Publikacje członków OŁ KSD

Z czego wynika kryzys dziennikarstwa śledczego w Polsce?

Z Tomaszem Szymborskim o dziennikarstwie przeciekowym, agentach wśród dziennikarzy i absurdalnej ochronie nazwisk oskarżonych, rozmawia Błażej Torański Tomasz Szymborski – dziennikarz. Laureat konkursów dziennikarskich, m.in. „Nagrody Watergate” w konkursie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (2003 r.). Stypendysta Departamentu Stanu USA w ramach „International Visitors Leadership Program” (2005 r.).

Z czego wynika kryzys dziennikarstwa śledczego w Polsce?


To, że dziennikarstwo śledcze jest w kryzysie, wiadomo od kilku lat. Postawiłem kiedyś na swoim blogu na Niezależnym Forum Publicystów Salon24 tezę, że właściwie nie ma już dziennikarstwa śledczego, tylko jest „dziennikarstwo przeciekowe”. Można wydać taką diagnozę, gdyż niestety źródłem pochodzenia „kwitów”, które się przez ostatnie kilka lat ukazywały w artykułach, były instytucje, które zawodowo zajmują się zbieraniem takich materiałów. Myślę nie tylko o policji i służbach specjalnych, ale i agencjach detektywistycznych czy wywiadowniach gospodarczych.

A nie sądzisz, że kryzys zaczął się wraz z rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych?


Nie wiem, czy to WSI były głównym źródłem przecieków. Niewątpliwie WSI dawały materiały swoim zaufanym ludziom z branży dziennikarskiej, ale nie ja do nich należałem. Zaskakiwało mnie natomiast, jak czytałem niektóre publikacje, że dziennikarze dostawali takie informacje, które z powodzeniem mogły nosić klauzulę „tajne specjalnego znaczenia” czy „ściśle tajne”.

Co masz na myśli?


Były tam informacje, do których zwykły dziennikarz śledczy, nie mający koneksji w służbach nie mógł dotrzeć, na przykład o kontach bankowych bohatera tekstu. Na kilometr artykuły cuchnęły materiałami operacyjnymi służb lub policji.

Chcesz powiedzieć, że niektórzy dziennikarze są podwiązani pod służby specjalne?

Tak, byli lub nadal są. To zresztą wyszło kilka lat temu przy okazji sprawy pułkownika Lesiaka, dotyczącej inwigilacji prawicy. Jednym z autorów tekstu był Jacek Podgórski, kadrowy oficer Urzędu Ochrony Państwa, który pod przykryciem pracował m.in. „Kurierze Polskim”. Przez jakiś czas pracował oficjalnie w UOP, później – jak twierdzi Antoni Macierewicz (http://niniwa2.cba.pl/lesiak-druga-twarz-doradcy-premiera.html) - niby z niego odszedł i zaczął pracować w „Życiu Warszawy”, „Super Expressie” i tygodnikach „Cash” i „Fakty”. Tak naprawdę cały czas był pracownikiem zespołu Lesiaka".
W raporcie Macierewicza o likwidacji WSI również pojawiają się nazwiska dziennikarzy współpracujących ze służbami. Byli w „Trybunie Śląskiej”, redakcji, w której pracowałem, ale i w jej warszawskim dodatku „Przeglądzie Międzynarodowym”, opanowanym przez agentów WSI lub OPP czyli „oficerów pod przykryciem”. Uważam za duży błąd, że nasze środowisko nie zostało zlustrowane po 1989 roku.

Ale czy problem nie jest głębszy, skoro od lat odchodzą z zawodu najlepsi dziennikarze śledczy: kilka lat temu Rafał Kasprów i Jacek Łęski, przed rokiem Grzegorz Indulski i Leszek Kraskowski.

