Publikacje członków OŁ KSD

Janusz Janyst - Zaslanianie historii stołem. Polski Teatr Tańca w Łodzi.

Jedną z najważniejszych prezentacji w ramach tegorocznej, XIV edycji organizowanego pod kierownictwem artystycznym ks. Waldemara Sondki Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej był występ Polskiego Teatru Tańca na scenie Teatru Powszechnego. Poznański zespół, dobrze w naszym mieście znany, przyjechał tym razem ze spektaklem Alexanderplatz Pauliny Wycichowskiej do muzyki Jana A.P. Karczmarka. Tuż przed Świętem Niepodległości łodzianie mogli obejrzeć balet mający treść nawiązującą do najnowszej historii Europy Środkowej, ze szczególnym uwzględnieniem upadku Muru Berlińskiego i obrad Okrągłego Stołu. Wiadomo, że świat coraz częściej utożsamia przemiany ustrojowe we wspomnianym regionie właśnie z runięciem Muru, zapominając o roli, jaką odegrała Solidarność. Może szkoda, że Paulina Wycichowska nie wykorzystała szansy na przekazanie ważnej prawdy historycznej. Eksponowanie Okrągłego Stołu, w niemałym przecież stopniu szkodliwego dla ostatniego dwudziestolecia w naszym kraju, bo będącego porozumiem „czerwonych” z „różowymi” (uwłaszczającym PZPR-owska nomenklaturę, pozostawiającym wpływy dawnych służb specjalnych, uniemożliwiającym lustrację), mogło wyniknąć albo z faktycznych zapatrywań politycznych młodej artystki, albo w ogóle z ich braku (co wydaje się równie prawdopodobne). Wycichowska nie wzięła jednak pod uwagę, że w oczach bardziej świadomego odbiorcy może to eksponowanie zaszkodzić efektowi artystycznemu. Jedna z ostatnich scen, pokazująca „społeczeństwo” zmierzające ku światłu, nabrała w tym kontekście cech historyczno-politycznego kiczu.

Stół – zgodnie z zamysłem scenografa, Franza Dittricha - symbolizowany był przez ustawiony na przedzie sceny walec (drenę?), skutecznie zasłaniający wiele z tego, co się działo. Szkoda, bo taniec okazał się ciekawy. Ale po kolei.

Choreografię determinowała muzyka Karczmarka. W szatni słyszałem zachwyty nad nią, nie pochodziły one jednak od osób bywających w filharmonii. Ta muzyka – dobrze sprawdzająca się jako uzupełnienie obrazu filmowego - nie może być, przynajmniej na dłuższą metę, interesująca w autonomicznej prezentacji koncertowej, także jako muzyka baletowa, pełniąca rolę formotwórczą w trwającym ponad godzinę spektaklu. Bo też muzyka ta, funkcjonująca na zasadzie montażu bardzo podobnych (w danym wypadku męczących powierzchowną patetycznością) odcinków nie reprezentuje sobą integralnej formy w tym rozumieniu, co dowolna symfonia, ale także „autorski” balet (np. Święto wiosny Strawińskiego). Produkcje dźwiękowe Karczmarka są przy tym dość ubogie w sensie kształtowania melodyki, a już szczególnie harmoniki, opierają się na środkach warsztatowych niewykraczających w zasadzie poza to, co charakteryzuje sprawnie zrealizowaną muzykę rozrywkową. Jest to więc twórczość z tej samej półki, co stanowiące zlepek piosenek pseudo-oratoria Rubika, adresowane do konsumentów pop kultury.

Szkoda, że młoda Wycichowska nie ujawniła głębszych zainteresowań muzycznych. Brak – jako źródła choreografii - zintegrowanej w dużym odcinku czasowym architektoniki dźwiękowej nie sprzyjał bowiem budowaniu logiki narracji ruchowej w aspekcie maksi formy, logiki wykraczającej poza (ciekawie zresztą w danym wypadku ukształtowane) sceny. Spełnienie tego warunku oznaczałoby już wszakże dojrzałość artystyczną choreografa, a przecież Paulina Wycichowska jest dopiero w tej roli na starcie. Wzorem Mamy, Ewy, zmierza najwyraźniej w kierunku łączenia z baletem całego bagażu treści semantycznych. I tu trzeba podkreślić, że ustrzegła się tego, co Wycichowską seniorkę zaprowadziło (a myślę jedynie o ostatnim okresie, np. o poprzednich Spotkaniach Baletowych) na artystyczne manowce, polegające na grawitowaniu w stronę wątpliwego „teatru ruchu”, na zastępowaniu tańca w dużym stopniu pantomimą, niby aktorstwem, rozgrywaną na scenie „medytacją” itp. Paulina oparła Alexanderplatz po prostu na tańcu, i za to jej chwała! Wykazała przy tym sporą wyobraźnię zarówno w budowaniu w oparciu o technikę modern partii solowych, ansamblowych, pas de deux (to jedno, męskie, z początku akcji, obrazujące kata Stasi/SB oraz jego ofiarę, na pewno pozostanie w pamięci), jak i w kształtowaniu zadań dla corps de ballet. Wiele było oryginalnych rozwiązań, układy odznaczały się zarazem żywiołowością, emanowały energią. Od razu podkreślić też trzeba walory wykonawcze. Polski Teatr Tańca – personalnie odmłodzony, zachwycający urodą i wdziękiem dziewczyn – wzbudza dziś, tak jak kiedyś, uznanie dla możliwości technicznych i wyrazowych całej roztańczonej kompanii. I te właśnie – nie „treściowe”, lecz „formalne” - elementy realizacji warto zapewne wzmacniać i pielęgnować.