Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Koronowani Krzyżowcy

To nie świat chrześcijański - ten zachodni, rzymski, ani ten wschodni, bizantyński – był agresorem w odniesieniu do świata muzułmańskiego. W pojęciu chrześcijaństwa obrona własnego życia, obrona rodziny, obrona ojczyzny, także tej duchowej – ziemskiej ojczyzny Jezusa – była obowiązkiem wyznawców Chrystusa.

Dla chrześcijan dawnych wieków wojna z niewiernymi była nieuniknioną koniecznością, bo innej możliwości w odpieraniu muzułmańskich agresji, jak tylko zbrojnym ramieniem, nie było. I nie ważne, czy odnosiło się to do islamu w wersji arabskiej, czy tureckiej.

Islam zawsze był  ten sam, zawsze był religią ekspansji zbrojnej, nie znający pojęcia pokojowych misji w propagowaniu swej wiary. W konfrontacji z głębią chrześcijaństwa na polu teoretycznym nie miał islam najmniejszych szans, dlatego nigdy nawet nie próbował wchodzić w dialog z chrześcijaństwem na argumenty. Jedynym argumentem islamu to grabież, wojna i podbój.

Na rzymskim Zachodzie i na bizantyńskim Wschodzie na temat wojny i pokoju w kontekście religii rozprawiano od czasów św. Augustyna i wschodnich Ojców Kościoła, dochodząc do jakże ważnych i głębokich konkluzji przy uwzględnieniu natury człowieka i jego uwikłania w skażoną grzechem doczesność. W krajach islamu trudno by znaleźć kogokolwiek, kto by się choć  zająknął na ten temat, wszak przykład szedł od Proroka, a któż mógłby się poważyć na kwestionowanie nauk Mahometa i podważać sens jego zbrojnych poczynań?

Kiedy w 1095 roku Urban II na synodzie w Clermont wezwał chrześcijan do obrony grobu Chrystusa, właśnie profanowanego przez seldżuckich Turków, sam papież nie mógł przewidzieć, jaki entuzjazm wywoła to hasło. Nie mógł też przewidzieć, iż wojna w obronie Krzyża trwać będzie długie wieki, a jej koszty będą ogromne, mierzone oceanem przelanej krwi, zresztą po jednej i po drugiej stronie, bo chodziło o wyznawców obu religii pozostających w permanentnym konflikcie.

Za wojną z islamem kryły się różne motywacje, często bardzo przyziemne, ale żadna z nich nie zmobilizowałaby nieprzeliczonych rzesz wierzącego ludu, gdyby nie spinały owych motywacji wartości nadrzędne, czyli obrona wartości chrześcijańskich, oburzenie na profanacje świętości, współczucie zagarniętym w niewolę współbraci w wierze i gniew z powodu zadanych religii chrześcijańskiej upokorzeń i cierpień.

Za zwykłym ludem, który porwany pobożnym entuzjazmem i uspokajany nieświadomością trudów, jakie go czekają, chociażby w kontekście braku elementarnej wiedzy geograficznej co do długości drogi do przebycia, w pierwszej krucjacie ruszyło też rycerstwo, a niebawem i królowie.

Kiedy 15 lipca 1099 roku, za cenę niewyobrażalnego wysiłku i hekatomby ofiar zdobyto w końcu Jerozolimę, rycerz Gotfryd de Bouillon nie przyjął oferowanej mu korony Królestwa Jerozolimskiego, argumentując odmowę twierdzeniem, iż nie jest godny nosić na swych skroniach złotej korony w mieście, w którym Jezus nosił cierniową.
Jego brat, Baldwin, nie miał już podobnych skrupułów i koronę przyjął, a po nim wszyscy kolejni władcy Ziemi Świętej.
Każdy z nich uważał się za krzyżowca, bo przecież wszyscy jak jeden nie ustawali w zapewnieniu zbrojnym ramieniem bezpieczeństwa grożącego ze strony sułtanów egipskich temu skrawkowi ziemi wyrwanej muzułmanom za cenę morza przelanej krwi.

Krzyżowcem był nieszczęsny król Gwidon, świadek, ale i współsprawca klęski nad klęskami pod Rogami Hattin w ów upalny dzień lipcowy 1187 roku, kiedy to przez głupotę i niefrasobliwość przepadło niemal całe rycerstwo Królestwa Jerozolimskiego, a z nim i Jerozolima wraz z większością terytorium, zajętego przez sułtana Egiptu, Saladyna.

