Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Zatruta piana REM

Rada Etyki Mediów w dość specyficzny sposób interpretuje mir medialny i przypadki jego łamania, a do dyspozycji ma zestaw całkiem poręcznych usprawiedliwień Wszelkie dyskusje na temat mediów powinny zaczynać się od pytania: Czy uczciwie wyrażają one nasz interes narodowy i czy go z przekonaniem bronią? Oczywiście - jak powiada Pismo Święte - kto więcej otrzymał, od tego więcej będzie się wymagać, dlatego pytanie o interesy powinno dotykać przede wszystkim roli głównych medialnych beneficjentów transformacji ustrojowej z początku lat 90. ubiegłego wieku - czyli tzw. mainstreamu. W ślad za tym pytaniem można zadać kolejne: Czy słynna Rada Etyki Mediów skutecznie owych mediów pilnuje, by misję obrony naszego interesu wypełniały jak najrzetelniej?

Najpierw należałoby jednak ustalić, czym ów interes narodowy jest, bo nie dla wszystkich bywa on tak samo jednoznaczny i czytelny. Na przykład część Polaków gotowa jest choćby zaraz rozkopywać swoje działki w celu eksploatacji gazu łupkowego, podczas gdy innych cieszy import najdroższego surowca w Europie z półwyspu Jamał, w dodatku przez najbliższe dwadzieścia kilka lat. I tak jest ze wszystkim: jedni domagają się naprawy finansów publicznych, drugich interesuje wyłącznie moment, kiedy rozleci się PiS. Jedni nieustępliwie bronią życia, inni gotowi są co najwyżej dyskutować o becikowym: 1000 zł za dziecko. I tak dalej.

Wyraźnie widać, że podzieleni Polacy żyją w bardzo różnych przestrzeniach mentalnych i nie tylko nie mają wspólnego interesu narodowego, ale nie chcą nawet ze sobą rozmawiać, bo "nie ma o czym".
Nicolas Gomez Davila - kolumbijski filozof, konserwatysta, zauważył kiedyś: "Z moimi obecnymi rodakami łączy mnie tylko taki sam paszport...". Jak w takiej sytuacji winny zachowywać się mainstreamowe media? Oczywiście, nie wolno im zaogniać konfliktów, raczej powinny starać się "sklejać to, co się rozkleiło". W ślad za nimi Rada Etyki Mediów powinna sprawiedliwie reagować w przypadku naruszenia zasad - przez którąkolwiek ze stron.

Rada głównie... milczy


Niestety, media od ponad sześciu lat podgrzewają wyniszczającą "wojnę polsko-polską", jakby ktoś im za to płacił. Rada zaś działa tak jak zawsze: asekurancko i tendencyjnie. Na samym początku obecnej kadencji uznała, że nie potrzebuje w swoim składzie reprezentanta Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. A przecież to nie REM, tylko KSD uratowało (przynajmniej na pewien czas) dobre imię telewizji publicznej w oczach tych odbiorców, dla których kultura znaczy jednak coś więcej niż... satanizm. Szkoda, że REM zdecydowanie nie potępiła zamiaru zatrudnienia "Nergala" w Programie 2 TVP (choć powinna). Przeciw jego obecności na antenie ostro zaprotestowały za to dziesiątki tysięcy telewidzów, a sprawę zakończyła dopiero męska rozmowa przewodniczącego KSD ks.dr.  Bolesława Karcza z szefem TVP Juliuszem Braunem.

