Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Janusz Janyst - Dyrygent jako wcielenie kompozytora

W historii muzyki nie brakowało dyrygujących kompozytorów i komponujących dyrygentów. Dyrygentura i kompozycja nie są zresztą dziedzinami bardzo od siebie odległymi. O tym, że jest coś wspólnego między kreacją utworu w sali koncertowej za pomocą batuty a tworzeniem muzyki w zaciszu domowym na papierze nutowym mówił w jednym z wywiadów Zdzisław Szostak: - Wydaje mi się, że za wspólny mianownik można uznać myślenie formą. Ja nawet twierdzę, że dyrygent jest jakimś wcieleniem kompozytora, pozbawionym tylko kompozytorskiej inwencji, ale mającym wszystkie inne umiejętności warsztatowe, a więc dotyczące harmonii, kontrapunktu, instrumentacji etc.  Jeżeli dyrygent nie słyszy dobrze np. harmonii a idzie tylko za melodią (co się teraz nierzadko zdarza, szczególnie że jest taki dostęp do nagrań), nigdy nie wypracuje utworu na tej zasadzie, że określony szczegół konstrukcyjny zostanie wyeksponowany bardziej, niż inny.
Można powiedzieć, że dyrygowanie jednak jest po części komponowaniem w tym sensie, że stanowi wynikające z twórczej wyobraźni „zagospodarowywanie” przestrzeni znajdującej się „między nutami” (notabene z ową domagającą się wypełnienia przestrzenią wiąże się Ingardenowskie rozumienie dzieła muzycznego jako mnogości możliwości wyznaczonych przez niedookreślone miejsca partytury). Dyrygent precyzuje, uzupełnia, wzbogaca kształt utworu zapisanego wcześniej na papierze przez kompozytora, który z konieczności stwarza swą muzykę niejako w ogólnym zarysie ze świadomością, że dyrygent i inni wykonawcy pod pewnymi względami ją od nowa wykreują. Czym lepszy dyrygent-interpretator, tym, rzecz jasna, ciekawszy rezultat. Znane są przypadki (choćby Richarda Straussa), że dyrygowanie przez kompozytora własną muzyką nie dawało najlepszych efektów. Bo właśnie jakże często „ci inni”, mający świeże spojrzenie na dzieło, wnoszą więcej do ostatecznego obrazu dźwiękowego.
Niewątpliwie kompozytorzy będący jednocześnie dyrygentami, a dyrygenci kompozytorami, są artystami w swym twórczym działaniu „zwielokrotnionymi”, bo legitymującymi się podwójnym potencjałem kreacyjnym. Komponują oni muzykę na dwa różne sposoby, a może raczej w dwu niezależnych fazach egzystencji sztuki dźwięku: tej pierwotnej, „konceptualnej” oraz ostatecznej, realnej, czyli akustycznej.
Zdzisław Szostak jest jednym z takich artystów. To intensywnie działający przez długie lata dyrygent o dużym dorobku także kompozytorskim, mający sukcesy w obu dziedzinach, mimo że w różnych okresach następowały u niego przesunięcia punktu ciężkości z jednej sfery aktywności do drugiej. W tym roku obchodzi 80. urodziny i 60-lecie pracy artystycznej. Dodać można, że w roku przyszłym minie 40 lat pobytu Jubilata w Łodzi, z którą w połowie dotychczasowego życia związał się na stałe.