Nawet po ostatecznym wymazaniu z mapy Bliskiego Wschodu Królestwa Jerozolimskiego w 1291 roku, tytuł doń przeszedł na królów Cypru, którzy w Famaguście koronowali się na władców Jerozolimy, tak jak w Nikozji przyjmowali cypryjską koronę.  

Aby wesprzeć lokalnych królów jerozolimskich w ich wysiłkach utrzymania Królestwa Jerozolimskiego, przybywali im w sukurs władcy z chrześcijańskiego Zachodu.

Wielki lament podniósł się na wieść o zdobyciu przez muzułmanów łacińskiego księstwa Edessy.

Papież Eugeniusz III wezwał chrześcijan do kolejnego wysiłku na rzecz wsparcia Ziemi Świętej.  
Cysterski mnich Bernard z Clairvaux nie ustawał w nawoływaniu do „wzięcia krzyża”.
Na apel odpowiedział król francuski, Ludwik VII, po nim cesarz niemiecki, Konrad III. W ślad za królami poderwało się wielu książąt. Niewyobrażalny wysiłek Łacinników II krucjaty przyniósł mizerne zdobycze, niewspółmierne do poniesionych kosztów i ofiary z życia tysięcy rycerzy.

Nie licząc kilku ważnych książąt, aż czterech koronowanych władców „podjęło krzyż” na ratunek Ziemi Świętej na wieść o upadku Jerozolimy w 1187 roku, która to wieść przysporzyła o nagłą śmierć papieża Urbana III i pogrążyła Europę w smutku, przygnębieniu i gniewie.
Król Anglii, Henryk II, który pierwszy się zgłosił, niespodziewanie zmarł i nie zdążył wypełnić poczynionego ślubowania.
Jego miejsce zajął rycerz najdzielniejszy z dzielnych, król Ryszard Lwie Serce, któremu pomimo nadludzkich wysiłków nie dane było ujrzeć Jerozolimy.
Filip II, król Francji, przybył do Ziemi Świętej chyba tylko po to, by dowieść, że wypełnił ślub, wszak niebawem powrócił do ojczyzny niczego nie zdziaławszy.

Gdyby nie tragiczna śmierć cesarza Fryderyka I Barbarossy podczas kąpieli w nurtach rzeki Göksu, w Cylicji, najwyższego godnością monarchy, może by dało się jeszcze pogodzić skłóconych o przywództwo władców chrześcijańskich i dokonać czegoś trwałego. III krucjata okazała się jeszcze jedną katastrofą.

Kolejna wyprawa krzyżowa w 1204 roku, czwarta, w której nie brał udziału żaden z koronowanych władców Zachodu, nie dotarła do Ziemi Świętej, przypieczętowała natomiast na stałe rozdział pomiędzy Kościołami katolickim i ortodoksyjnym na skutek zdobycia, ograbienia i sprofanowania przez krzyżowców drugiego miasta chrześcijaństwa, Konstantynopola.

Sporo szczęścia dopisało krzyżowcom V krucjaty w latach 1217-1221, w której udział wzięli dwaj potężni książęta, Leopold VI z Austrii i Ludwik I Bawarski, wspomagani na krótko przez węgierskiego króla, Andrzeja II i króla Cypru, Hugona I.  Zmienili oni strategię i miast na Palestynę uderzyli na Egipt, powodując, iż upokorzony sułtan był skory pójść na znaczne ustępstwa i wymianę jeńców. Za opuszczenie przez krzyżowców delty Nilu z Damiettą ofertował oddanie Łacinnikom Jerozolimy z przyległościami. Niestety, i tę korzystną ofertę strona chrześcijańska zaprzepaściła na skutek kłótni, jakie się wywiązały między rycerskimi stronnictwami.

Cesarz Fryderyk II, który, przynaglany groźbą papieskiej ekskomuniki, wreszcie zebrał się i w 1228 roku ruszył do Palestyny, miast wojowania postawił na dyplomację.
I odniósł sukces.
Uzyskał od sułtana Jerozolimę i kawał ziemi wokół, coś, co było marzeniem tak wielu jego koronowanych poprzedników.

