Publikacje członków OŁ KSD
Janusz Janyst - Zaslanianie historii stołem. Polski Teatr Tańca w Łodzi.
Stół – zgodnie z zamysłem scenografa, Franza Dittricha - symbolizowany był przez ustawiony na przedzie sceny walec (drenę?), skutecznie zasłaniający wiele z tego, co się działo. Szkoda, bo taniec okazał się ciekawy. Ale po kolei.
Choreografię determinowała muzyka Karczmarka. W szatni słyszałem zachwyty nad nią, nie pochodziły one jednak od osób bywających w filharmonii. Ta muzyka – dobrze sprawdzająca się jako uzupełnienie obrazu filmowego - nie może być, przynajmniej na dłuższą metę, interesująca w autonomicznej prezentacji koncertowej, także jako muzyka baletowa, pełniąca rolę formotwórczą w trwającym ponad godzinę spektaklu. Bo też muzyka ta, funkcjonująca na zasadzie montażu bardzo podobnych (w danym wypadku męczących powierzchowną patetycznością) odcinków nie reprezentuje sobą integralnej formy w tym rozumieniu, co dowolna symfonia, ale także „autorski” balet (np. Święto wiosny Strawińskiego). Produkcje dźwiękowe Karczmarka są przy tym dość ubogie w sensie kształtowania melodyki, a już szczególnie harmoniki, opierają się na środkach warsztatowych niewykraczających w zasadzie poza to, co charakteryzuje sprawnie zrealizowaną muzykę rozrywkową. Jest to więc twórczość z tej samej półki, co stanowiące zlepek piosenek pseudo-oratoria Rubika, adresowane do konsumentów pop kultury.
Szkoda, że młoda Wycichowska nie ujawniła głębszych zainteresowań muzycznych. Brak – jako źródła choreografii - zintegrowanej w dużym odcinku czasowym architektoniki dźwiękowej nie sprzyjał bowiem budowaniu logiki narracji ruchowej w aspekcie maksi formy, logiki wykraczającej poza (ciekawie zresztą w danym wypadku ukształtowane) sceny. Spełnienie tego warunku oznaczałoby już wszakże dojrzałość artystyczną choreografa, a przecież Paulina Wycichowska jest dopiero w tej roli na starcie. Wzorem Mamy, Ewy, zmierza najwyraźniej w kierunku łączenia z baletem całego bagażu treści semantycznych. I tu trzeba podkreślić, że ustrzegła się tego, co Wycichowską seniorkę zaprowadziło (a myślę jedynie o ostatnim okresie, np. o poprzednich Spotkaniach Baletowych) na artystyczne manowce, polegające na grawitowaniu w stronę wątpliwego „teatru ruchu”, na zastępowaniu tańca w dużym stopniu pantomimą, niby aktorstwem, rozgrywaną na scenie „medytacją” itp. Paulina oparła Alexanderplatz po prostu na tańcu, i za to jej chwała! Wykazała przy tym sporą wyobraźnię zarówno w budowaniu w oparciu o technikę modern partii solowych, ansamblowych, pas de deux (to jedno, męskie, z początku akcji, obrazujące kata Stasi/SB oraz jego ofiarę, na pewno pozostanie w pamięci), jak i w kształtowaniu zadań dla corps de ballet. Wiele było oryginalnych rozwiązań, układy odznaczały się zarazem żywiołowością, emanowały energią. Od razu podkreślić też trzeba walory wykonawcze. Polski Teatr Tańca – personalnie odmłodzony, zachwycający urodą i wdziękiem dziewczyn – wzbudza dziś, tak jak kiedyś, uznanie dla możliwości technicznych i wyrazowych całej roztańczonej kompanii. I te właśnie – nie „treściowe”, lecz „formalne” - elementy realizacji warto zapewne wzmacniać i pielęgnować.