Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać, Na szlaku do Santiago de Compostela. Część X - San Millan de la Cogolla

Z podziwem spoglądam na średniowiecznych pątników, ci, wybierając się w świat, nie mierzyli czasu. Nie byli ograniczeni dziennymi etapami do przejścia, jakie sobie z własnej woli narzucamy. Człowiek wieków dawnych odchodził od szlaku, zaglądał do sławnych klasztorów ukrytych po górach, nawiedzał groby świętych, całował relikwie. Gdy zaspokoił duchową potrzebę i dopełnił świętego obowiązku, wtedy dopiero powracał na utarty szlak. Peregrynację traktował jako duchową przygodę życia.

Postanowiłem i ja odejść od Camino, bo na południe od Nájery, w malowniczych górach, osiadło kilka monasterów, z których trzy znajdują się prawie że w zasięgu ręki. A można się tam dostać choćby autobusem komunikacji publicznej.
San Millán de la Cogolla to niewielka miejscowość położona w przepięknej scenerii niewysokich, lesistych gór, w miejscu skłaniającym do zadumy i kontemplacji, do wyłączenia się ze spraw tego świata, bo sam czas się tam zatrzymał. Jakby się nie posuwał. Trwa. Są tam dwa po sąsiedzku położone monastery, jeden ogromny, potężny zespół klasztorny – Yuso i niewielki, odsunięty na ubocze w leśną pustkę mały klasztorek - Suso. W przeszłości było tu całe siedlisko pustelni, bo eremici upodobali sobie te leśne ostępy.

A wszystko zaczęło się od jednego z nich, od niejakiego Emiliana – z hiszpańska Millána – pasterza z tych stron. Tknięty nagłym olśnieniem, porzucił swe wieśniacze zajęcia i zaszył się na pustkowiu, by z dala od ludzi wieść życie w samotności. Miał podówczas około dwudziestu lat, a rzecz działa się w ostatnich dekadach V stulecia. Był to czas, kiedy również na Zachodzie spontanicznie rodził się ruch oderwania od marności światowych, ruch żywiołowy, nie koniecznie inspirowany praktyką mnichów z Egiptu, z Synaju czy z innych ośrodków chrześcijańskiego Wschodu. Był to ruch autonomiczny, łaciński.

Problem ten ciągle zaprząta moją uwagę, na ile najazdy barbarzyńców, a w wyniku tego załamanie się cywilizowanego porządku na Zachodzie i sam upadek Cesarstwa Rzymskiego  w V wieku, miały wpływ na to niezwykłe zjawisko masowego usuwania się ludzi z miast na pustkowia. Zjawisko wyrzekania się spraw tego świata na skalę masową, próba ucieczki od destrukcji i upadku mogła motywować podobne postępowanie w myśl założenia, że  skoro nie da się już naprawić świata,  to może warto zadbać przynajmniej o zbawienie własnej duszy.

Emilian przystał do mistrza duchowego, niejakiego Felicesa, sławnego większym doświadczeniem na drodze samodoskonalenia się. Ale i od niego z czasem odstąpił, by wieść życie w zupełnym odosobnieniu, w pojedynkę. Jak się to zwykle działo w podobnych przypadkach, sam stał się  ofiarą swego pustelnictwa, bo wokół jego osoby zaczęli się skupiać podobni mu asceci w poszukiwaniu duchowej porady. Był to czas organizowania chodzących samopas pustelników we wspólnotę benedyktyńską kierującą się regułą. Głośnego cnotami i świętością pustelnika biskup Saragossy nakłonił do przyjęcia święceń kapłańskich, na co ten, wpierw niechętny, w końcu przystał. Niebawem powrócił w leśne knieje, ścigany za to, że roztrwonił kościelne pieniądze, nierozważnie rozdzielając je ubogim. Nie nadawał się do zorganizowanych struktur kościelnych. Zmarł jako ponad stuletni starzec w 573 roku i został pochowany w swej celi. Zamieniono ją z czasem na kaplicę, a niebawem na kościół monasteru Suso. Grób jego nawiedzała nie tylko okoliczna ludność, ale i ludzie z daleka, bo działo się tam wiele cudownych zdarzeń.