Urodzony w Sosnowcu, uzyskał w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach dyplom z dyrygentury w klasie Artura Malawskiego a z kompozycji (ze Złotym Medalem) w klasie Bolesława Szabelskiego. Przez dwa lata studiował nadto fortepian u Zbigniewa Śliwińskiego. Będąc jeszcze uczniem Liceum Muzycznego podjął pierwszą pracę jako chórmistrz. Kontynuował ją w trakcie studiów, prowadząc zarazem zajęcia w Liceum Muzycznym. Podczas studiów skomponował m.in. Uwerturę na wielką orkiestrę symfoniczną, Wariacje na fortepian, Kwintet dęty, Kwartet smyczkowy. O tym ostatnim utworze, po koncercie w filharmonii w ówczesnym Stalinogrodzie, pisał w czerwcu 1955 roku w „Dzienniku Zachodnim” M. Józef Michałowski: Kwartet byłbym skłonny ocenić nie tylko jako wielki sukces młodego, debiutującego dopiero kompozytora, ale także jako jedną z cennych i trwałych pozycji dorobku 10-lecia muzyki w Polsce Ludowej – tyle jest w dziele tym dojrzałej, głębokiej myśli, tyle oryginalności i odrębności w śmiałych i nowych pomysłach, tyle dowodów wysokiego opanowania techniki kompozytorskiej. Podobnie zresztą, jak i w Uwerturze, którą z entuzjazmem omawiałem w grudniu ub. r. Szostak jest kompozytorem o wielkim, oryginalnym talencie. Nie ma u niego gadulstwa, ani pogoni za nowością, - jest natomiast zwięzła, jasna mowa, ponad wszelką wątpliwość własna i oryginalna. Szostak ma dużo do powiedzenia, mówi ciekawie i porywająco.
Warto było tę recenzencką opinię z samego początku drogi twórczej autora Missa latina przytoczyć, gdyż w dużym stopniu zachowała ona aktualność i później.
Tymczasem pojawiły się propozycje pracy dyrygenckiej. Po trzyletnim stażu asystenckim w Filharmonii Śląskiej Szostak przeniósł się do Poznania, gdzie powierzono mu stanowisko kierownika artystycznego filharmonii. Pracował tam 13 lat. Założył wtedy także chór kantatowo-oratoryjny Poznańskiego Towarzystwa Muzycznego i był współtwórcą chóru Uniwersytetu Adama Mickiewicza.
Kolejna oferta nadeszła z Filharmonii Łódzkiej. Tu w latach 1971-1987 roku pełnił funkcję zastępcy dyrektora do spraw artystycznych (dyrektorem był wówczas Henryk Czyż). Placówka weszła w okres swej największej świetności. Czyż kierował jednocześnie orkiestrą w Düsseldorfie i podczas jego nieobecności Szostak faktycznie szefował w gmachu przy ul. Narutowicza. Miał, jak wcześniej w Poznaniu, ogromną liczbę koncertów (w latach 80-tych niżej podpisany zamieścił w „Dzienniku Łódzkim” niejedną pochlebną recenzję dotyczącą jego symfonicznych kreacji), odbył też z filharmonikami wiele podróży artystycznych do różnych krajów. W 1972 roku artysta podjął równocześnie pracę w miejscowej PWSM, obecnie Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów, gdzie do 2000 roku prowadził studencką orkiestrę symfoniczną i uczył dyrygentury. Nawiązał jednocześnie współpracę z Wytwórnią Filmów Fabularnych, Wytwórnią Filmów Oświatowych oraz warszawską Wytwórnią Filmów Dokumentalnych. Nagrał ilustrację muzyczną do około 200 filmów. Autorami filmowej muzyki byli np. Piotr Hertel, Wojciech Kilar, Jerzy Maksymiuk, Piotr Marczewski, Zbigniew Preisner. Ale do 40 filmów, w tym 20 fabularnych, stworzył i zarejestrował własne kompozycje. Można tu wymienić takie obrazy, jak Aria dla atlety, Limuzyna Daimler-Benz, Thais, Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny, Pensja pani Latter, Wahadełko, Kornblumenblau, ponadto seriale telewizyjne Kanclerz oraz Królowa Bona
W trakcie swej bujnej kariery kapelmistrzowskiej dyrygował różnymi orkiestrami - Sinfonią Varsovią, WOSPR-em, niemal wszystkimi zespołami filharmonicznymi w Polsce i wieloma za granicą. Na estradach koncertowych współdziałał często ze światowej sławy solistami, na przykład Marthą Argerich, Magdą Tagliaferro, Rudolfem Kererem, Danielem Szafranem, Alexisem Weissenbergiem. Dokonał licznych nagrań płytowych, radiowych i telewizyjnych.