Niestety, była to tylko chwilowa zdobycz, trwała zaledwie  kilkanaście lat, wszak spory wśród chrześcijańskich władców Wschodu oraz wyłonienie się w Egipcie nowej, wojowniczej dynastii Mameluków położyło kres ambitnym planom.
 
Kierunek uderzenia na Egipt podjął król francuski, Ludwik IX Święty w roku 1249.
Przedsięwzięcie skończyło się kompletną katastrofą, zniszczeniem królewskiej armii i wzięciem władcy do niewoli, wypuszczonego na wolność za cenę ogromnego okupu.
Niezłamany król zamiast wracać do swej ojczyzny puścił się jeszcze do Palestyny, gdzie przez trzy lata fortyfikował pozostające w rekach krzyżowców twierdze na wybrzeżu Morza Śródziemnego.  
Król nie dał się złamać, pomimo iż  ta ostatnia nadziej utrzymania ich w posiadaniu Franków spełzła na niczym.
Kolejny raz uderzył na muzułmanów w 1270 roku, ale już w Tunisie. Nie tyle niepowodzenia w walce, ile zaraza unieruchomiła królewską armię, przyprawiając o śmierć samego króla.

Niewiele wniosły do sprawy utrzymania Ziemi Świętej w rękach chrześcijan wysiłki królów cypryjskich z dynastii Lousignanów, w tym Piotra I, który przez trzy lata, od 1362 do 1365 roku, podróżował po Europie i żebrał na dworach tamtejszych władców  o zorganizowanie kolejnej wyprawy krzyżowej, namawiając do tego nawet naszego króla Kazimierza Wielkiego, wraz z innymi monarchami ucztując w jego obecności u Wierzynka w Krakowie.

Zorganizowana pospiesznie krucjata skończyła się skandalem i bezprecedensowym złupieniem Aleksandrii.

Cypr srogo za to zapłacił kilkadziesiąt lat później, kiedy  muzułmanie z Egiptu najechali na wyspę w 1426 roku, roznieśli w pył królewską armię, a wziętego do niewoli króla Janusa obwozili na grzbiecie osła po ulicach Kairu ku uciesze gawiedzi.

W XIV wieku idea świętej wojny z Arabami dla odzyskania Grobu Chrystusa stopniowo wypalała się, by ostatecznie przejść do historii, jakkolwiek pojawiały się coraz to bardziej śmiałe, urojone plany jak tego dokonać, niektóre wręcz fantastyczne, podsuwane różnym władcom europejskim przez ówczesnych analityków i myślicieli zatroskanych o chrześcijańskie imponderabilia.
Europie co innego teraz chodziło po głowie: jak przeciwstawić się naporowi Turków osmańskich na Cesarstwo Bizantyńskie i na kraje Bałkanów, bo przecież Turcy zdążyli już przekroczyć cieśniny Dardaneli i Bosforu, krok po kroku posuwając się ku Dunajowi.
Krucjaty wchodziły w nowy etap konfrontacji ze światem muzułmańskim, etap turecki.
                                               
Na hiszpańskim froncie

Tymczasem nie na synodzie w Clermont wykuwała się idea wojny świętej chrześcijan przeciwko muzułmanom.
Wtedy, w 1095 roku, miała już ona trzywiekową tradycję walki zbrojnej z Maurami na hiszpańskiej ziemi. Brały w niej udział dziesiątki królów z nigdy nie podbitych przez arabskich najeźdźców drobnych państewek chrześcijańskich w rejonie Gór Kantabryjskich na północy Półwyspu Iberyjskiego, skąd już nazajutrz po podboju królestw wizygockich ruszyła na południe rekonkwista. A ta trwała siedem długich stuleci i kosztowała morze przelanej krwi chrześcijan hiszpańskich i portugalskich.

Warto przytoczyć choćby kilka nazwisk królów, którzy w tym dziele wybijali się na prowadzenie.
Miejscowych wsparł Karol Wielki, król Franków, od 800 roku cesarz, który odziedziczył po swych przodkach zapał do walki w imię sprawy chrześcijan, bo muzułmanie zdołali nawet pokonać Pireneje, na szczęście zatrzymani przez Karola Młota na równinach Poitiers w 732 roku.

