już zamkniętymi oczyma, ku wieczności. Znakomicie oddał to wrażenie Cyprian Kamil Norwid:

W komnacie, gdzie Stanisław

święty zasnął w Bogu,

Na miejscu łoża jego stoi grób

z marmuru,

Taki, że widz niechcący

wstrzymuje się w progu,

Myśląc, iż Święty we śnie

zwrócił twarz do muru,

I rannych dzwonów echa

w powietrzu dochodzi.



Kaplica przez wieki przyciągała wiernych niezwykłą aurą spokoju i świętości. Już w 1569 r. przy grobie Stanisława modlił się kolejny kandydat do jezuickiego nowicjatu – 32-letni Piotr Skarga, który odrzucił propozycję objęcia arcybiskupstwa lwowskiego na rzecz pogłębiania swego powołania nad Tybrem. Nikt nie uczynił więcej dla wdrożenia w życie postanowień Soboru Trydenckiego w Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż ten wielki kaznodzieja i moralista. Po czterech wiekach, w 1962 r., w czasie trwania kolejnego soboru, uroczyste nabożeństwo w kościele św. Andrzeja odprawił w obecności Prymasa Stefana Wyszyńskiego Jan XXIII. Tu wreszcie dwa lata później sakrę biskupią otrzymał ks. Władysław Rubin. Towarzyszył mu ks. abp Karol Wojtyła.

W latach 20. XVII wieku kształcili się w tym kolegium jezuickim litewski szlachcic Andrzej Rudomino i medyk z Krakowa Wojciech Męciński. Ojciec Rudomino wyruszył następnie jako misjonarz do Indii i Chin, gdzie zmarł. Już w XVII w. w Rzymie odnaleźć można polskie ”świeckie siostry„: Bogumiłę ze Stradomia i Ludwikę z Kęt (tę ostatnią pochowano po śmierci u św. Stanisława). Obie pomagały najbiedniejszym, chorym rzymianom.

Złote podkowy


Jakby w opozycji do tej skromnej polskiej obecności sytuuje się słynny wjazd do Wiecznego Miasta posła Jerzego Ossolińskiego w 1633 roku. Był to pokaz niezwykłego przepychu. Przyszły wielki kanclerz koronny wystąpił rzeczywiście wspaniale. Jego orszak wzbudził zachwyt zblazowanych lazzaroni, a do legendy przeszły celowo luźno umocowane złote podkowy, które polskie bachmaty gubiły na rzymskich ulicach. Ossoliński ubrany był w kontusz ozdobiony zamiast guzików dwudziestoma diamentami. Zaś sekretarz królewski Ciekliński do końskiego munsztuka przypiął złoty łańcuch, którego złote ogniwa ciskał w zbity tłum. Nigdy przedtem ani potem poseł żadnego monarchy nie wystąpił w Stolicy Piotrowej tak imponująco. A pamiętać musimy, że to poprzez bogactwo jej reprezentantów widziano naszą Ojczyznę za granicą. (Znamy Jerzego Ossolińskiego jako znakomitego męża stanu. Niewiele za to wiemy o nim jako o wytrawnym znawcy włoskiego malarstwa, który z Rzymu i Wenecji sprowadzał do swego pałacu w Ossolinie obrazy Rafaela, Guido Reniego, Tycjana czy Veronesa. Oczywiście, Ossoliński nie był jedyny. Z Włoch do Polski trafiały liczne dzieła sztuki i… ich twórcy, by wymienić tylko popularnego nad Wisłą Tomasza Dolabellę.)

W końcu wieku nad Tybr dotarł pieszo kolejny niezwykły ksiądz, przyszły założyciel zakonu Marianów i późniejszy błogosławiony Stanisław Papczyński. Kapelan króla Jana III w czasie jego zwycięskiej wyprawy na tatarskie czambuły.

Chorągiew dla Papieża


Wiele jest polskich pamiątek w rzymskich świątyniach, lecz najwięcej poświęcono jednemu wydarzeniu i monarsze. Chodzi o wiktorię wiedeńską z 1683 r. i króla Jana III Sobieskiego. Wymieńmy tylko kilka przykładów: w kościele Santa Maria degli Angeli znajduje się symboliczna linia południka przebiegającego przez Rzym, którą odsłoniła w rocznicę zwycięskiej bitwy mieszkająca w Rzymie po śmierci męża królowa Marysieńka. Królowa wdowa zajmowała piękny pałac Zuccari, na którego frontonie do dziś oglądać można herby Polski, Litwy i Janinę Sobieskich.