I przy tak wielu obowiązkach znajdował czas, by ciągle coś dokładać do swej teki kompozytorskiej, choć w okresie „dyrektorowania” jego twórczość tzw. autonomiczna z konieczności mocno osłabła pod względem ilościowym. Sytuacja radykalnie zmieniła się po przejściu ma emeryturę, gdy działalność dyrygencka ograniczona została do minimum. Wtedy powstały m.in. Natus nobis est Salvator na sopran, chór i orkiestrę symfoniczną, Concertino darmstadzkie na skrzypce fortepian i orkiestrę (utwór zamówiony przez burmistrza miasta Darmstadt), Musica per corno e orchestra sinfonica, Improvisation and Dance for guitar solo (I nagroda na konkursie kompozytorskim w Tychach), Koncert na marimbę i orkiestrę symfoniczną, Oratorio piccolo in memoriam  Santa Faustina i wreszcie jego opus magnum, czyli Missa latina na sopran, alt tenor, bas, chór i orkiestrę. Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” przyznało za to – jak napisano w oficjalnym uzasadnieniu - „monumentalne i porywające dzieło” - prestiżową Nagrodę Artystyczną im. Włodzimierza Pietrzaka. Mająca charakter kantatowo-symfoniczny, bogato zinstrumentowana Missa latina składa się z 23 części a jej oś symetrii stanowi, oparta na koncepcji crescendo i robiąca szczególnie silne wrażenie, sekwencja Crucifixus.
- W jakimś momencie uznałem, że nadszedł czas, w którym muszę zadbać o to, by nie spóźnić się ze złożeniem hołdu Panu Bogu – powiedział twórca - przeto odważyłem się podjąć taką właśnie kompozytorską próbę. Utwór ten traktuję jako rodzaj generalnej spowiedzi, stąd w przeważającej części ma on charakter modlitewny, aczkolwiek jest tam wiele momentów dramatycznych, również radosnych. Język łaciński stanowi tu zarazem wyraz pewnej tęsknoty do czasów dzieciństwa, kiedy nabożeństwa odbywały się wyłącznie po łacinie.
W ostatnich latach, na zamówienie organizatorów kolejnych, następujących po sobie edycji Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Michała Spisaka w Dąbrowie Górniczej, Szostak napisał całą serię kompozycji kameralnych z udziałem instrumentów dętych. Są to m.in. – pogodne, dynamiczne, świetnie brzmiące w swej atonalnej konwencji i nierzadko oparte na polimetrii sukcesywnej - Scherzo e Tarantella na flet i fortepian, Musica per Tromba e Pianoforte in memoriam Michał Spisak, Moment musical na puzon i fortepian, Muzyka w spokojnych tanecznych rytmach na saksofon i fortepian.
Będący łodzianinem z wyboru twórca trzyma się pod względem stylistycznym konsekwentnie nurtu neoklasycznego, z którym związał się już w początkowym, katowickim etapie kompozytorskich poszukiwań. Wielokrotnie wykorzystywał i rozwijał formy allegra sonatowego, ronda, wariacji. W harmonice wyszedł od swobodnie traktowanej tonalności, ale rychło zaczął stosować politonalność oraz atonalność, barwione dysonansami struktury tercjowe, akordykę kwartową, nawet klastery (te ostatnie już choćby w muzyce do Królowej Bony, a z tej muzyki sporządził też suitę symfoniczną). Zawsze wszelako miał i ma na uwadze - rozumiane w kategoriach estetyki modernizmu - brzmieniowe piękno. Nie wahał się wzbogacać środków neoklasycznych o oszczędnie stosowane elementy dodekafonii oraz gry ad libitum (np. w Recitativo e Berceuse na skrzypce i fortepian). Doświadczenia dyrygenckie dyskontuje w urozmaiconej instrumentacji. Podkreśla, że radykalne poczynania skrajnej awangardy muzycznej (i jej, w pewnych latach, faktyczny „terror”) przez cały czas były mu obce. Życie pokazało, że taka postawa stanowiła wybór słuszny.
O tym komponującym dyrygencie mawiano, że stojąc przed orkiestrą z batutą w ręku ma zawsze „ partyturę w głowie, a nie głowę w partyturze”. Zważając na dźwiękową wyobraźnię a także warsztatową rzetelność i wynikającą z dogłębnej znajomości kompozytorskiego rzemiosła skrupulatność działań Szostaka, to samo dałoby się powiedzieć o nim jako o dyrygującym kompozytorze. A trzeba zauważyć, że jako autor muzyki nie powiedział jeszcze, bynajmniej, ostatniego słowa.


Copyright © 2017. All Rights Reserved.