Po 850 roku ustabilizowała się granica między władztwami chrześcijan i muzułmanów na rzece Duero i na linii Pirenejów. W 1085 roku Alfons VI z León przesunął granicę daleko na południe, zajął Toledo i w dawnej stolicy Wizygotów osiadł z własnym dworem.
Wreszcie rok 1212 i bitwa pod Las Navas de Tolosa przyniosła trzem królom Kastylii, Nawarry i Aragonii wielkie zwycięstwo. Państwo muzułmańskie zostało zepchnięte daleko na południe. Ostateczny cios zadali mu Katoliccy Królowie, Izabela z Kastylii i Ferdynand z Aragonii, małżonkowie, których ślub połączył oba królestwa i dał początek nowożytnej Hiszpanii. W 1492 roku po dziesięcioletniej, morderczej wojnie padła ostatnia muzułmańska twierdza, Granada. Po blisko ośmiu stuleciach po raz pierwszy ustał w Hiszpanii modlitewny śpiew muezinów.

Portugalia, jako terytorialnie mniejsza od Hiszpanii, wcześniej wyzwoliła się od islamu. Mało tego, nastał czas, że przeszła do ofensywy, niestety okupionej gigantyczną klęską, kiedy młodociany, niedoświadczony król Sebastian I, owładnięty ideą niezłomnego krzyżowca, wyprawił się do Maroka. W 1578 roku poniósł tam największą w dziejach Portugalii klęskę, utraciwszy prawie całą armię składającą się z kilkunastu tysięcy rycerzy. Sam poległ pod Alcacer-Quibir  i nigdy nie odnaleziono jego ciała. Jego pusty sarkofag, wsparty na cielskach odkutych w marmurze słoni,  po dziś dzień czeka na prochy władcy w przepięknym kościele hieronimitów nad rzeką Tag pod Lizboną.

Papieże zwalniali królów hiszpańskich i portugalskich z obowiązku wyprawiania się na wojnę do Ziemi Świętej, wszak mieli muzułmanów pod bokiem na własnym terytorium. Również władcy polscy zostali zwolnieni od tej powinności, przecież prowadzili walkę z pogańskimi Prusami, Jadźwingami i Litwinami. Bowiem idea wyprawy krzyżowej nabierała z czasem szerszego znaczenia, nie odnosiła się już li tylko do wojny z muzułmanami, czyli z niewiernymi, ale też z poganami, a nawet z heretykami, czego przykładem była podjęta krucjata przeciwko katarom z inicjatywy Innocentego III w pierwszych latach XIII wieku.

                                                
Polski wkład krzyżowy

Skoro w stuleciach XVI i XVII granice Polski przesunęły się daleko na południowy-wschód, jasnym się stało, że Rzeczypospolita wcześniej czy później wejdzie w konflikt z Osmanami. Naszym pierwszym koronowanym krzyżowcem był Władysław Warneńczyk, syn Jagiełły, podówczas, kiedy wyruszał na bój z Turkami, władca Węgier.

Owładnięty ideą wojny świętej z niewiernymi postawił sobie cel tak ambitny, iż żaden inny władca przed nim nawet nie marzył o czymś podobnym: o zajęciu Adrianopola, podówczas jednej ze stolic sułtana, i o wyparciu Turków z Europy.

Gdyby nie jego porywczy zapał do walki i młodzieńcza brawura, tudzież zwodnicza pycha po wielkich sukcesach militarnych na południe od Dunaju w roku 1443, nie doszłoby do zerwania korzystnego dla chrześcijan pokoju zawartego z Turkami w Szegedynie.
Kto wie, gdyby nie straszliwa klęska wojsk węgiersko-polskich i innych sprzymierzonych w bitwie pod Warną w roku 1444, może i los samego Konstantynopola wyglądałby inaczej.

Pogrom pod Warną przekreślił wszelkie nadzieje. Ciała poległego krzyżowca w węgiersko-polskiej koronie nigdy nie odnaleziono.

Konstantynopol padł w maju 1453 roku po kilku miesiącach oblężenia i heroicznej obronie prawie przez nikogo nie wspartych Greków. Ostatni cesarz tysiącletniego cesarstwa chrześcijańskiego Konstanty XI Paleolog jako krzyżowiec padł z mieczem w ręku na murach świętego miasta. I jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Za krzyżowca może uchodzić też Jan Olbracht.

