Czas na polską siłę

Kłótnie w rocznicę Powstania Warszawskiego o słuszność taktyki sprzed 70 lat to strata czasu. Hołd oddany pokoleniu, które podjęło bohaterską walkę, ma także współczesny cel: zaszczepienie tamtej twardości młodym Polakom, bo będzie im niezbędna do przetrwania. A dla tych, którzy lubią „realizm”, mam zadanie ambitniejsze niż emocjonowanie się popłuczynami starych sporów: budowę polskiej siły – dzisiaj.

Reportaż z okolic Ługańska, który opublikował w najnowszym tygodniku „Gazeta Polska” Dawid Wildstein, to jeden z ważniejszych tekstów, jakie ukazały się w ostatnim czasie. Oto młodzi Ukraińcy, którzy niedawno brali udział w koncertach na majdanie, dziś walczą na wojnie. Wielu z nich emigrowało wcześniej „na zmywak”. Teraz „rzucili spokojne życie na Zachodzie, by walczyć i często umierać na Wschodzie”.

Wojna była dla nich abstrakcją w tym samym stopniu, co jest nią dla przeciętnego Polaka robiącego zakupy w Biedronce i oglądającego w kapciach serial „Ojciec Mateusz”. Gdy studiowali, popukaliby się w głowę, gdyby ktoś powiedział im, że za parę lat cieszyć się będą ze zdobytych na Rosjanach karabinów maszynowych.

A u nas – nieistniejące państwo


Jak ten reportaż z kraju sąsiada powinien zmienić nasze myślenie o Polsce i wpłynąć na zmianę priorytetów w naszym działaniu?

O tym, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, dowiedzieliśmy się nie w 2014 r. od Sienkiewicza, a po 10 kwietnia 2010 r. Skoro nie upomniało się o zamordowanego prezydenta, to nie upomni się o żadną ważną dla nas, a trudną do realizacji sprawę. Co do zwykłych Polaków, rzecz ma się lepiej o tyle, że rośnie wśród nich liczba tych, którzy chcą być narodem i mieć własne państwo. Ale wciąż nie są większością. Drastycznie pokazał to krótkotrwały wzrost notowań PO pod wpływem wydarzeń na Ukrainie. Reakcją części Polaków na to, że pokazano im jak na dłoni, iż Putin jest taki, jak mówiło PiS, była chęć… jeszcze pokorniejszego ustępowania mu.

Prezydent Lech Kaczyński, przywracając pamięć

o Powstaniu Warszawskim, odkopał z niepamięci wartości ówczesnego pokolenia. Praca historyków, publicystów, kibiców piłkarskich czy raperów nad przywróceniem pamięci Żołnierzy Wyklętych to kolejny kawałek dobrej roboty w tej sprawie.

Żyjemy w momencie historycznym, w którym powrotem do tych wartości nie mogą być tylko wspominki, ale broń dana do ręki Polakom. Na razie niepobudzająca ich do walki zbrojnej, ale do wojny z rozmiękczaniem ich tożsamości przez TVN i „GW”. Jutro – do odbudowy państwa. Pojutrze – do stawienia skutecznego oporu wszystkim, którym będzie ono nie na rękę.

Polska siła w Al-Kaidzie i kartelach narkotykowych


Establishment III RP od 1989 r. bardzo nie chciał odrodzenia się polskiej siły. Tłamsił ją w zarodku. Postępował racjonalnie. Wiedział, że gdy polskość rozwinie skrzydła, uderzy w niego z racji jego agenturalnego rodowodu. Jedyną siłą, jakiej potrzebował establishment, była ta niezbędna do pacyfikowania zagrożeń. To właśnie powtórzył ostatnio Tusk, gdy w święto policji wygłaszał peany na jej cześć.

Świetnym przykładem tego, jak interesy establishmentu niszczyły zalążki polskiej siły, było to, jak traktowano żołnierzy wysyłanych na misje do Afganistanu czy Iraku. Gdy obóz niepodległościowy popierał wysyłanie ich na misje, przyświecała im idea, że to szansa, by poznali nowoczesną wojnę. Po powrocie mieli stworzyć elitę armii, zastąpić „trepów” z PRL-u.

W „GP” opisałem historię chłopaka, który służył w Afganistanie, a po powrocie armia zaproponowała mu 1500 zł pensji. Dziś zarabia 40 tys. zł miesięcznie. Jest najemnikiem. Niegdyś, gdyby MON zaproponował mu 4 tys. zł, przyjąłby tę propozycję. W podobnej sytuacji są tysiące znakomicie wyszkolonych Polaków pracujących jako maszynki do zabijania. O tym nikt nie mówi, tylko w Google wyszukać można czasem informacje o tym, że Polacy zabijają dla reżimu libijskiego, syryjskiego, a nawet Al-Kaidy czy karteli narkotykowych.

Dlaczego nie chciano ich w polskiej armii? Bo byliby konkurencją dla komunistycznych trepów. No i teraz z owymi trepami zostaliśmy naprzeciwko Putina.

