Lewacki lament z terenu. Upadek „kultury radosnej konsumpcji”

„Lewica opuściła polską prowincję” – to tytuł wpisu blogera podpisanego jako „mathias_faber”, który 22 kwietnia 2014 r. promowano na stronie głównej portalu Tokfm.pl. Warto się nad tym wpisem pochylić - pisze Andrzej Zybertowicz w „Gazecie Polskiej”.

Najpierw przytoczę obszerne fragmenty tekstu, potem je skomentuję. Czytamy (interpunkcja oryginału):

„Przed świętami Wielkiej Nocy miałem okazję na dłużej odwiedzić tereny Polski wschodniej. Kilka miast i zupełnie małe miejscowości. A jako że mam tam rodzinę i znajomych, oprócz fasady, mogłem dowiedzieć się, co dzieje się na co dzień i niewidoczne jest dla przejeżdżającego turysty.

W małych miasteczkach życie obywatelskie kwitnie głównie w organizacjach przyparafialnych. OSP czy zespół ludowy to też ostoja konserwatyzmu. O szkole już nie mówiąc. Kiedy parafię wizytuje biskup w szkole na tydzień przed panuje takie poruszenie jakby sam prezydent miał zawitać. Spotkania z wszystkimi pracownikami Urzędu Gminy i wszystkich podległych instytucji. Dzieci przygotowują teatrzyki, nauczyciele jak jeden mąż robią składki i pieką ciasta. Czegoś takiego jeszcze kilka lat temu nie było.

To samo dzieje się w większych miastach. Na nieszczęście wszedłem też na stronę swojej szkoły. W galerii zdjęć mogłem oglądać procesje z wielkim krzyżem, obchody dnia żołnierzy wyklętych, obchody 13 grudnia, kiedy to przebrani za ZOMO uczniowie odgrywają sceny pałowania opozycji. Niczego takiego nie pamiętam z lat 90. (…)

Co liberałowie i lewica mają do zaoferowania prowincji? Raz na jakiś czas tuskobus czy palikotobus? Nikt tam nie słyszał o żadnym klubie Krytyki Politycznej czy czymś w tym rodzaju.

Lewica i liberałowie opuścili prowincję oddając ją w ręce konserwatystów. Krytyka Polityczna może i wydała dziesiątki ciekawych książek, ale to Zybertowicz, który wydał dwie (publicystyczne), zagląda tu często i »utwardza« swój przekaz.

Jeżeli nie wierzycie, to porównajcie aktywność klubów Gazety Polskiej i klubów KP, której twórcy wolą zagraniczne stypendia niż spotkania w prowincjonalnych miastach. Widział tam kto młodzieżówkę SLD? Poczytajcie sobie lokalne media: posłowie od lewa do prawa przy każdej uroczystości ścigają się w cytowaniu papieża-polaka. Jak w spożywczaku w weekend rzucą dwa egzemplarze Wyborczej, to jeszcze dobrze. Króluje Nasz Dziennik, Do Rzeczy, WSieci. (…)

Już jedenastego listopada będę z gorzkim śmiechem patrzyć na publicystów dumających w telewizji skąd się wzięła ta »brunatna fala« na ulicach Warszawy. Od razu mówię: to będzie zjazd aktywnych i sfrustrowanych, których gniew z powodzeniem zagospodarowała prawica”.

Sukces?

Wygląda zatem na to, że obóz patriotyczny, że media drugiego obiegu odniosły sukces. Że nasza mozolna praca – wbrew usiłowaniom mediów głównego nurtu – przynosi owoce. Bo przecież nie tylko niżej podpisany zagląda na polską prowincję. To samo od dawna czynią prof. Zdzisław Krasnodębski, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, red. Joanna Lichocka i sporo innych osób. Dlaczego jeździmy? Jednym – nie najmniej ważnym z powodów – jest to, że nas zapraszają. Że nie są bierną masą, że zorganizowali się w kluby „Gazety Polskiej”. Że chcą słuchać naszych diagnoz i rozmawiać o swoim kraju.

A dlaczego tak się dzieje? Bo sprzeciw wobec patologii systemu III RP, którego wynaturzenia przez rządy PO–PSL zostały doprowadzone do poziomu normy, swe źródła znajduje w głęboko religijnie zakorzenionym, ludowym kodzie polskości.

A lewica?

W małych miasteczkach, w salkach parafialnych spotykać się z ludźmi niemodnie ubranymi? Wsłuchać się w opowieści środowisk, dla których kod tradycyjnych wartości to naturalna forma komunikacji? Nocować u kogoś kątem lub w skromnym hoteliku? Jeść po wykładzie kolację w skromnych restauracjach lub mieszkaniach? Niedoczekanie.

