Publikacje członków OŁ KSD

Janusz Janyst - Recenzenckie manipulacje

Jednym z celów medialnej manipulacji jest kreowanie – najczęściej w zależności od bieżących potrzeb politycznych – pozytywnego lub negatywnego wizerunku takiej czy innej osoby publicznej, szczególnie zaś określonego polityka. Zatrzymajmy się na tym problemie i spytajmy, czy w kulturze – dziedzinie, wydawałoby się, odległej od manipulatorskich poczynań – również nie pojawiają się podobne praktyki? Od lat obserwuję życie muzyczne, śledzę to, co się dzieje w Łodzi, np. w naszej reprezentacyjnej placówce, jaką jest Teatr Wielki. W latach 1982-1991 dyrektorem łódzkiej opery był Sławomir Pietras i, niewątpliwie, jego kadencja związana była z jednym z lepszych okresów w historii tej sceny. Ale zdecydowanie nie był to dla Teatru Wielkiego okres najlepszy, jak próbowały to w swoim czasie wmówić odbiorcom lokalne media (szczytowy okres, do czego nie ma najmniejszej wątpliwości, przypadał na „rządy” w latach 1967-1972 pierwszego, legendarnego już tandemu dyrektorskiego: Stanisław Piotrowki – Zygmunt Latoszewski). Pietras był wyśmienitym menedżerem, animatorem, umiał też doskonale zadbać o public relations. Był ustosunkowany i w gruncie rzeczy on sam w pewnym stopniu decydował, kto może recenzje z premier pisać, a kto nie. Zaprzyjaźnionych recenzentów dodatkowo „urabiał” zapraszając ich na jakże atrakcyjne w tamtych latach wyjazdy zagraniczne razem z zespołami teatralnymi. Gdyby zastosować rygorystyczne kryteria etyki dziennikarskiej, można by tu mówić o jakiejś formie korupcji. W efekcie łódzcy redaktorzy stworzyli nieadekwatny do rzeczywistości obraz dyrektora, jako autora wyłącznie sukcesów. Premier całkowicie udanych nie było za dużo, z mediów natomiast wynikało, że wszystko, co się dzieje w gmachu na placu Dąbrowskiego, jest rewelacyjne. Niżej podpisanemu, regularnie publikującemu recenzje muzyczne (głównie z filharmonii) w jednej z łódzkich gazet codziennych, ale do „dworu Pietrasa” nienależącemu, nie wolno było w tejże gazecie w ogóle dotknąć tematu Teatru Wielkiego. Recenzje operowe, nieraz krytyczne, musiałem zamieszczać w periodykach a w „moim” dzienniku TW obsługiwała recenzencko „sprawdzona” pani, skądinąd niemająca z muzyką wiele wspólnego (notabene czymś dość zabawnym jest artykuł, jaki ukazał się w wydanej pięć lat temu przez łódzką Akademię Muzyczną książce pt. „Łódzka scena operowa”. Młoda doktor napisała o Pietrasowej „epoce” na podstawie wybiórczo zgromadzonych przez Teatr Wielki, pochlebnych recenzji i w ten sposób „nauka” stała się przedłużeniem niegdysiejszej, medialnej propagandy).
Odwrotne działania prasowe można było dostrzec w czasie pierwszego w teatrze operowym na placu Dąbrowskiego, a przypadającego na lata 1994-97, „dyrektorskiego podejścia” Kazimierza Kowalskiego. Dwoje wpływowych dziennikarzy z czołowych dzienników, którzy akurat się z nim procesowali, dosłownie z błotem mieszało każdą premierę i starało się szefa placówki maksymalnie zdeprecjonować. Poziom artystyczny sceny faktycznie spadł, jednak wcale nie wszystko wyglądało tak, jak to przedstawiały gazety. Było więc podobnie, jak w wypadku Pietrasa, tylko w drugą stronę. Jest godne ubolewania, że motywem postępowania zobowiązanych do uczciwości zawodowej recenzentów w dużym stopniu stały się względy pozaartystyczne.
I wreszcie okres 2006-2008, czyli drugie „podejście” Kowalskiego do kierowania tą samą placówką. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej wszystko się nagle odwróciło, recenzje pisane przez niedawnego adwersarza (jego „partnerka” w międzyczasie odeszła z zawodu) zaczęły być pochlebne. Nawet te, które dotyczyły zupełnie żenujących prób reżyserskich dyrektora. Skąd ta zmiana? Tajemnica miała się wkrótce wyjaśnić – recenzent ów był po postu przez Teatr Wielki opłacany, co stanowiło już korupcję jawną. Żurnalista stracił zresztą z tego powodu etat w redakcji. Ale – co jest szczegółem nader pikantnym – nadal należy do stanowiącej swoistą „ferajnę” grupy przyznającej Złote Maski…
Jak widać, manipulacja medialna jest nieobca także dziedzinie kultury. Z podjętym tematem integralnie wiąże się problem recenzenckiej etyki, tym razem zaledwie „muśnięty”. Do tego problemu wypadałoby niebawem powrócić.

Tekst został opublikowany również  w : "Aspekt Polski" nr 9/2010