Sądzenie Antygony pod komunistycznym nadzorem


Walka z tradycją Powstania Warszawskiego była częścią tej samej operacji, co eliminowanie z armii młodych fachowców. Dla leminga to czarna magia, ale w realnej rzeczywistości czynnik tradycji i ducha jest nie mniej ważny od siły fizycznej.

Dla komunistów czy „GW” atakowanie Powstania Warszawskiego jest niewygodne. Waga ofiary Polaków i komunistyczne rodowody krytyków Powstania to mieszanka skazująca ich na przegraną.

Stąd rozgłos nadany książce Piotra Zychowicza „Obłęd 44”. Oto ktoś niepodejrzewany o związki z establishmentem uwiarygodnia, ze względu na tytuł książki, jego linię propagandową. Ten tytuł to odwrotność formuły, którą zaproponował niegdyś prof. Andrzej Waśko, że „urządzać proces pokazowy dowódcom Powstania to tak, jakby sądzić pokazowo Antygonę”.

Postkomuna marzy, żeby co roku 1 sierpnia nie jednoczył na ulicach Polaków z biało-czerwonymi flagami i znakiem Polski Walczącej, ale budził kontrowersje. „Dyskusja” jest jej potrzebna tylko jako narzędzie do tłamszenia odradzania się polskiej siły. Merytorycznie jest odgrzewanym kotletem. Wszystkie główne „za” oraz „przeciw” zostały wypowiedziane w czasach, gdy polemizowali na ten temat Józef Mackiewicz, Stefan Kisielewski czy Jan Nowak-Jeziorański. Stara dyskusja staje się „żywa” tylko jako wprzężona w propagandę postkomuny. Wybuch Powstania ma dowodzić defektu polskiej mentalności. Jak w propagandzie PRL-u – skłonności do ruszania z szabelką na czołgi. Tego, że polskość to nienormalność. „Dyskusja” ma być elementem walki z polską tradycją romantyczną, a docelowo – patriotyczną. Trwanie „dyskusji” nie jako sporu fachowców, ale tematu numer jeden w mediach, ma zapobiec jednoczeniu się Polaków wokół wartości tamtego pokolenia. I – w konsekwencji – budowie polskiej siły.

Tęsknota za siłą, nie za kapitulacją

„Pisowski lud”, jak media mainstreamowe zwykły określać naszych Czytelników, ma pewną charakterystyczną cechę: szybciej od publicystów potrafi czasem uchwycić sedno sprawy. Przykład: patrzę na popularność newsów o zwycięstwach polskich kibiców w tzw. legalnych ustawkach na portalu Niezależna.pl. Informacja o tym, że kibice Lecha pokonali kibiców CSKA Moskwa – ponad 3 tys. polubień.

Co zaświtało w głowach „pisowskiemu ludowi”, że aż tak cieszy się ze zwycięstwa chuliganów (tak, tym razem prawdziwych chuliganów)? Chyba wiem. Czasom przełomów towarzyszy pojawianie się na scenie „charakternej” i zdziczałej młodzieży. Jak było z tym, gdy narodziła się niepodległa w 1918 r.? Pisarz Ryszard Kiersnowski opisuje, jak uczestnicy wojny z 1920 r. zwykli przychodzić do gimnazjum z rewolwerem. Zaś na zarzuty, że w internacie rozbijają w nocy butelki o ścianę, odpowiadali: „Kto bił bolszewików, to teraz bije butelki”.

II RP wiedziała, co z takimi zrobić. W gimnazjum awantury im odpuszczano, ale potem trafiali do szkół oficerskich, gdzie uczono ich dyscypliny, szacunku do kobiet itp. W efekcie takich oficerów zazdrościła nam cała Europa. III RP miała wychowanie swojej młodzieży gdzieś. Jedyną propozycją dla ludzi, z których powinna zbudować polską siłę, była praca w esbeckich agencjach ochroniarskich oraz mafii. Oni w ramach tej oferty wywalczyli sobie margines wolności – właśnie chuligankę i ustawki.

Tęsknota pisowskiego ludu za Polską siłą to po prostu działanie instynktu samozachowawczego. I zobowiązanie dla liderów obozu niepodległościowego, by wymyślili programy pozwalające kolejnym rocznikom młodych Polaków nie wpaść w patologie, a zbudować – póki czas – siłę pod patronatem państwa. Opartą na przywiązaniu do wolności, ale i twardości.

I tu niech nie zabraknie trochę pierwiastka pozytywistycznego, pod warunkiem że szczery „realizm” będzie tęsknotą za siłą, a nie za kapitulacją. W imię postulatu sformułowanego wiek temu przez Adolfa Nowaczyńskiego: „Oto program mój zawieram dziś / w formułę ścisłą / I stwierdzam, nad czym jeszcze się / potrudzić warto: / Uromantycznić tych, co są nad Wartą, / Upozytywnić tych, co są nad Wisłą”.


​Piotr Lisiewicz


za:niezalezna.pl/58114-czas-na-polska-sile