Pomimo poniesionej klęski w zastawionej przez Turków, Tatarów i Wołochów zasadzce na Bukowinie w Mołdawii  w  roku 1497, kiedy padło tam kilka tysięcy szlachty polskiej, ten wybitny władca, nie ustawał w wysiłkach zawiązania koalicji antytureckiej na gruncie europejskim w oparciu o potęgę państwa Jagiellonów. Miał pełną świadomość, że wojna z Turcją  jest wojną cywilizacyjną, odwieczną wojną Krzyża z Półksiężycem.

Wprawdzie nigdy na wojnę z Turcją nie wybrał się wprost królewicz Władysław Waza, chociaż był przy boku umierającego hetmana Jana Karola Chodkiewicza pod Chocimiem w roku 1621, to jednak  idea wojny z Osmanami  do tego stopnia owładnęła jego poczynaniami, iż jako król Władysław IV nie przestawał montować antytureckiej koalicji europejskiej. A stały za tym nie tylko cele polityczne, ale i religijne – potrzeba zbudowania chrześcijańskiej zapory przeciwko parciu islamu na ziemie Rzeczypospolitej.
Gdyby ówczesny sejm i opozycja  przystały na królewskie plany i zamiary, gdyby wyraziły zgodę na wojnę z Turcją i uzgodniły podatki na pokrycie kosztów wojennych, może by nie doszło do powstania kozackiego w 1648 roku, wszak Kozacy aż się palili do wojny z sułtanem.  W pierwszej kolejności do zniesienia tatarskiego Chanatu Krymskiego, lenna sułtana.

Niekwestionowanym krzyżowcem na tronie polskim był Jan III Sobieski.
Spiesząc z końcem lata 1683 roku tak szybko,  jak tylko to było możliwe dla odblokowania oblężonego przez Turków Wiednia, wcale nie leżał mu tak głęboko na sercu los cesarza austriackiego, który gardził Polakami, ile sprawa świętej wiary katolickiej. Chodziło o ratowanie chrześcijaństwa, a nie o wybawienie z opresji  skłonnego do zdrady, pysznego Leopolda, którego brak przychylności wobec króla i Rzeczypospolitej był powszechnie znany.

Słowa, jakie król Jan zawarł w liście do papieża Innocentego XI po wiedeńskiej wiktorii, mówię same za siebie: Venimus, Vidimus, Deus Vicit.

Czyżby przypisywany przez papieży od XV wieku Polsce i Węgrom tytuł przedmurza chrześcijaństwa miał i dziś swoje aktualne znaczenie? Czyżby oba te kraje naszego regionu, wsparte bardziej odważną postawą sąsiadów, miały uratować Europę od samozagłady? Piękna i szlachetna w założeniach idea Europy jako wspólnego domu europejskich narodów, na naszych oczach jest skazywana na erozję przez nieodpowiedzialnych, pozbawionych wiedzy, wyobraźni i wizji polityków Berlina i Brukseli,  tudzież ich popleczników z wielu państw, w tym przez skłonną do zdrady narodowych interesów opozycję polską. Zachodnia Europa nie jest w stanie oprzeć się inwazji muzułmanów.
Przeciwnie, ich się wprost do siebie zaprasza. Unia Europejska wyzbyła się wartości, w imię których mogłaby podjąć reakcję w wojnie cywilizacji, bo to, czego obecnie doświadczamy, jest kolejną odsłoną wielowiekowej wojny cywilizacyjnej.

Opatrznie rozumiana tolerancja, absurdalność poprawności politycznej, destrukcyjne ideologie lewackie, utrata tożsamości chrześcijańskiej,  naiwne przekonanie w powodzenie asymilacji obcych cywilizacyjnie i kulturowo łacińskiej Europie ludów, niemożliwość wykrzesania z siebie ognia przed samozagładą, wszystko to,  a i tuzin innych okoliczności – prowadzi do nieuchronnej katastrofy.
Chyba że stanie się cud.
Nadzieja w naszym regionie geograficzno-kulturowym, w bardziej świadomych państwach Europy Środkowej.
Czy damy radę?

Jan Gać listopad 2021

Copyright © 2017. All Rights Reserved.