Nie od dziś wiadomo, iż współczesna lewica jest bardziej obyczajowa niż socjalna. Bardziej chce wyzwalać z tradycyjnych ról rodzinnych i płciowych, z koszul zapiętych na wszystkie guziki, niż spod wpływu wielkiego kapitału. A dlaczego jest bardziej obyczajowa niż socjalna? Bo nie-obyczajność jest bardziej „sexy” od kwestii socjalnych. Propagowanie wyzwolenia obyczajowego (płeć zmień co najmniej raz w życiu!) jest bardziej atrakcyjne i dla lewicowych aktywistów, i dla „konsumentów” ofert owej lewicy.

Nie starcza zdrowia na klasyczne hasła lewicowe: wolności, równości i sprawiedliwości społecznej.

„Lewicowa” schizofrenia


Najpierw środowisko „mathiasa fabera” lansuje hiperindywidualizm, powtarzając: nikt, państwo, Kościół, rodzice, szkoła, nikt nie będzie mi mówić, jak mam żyć; nikt nie będzie mi zaglądał do łóżka i brzucha. Egoizm, hedonizm, don’t worry, be happy. „Kulturę radosnej konsumpcji” – by użyć określenia, którym posłużył się Jacek Żakowski, wyszyto na sztandarach post-politycznego (rzekomo) świata. Uczyniwszy to wszystko, lamentują, że twórcy klubów Krytyki Politycznej „wolą zagraniczne stypendia niż spotkania w prowincjonalnych miastach”.

Wkładacie ludziom do głów gnój, a potem się dziwicie, że w głowach mają gnój? Przecież tzw. lewica chce się załapać do „lepszego” świata, a nie podjąć trud wydźwignięcia świata zaniedbanego. Ten trud każdego dnia podejmują tak przez was pogardzani kapłani.

Niezdolni do długiego marszu


Bloger pokazuje faktyczny kryzys Krytyki Politycznej, a może środowisk lewackich w ogóle. Przez lata nie wypracowali skutecznego narzędzia społecznego oddziaływania, które opierałoby się nie na kasie, lecz po prostu na ludziach; na oddolnie i pracowicie gromadzonych zasobach wspólnotowości. Nie jest sztuką propagować idee, gdy ma się gdzie (darmowe sale, przychylne instytucje akademickie i artystyczne) i gdy jeszcze za to płacą (rozmaite granty i dotacje na działalność).

Więźniowie stereotypów

Jak na tak światłe, uważające się za intelektualnie wyrafinowane środowisko cytowany bloger wpada w nader wyświechtane stereotypy. Sięga po sprawdzone (jedyne działające?) narzędzie straszenia: prawicą, konserwatyzmem, katolicyzmem, faszyzmem, ba, Zybertowiczem, który swój przekaz „utwardza”. Ale te stereotypy to jedynie dowód bezradności i pogubienia.

Czyż, paradoksalnie, środowisko lewackie, mimo wykształcenia, obycia w świecie, lepszego, jak sądzi, stylu, a przede wszystkim światlejszego spojrzenia na rzeczywistość – tym wszystkim się chwalą – nie widzi świata o wiele bardziej na czarno-biało niż prawica?

Lewacki dyskurs zasadza się nie tylko na podziale my–oni. Panuje w nim wyższościowy schemat lepsi–gorsi. Gorsi to oczywiście ci zacofani z prowincji – motłoch, którym, jak się okazało, z powodzeniem zarządza prawica.

Ale owa światła lewica nie widzi na prowincji partnerów do debaty, gardzi ludem prostym, słabiej wykształconym. Zacytujmy ponownie: „Kiedy parafię wizytuje biskup w szkole na tydzień przed panuje takie poruszenie jakby sam prezydent miał zawitać”. Ta aspirująca do nauczycielskiej roli lewica nie ma chyba pojęcia, że w osobie biskupa można widzieć następcę apostołów Chrystusa.

Polacy z prowincji są sfrustrowani, ale nie szukają ujścia dla swego gniewu w rozróbach ulicznych. Może nie zawsze dostatecznie sprawnie, może czasem naiwnie, a nawet w kiczowatej formie, lecz ten gniew zamieniają w podtrzymywanie polskiej tożsamości, pielęgnowanie tradycji, uczenie młodych ludzi historii i szacunku dla niej.

Po rozróby chętniej sięgają znudzeni, wyzbyci zahamowań i ograniczeń lewacy.

Andrzej Zybertowicz

za:niezalezna.pl/54841-lewacki-lament-z-terenu-upadek-kultury-radosnej-konsumpcji