Rada w dość specyficzny sposób interpretuje mir medialny i przypadki jego łamania, mając do dyspozycji zestaw całkiem poręcznych usprawiedliwień, np. "nie ma w zwyczaju ingerowania w sprawy personalne redakcji" (nie musi więc zabierać głosu w obronie zwalnianych niepokornych dziennikarzy). Nie reagowała też, kiedy główne media aż do obłędu atakowały prezydenta Lecha Kaczyńskiego za jego życia, zaś gdy na cel wzięto Jana Pospieszalskiego za relacje z Krakowskiego Przedmieścia, stanęła po stronie... atakujących. Nie zauważyła też niczego zdrożnego w okładce "Newsweeka" przedstawiającej "ukrzyżowanego" Palikota. Milczała, gdy sąd skazywał Jarosława Marka Rymkiewicza (wyrok ten wielu publicystów uznało za rodzaj "alibi" dla łamania wolności słowa, ale REM "nie komentuje orzeczeń sądów"). Indagowana przez członka KRRiT - Barbarę Bubulę, nie dopatrzyła się też tendencyjności w sposobie prowadzenia przez redaktora Tomasza Lisa rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim, dowodząc, że jest to program autorski, więc "gospodarz (...) sam decyduje o sposobie jego prowadzenia" (gość, akceptując taką formułę, powinien być przygotowany na trudne pytania). Niby racja: "Kaczor" sam sobie winien, po co tam poszedł, przecież wiedział, co go czeka! Gdzie jednak troska Rady o poziom dyskursu? - czego domagała się Bubula. Inny przykład. W jednym z wywiadów członek REM bagatelizował skandaliczne zachowanie ekipy Polsatu na Jasnej Górze podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, zaś fakt, że nie udzielono jej akredytacji uznał jako "kompromitujący organizatorów" (to tak, jakbym ja musiał zapraszać na swoje urodziny sąsiada, chociaż znam go i wiem, że będzie mnie przez cały wieczór obrażał).
Rada nie zareagowała nawet, gdy Zbigniew Hołdys (felietonista "Wprost") raczył powiedzieć o jednym z polityków, że "jest dla niego ch...m". Zapytany o to przez dziennikarza szef REM Ryszard Bańkowski, odparł, że "można znaleźć wiele innych, równie drastycznych, przykładów wulgaryzacji języka mediów...". Czyli, skoro jest ich tak dużo, to nie ma sensu się nimi zajmować, czy dobrze rozumiem?

Grunt to się nie narazić


W podobnym, pokrętno-oportunistycznym tonie REM zwykle wypowiada się, gdy wzięcie kogoś w obronę oznacza zadarcie z wielkimi mediami i z poprawnością polityczną. Wspomniany tu N.G. Davila stwierdził kiedyś gorzko: "Demokratyczne wybory rozstrzygają o tym, kto będzie uciskany w majestacie prawa...". Lecz widocznie coś było na rzeczy (z tą "asymetrycznością" w traktowaniu różnych "opcji ideowych"), skoro niespodziewanie z członkostwa w REM zrezygnował Maciej Iłowiecki (to już piąty taki przypadek w ostatnich latach).

Z Iłowieckim mam osobisty kłopot. Chłonąłem jego artykuły w "Fantastyce" w latach 80. Był dla mnie wzorem odważnego publicysty. Jego "alfabet cnót dziennikarskich", opublikowany na początku lat 90. w "Tygodniku Solidarność", przechowuję do dziś. Rok temu zrugał mnie - za krytykę Rady po naszym (z Teresą Bochwic) odejściu przed końcem poprzedniej kadencji. Uważam, że Iłowiecki był kluczową, "sztandarową" postacią w Radzie, ale stawiał zbyt słaby opór naciskom ze strony części koleżanek. Odszedł z Rady właściwie w ciszy, nieżegnany przez nikogo... W swym oświadczeniu napisał, że REM "usprawiedliwia wszelkie zachowania" dziennikarzy, "nie chce potępiać rozpanoszonego plotkarstwa i donosicielstwa, agresji, stronniczości i zaniedbywania powinności edukacyjnych" (co powinno być jej podstawowym obowiązkiem). Skrytykował stanowisko REM w sprawie programu Tomasza Lisa. Stwierdził też, że dłużej nie chce "tolerować chamstwa w żadnej postaci - co czyni Rada wobec niejakiego Nergala..." (jurorem w TVP 2 nie może być ktoś, kto szydzi publicznie z symboli religijnych, a "jego przydomek "Holocausto" jest wyrazem antysemityzmu - obraża Żydów żyjących i tych, którzy zostali wymordowani").
Wypada dodać, że Ryszard Bańkowski uznał zarzuty Iłowieckiego za "moralizatorstwo" i "pouczanie dziennikarzy". Ja pomyślałem tylko, że "Maciek w końcu nie zdzierżył!". Myślę, że w planach Opatrzności ma jeszcze do zagrania jakąś rolę...

