Publikacje członków OŁ KSD
Jan Gać - CARCASSONNE
ALBIGENSI
Jak to się dzieje, że w pewnych okresach ludzi nagle ogarnia jakaś idea, porywa ich jakiś obłęd, niekiedy fałszywy, a ten prowadzi często na manowce? A spodziewano się, że będzie zaczynem odnowy. W stuleciach XII i XIII przeszedł przez południową Francję i północne Włochy prąd ludowych wystąpień, którego podglebiem był powszechny bunt wobec upadku obyczajów wszystkich warstw ówczesnego społeczeństwa, najbardziej zaś duchowieństwa. Tak dalej być nie może, słyszało się powszechny okrzyk oburzenia! Jeśli nie sposób naprawić ten świat, należy uszlachetnić własną osobę. I wielu wrażliwych podejmowało tę próbę, indywidualnie, w małych grupach, na swój sposób, zaufawszy własnej nieomylności. Wyłaniały się spontaniczne grupy doskonałych, we własnym mniemaniu ludzi czystych, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z zepsutym, skorumpowanym światem. Zerwali z oficjalnym Kościołem, próbując zakładać własny. Ruchowi katarów towarzyszyły inne odmiany powszechnego buntu: humiliaci, czyli pokorni, begardzi czyli żebracy, ludzie, którzy odrzucając instytucje kościelne, na własną rękę podjęli próbę powrotu do ewangelicznych rad życia ubogiego, w pogardzie dla zaszczytów i chwały tego świata. Wchodzili w kompetencje biskupów, do których należał urząd nauczycielski, podejmując się bez przygotowania i pozwolenia głoszenia kazań. I popadali w herezje, jedne dziwaczne, inne groźne, kiedy hołdowano nawet zbiorowym samobójstwom poprzez zagłodzenie się na śmierć.
Obok Tuluzy i Albi, Carcassonne stało się jednym z głównych centrów wystąpień albigensów. Po zabójstwie przez nich legata papieskiego w 1208 r., Pierre de Castelnau, podjęta za przyzwoleniem Innocentego III przeciwko albigensom krucjata przybrała zastraszającą postać. Jej wykonawca, Szymon de Montfort, baron z północy Francji, obracał w perzynę langwedockie miasta i wioski, przejmując na własność oczyszczone od heretyków obszary. Dramat dosięgnął mieszkańców Bézières, wyciętych w pień. Ukryci w katedrze ludzie, zarówno heretycy, jak i katolicy, wszyscy bez wyjątku zostali spaleni tam żywcem. Dowodzący operacją opat z Cîteaux, Arnald-Amaury, ostrzeżony, że w środku są też katolicy, podobno miał zawyrokować: Zabić wszystkich, Bóg swoich rozpozna. Przybierając różne etapy, prowadzona przez monarchów francuskich wojna z katarami trwała do 1244 r., kiedy ostatni ich fanatycy, oblegani w niedostępnej twierdzy Montségur, zginęli z własnej woli, wstępując z pieśnią na ustach w gigantyczny stos płomieni.
ISTNIAŁA INNA DROGA
Jeden z tych zbuntowanych wobec świata, Franciszek z Asyżu, znalazł alternatywną drogę zaradzeniu złu. Nie obok Kościoła, ale w jego łonie. W 1210 r. udał się do Rzymu i został przyjęty przez Innocentego III. Ten wybitny i światły papież rozpoznał w osobie tego oberwańca – poverrello – i jego dwunastu towarzyszy nowy zaczyn Kościoła. Franciszek porwał za sobą tysiące podobnych mu zapaleńców, którzy swą wrażliwość do naprawiania świata i swą energię duchową oddali na służbę Kościołowi. Kto wie, czy dobra wola ludzi, wypalana w błędnych naukach katarów, albigensów, waldensów, begardów i tuzina innych sekt tamtego czasu, nie została rozpalona na nowo przez ruch franciszkański i skierowana na właściwe tory? Jest to czas – rok 1215 – IV Soboru Laterańskiego, kiedy Kościół próbuje dźwignąć się choć trochę z upadku. W to dzieło odnowy wpisały się dwa powstające podówczas zakony, franciszkanów i dominikanów, jedyne zaakceptowane przez ojców soborowych. Dominikanów, jako kaznodziejów, papież obarczył ponadto obowiązkiem pilnowania czystości wiary, powierzając im inkwizycję, która zaistniała w okresie krucjat przeciw albigensom.