W tymże kościele złożono ciało samego Felicesa, którego prochy sprowadzono z Bilbao, bo tam zmarł ów mąż Boży, człowiek również wpisany w poczet świętych. W 1069 roku spoczęła pod wspólnym dachem dziewica imieniem Oria, wizjonerka, która powodowana przykładem świątobliwych mężów jako dziewięcioletnia dziewczynka zapragnęła spędzić resztę życia na modlitwie i pokucie. Przez siedemnaście lat, aż do śmierci, zajmowała grotę obok tej, w której ongiś mieszkał św. Emilian. Nic więc dziwnego, że miejsce promieniujące sławą tylu ludzi, którzy poświęcili swe życie Bogu, ściągało pątników, także tych wędrujących do Santiago de Compostela. W pewnym sensie stało się panteonem, bo w tym starodawnym kościele znalazły wieczny spoczynek trzy królowe, żony pierwszych władców Nawarry z X i XI wieku.

W południowym portyku stoją proste, kamienne sarkofagi bez inskrypcji, w których miano pochować siedmiu młodzieńców, same tylko korpusy, bez głów. To mroczna i tragiczna historia. Miała się zdarzyć w ostatniej dekadzie X wieku. A zaczęło się od zwykłych nieporozumień dwóch możnowładczych rodów z Lara, ziemi należącej do królestwa Leónu, rodów wprawdzie powiązanych węzłem rodzinnym, lecz skłóconych ze sobą. Pan na ziemi Lara, niejaki Ruy Velázquez, wysłał do Kordoby na dwór Almanzora swego przeciwnika, Gonzala Gonzáleza, pana na ziemi Salas, ojca siedmiu chłopców, zaopatrzywszy go w pisma, w których była prośba o zatrzymanie go w więzieniu. Emisariusz nie podejrzewał podstępu, a treści listu nie znał, bo był pisany po arabsku, w języku sobie obcym. Jakiś czas później krewny spowodował zasadzkę na synów uwięzionego. Ci wpadli w ręce muzułmanów, którzy odciąwszy im głowy, odesłali je do ich uwięzionego w Kordobie ojca. Całe hiszpańskie średniowiecze żyło tym zdarzeniem, mocno jeszcze rozbudowanym o historię kolejnych aktów pomsty w skłóconych rodzinach. Doczekawszy się kilku wersji, weszło do utworów epickich i żywiło wyobraźnię kolejnych pokoleń na podobieństwo Pieśni o Rolandzie czy nieco późniejszego utworu Pieśni o moim Cydzie. W XVII wieku miejscowy opat nakazał otworzyć sarkofagi i dowieść, czy wieść ludowa posiada podłoże historyczne. Znaleziono w nich siedem szkieletów bez głów, czaszki zaś zidentyfikowano w kościele w Salas, też w liczbie siedmiu.

Tak zatem i ja poszedłem pokłonić się pustelnikowi, św. Emilianowi, tudzież dotknąć sarkofagu św. Orii i zadumać nad losem siedmiu nieszczęsnych braci.  Miejsce wzruszające -  prosta, zwyczajna grota drążona w skale, którą, po dodaniu kolumienek nad grobem św. Emiliana, spiętych w łuk na kształt arcosolium, zamieniono na kaplicę. Tę obudowywano na przestrzeni wieków wielokrotnie aż przyjęła obecny kształt miniaturowego klasztoru. W architekturze widać ślady tego procesu. Spod romanizmu wyzierają wcześniejsze style, bardzo wyraźnie mozarabski, kiedy pracowali tu chrześcijańscy budowniczowie żyjący pod panowaniem Arabów, ale jest i wątek najdawniejszy -  wizygocki. Czyli mamy tu do czynienia z nieprzerwaną aktywnością religijną od zarania hiszpańskiego chrześcijaństwa, co przełożyło się na bogatą różnorodność architektury monasteru.

Sława tak potężnego orędownika przed Bogiem, jakim okazał się św. Emilian, spowodowała, że król Nájery, García III Ten z Nájery - jak go nazywano dla odróżnienia od innych licznych władców tego imienia – zapragnął ozdobić relikwiami świętego dopiero co wzniesiony kościół przy swym dworze. Załadował skarb na wóz i puścił się w drogę. Ale woły, które ciągnęły wóz z czcigodnymi szczątkami, zdążyły zejść ze zbocza i stanęły w dolinie, skąd żadną siłą nie można je było zmusić do dalszej drogi. Towarzyszący przeniesieniu relikwii mnisi, jak i sam król, uznali to za znak, że wolą zmarłego przed wiekami starca jest pozostanie już tu na zawsze. Tak mówi legenda. Faktem jest, że tenże władca ufundował w dolinie drugi klasztor, Yuso, w stuleciach XVI i XVII rozbudowany do takich rozmiarów, iż wpisał się na listę największych kompleksów monastycznych Hiszpanii. Ponieważ leży na pograniczu Nawarry i Kastylii, władcy obu walczących ze sobą królestw prześcigali się w nadaniach na jego rzecz. Nowy kościół konsekrowano w 1067 roku.