Nie tylko śledczy, ale w ogóle dobrzy dziennikarze odchodzą z mediów. Do prywatnego biznesu, firm PR. I to jest niepokojące, bo aktualnie żadna gazeta nie ma działu śledczego. Zajmuje się tym rodzajem dziennikarstwa chyba tylko Piotrek Pytlakowski w „Polityce” i freelancer Sylwester Latkowski. Dziennikarz śledczy jest dla redakcji zbyt dużym obciążeniem finansowym, bo jest mało wydajny, jeden materiał publikuje raz na dwa miesiące, a trzeba mu płacić pensję. Opublikowanie tekstu śledczego niesie za sobą zwykle ryzyko procesu. Trzeba więc doliczyć koszty obsługi prawnej. Mieliśmy w „Rzeczpospolitej” bardzo dobry dział śledczy, a potem podobny próbował stworzyć „Dziennik”, ale przetrwał zaledwie nieco ponad dwa lata.

To prawda, że dziennikarstwo śledcze jest kosztowne, ale czy nie jest tak, Tomku, że wielcy wydawcy nie chcą ujawniać afer dlatego, że zwyczajnie dokonali podziału łupów?


Tak jest. Najwięcej afer od lat ujawnia tygodnik „NIE” Jerzego Urbana. Pozostałe środowisko jest podzielone i wykazuje milczącą niechęć wobec nawiązywania do tematów, które były w „NIE”.

A przecież tam zawsze było niezłe „dziennikarstwo przeciekowe”.

Racja. Oczywiście wykorzystywane jest w konkretnym celu, rzadko opisują afery na lewicy, przeważnie walą w prawicę. Taka jest polityka wydawcy, Jerzego Urbana, rzecznika stanu wojennego. Nigdy nie przypuszczałem, że będę chwalił pismo Jerzego Urbana (śmiech). Ale taka jest prawda.

Warszawska prokuratura umorzyła dwa z kilku śledztw o przecieki w sprawie smoleńskiej. Zapytam za Bogdanem Wróblewskim z „Gazety Wyborczej”: Czy to jest nowy trend w prokuraturze? Zamiast ścigania, docenienie społecznej roli dziennikarzy?

Moim zdaniem jest to dosyć koniunkturalne podejście prokuratury. Przecież prokuratura od ponad roku bardzo konsekwentnie ściga autorów przecieków ze śledztw. Zresztą prokurator generalny Andrzej Seremet powiedział wyraźnie, że nie będzie tolerował żadnych przecieków ze śledztw. Z tych umorzeń należy się cieszyć. Ale wiadomo, że polskie prawo nie jest prawem casusów i nic nie znaczą dwa przypadki, w których prokuratura stwierdza, że dziennikarze działali zgodnie z interesem społecznym i nie będzie ich ścigać.

Nie jest to więc wyłom, tylko odstępstwo od normy?

Pewnie zostanie to wykorzystane w celach PR-owskich, że w ważnych sprawach władze pozwalają na swobodę wypowiedzi.

Przypuszczam, że ten wyjątek zrobiono z powodu tematu: sprawy smoleńskiej.

Na pewno jest to temat sacrum i należy udawać, że w tej sprawie coś się wyjaśnia.

Na koniec: „Polityka” przegrała przed Sądem Najwyższym. Ujawniła nazwisko oskarżonego w procesie o znęcanie się nad zwierzętami, gdyż on wcześniej podał je sam, udzielając wywiadu w tygodniku lokalnym „Mazowieckie to i owo”. Sąd uznał, że za każdym razem trzeba mieć zgodę opisywanego lub prokuratora. Absurd?


Postanowienie sądu w tej sprawie jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bo żyjemy w globalnej wiosce. Gazeta lokalna opublikowała to nazwisko, ktoś je powtórzył w Internecie, więc jest już ono powszechnie znane. Podam inny przykład. Katowicki sąd skazał właśnie za oszustwa na sumę kilkuset milionów złotych Józefa Jędrucha, właściciela Colloseum, który zgodził się na podawanie nazwiska. Wiele gazet je podaje, ale katowicka „Gazeta Wyborcza”, która przegrała z nim kilka procesów, do niedawna pisała o nim z ostrożności Józef J. Przecież to groteska.

Jak przed laty pisano o „pomroczności jasnej” Sławomira W., syna prezydenta.