W kościele św. Apostołów obejrzeć można mozaikę ukazującą tureckie sztandary zdobyte pod Wiedniem. Wreszcie w kościele San Carlo Alle Quattro Fontane zobaczyć można płytę grobową kardynała Jana Kazimierza Denhoffa. To on wysłany przez króla osobiście wręczył Papieżowi Innocentemu XI chorągiew proroka Mahometa i przekazał królewskie słowa: ”Venimus, vidimus, Deus vicit!„.

Rzym, tak jak cała chrześcijańska Europa, radośnie świętował polskie zwycięstwo, które ocaliło ówczesną christianitas przed islamską inwazją. Warto też pamiętać, że papieże każdorazowo uroczyście obchodzili zwycięstwa katolickiej Rzeczypospolitej nad niewiernymi i schizmatykami. Tak było po obu bitwach chocimskich, po Kłuszynie, Smoleńsku czy Beresteczku. Polska uznawana była za prawdziwe ”antemurale christianitatis„. Wspomnijmy na koniec, że do dzisiaj w rocznicę bitwy pod Wiedniem, 12 września, w kościele pod wezwaniem Najświętszego Imienia Maryi, tuż przy kolumnie Trajana, sprawowane jest dziękczynne nabożeństwo.

Pisząc o Janie III, nie mogę uciec od wspomnień. Jako 11-latek po raz pierwszy zwiedzałem z rodzicami Muzea Watykańskie. Poza starożytnościami etruskimi, którymi byłem zafascynowany, najbardziej zachwyciła mnie Pinakoteka. Giotto, Caravaggio, Tycjan – zapamiętałem te nazwiska na zawsze. W jednej z sal przez dłuższy czas wpatrywałem się w obraz Jana Matejki ”Sobieski pod Wiedniem„. Majestatyczny król w otoczeniu wojska, rzucane pod końskie kopyta zielone chorągwie pokonanych Turków, kłaniający się tryumfatorowi cesarz – to wszystko budziło moją wyobraźnię i narodową dumę. Do stojącego chłopca podszedł wówczas starszy pan w wojskowej furażerce i powiedział: ”Pamiętaj, chłopcze, że Polska nadal jest w niewoli„. Wiedziałem o tym od dziecka, lecz onieśmielony tylko skinąłem potakująco głową. Stojący obok ojciec uratował sytuację, potwierdzając: ”On wie i pamięta„. Takie było moje pierwsze spotkanie z jednym z naszych emigracyjnych ”niezłomnych„.

Dąbrowski na Kapitolu


By zakończyć przegląd poloniców związanych z rodziną Sobieskich, przemieścić się musimy do Bazyliki św. Piotra i przenieść w wiek XVIII. Tam w lewej nawie znajduje się pomnik wnuczki Jana III Marii Klementyny Sobieskiej autorstwa Bracciego. Naprzeciw widać stelę szkockiej dynastii Stuartów. Maria Klementyna była żoną Jakuba III ”Starszego Pretendenta„ i matką ”Młodszego„ – Karola Edwarda, który w 1745 r., w czasie powstania jakobitów, omal nie odzyskał królewskiej korony Anglii. Ich nagrobkowy pomnik wyrzeźbił Antonio Canova. Stendhal uważał, że stosunek do tego dzieła jest probierzem dobrego smaku artystycznego.

3 maja 1798 r. do Rzymu przybyli specyficzni polscy wędrowcy. Byli to legioniści Jana Henryka Dąbrowskiego. Do miasta weszli przez tę samą bramę del Popolo, którą wjeżdżał Ossoliński. Wódz legionów naprawdę – jak pisał Mickiewicz – ”Dzienne rozkazy dawał z Kapitolu„. Stamtąd też przemówił do legionistów: ”Stanęliście na szczycie góry, na której tyle wieków sława błyszczała. Pomnijcie, w jakim to dniu wstępujecie. W dniu drogiej dla was pamiątki. Niech godło sławy i miłości kraju w sercach waszych na zawsze pozostanie„. Przyznać trzeba, że nie tylko Napoleon potrafił pięknie przemawiać do żołnierzy. Polacy, rozlokowani przeważnie w rzymskich klasztorach, sprawowali się dobrze. Pamięć o nich zachowali rzymianie wdzięczną, bo nie byli barbarzyńcami jak francuscy i włoscy jakobini bezczeszczący świątynie i zabijający kapłanów.

W XIX w., jakże dla naszej Ojczyzny wspaniałym i tragicznym, Rzym widział wielu niezwykłych polskich pielgrzymów. Zaś w wieku XX, niespodziewanie, stał się drugą stolicą Polski: miejscem, gdzie pielgrzymowały miliony naszych rodaków. A działo się to za sprawą ”największego z rodu Polaków„: Jana Pawła II. Ale to temat na osobną opowieść…

Janusz Kotański historyk, poeta

za:www.naszdziennik.pl/mysl/74970,polski-rzym-w-dawnych-wiekach.html