Sąsiadujące ze sobą klasztory nie były wyłącznie ośrodkami życia zakonnego i duchowego, odgrywały poważną rolę polityczną, a może bardziej jeszcze intelektualną. Ich skryptoria plasowały się w rzędzie najaktywniejszych w Hiszpanii. Tu przepisywano nie tylko księgi liturgiczne, ale i wszelkie inne, także kroniki historyczne. Ze szkoły kaligrafów i malowania w księgach miniatur wyszły najprawdziwsze dzieła sztuki. Tu rodził się literacki język kastylijski. Żyjący w XIII wieku miejscowy mnich, Gonzalo de Berceo, uchodzi za najwybitniejszego poetę piszącego podówczas po kastylijsku. Składając żywoty świętych, a więc św. Emiliana, św. Dominika z Silos, św. Orii, żywoty, które były powszechnie czytane, sprawił, że wędrowcy do grobu św. Jakuba Apostoła zbaczali ze szlaku, tylko po to, by nawiedzić to niezwykłe miejsce duchowości i pokłonić się szczątkom wielkich pustelników. Mnich ten komponował pieśni liryczne, najgłośniejszą na cześć Maryi – Milagros de Nuestra Senora.

Trzykrotnie spadły plagi na klasztor. Raz w 1002 roku, kiedy ograbił go i spalił Almanzor, mściwy Maur z Kordoby, kilkakrotnie podejmujący rabunkowe wyprawy na chrześcijańskie kościoły hiszpańskiej północy. Osiemset lat później, w 1809 roku, padł ofiarą inwazji wojsk napoleońskich, które ogołociły go z bogactw dla zebrania kontrybucji wojennej. Ale najgroźniejszy cios przyszedł niebawem, w 1835 roku w wyniku rozpędzenia zakonników przez ówczesny rząd libertyński i wydanie bogactw klasztoru na pastwę złodziei i szabrowników.

Miarą wspaniałości sztuki sakralnej, jaka tu kiedyś musiała królować, są w mojej opinii dwa mozarabskie relikwiarze, jakie jakimś cudem uniknęły zagłady, jakkolwiek zachowane w stanie niekompletnym. Najpiękniejszy to relikwiarz św. Emiliana ufundowany w 1067 roku przez króla Sancha Garcésa IV z Nawarry, zapewne z okazji konsekracji nowego kościoła. Wspaniała robota! Wybitnym artyzmem odznaczają się plakietki z kości słoniowej, które pokrywają relikwiarz w kształcie sporej szkatułki! Jest ich dwadzieścia dwie, a na każdej została głęboko wyryta scena z życia świętego pustelnika. Plakietki z relikwiarza św. Felicesa są niekompletne, zachowały się tylko cztery, pozostałe można podziwiać rozproszone po świecie w muzeach  Waszyngtonu,  Nowego Jorku,  Berlina, Florencji i Sankt Petersburga. Jak trafiły do tamtejszych zbiorów? Nie wiadomo. No i prawie cudem przetrwała biblioteka, zasobna w tysiące inkunabułów i starodruków.

Wrócę jeszcze do postaci św. Emiliana. Mam bowiem z nim pewien kłopot. Chodzi o jego przedstawienia w malarstwie. Oto widuje się go pędzącego na spienionym koniu z dobytym mieczem w dłoni o płomiennej głowni, szarżującego w pełnym galopie na Maurów. Jedyna różnica ze św. Jakubem Matamorosem, przedstawianym w podobnej konwencji, zasadza się w ich strojach. Św. Emilian odziany jest w czarny płaszcz zakonny, w rodzaj habitu, który na wietrze rozwija się niczym skrzydła orła. Św. Jakub w starciu z wrogami chrześcijaństwa ma odzienie pątnicze i jest bardziej statyczny, nigdy tak nie pędzi jak ów mnich. Widać z tego, że Hiszpanie mieli dwóch patronów rekonkwisty. Przechowywany w Yuso obraz o tej tematyce sugeruje, że w bitwie pod Clavijo w 844 roku był obecny właśnie św. Emilian, a nie św. Jakub. Takim jest też na jednym z obrazów w kościele w Mendigorria, który zwiedziłem po drodze w sąsiedztwie Obamos. Tak, muszę  głębiej zbadać to zagadnienie.