Kwestia odpowiedzialności


Jako niezależny dziennikarz uczestniczę od kilku lat w dziesiątkach nowych, niezależnych przedsięwzięć, realizowanych przez ludzi, którzy starają się dociekać, co będzie z nami, z Polską, z jej narodowym interesem. I szukają odpowiedzi o wiele głębiej niż ich konkurenci wychowani w cieplarniach propagandy. Może więc nie wszystko jeszcze stracone? Chrześcijańska Europa przetrwała niejeden kryzys, np. w końcu V wieku przed n. Chr. - zalew azjatyckiego barbarzyństwa omal nie zniszczył całego jej cywilizacyjnego dorobku. Wtedy uratowali go irlandzcy mnisi, przepisując w zakonach skarby literatury judeochrześcijańskiej i grecko-rzymskiej. Może dziś prawdziwe wartości przetrwają dla przyszłych pokoleń dzięki przepastnym serwerom internetu?

Jedną z takich inicjatyw, która odważnie idzie pod prąd głównego nurtu zaniedbań, była 5. konferencja z cyklu "Dziennikarz między prawdą a kłamstwem", zorganizowana 22 października br. przez Oddział Łódzki Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Opatrzona wymownym podtytułem "Destrukcja tożsamości", ostrzegała przed krańcowymi skutkami psychomanipulacji w życiu publicznym. Najwybitniejsi medioznawcy, dziennikarze i naukowcy odważyli się na sformułowanie szeregu konstruktywnych pomysłów, "pozytywistycznych" w swym charakterze. Mogą one stanowić cenny kapitał na przyszłość, skuteczną odtrutkę na seanse nienawiści, poczucie wykluczenia czy nastroje rezygnacji.

Ja wiem, że "pozytywistyczny" ton nie jest trendy. Pod rozpostartym nad Polską cieniem tematów tabu ani tym, którzy stają po stronie prawdy, ani tym, którzy ją zwalczają, nie jest łatwo żyć i spokojnie cieszyć się zdrowiem, dziećmi i pracą. Nawet drobne satysfakcje często są przesycone zakłamaniem i udręką. Jednak trzeba ratować dusze ludzi, którzy kiedyś byli wzorem umiaru, empatii i uczynności, a dziś zachowują się tak, jakby walczyli o ostatnie miejsca w łodzi ratunkowej na Titanicu. Czy będzie można na nich liczyć, gdy przyjdzie ratować z pożaru Księgi? Kto więcej otrzymał, od tego więcej będzie się wymagać. Jest to kwestia odpowiedzialności za innych, za ich zranienia, cierpienie i depresję. Dlatego nie wolno nam godzić się z sytuacją, w której media nie wypełniają powierzonej im roli integrowania ludzi (różnych opcji) wokół wspólnych celów. Czy jest bowiem zgodne z Konstytucją to, że (w zamian) szczują nas przeciw sobie, zalewając zatrutą pianą wrogości? Że burzą nam tożsamość? I jeszcze robią z tego show? Kto dał im takie prawo? Nie uwierzę, że władza woli zarządzać skonfliktowanymi, zdziczałymi hordami orków, zamiast społeczeństwem ludzi rozumnych i wolnych.
Nikt chyba nie chce, żeby spełniła się straszna myśl Davili: "Nadchodzą znowu epoki, w których przeżyje tylko to, co umie pełzać". Chyba że... ktoś tego chce.

Autor był członkiem Rady Etyki Mediów, należy do  Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, jest współorganizatorem ogólnopolskich konferencji "Dziennikarz między prawdą a kłamstwem". Obok działalności publicystycznej jest również aktorem, animatorem kultury, działaczem społecznym. Mieszka w Łodzi.


za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111103&typ=my&id=my05.txt (kn)


Copyright © 2017. All Rights Reserved.