Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-MISTRA

Jest na Peloponezie miasto-widmo, dziś bezludne, pogrążone w ruinie, w wiekach średnich kwitnące, zamożne i hojne, dumne ze swych dwudziestu kościołów i dzielnic bogaczy. Po Konstantynopolu ostatnia stolica wolnego Bizancjum. I mam się tam wspinać? Na szczyt niebotycznej góry o wykroju regularnego stożka? Tak, tam należy dojść, do ruin zamku, bo stamtąd roztacza się widok na prawdziwie grecki krajobraz aż po lśniący w śniegach Tajget. U stóp góry rozpościera się łagodna równina Lakonii, ziemia rodząca oliwki i winogrona, nadająca się do zasiedlenia i uprawy, a pomimo tych dobrodziejstw – poniechana na rzecz ujarzmiania nieprzystępnych stoków. Co się stało, że ludzie postąpili jakby wbrew rozsądkowi i woleli drążyć w skalistych zboczach tarasy pod swe domostwa i kościoły, zamiast objąć w posiadanie żyzną równinę? Przyczyn podobnego braku logiki należy szukać w historii. Oto w 1259 r., kiedy cały Peloponez był już od IV wyprawy krzyżowej w rękach Łacinników, powiodło się Grekom przy próbie odbicia swych ziem i na błoniach Pelagonii pokonali w bitwie Franków. Wzięty do niewoli książę Wilhelm, wykupił się za cenę oddania zwycięzcom pięciu miast, w tym Mistry, gdzie pobudował był wcześniej na szczycie góry obronny zamek. Grecy przystąpili natychmiast do zasiedlania mistrzańskiej góry, a ta stała się niebawem grecką enklawą pośród włości zachodnich baronów.

Tak zatem podjąłem wspinaczkę na zamkowy szczyt po ścieżkach wyciętych w gąszczu śródziemnomorskiej frygany, po dróżkach będących brukowanymi uliczkami, tłocznymi kiedyś od osłów obładowanych workami. Co raz przystawałem przy kościołach, jednych w stanie malowniczej ruiny, przy innych dźwigniętych już z upadku. Wszędzie widać rękę bizantyńskich, a nie zachodnich architektów. Jakże kształtny i dostojny jest kościół św. Teodorów, założony na planie równoramiennego krzyża greckiego wpisanego w ośmiobok, przez co nawiązuje on do najszlachetniejszych wzorów świątyń klasztornych z Hosios Lukas i Dafni. Jeszcze bardziej rozwinięty architektonicznie jest Hedigetria, dwupoziomowy kościół Matki Boskiej, założony na dwóch rzutach, przy gruncie na planie bazyliki, wyżej – na planie krzyża greckiego. Wielorakie pomieszczenia zostały zwieńczone kopułami, które – gdy patrzeć na nie z wysokości skarpy górującej nad kościołem – mogą kojarzyć się z kolonią muchomorów na tle zielonego kobierca mchów.

Wszedłem do środka. Oprócz mnie nie było tam nikogo. Ależ nie! Przekonałem się po chwili, że nie byłem sam. Zewsząd obserwowali mnie cherubini i serafini, patriarchowie i prorocy, apostołowie i ewangeliści, i nieprzebrana rzesza świętych. Jedni podniszczeni na skutek wypłowienia fresków, inni rozpoznawalni. A gdyby nawet brakło im identyfikujących  atrybutów, to i tak każda postać opatrzona została wypisanym na ścianie imieniem, bo w prawosławiu nie sposób nawiązać osobisty kontakt z anonimowym świętym. Rozpoznaję Grzegorza z Nyssy, Sylwestra, Bazylego Wielkiego, Grzegorza Teologa, Klemensa, Grzegorza Armeńskiego, papieża Leona Wielkiego, który niespodziewaną tu obecnością poświadcza wielką potrzebę jedności Kościoła, wschodniego i zachodniego. Nie jest to zdawkowe malarstwo, lecz wielka sztuka godna  stolicy księstwa Morei, ostatniego wolnego skrawka greckiej ziemi krok po kroku wchłanianej przez Turków w XV wieku. Brody mnichów i biblijnych starców kłębią się nieuczesane. Płomienne skrzydła aniołów biją powietrze gwałtownymi ruchami. Korowód męczenników w wielobarwnych szatach obszywanych perłami znieruchomiał na ścianach narteksu. W pociągłych, subtelnych obliczach i żywych oczach świętych utrwalonych na ścianach, widać tę bizantyńską wzniosłość, tę upartą dążność do wniknięcia w pozaczas, tę próbę ściągnięcia na ziemię zadatku nieba. Ma w tym udział i kolor. Zieleń i błękit harmonizują ze wszystkimi odcieniami brązu i ochry. A wszystko przenika dostojny spokój.

Droga wspina się mozolnie, łamie w zygzaki, omija uskoki. Przystawałem przy kolejnych kościołach wciętych w zbocze: św. Demetriusza, który był kościołem metropolitarnym, Peribleptos o jakże romantycznym wyglądzie, Pantanassy, który jako klasztorny katolikon przetrwał i żyje dotąd autentycznym życiem w  zgodzie z regułą św. Bazylego. Tak doszedłem do ruin zamku. Trzeba było uważać, by chodząc po rumowisku nie wpaść w głąb zdradzieckich cystern. Piwnice wypełniają zwały gruzu, którego nikt nigdy nie próbował usunąć. Tylko jaszczurki trwają w bezruchu na rozpalonych od słońca kamieniach, a spłoszone - umykają w rozpadliny, w które wgryzają się korzenie traw i krzewów. To roślinność przejęła po ludziach dzieło niszczenia.

Posępny kompleks pałacowy przeraża opuszczeniem, a przecież tu koncentrowało się życie, nie tylko książęcego dworu  ostatnich Paleologów, ale i intelektualne, bo przecież do tej oazy wolnej od Turków ziemi greckiej garnęła się cała elita upadającego Bizancjum. Sława miasta i mecenat światłego księcia Teodora II Paleologa, który sam był uznanym matematykiem, spowodowały zlot humanistów, erudytów, scholarzy, filozofów i teologów. Peloponez, a w nim Mistra, uchodził za ostatnią domenę greckości, a dla wielu był etapem w emigracyjnej wędrówce na Zachód, do Italii. Najbardziej osobliwym myślicielem w tym gronie wygnańców był Jerzy Gemistos Plethon, król filozofów, jeden z najbardziej dziwacznych i utopijnych myślicieli i reformatorów, jakich wydało tysiącletnie Cesarstwo Wschodnie. W obliczu ostatecznej zagłady państwa greckiego zredagował on rozpaczliwe w swej treści dzieło O Prawach, próbując wyłuszczyć w nim mechanizmy ratunku dla Grecj. Daremny wysiłek. Ojczyzna Arystotelesa na blisko pół tysiąca lat dostała się pod panowanie Turcji.

















Copyright © 2017. All Rights Reserved.